Delikatne promienie letniego słońca, które znikało powoli za horyzontem, przedzierały się przez korony starych, wysokich drzew, których korzenie od niepamiętnych czasów rozrastały się w urodzajnej glebie. Leśna ściółka, składająca się z soczyście zielonego, miękkiego niczym pierze mchu, brązowych liści opadłych zeszłej jesieni i gałązek z okolicznych drzew, miała zapach deszczu, który dzień wcześniej orzeźwił płodną ziemię, pozostawiając na runie przejrzyste kropelki rosy, błyszczące w promieniach słońca niczym małe diamenty. Śpiew ptaków rozbrzmiewał między konarami drewien, wprowadzając w okolicy sielską atmosferę. Mała jaskółka przeleciała tuż koło głowy szczupłej, drobnej dziewczyny, która przystanęła, koło jednego z otaczających ją drzew, opierając się o nie plecami. Lekki wietrzyk, sunący między drewnianymi wieżowcami lasu, zmierzwił jej ciemnobrązowe włosy, których kosmyki delikatnie łaskotały ją w zgrabną szyję. Spojrzenie jej złotych oczu, które w blasku słońca miały odcień płynnego miodu, powędrowało dookoła, rozglądając się, jednak nic nie dostrzegła. Przygryzła delikatnie dolną wargę i zamknęła oczy. Wsłuchała się w otaczający ją świat — szum rwącego strumienia, który swą błękitną wstęgą przecinał las na dwie części, wesoły śpiew ptaków, odgłos delikatnego wiatru i jego oddech. Był daleko, nie mogła dokładnie określić ile — kilometr, półtora, ale biegł szybko, przyspieszając z każdym krokiem. Tym razem mnie nie dopadnie, postanowiła sobie i uśmiechnęła się delikatnie. Ruszyła pędem, tak szybko jak tylko potrafiła. Przedzierając się przez las, wymijała drzewa, krzaki, głazy. Dobiegła do najwęższego punktu strumienia i przeskoczyła go. Teraz straci trop. Biegła dalej przed siebie. Slalomem kręcąc między drzewami, stąpała po podszyciu jakby po bawełnianym puchu — bezszelestnie. Usłyszała nagle trzask gałęzi, łamiącej się pod jakimś ciężarem, a przed oczyma zamajaczył jej kształt. Krzyknęła, gdy z impetem uderzyła o ziemię, upadając pod ciałem, które na nią wpadło.
— Mam cię — wyszeptał cicho, zasapany mężczyzna, który leżał teraz na niej, podpierając się po jej obu stronach na łokciach. Jęknęła z bólu, odchylając głowę do tyłu z przymkniętymi oczami, ale po chwili roześmiała się głośno, a on zawtórował jej tym samym. Chwyciła go za ramiona, by przetoczyć się i usiąść na nim okrakiem.
— Masz mnie — stwierdziła z uśmiechem i pochyliła się, żeby móc go pocałować w usta. Uwielbiała się z nim całować, pomijając fakt, że robił to świetnie, trzeba było dodać to, że najprzyjemniejszą dla niej rzeczą był jego zarost drapiący ją delikatnie w policzki. Przez dłuższy czas trwali złączeni ze sobą w namiętnym pocałunku, aż do momentu, gdy chłopak przerwał cudowne chwile błogiej rozkoszy, mówiąc:
— Musimy iść, wszyscy na nas czekają.
— Ian, zostańmy jeszcze chwilę — poprosiła słodko, gładząc go po zarośniętym policzku i całując czule. Ian pokręcił głową przecząco.
— Chodź, Crystal, musimy już iść — stwierdził nagle i pomógł jej podnieść się z ziemi.
— Zostańmy! Nawet nie zauważą, że nas nie ma... — szepnęła.
— Crystal… — mruknął zniecierpliwiony. — To przecież twoje urodziny! — odezwał się i spojrzał na granatowe niebo, na które powoli wkradały się błyszczące gwiazdy. Dziewczyna zaśmiała się radośnie i przyjrzała mu uważnie.
Ian Benjamin Rivers, był chyba najprzystojniejszym młodym mężczyzną w Wilczym Lesie, a przynajmniej było tak dla niej. Ian był bardzo umięśniony i wysoki, przerastał każdego w ich stadzie, był wysportowany i silniejszy niż większość wilkołaków, dzięki czemu pokonywał wszystkich w każdej dyscyplinie. Miał krótkie, czarne włosy i trzydniowy zarost na twarzy oraz chłodne, przenikliwe, niebieskie oczy. Spotykał się z Crystal od dwóch lat, a znali się od niepamiętnych czasów. Gdy dziewczyna miała zaledwie trzy latka, on jako dziesięcioletni chłopczyk zajmował się nią, kiedy bawiła się w okolicach polany. W przyszłości mieli zamiar się pobrać, a następnie Ian miał zastąpić ojca, jako jedyny syn obecnego przywódcy watahy. W takim przekonaniu żyli już od dwóch lat, chociaż jej rodzice niekoniecznie byli zachwyceni planami swojej córki.
Rivers chwycił ją za rękę, a ta niechętnie i powoli ruszyła wraz z nim przez las. Wilczy Las był obszernym borem położonym pod wysokimi szczytami gór, a także niedaleko ruin opuszczonej wioski. Las dzielił się na dwie części — tę z polaną, która była jednocześnie centrum wszystkich wydarzeń i tę za strumieniem. Ian mieszkał pośrodku polany, a Crystal jako jedna z niewielu za rzeką. Łąka była pasmem zieleni z nielicznymi, niewielkimi domami, zamieszkanymi przez część ich stada, które okalały niewielki plac, służący im jako rynek. Reszta zgrai z ich watahy mieszkała na obrzeżach polany. Wilkołaki z Wilczego Lasu pochodziły ze wszystkich zakątków Wielkiej Brytanii. Większość młodych urodziła się już tutaj, tak jak Crystal i Ian, a także większość ich przyjaciół i rówieśników, jednak ich rodzice osiedlili się tutaj, poszukując potrzebnej im akceptacji, której nigdzie nie mogli znaleźć, a goszcząc w swoim nowym domu odnaleźli również szczęście.
Było już całkowicie ciemno, księżyc w drugiej kwadrze i niezliczone gwiazdy różnych rozmiarów świeciły wysoko na atłasowo granatowym niebie. Kierowali się w stronę polany, skąd dobiegał ich radosny gwar. Ian miał rację, na polanie zebrała się spora grupa ludzi i gromadzili się wokół ogniska, którego płomienie tańczyły wesoło w mroku. Radosnym rozmowom akompaniowały dźwięki gitary i bębnów, tworzące jakąś skoczną melodię. Gdy tylko wyszli spomiędzy drzew, ktoś rzucił jej się na szyję, piszcząc radośnie.
— Nareszcie! Gdzie wyście byli tak długo?! — Uśmiechnięta blondynka porwała Crystal i objęła swoimi długimi, zgrabnymi ramionami tak mocno, że dziewczyna na chwilę musiała wstrzymać oddech. Wylewne gesty nie były niczym zaskakującym w zachowaniu Anny Brown, a przez wszystkie lata ich przyjaźni zdążyła się już do nich przyzwyczaić. Nancy była osóbką bardzo żywiołową i życzliwie nastawioną do ludzi. Crystal nigdy nie widziała jej smutnej, a powiedzieć o niej, że była niepoprawną optymistką to, jak nic nie powiedzieć. Anna była trzy lata starsza od Chris, a mimo to łączyła je bardzo bliska przyjaźń. Brown w końcu ją puściła i podskoczyła radośnie, uśmiechając się jeszcze szerzej. Jej blond włosy związane w wysoki, niedbały kucyk zakołysały się tuż ponad jej ramionami, a spojrzenie brązowych oczu skierowało się w stronę Iana. — Miałeś ją zająć tylko chwilę!
— Uwierz mi, starałem się wywiązać z zadania — mruknął Rivers, patrząc na dziewczynę z politowaniem, a ta wywróciła jedynie oczami. Nancy była bardzo wysoka, swoim wzrostem dorównywała prawie Ianowi. Brown ubierała się dość specyficznie. Jej stroje zazwyczaj tworzyły zszyte ze sobą skrawki materiałów, które zostały jej z różnych projektów dla innych mieszkańców lasu. Anna i jej rodzina zajmowała się szyciem i gdy tylko w Wilczym Lesie pojawiło się więcej materiałów, potrafili ubrać całą watahę, a w tym również i Crystal
— Najważniejsze, że już jesteście! Wszystkiego najlepszego, młoda! — Tuż obok nich pojawił się Philip Wilson – niski, barczysty chłopak o pucołowatej twarzy z uwydatnionym podbródkiem, jego ciemne włosy zawsze były rozczochrane i przetłuszczone, a bystre szare oczy rozbiegane, jakby cały czas szukał w swoim otoczeniu jakiegoś niezmiernie ważnego szczegółu. Phil i jego ojciec, a także matka i młodszy brat, zajmowali się stolarstwem. Wilson potrafił z kawałka drewna wyczarować coś niemożliwego, pięknego i zachwycającego. Meble w jego domu były arcydziełami. Chłopak trzymał w dłoniach cztery drewniane kubki, które od razu im podał i objął w pasie Nancy. Brown i Wilson byli narzeczeństwem. Ta dwójka znała się od samego dzieciństwa, praktycznie wychowywali się razem. Phil i Anna mieszkali obok siebie w zachodniej części polany. Jako dzieci wspólnie organizowali sobie eskapady w głąb lasu, które zawsze kończyły się nad ranem i krzykliwą pogadanką ich rodziców. Dni mijały, a za nimi miesiące i lata, aż w końcu podczas jednej z takich wycieczek coś zaiskrzyło i było już oczywiste, że nic tej dwójki nie rozdzieli. Byli ze sobą już od czterech lat i w końcu w wieku dziewiętnastu lat postanowili wziąć ślub.
Crystal upiła łyk miodu, był słodki w smaku, chociaż dało się wyczuć w nim cierpki posmak alkoholu, i wtuliła się w Iana, a potem razem z przyjaciółmi podeszła bliżej ogniska. Dostrzegła wielu swoich znajomych, którzy na jej widok przerwali swoje rozmowy i obdarzyli ją radosnymi uśmiechami.
— Moi drodzy! — Spośród zebranych wyłonił się Benjamin Rivers, ojciec Iana i przywódca całej watahy. Podobnie jak oni dzierżył w dłoniach kufel, który uniósł do góry, a wszystkie spojrzenie zwrócone teraz były ku niemu. — Dzisiaj spotkaliśmy się, by uczcić ważne wydarzenie. Chciałbym, żeby każdy z nas wzniósł kufel i wypił zdrowie ukochanej mojego syna, która dziś kończy szesnaście lat. Za Crystal Lupin!
— Za Crystal! — zawołali wszyscy, wypijając zawartość swoich kubków, a potem z każdej strony zaczęli się pojawiać ludzie, którzy pragnęli złożyć jej życzenia.
Między uściskami co chwilę słyszała, jak ludzie mówili: Już prawie, Crystal. Już prawię, Jeszcze rok i będziesz pełnoletnia, W twoje kolejne urodziny będziemy razem biegać w świetle księżyca. A z każdą taką obietnicą, czuła się coraz pewniej. Crystal nie przeżyła jeszcze swojej pierwszej przemiany, której wyczekiwała z niecierpliwością. Mimo że oboje rodzice Chris byli wilkołakami, ona nie zmieniła swojej postaci pod wpływem pełni księżyca, ponieważ urodziła się jako wilkołak. Taka właśnie była różnica między wilkołakiem urodzonym, a ugryzionym. Jeżeli ktoś zaraził cię likantropią poprzez ugryzienie, przemiany były możliwe bez względu na wiek, natomiast, jeżeli urodziłeś się taki, musiałeś czekać na przybranie swojej wilczej formy, aż osiągniesz pełnoletność, czyli do swoich siedemnastych urodzin.
Uśmiech nie schodził z jej twarzy, gdy witała się z kolejnymi osobami i dziękowała za życzenia. Wspólne świętowanie było ich tradycją. Wszystkie ważne wydarzenia przynosiły radość dla całej watahy. Byli niczym wielka rodzina, która wspierała się w każdym momencie i razem przeżywała wzloty i upadki każdego z nich. Chris kochała ich wszystkich i wiedziała, że jeśli gdzieś jest jej miejsce na ziemi, to właśnie w Wilczym Lesie wśród wilkołaków, które ją wychowały.
— Ale urodziny Crystal to nie jest nasz jedyny powód do radości. Podejdź do mnie, Tracy — przemówił głośno, ale zarazem łagodnie Benjamin i gestem zaprosił do siebie niską, piegowatą dziewczynę o rozczochranych brązowych włosach. Tracy podeszła do przywódcy, rozszerzając wąskie usta w uśmiechu satysfakcji. — Nie tak dawno świętowaliśmy twoje urodziny, siedemnaste urodziny, a to oznacza, że gdy jutro księżyc osiągnie pełnię, przemienisz się po raz pierwszy! Wypijmy również i za to! — Po raz kolejny zebrani zawołali radośnie, a tym razem Crystal również wzniosła kufel i wypiła toast za Tracy. Chris niekoniecznie przepadała za dziewczyną. Pomijając fakt, że były w podobnym wieku, różniło je zbyt wiele by mogły się zaprzyjaźnić. Niemniej jednak Crystal wspólnie z innymi dwa tygodnie temu świętowała urodziny dziewczyny i życzyła jej jak najlepiej, chociaż w głębi serca zazdrościła, że to właśnie Tracy przeżyje swoją pierwszą przemianę przy najbliższej pełni, a ona zmuszona jest czekać jeszcze ponad rok.
— Właściwie to jest jeszcze jeden powód do świętowania — odezwał się Philip, spoglądając na swoją narzeczoną.
— A cóż to za nowinę mogą nam przekazać papużki nierozłączki? — Znikąd pojawił się wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, który przerzucił swoje ramię przez barki Iana w braterskim geście. Denzel Morton był najlepszym przyjacielem Riversa, byli w tym samym wieku i od najmłodszych lat wspólnie przemierzali las w poszukiwaniu dziecięcych przygód. Lupin osobiście nie przepadała za Denzelem, ale akceptowała go ze względu na Iana. Morton wydawał jej się nader arogancki i pewien siebie, a jego zachowanie zawsze było infantylne i przede wszystkim egoistyczne. Morton szczycił się na każdym kroku swoją siłą i z samouwielbieniem prezentował swoje mięśnie, które wyrobił podczas wyrębu drewna w tartaku swojego ojca. Jednak rok wcześniej zbuntował się i zakończył pracę, przeprowadzając się do własnego domu, pędząc tam alkohol i spraszając do swojego łóżka wszystkie wolne panny w Wilczym Lesie.
— Ja i Phil, spodziewamy się dziecka! — zapiszczała wesoło Anna, ignorując komentarz Denzela i wprawiając wszystkich w osłupienie. Dopiero teraz Crystal zauważyła, że młoda para emanowała niewyjaśnionym szczęściem. Kiedy ich przyjaciołom ustąpił pierwszy szok, zaczęli podzielać ich radość. Crystal podeszła do starszej koleżanki i przytuliła ją mocno.
— To cudownie! Naprawdę się cieszę! — zawołała wesoło Lupin.
— Gratuluję! — oznajmił Ian, unosząc kubek z miodem do góry.
— Toście się pospieszyli — stwierdził beznamiętnie Morton, krzywiąc usta w grymasie niesmaku, a Phil zgromił go morderczym spojrzeniem.
— Musicie powiedzieć o tym mojemu ojcu, wpisze wasze dziecko do rejestru wilkołaków — oznajmił Ian, kiedy Crystal z powrotem zajęła miejsce obok niego. Rejestr — Lupin nieraz o nim słyszała, ale właściwie nie wiedziała, po co on jest. Pamiętała, że kilka lat wcześniej Rivers przyszedł do niej z prośbą, żeby doszkoliła go w pisaniu, czytaniu oraz liczeniu, ponieważ jego ojciec nakazał mu zapoznać się z tym rejestrem, by w przyszłości sam mógł go wypełniać.
— Właściwie to, po co ten rejestr? — zainteresowała się Lupin, spoglądając na swojego partnera.
— To pozwala nam utrzymać jako taki ład w stadzie. Wiemy, ile liczy nasza wataha, ile dzieci przyszło na świat, ilu starców odeszło albo ilu obcych do nas dołączyło. Dzięki temu, mamy możliwość udostępnienia opuszczonych domów nowym rodzinom i jest to potrzebne również w innych sytuacjach — wyjaśnił jej Rivers.
— Nie wszyscy też dziedziczą ten właściwy gen — dodał Denzel. Mówiąc właściwy gen, Morton miał na myśli wilkołactwo. Czasami zdarzało się, że chociaż dziecko urodziło się w rodzinie wilkołaków, nie odziedziczyło tego genu. Mogło mieć wyczulone zmysły, księżyc mógł na nie jakoś działać, ale nigdy nie przemieniło się. Zdarzało się to niezwykle rzadko i Crystal nie potrafiła sobie przypomnieć, by za jej życia taka sytuacja miała miejsce. Z ciekawości chciała spytać czy któreś z nich znało taką osobą i co się z nią stało, ale rozmowę młodych wilkołaków przerwało pojawienie się pewnej kobiety.
Maggie Lupin była kobietą po pięćdziesiątce, chociaż tak naprawdę nic w jej zachowaniu na to nie wskazywało. Odkąd jej córka sięgała pamięcią, Meg była osobą o niezwykle młodzieńczym uroku, którego nie straciła do dziś. Nigdy nie narzekała na swój stan zdrowia, tworzące się zmarszczki wokół oczu lub brak sił, jak to robiły kobiety w jej wieku, i mimo że starość wyciągała ku niej swoje zaschnięte szpony, nie udało jej się dopaść matki Crystal, bo ta zachowywała się jak świeżo upieczona trzydziestolatka. Maggie miała brązowe włosy, trochę ciemniejsze niż jej pociecha, jednakże naznaczone już nielicznymi nitkami bieli i piwne oczy, w których można było zawsze dostrzec wesołe ogniki. Była drobna i całkiem zgrabna, podobnie jak Crystal, która odziedziczyła po matce budowę ciała, a na jej twarzy można było dostrzec wesoły uśmiech. Gdy tylko się pojawiła, wyrwała swoją córkę z ramion Riversa i otoczyła matczynym uściskiem. Crystal była pewna, że rzuciła Ianowi nienawistne spojrzenie, chociaż sama nie była w stanie tego dostrzec. Wiedziała doskonale, że rodzice nie pochwalają jej związku, nie rozumiała co prawda dlaczego, ale właściwie jej to nie interesowało.
— Wszystkiego najlepszego, kochanie — wyszeptała jej do ucha, całując czule w policzek. Meg odsunęła swoją córkę na odległość ramion i ogarnęła wzrokiem pełnym wzruszenia, żeby później pogładzić delikatnie jej policzek. — Chyba wyraziłam się jasno, kiedy zabroniłam ci dorastać?
— Mamo… — jęknęła nerwowo Chris, wywracając teatralnie oczami.
— Już nic nie mówię! Nic nie mówię… — Kobieta uniosła ręce w poddańczym geście, kręcąc głową.
— Tata przyszedł?
— Gdzieś krąży. Znasz go, nie przepada za takimi wydarzeniami — stwierdziła Meg, wskazując ręką bliżej nieokreślony kierunek. — Tymczasem bawcie się dobrze! Ah, Crystal, to jest twój ostatni kufel miodu.
— To dopiero pierwszy! — oburzyła się dziewczyna, nie zwracając uwagi na surowy ton matki. Maggie uśmiechnęła się z satysfakcją i złapała się pod boki, rozśmieszając tym samym przyjaciół córki.
— No popatrz, a już ostatni! Nie wracaj za późno, skarbie!
Impreza na polanie trwała w najlepsze. Radosne płomienie ogniska tańczyły wraz ze świętującymi, a muzycy grali na swoich instrumentach najróżniejsze melodie. Co rusz ktoś zatrzymywał Crystal, by zamienić z nią kilka słów, a ona z uśmiechem dawała się wciągnąć w rozmowę, nie odmawiając przy tym kolejnych porcji pitnego miodu. Tej nocy ona i Tracy były w centrum zainteresowania. Chociaż całe show skradli Ian i Denzel, kiedy postanowili założyć się o to, kto pierwszy opróżni całą beczułkę miodu. Zgromadzili wokół siebie tłum skandujących osób. Chris przyglądała się ich szczeniackim wyczynom z uśmiechem na twarzy. To nie był pierwszy raz, kiedy ta dwójka robiła z siebie widowisko.
— Najlepszego, Lupin! — Po jej prawej stronie pojawiła się Tracy. Jej uśmiech był trochę nieobecny, a spojrzenie co chwilę uciekało w kierunku nieba, na którym świecił księżyc.
— Dzięki! To już jutro, nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę — przyznała Crystal, również spoglądając w bezkres nieba.
— Ten ostatni rok jest najgorszy, uwierz mi… To takie podniecające, a zarazem nieznośne! Czekasz na coś całe życie i już dzieli cię tak niewiele, ale i tak musisz jeszcze wytrzymać… — mruknęła dziewczyna, mrużąc delikatnie oczy, tak jakby rozpływała się z rozkoszy i chłonęła całym ciałem blask księżyca. — Ta przemiana, to spełnienie moich najskrytszych marzeń.
— Wiem, co czujesz — westchnęła Chris, a jej spojrzenie powędrowało w stronę Iana, który właśnie z triumfalnych okrzykiem odrzucił od siebie beczułkę i ku uciesze skandującego tłumu zwyciężył Mortona. Zaśmiała się pod nosem, kręcąc głową, a kątem oka spostrzegła na skraju polany swojego ojca. Przeprosiła Tracy i odeszła od ogniska.
Remus Lupin, tak jak i jego żona, miał już pół wieku za sobą, ale po nim było to o wiele bardziej widać. Jego jasnobrązowe włosy rosły na przemian z przyprószonymi siwizną kosmykami, a miodowe oczy, które Crystal po nim odziedziczyła, wydawały się smutne i przygnębione, jakby zmęczone życiem. W lesie mieszkały dwa rodzaje wilkołaków — zwykłe, absolutnie zwyczajne nie licząc ich likantropii i te posiadające pewne zdolności, których Crystal nigdy nie rozumiała ani nawet nie widziała. Słyszała jedynie z opowieści, że ceną przynależności do watahy jest porzucenie dawnych praktyk i rozpoczęcie nowego życia, tak było już zanim Crystal się urodziła. Rzadko rozmawiała z ojcem o jego przeszłości, o tym, co było zanim tutaj przybył — matka nie lubiła tego tematu. Zawsze, gdy ktoś chociażby napomknął o młodości Remusa albo tych tajemniczych zdolnościach, robiła się wyjątkowo nerwowa i natychmiast kończyła rozmowę, jakby bała się tematu. Remus ustępował, był człowiekiem na ogół melancholijnym, pochłoniętym przez swoje wspomnienia i przemyślenia. Nigdy nie udzielał się w ich stadzie, zazwyczaj pozostawiał te sprawy w rękach żony, która znała tu wszystkich. Przez pewien czas prowadził nawet szkołę dla dzieci, gdzie próbował nauczać ich podstawowej wiedzy, takiej jak pisanie czy czytanie, ale wkrótce zarówno dzieci, jak i ich rodzice, zaczęły bagatelizować kwestię edukacji i teraz kształcił jedynie chętnych, a tych w lesie było niewielu. Remus starał się tu zaaklimatyzować, ale nie wyszło mu to przez wiele lat, był jakby rozdarty między dwoma światami. Ojciec Crystal wielokrotnie sprawiał wrażenie, że tu nie pasuje.
— Tato, dlaczego nie podejdziesz do nas? — spytała dziewczyna, podchodząc bliżej. Wzdrygnęła się, czując na ciele gęsią skórkę. Gdy tylko odeszła od ogniska, odczuła chłodne czerwcowe powietrze. Remus uniósł delikatnie kąciki ust, a zaraz potem zrzucił z siebie wysłużoną tweedową marynarkę i założył na ramiona Chris.
— Powinnaś świętować ze znajomymi, a nie przejmować się starym ojcem — mruknął, całując ją w czoło i upewniając się, że jest dobrze okryta. Chris od razu wciągnęła powietrze, rozkoszując się ziemistym zapachem ziół i starych książek, który przywodził jej od razu na myśl ojca. Poczuła błogie ciepło na sercu. Odsunęła się jednak od Remusa i spojrzała na niego przekornie.
— Nie jesteś stary! — Remus zaśmiał się szczerze, kręcąc głową.
— Kiedy miałaś sześć lat i tak mówiłaś, byłem w stanie w to uwierzyć, ale teraz… Jesteś żywym dowodem na to, że jestem potwornie stary — ostatnie słowa powiedział bardzo powoli i wyraźnie, jakby intonacją chciał potwierdzić ich sens, czym jedynie ją rozbawił. — Wracaj do przyjaciół, Chris.
— Chodź ze mną — poprosiła, łapiąc ojca za dłoń. — Chociaż na chwilę. Chciałabym spędzić z tobą trochę czasu w moje urodziny…
— Jutro, Chris. Pójdziemy razem nad strumień i spędzimy tyle czasu, ile zechcesz. Przygotowałem coś dla ciebie. — Widząc ciekawskie iskierki, które pojawiły się w jej oczach, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Potem uniósł dłoń do swojej poranionej twarzy i postukał się palcem w zarośnięty policzek, a jego córka natychmiast wspięła się na palce i cmoknęła go, by później ruszyć w stronę świętujących ludzi.
***
Crystal, jako dziecko wilkołaków, miała wszystkie zmysły nieludzko wyczulone. Była zdolna do wielu rzeczy — słyszała oddech człowieka będącego pół kilometra od niej, była w stanie poczuć zapach zwierzyny, zanim ją zobaczyła, mogła dostrzec każdy szczegół, nawet w najciemniejszą noc, była zdolna po smaku poznać, kiedy dokładnie zwierzę straciło życie, a dzięki dotykowi była w stanie wyczuć drżenie ziemi, po której ktoś stąpa. To wszystko upraszczało jej życie, dostrzegała to, czego nie mogli dostrzec normalni ludzie. Dzięki temu miała łatwiej, w szczególności, jeżeli chodziło o jej pasję i pracę — łucznictwo. Od kiedy skończyła zaledwie cztery latka, matka zaczęła ją nauczać strzelania z łuku. Jej niezastąpiony refleks, oko jastrzębia i pewna ręka sprawiły, że w wieku dziesięciu lat była lepsza od matki, a w tym momencie potrafiła strzelać ze wszystkiego, co posiadało cięciwę i bełt najlepiej ze wszystkich. Nikt w lesie nie potrafił trafiać do celu lepiej niż ona, a zawdzięczała to codziennym treningom. Każdego dnia wstawała przed świtem i wybierała się w głąb lasu na polowanie. Co ranek zające, lisy i inne leśne zwierzęta padały jej ofiarą. Gdy tylko dzierżyła łuk w ręce, czuła się wolna, gdy naciągała napiętą cięciwę, była spokojna, a gdy wypuszczała strzałę, miała wrażenie, że decyduje o czymś ważnym.
Tak też było i tego dnia, gdy rozbudzona po słodkim, ale wyjątkowo krótkim śnie, stała schowana za starym drzewem i celowała w szarego zająca, który był od niej zaledwie dziesięć metrów dalej. Nałożyła strzałę na cięciwę, którą naciągnęła do granic możliwości, wycelowała w tułów zwierzyny i już miała strzelić, kiedy nagle usłyszała świst powietrza, a tuż obok jej głowy pomknęła strzała, która ugodziła jej niedoszłą ofiarę. Crystal zaklęła siarczyście pod nosem i spojrzała z wyrzutem na swoją matkę, która stała nieopodal, a w jej ręku spoczywał łuk.
— Prawie go miałam! — warknęła Lupin, a ona roześmiała się wesoło, spoglądając na nią pobłażliwie.
— Może gdybyś nie piła wczoraj tyle miodu, to miałabyś lepszy refleks, słońce — skwitowała jej matka, podchodząc do niej i obejmując delikatnie ramieniem. Crystal dostrzegła w spojrzeniu matki naganę, której nie można było usłyszeć w jej głosie. Chris wywróciła oczami i posłała matce niewinny uśmiech, jakby chciała nim przekazać, że była zeszłego wieczoru bardzo grzeczna. — Mogłabyś wytrzymać jeszcze ten ostatni rok i nie dodawać mi i ojcu siwych włosów na głowie.
— Nie rok, tylko trzysta sześćdziesiąt cztery dni — zauważyła Crystal z promiennym uśmiechem, a Maggie pokręciła tylko głową, załamując się nad własną córką.
— Nie ważne, dla nas i tak zawsze będziesz małą dziewczynką — stwierdziła Meg, przyciągając do siebie Chris i uwięziła ją w nader czułym i matczynym uścisku, cmokając ją raz po raz po całej twarzy. Tak jak to robiła, gdy była malutką dziewczynką. Crystal zaśmiała się wesoło, kiedy jej mama zaczęła ją do tego łaskotać. Nie mogąc się wyrwać z uścisku kobiety, zatoczyła się i runęła na ziemię, ciągnąc za sobą Maggie.
— Mamo, przestań… — jęknęła, tarzając się po leśnej ściółce, a gdy tylko Maggie przestała, odetchnęła z wyraźną ulgą. — Nie jestem już dzieckiem.
— To, że biegasz po lesie z bandą dorosłych wilkołaków, nie sprawi, że sama będziesz dorosła.
— Znowu zaczynasz, mamo… Ile razy będziemy poruszać temat Iana? — Crystal zerwała się na równe nogi, patrząc z wyrzutem na swoją rodzicielkę. — Powiedziałam ci już kiedyś, że nie rozstanę się z nim!
— Nie lubię go, jest od ciebie starszy, do tego zachowuje się wyjątkowo arogancko — wymieniała Meg, podnosząc się z ziemi i otrzepując swoje ubranie. Crystal skrzyżowała ręce na piersi i oparła się plecami o pobliskie drzewo, żeby wysłuchać kolejną tyradę matki. Tak było za każdym razem. Nigdy nie potrafiły odpuścić, zarówno jedna jak i druga musiały obstawać przy swoim i żadna nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłaby nie mieć racji. Crystal kochała swoją matkę, ona i jej ojciec byli dla niej najważniejsi na świecie, ale nie mogła poradzić nic na to, że czasami ciężko było jej wytrzymać z Maggie. — W dodatku nie podoba mi się to, jak Benjamin hołubi się tym, że być może kiedyś zostaniesz jego synową.
— Bo kiedyś nią zostanę — ucięła, gromiąc matkę spojrzeniem. — To moje życie, mamo! Ja o nim decyduję!
***
W Wilczym Lesie nie obowiązywała żadna waluta. Powszechny był raczej handel wymienny, a nierzadko polegał on na zasadzie: przysługa za przysługę. Mieszkańcy lasu żyli w zgodzie jak dobrze funkcjonujący organizm. Każdy miał tutaj swoje zadanie. Ich głową był Benjamin, a wraz z nim jego rodzina, to Riversowie odpowiadali za całą watahę, troszczyli się o to, by wszyscy byli bezpieczni i żeby wśród wilkołaków panował porządek. Pozostali mieszkańcy oprócz tego, że wiedli rodzinne życie, zajmowali się również tym, co potrafili najlepiej i przy okazji służyło dla dobra całego stada. I tak, rodzina Brown przejęła rolę krawców, ojciec Denzela najmował ludzi do swojego tartaku, zapewniając wszystkim drewno na opał, a i budulec dla Philipa i jego rodziny, którzy mogli dzięki temu budować dla innych meble. Oprócz nich byli również szewcy, rolnicy, którzy potrafili w leśnej ziemi wyhodować ogrom plonów, piekarze, kowale, a najmłodsi byli zbieraczami, którzy biegali po lesie zrywając owoce, zbierając orzechy i zioła. Ważne miejsce w ich hierarchii zajmowali przede wszystkim myśliwi. Warzywa, owoce i pieczywo nie były wystarczające by wyżywić całą watahę, zwłaszcza, że wszyscy mieszkańcy byli mięsożerni. Potrzebowali zwierzyny, żeby nie opaść z sił, a gdy tylko przytrafiła się pechowa pełnia i ktoś się zranił, to wystarczył odrobinę bardziej krwisty obiad i wracał do zdrowia znacznie szybciej. Dlatego też ceniono myśliwych, którzy dostarczali im zwierzynę, a przy tym również i skóry. Wśród nich niewątpliwie najlepsza była Meg Lupin i jej córka, która niekiedy przewyższała już swoją matkę w zdolnościach łuczniczych. Wszyscy cieszyli się, gdy Crystal wraz z matką pojawiały się na polanie, dzierżąc w dłoniach upolowaną zwierzynę. Kobiety wymieniały ją chętnie na wszystko, co oferowali im mieszkańcy i wracały wówczas z naręczem wszelakiego dobra do swojego domu.
Tak było również i tym razem. Meg wróciła już do domu, zabierając ze sobą worek ziemniaków, marchew i inne warzywa oraz piękny tkany pled od pani Brown, a Crystal przewiesiła sobie przez ramię materiałową torbę, do której Melody wrzuciła jej świeży chleb, słoik dżemu z leśnych owoców oraz dwie torebki suszonych owoców. Zaszła jeszcze do kowala, zanosząc mu sporych wielkości zająca i odebrała od niego nowe groty do strzał, a zaraz później skierowała się w kierunku najbardziej oddalonego punktu na polanie. Już z dala mogła usłyszeć dźwięki gitary, na której melancholijnie grał Richard O’Neil.
— Dostawa! — zawołała głośno Crystal, podchodząc bliżej namiotu rozstawionego między dwoma wysokimi drzewami. Dookoła panował potworny nieład. Obozowisko O’Neila nigdy nie należało do schludnych, wszędzie walały się puszki po piwie i magazyny dla panów. Między kolejnymi drzewami rozwieszony był połatany hamak, w którym leżał Richard. Na dźwięk głosu Chris zeskoczył zgrabnie na ziemię. — Hej, Reece!
— Gwiazda wczorajszego wieczoru! Co dla mnie przyniosłaś? — powiedział, trzymając w kąciku ust papierosa. Crystal doskonale pamiętała dzień, w którym Reece przybył do lasu. Było to sześć lat wcześniej, kiedy zajechał pod granicę lasu swoim warczącym, pomarańczowym pickupem. To był jedyny samochód, jaki Chris kiedykolwiek widziała. A jego właściciel był jeszcze dziwniejszy niż sam pojazd. O’Neil był trzydziestoletnim mężczyzną, nie był specjalnie wysoki ani umięśniony, nie bawiło go wspólne bieganie po lesie czy zapasy, tak jak Iana czy Denzela. Reece wolał spędzać całe dnie w swoim hamaku, grając na gitarze i wymyślając sprośne piosenki, które później chętnie prezentował podczas wszystkich imprez przy ognisku. Lupin rzadko widywała go trzeźwego, zazwyczaj na krótko przed pełnią decydował się na krótką abstynencje. Mężczyzna nosił zazwyczaj o wiele za duże ubrania ozdobione rozmaitymi haftami i naszywkami, które po prawdzie bardzo podobały się Chris. Swoje napuszone, ciemne loki utrzymywał w nieładzie, który sam nazywał artystycznym, kiedy wplątywał w nie ptasie piórka i gałązki młodych drzewek. Chris rzuciła mu pod nogi dwa zające, a on spojrzał z uznaniem, zaciągając się papierosem. — Co panienka Lupin chce w zamian za te hojne dary?
— Przywieziesz mi z miasta Bowiego — odpowiedziała od razu, a Reece uśmiechnął się nieznacznie. O’Neil ze względu na to, że do lasu przyjechał samochodem, był również jedynym wilkołakiem, który regularnie odwiedzał miasto. Pakował na swojego pickupa wszystko to, co mogło się sprzedać w mieście, a za zarobione pieniądze kupował materiały na ubrania czy inne cuda trudno dostępne w lesie. Wprowadzał również do Wilczego Lasu odrobinę nowoczesności, choć sam wyglądał jakby był żywcem wyjęty z lat siedemdziesiątych, a przynajmniej tak mówiła Maggie. Na któreś urodziny sprezentował Chris niewielkie radyjko i kasetę Davida Bowiego, którego Lupinówna od razu pokochała i katowała swoich rodziców jego piosenkami, które grało trzeszczące urządzenie.
— Młoda, mówiłem ci już, że ludzie w tych czasach nie słuchają już kaset. Technologia poszła do przodu. Gdybyśmy mieli tu prąd to co innego… — Czasami zdarzało się, że Reece mimo swojego hipisowskiego stylu życia, mówił coś o elektronice, technologii czy innych nowoczesnych wynalazkach, których Chris nie znała. Kiwała wtedy ze zrozumieniem głową, dając O’Neilowi wrażenie, że go doskonale rozumie. — Postaram się, może coś wyhaczę na targowisku, ale niczego nie obiecuję.
— Przywieź cokolwiek, lubię te twoje miejskie cudactwa! — skwitowała Chris z przekornym uśmiechem, odwracając się, a gdy odchodziła usłyszała, jak Reece zaczyna grać Heroes na gitarze.
Crystal poprawiła sobie torbę na ramieniu, tak by jej nie przeszkadzała i ruszyła biegiem przed siebie. Uwielbiała to uczucie, gdy mknęła między drzewami, wymijając kolejne przeszkody, a towarzyszył jej jedynie wiatr i śpiew leśnych ptaków. Uwielbiała zapach lasu, to uczucie wolności i beztroski. Była wytrzymała, miała doskonałą kondycję i nie męczyła się szybko. Dobiegła do strumienia, który w tym miejscu swojego koryta było najszersze. Przeszła jeszcze kilkanaście metrów aż do dużego, gładkiego kamienia umiejscowionego tuż przy wodzie. Siedział tam już Remus, który chłodził swoje stopy w zimnym nurcie, nie zwracając uwagi na to, że moczy przy tym podwinięte nogawki spodni.Crystal bez słowa usiadła obok niego i również zamoczyła nogi w wodzie. Wyciągnęła z torby słoik z dżemem i podała go ojcu. Remus otworzył naczynie, nabrał palcem odrobinę przecieru i od razu go skosztował. Chris z rozbawieniem obserwowała, jak jego twarz przybiera błogiego wyrazu, a zmarszczki na jego czole wygładzają się.
To było ich miejsce, od kiedy tylko pamiętała. Otoczeni z jednej strony drzewami, z drugiej błękitną wstęgą wody, siadali na zielonej trawie i wsłuchiwali się w śpiew ptaków. Nikt nie wiedział o ich sentymentalnym, tajemnym miejscu spotkań, było tylko ich, choć każdy mógł tu przyjść i zobaczyć tą dwójkę rozmawiającą ze sobą.
— Rozumiem, że mama wyręczyła mnie w kwestii picia alkoholu przez nieletnich?
— Tak, zdążyłyśmy się już o to pokłócić — zaśmiała się Crystal. Relacje Remusa i Chris zawsze były wyjątkowo dobre. Nie żeby relacje matka — córka między Meg, a Lupinówną były złe. Crystal kochała matkę, a Maggie kochała Chris, jednak nie zawsze się między nimi układało. Lupin zawsze pragnęła polepszenia kontaktów między nimi, żeby były podobne do tych co miała z ojcem, ale nie potrafiła powstrzymać kłótni, które dość często między nimi wybuchały. Zazwyczaj kłóciły się o zwykłe, nic nieznaczące błahostki. Godziły się szybko, a właściwie zapomniały o sprzeczkach i zachowywały się jakby po prostu ich nie było. Meg była, zdaniem Crystal, nader przewrażliwiona i nie potrafiła rozmawiać z nią swobodnie, bez przejmowania się każdym najmniejszym szczegółem. Chris wiedziała, że to tylko przejawy troski, ale prawdę powiedziawszy trochę ją to krępowała i czuła, że nie zawsze może powiedzieć coś matce. Remus zawsze mówił, że są do siebie zbyt podobne i to właśnie dlatego nie potrafią się dogadać, mimo że każda oddałaby za drugą życie.
Natomiast to, co łączyło Remusa i Crystal, było jakby czysto braterską umową. Ufali sobie, nie musieli zasługiwać na to zaufanie — w życiu są ludzie, którym wierzy się bez względu na wszystko i dla Chris był to właśnie ojciec. Rozumieli się bez słów, od tak po prostu, jakby między ich umysłami była jakaś niewidzialna lina, łącząca ich myśli. Wiedzieli, kiedy drugie źle się czuje, kiedy jest mu niedobrze albo przeciwnie kiedy wydarzyło się coś dobrego i nie musieli o to pytać. Bardzo lubili spędzać ze sobą czas, zazwyczaj chodzili nad strumień i siadywali tam by ze sobą porozmawiać lub pomilczeć wspólnie. Jedynym defektem tej relacji był brak znajomości jakichkolwiek faktów z życia ojca Crystal, to był temat tabu i choć kiedyś Chris starała się wyciągnąć z niego jakiekolwiek informacje, on pozostawał nieugięty i milczał. Córka nie miała mu tego za złe, nie potrafiła się na niego gniewać — była córeczką tatusia.
— Też jesteś zły?
— Nie, nie jestem zły. Bardziej zmartwiony, boje się o ciebie, kochanie — Przygarnął ją ramieniem i cmoknął w czoło w ojcowskim geście. Westchnął i uśmiechnął się delikatnie. — Ale tak ma chyba każdy ojciec, prawda? Jesteś już prawie dorosła, a ja nie jestem wstanie panować nad tym, co robisz, nawet chyba nie mam prawa tego robić. Jednak zawsze się będę martwił, nigdy nie przestanę się o ciebie troszczyć, pamiętaj o tym. — Po raz kolejny cmoknął ją w czoło i odchrząknął. Wstał na chwilę i podszedł do oddalonego trochę drzewa. Chris nie zwracała na to uwagi do momentu, aż jej ojciec oznajmił: — Mam coś dla ciebie.
— Co to? — spytała zmieszana Crysta, gdy Remus podał jej paczkę. W sumie nie była to paczka, a jedynie prowizoryczny pokrowiec z jasnej skóry z wypalonymi inicjałami dziewczyny na froncie. Był wyjątkowo lekki i Lupin nie miała najmniejszego pomysłu, co może być w nim skryte. Nie mogąc dłużej walczyć z ciekawością, położyła podarunek na kolanach i delikatnie go rozwinęła, tak jakby to był jej największy skarb. W środku znajdowały się dwa przedmioty, owinięte piękną, lśniącą, czarną skórą. Nie miała bladego pojęcia, czym są. Spojrzała na ojca pytająco, a Remus z delikatnym uśmiechem chwycił jedną z tych rzeczy i stanął przed nią wyprostowany. Machnął zamaszyście ręką dzierżącą przedmiot, który nagle rozwinął się, formując czarny łuk z perfekcyjnie naciągniętą cięciwą. Crystal wpatrywała się w to jak zaczarowana, uśmiechając się głupkowato, bo jej ojciec jak zwykle, trzymając jej ulubioną broń, przybrał niewłaściwą pozycję. Remus ponowił gest, tym razem o wiele mocniej zarysowując w powietrzu ruch ręką, a łuk z powrotem wrócił do swej pierwotnej postaci. To samo tyczyło się kolejnych przedmiotu, którym była kusza — dużo mniejsza niż normalna, jakby miniaturowa, którą z łatwością można by schować do kieszeni. Chris odłożyła prezenty na miejsce z należytą im czcią i spojrzawszy uśmiechnięta na ojca, rzuciła mu się na szyję. — Co to za czary?
— To moja mała tajemnica.
***
Dom Lupinów nie był specjalnie duży, ale wystarczający dla ich trójki. Remus zbudował go na planie prostokąta z wystającą, zadaszoną werandą. Początkowo miał być stworzony z drewna drzew, które rosły dookoła, ale koniec końców wykorzystano do tego cegły. Pewnie by się to nie udało, gdyby jeden z nieżyjących już mieszkańców lasu nie odkrył sporych pokładów gliny u podnóża gór. Z biegiem lat ich ceglany dom przyozdobił zielony bluszcz, który obrósł mury. Ich chatka składała się z czterech izb różnych wielkości i dość prowizorycznej łazienki. W jednym z pokoi tuż przy wejściu ulokowano niewielką kuchnię wyposażoną w zabudowę, przygotowaną przez ojca Philipa, prowizoryczny piec oraz stół z trzema krzesłami. Kolejne drzwi prowadziły do niewielkiego składziku, gdzie Remus zamocował na całej wysokości ścian półki, a Maggie układała na nich wszystkie przygotowane lub zdobyte przetwory, a także wszystko to, co teoretycznie i praktycznie było im niezbędne do życia. Trzeci pokój był sypialnią rodziców, a czwarty należał do Crystal. Żyli skromnie i bez większych, a właściwie to bez żadnych luksusów, ale nie przeszkadzało im to. Leśne życie było proste, a przy tym również beztroskie.
— Nie wychodź, proszę, podczas pełni, Chris — mówił Remus, kiedy on i jego żona szykowali się do wyjścia. Lada chwila miał wzejść księżyc.
— Tato, nic mi nie grozi w lesie, nawet podczas pełni — zauważyła Crystal. Stała oparta o framugę drzwi, spoglądając na rodziców. Nie obawiała się przemienionych wilkołaków. Nigdy w ich stadzie nie zdarzyło się, żeby wilkołak zaatakował, któregoś z nieletnich mieszkańców lasu. Nie pozwalał im na to instynkt, podświadomie chronili swoich. Córka Lupinów bardzo przeżywała fakt, że co miesiąc musiała zostawać w domu, podczas gdy jej rodzina i przyjaciele, biegali przemienieni po lesie. Chciała do nich dołączyć i to jak najszybciej. Pragnęła pozbyć się uczucia, że nie do końca pasuje do reszty watahy. Wierzyła, że jej przemiana wypełni tę pustkę. Crystal nigdy nie przyznała się rodzicom, że w zeszłe wakacje wymknęła się podczas pełni i spędziła ją, wtulając się w miękkie futro Iana.
— Remusie, powtarzacie tę rozmowę co miesiąc — Meg zwróciła mężowi uwagę, kładąc dłoń na jego piersi i puściła oczko do córki. Złapała mężczyznę za rękę i pociągnęła delikatnie w stronę drzwi wyjściowych. — Powinniśmy już iść, nie chcę ryzykować przemiany w domu. Jeszcze znowu byś zdemolował całą kuchnię…
— To zdarzyło się tylko raz i chcę ci przypomnieć, że to ty wtedy nas spowalniałaś — mruknął Remus, a Crystal i Meg zaśmiały się radośnie.
— Najlepiej zrzucić całą winę na mnie — mruknęła przekornie Maggie, gładząc męża po policzku, a potem podeszła do córki i cmoknęła ją w czoło. — Do zobaczenia po pełni, skarbie.
— Chris…
— Będę na siebie uważać — stwierdziła Crystal, wywracając oczami i poczekała aż rodzice wyjdą, machając im jeszcze na pożegnanie.
Zamknęła drzwi z westchnieniem i po raz kolejny odliczyła dni do swojej pierwszej przemiany. Zazdrość ukuła ją w sercu, kiedy pomyślała, że właśnie w tej chwili Tracy jest gdzieś w lesie i lada moment spełni się jej marzenie. Zgarnęła ze stołu miskę z suszonymi owocami i chrupiąc je, ruszyła przez sypialnię swoich rodziców, żeby dojść do swojego pokoju. Był niewielki, nie znajdowało się w nim zbyt wiele mebli. Po jednej stronie, tuż pod oknem całą przestrzeń między jedną, a drugą ścianą zajmowało łóżko z ładną drewnianą ramą, które przygotował dla niej Philip dwa lata wcześniej, tuż obok niego na wprost wejścia stał równo ścięty pieniek, który służył jej za szafkę nocną, na nim stało radyjko od O’Neila i stara książka z opisami gwiazdozbiorów, którą czytała już po raz czwarty. Naprzeciw łóżka stał krzywy regał, który składał akurat Remus, żeby Chris mogła na nim trzymać nieliczne książki ojca i te, które Reece przywoził niekiedy z miasta, a tuż obok regału niewielka szafa na ubrania, których i tak nie miała za dużo. Dziewczyna rzuciła się na łóżko, które skrzypnęło przeciągle. Wzięła do ręki książkę, ale szybko odłożyła ją znowu na miejsce. Znała niebo doskonale, nie potrafiła zliczyć ile razy siadała z rodzicami na werandzie w letnie wieczory, a ojciec opowiadał jej i mamie o gwiazdozbiorach i ciałach niebieskich. Mówił w taki sposób, że Chris pragnęła zapamiętać każde jego słowo, a z czasem nawet nie zauważyła, że ojciec podstępem egzaminuje ją z wiedzy astronomicznej. Crystal włączyła radio, które zatrzeszczało cicho. Ustawiając je na najniższą głośność, żeby nie drażnić jego jazgotem wilkołaków, pomyślała, że musi koniecznie przypomnieć Reece’owi o bateriach. Słuchając, jak David Bowie wyśpiewuje kolejne wersy piosenek zanurzyła się w swoich myślach.
Crystal miała już szesnaście lat, była młodą dziewczyną o przyjaznej osobowości i nieodpartej chęci poznawania świata, a jedyne co widziała to las i otaczające go obszary. Wszystko, co znała, to polana, strumień, podnóże gór i jej dom. Każdy wieczór wyglądał tak samo, leżała na łóżku i zastanawiała się nad swoim życiem. Miała wrażenie, że do szczęścia brakuje jej tak niewiele, wydawało jej się, że za rok spełnią się jej największe marzenia, a życie będzie idealne. Jednak coś nie dawało jej spokoju. Nie wiedziała za bardzo, jak wygląda świat poza Wilczym Lasem, gdyby nie jej wyobraźnia, opowieści mamy czy relacje Reece’a, pewnie myślałaby, że za górami i za lasem jest po prostu tylko ogromne pasmo zieleni, jednak zdawała sobie sprawę, że tak nie jest. Coraz częściej przyłapywała się na marzeniach dotyczących podróży, poznania tego, co przez całe życie było dla niej nieosiągalne, poznania świata jej matki, o którym słyszała tyle opowieści. Słyszała tyle o tej technologii, wygodach ludzkiego życia, szkołach, muzeach, perspektywach na przyszłość… Nic z tych historii nie rozumiała, ale czuła jakąś dziwną tęsknotę do tego wszystkiego… Tego właśnie jej brakowało jakiejś alternatywy. Ojciec uczył ją wszystkiego, co potrzebowała — czytania, pisania, liczenia, posiadła wiedzę elementarną w wieku dziecięcym, tak jak to powinno być, ale w lesie nie mogła zacząć studiów, znaleźć wymarzonej pracy, nie miała możliwości rozwoju. Z resztą nie potrzebowali tu ludzi wykształconych, liczyło się tylko to, czy ktoś zna się na swoim fachu. I niby Crystal miała już wszystko poukładane, biorąc pod uwagę przyszłość w lesie. Miała rodziców, których kochała, rodzinny dom, mężczyznę, z którym chciała spędzić resztę życia i dzięki któremu uzyska pozycję w stadzie, wspaniałych przyjaciół, a jednak… To jej nie wystarczyło, cichy głosik, który uparcie i w miarę skutecznie tłumiła, mówił jej, że to nie tak ma być. Czuła się jakby coś ją tutaj więziło, czuła, że będąc w lesie jest tylko w połowie sobą.
O, wow. Podoba mi się ten pomysł, chociaż, jak zobaczyłam przeskok czasowy, trochę się zawiodłam. Liczyłam na opis powrotu Remusa do lasu i tego, jak układał sobie życie z Meg.
OdpowiedzUsuńDlaczego wrócił? Co się stało? Co z Tonks? Co z wojną? Kto wygrał i jak? Dałaś o wiele więcej pytań niż odpowiedzi.
Szablon jest piękny. Dawno już nie widziałam żadnego z tak dużym nagłówkiem!
Ściskam mocno,
Morri
PS. Jak często będziesz dodawać rozdziały?
Z pewnością pojawi się kilka retrospekcji, tego możesz być pewna! I na wszystkie Twoje pytania znajdziesz odpowiedź. Powiem jedynie, że Remus wrócił, bo miał gdzie wrócić, kiedy w jego życiu pojawiło się zbyt dużo wątpliwości.
UsuńUwierzysz, jak powiem, że większość szablonu powstała ponad pięć lat temu?
Rozdziały planuję dodawać jakoś tak co półtorej tygodnia, ale zobaczymy, jak to wyjdzie... Myślę, że co dwa tygodnie to taki max
Po przeczytaniu mam takie same pytania co Morrigan, więc przydałoby się trochę wyjaśnień. Skąd wzięła się decyzją, by na zawsze porzucić myśl o Tonks i jak to wpłynęło na Remusa, itd. Muszę powiedzieć, że cudowne opisy tutaj stworzyłaś. Można byłoby to porównać do poezji... Świetna robota!
OdpowiedzUsuńOgolnie to brawo, bo wyszla Ci ciekawa perspektywa opowieści. Chociaż, tak jak gdzieś napisałaś, wieje strasznie teen wolfem, a zawsze trochę mnie irytował i nie rozumiałam całego hype'u na ten serial. 🤷♀️ Mam też jedną uwagę, dziewczyna nazywa się Crystal, pisane przez "cry", a skracasz imię do Chris przez "ch", przez to na poczatku myślałam, że to kolejna postać, a nie główna bohaterka. Powinnaś to skracać do Crys, a nie Chris. Pomyśl nad tą drobną zmianą :)
Dużo w tym rozdziale było opisów, przedstawienia postaci, itd i trochę mnie to nużyło, ale to chyba domena pierwszych rozdziałów, gdzie wszystko trzeba pokazać. Ogólnie nie jestem wielką fanką opowiadań o nastolatkach, itd, więc nie obiecuje, że polubię je tak samo, jak to o Tonks. Mimo to, kręci mnie wątek tego, że Crystal jest zamknięta w hermetyczny środowisku i pewnie będzie chciała się wyrwać do wielkiego świata i jego tajemnic. Poza tym, podejrzewam, że dziewczyna może być też w jakimś stopniu czarownicą i być może odkryje tą część siebie, jak i przeszłość Remusa. Byłoby super, gdybyś jakoś wplotła przebłysk tego, co stało sie z Tonks w tym alternatywym świecie. Nie trzeba się nad tym rozwodzic ,ale jakas wzmianka bylaby miłym dodatkiem.
Te wszystkie wyobrażenia, jak możesz poprowadzić tę nową historię sprawiają, że chce się dowiedzieć czegoś więcej. Opowiadanie ma na pewno potencjał i fajny klimat wzięty z opowiadania o Dorze, a znajac Ciebie, to masz świetne, sensowne i kreatywne pomysły, by pokazać nam ten alternatywny świat, więc jak najbardziej daje szansę i będę śledzić!
Pozdrawiam!
Olga
Wszystko się wyjaśni, obiecuję! Na każde z Waszych pytań, znajdzie się odpowiedź.
UsuńOj no było się kiedyś nastolatką i oglądało się seriale o wilkołakach... Przyznaję się! XD No i w sumie tak się złożyło, że pisałam wtedy o Meg i lesie, a reszta to już tylko moja wyobraźnia, która podłapała kilka wątków i twarzy z serialu. Teraz, szczerze powiedziawszy, zostały tylko twarze bohaterów i imiona.
A co do imion, to faktycznie mogłabym się zgodzić i nawet Ci zdradzę, że z początku Chris, była Crys, ale no kurcze... Strasznie mnie ten zapis kłuje w oczy. I skoro Robert może być na równi Robem i Bobem, a Will i Bill to zdrobnienia od Williama, to Crystal może być Chris :) A przynajmniej ja tak to sobie tłumaczę.
Pierwsze rozdziały są bogate w opisy. To chyba normalne, bo wprowadza się czytelnika w nową przestrzeń. Kiedy już się pozna bohaterów, to opisy potrafią bardzo wzbogacić tekst, ale tutaj głównie polegały na przedstawieniu całego świata.
Oj, jak ja lubię czytać Wasze domysły. To chyba moje hobby! Oczywiście coś o Tonks będzie, ale wiesz... W swoim czasie.
Ściskam mocno!