Crystal zawsze uważała, że człowiek stanowi część natury. Dlatego też była zdania, że każdy jest połączony z otaczającą go przyrodą i wspólnie na siebie oddziaływają. Ten dzień był jakby potwierdzeniem jej teorii. Był chłodny i pochmurny. Letnie ciepło, które dopiero niedawno do nich zawitało, uleciało wraz z mroźnym porankiem. Pogoda była równie paskudna, co nastrój Crystal. Pomijając cały mętlik, jaki od kilku dni utrzymywał się w jej głowie, czuła się wyjątkowo źle. Gdy tylko obudziła się z samego rana, doznała okropnego uczucia niesłychanej pustki, było to wyjątkowo przytłaczające, a Chris nie miała pojęcia, jak mogłaby ją zapełnić. Nie chciała się spotkać z którymkolwiek ze swoich przyjaciół, nie miała sił ani ochoty na polowanie (co było wyjątkowo dziwne), a rozmowa z kimkolwiek na jakikolwiek temat przerastała ją. Tego dnia musiała pobyć sama — potrzebowała tego, postanowiła tak, wstając z łóżka. Nie odzywając się do żadnego z rodziców, wyszła z domu, nie mając siły nawet biec. Nogi same poniosły ją nad strumień, przy którym usiadła i zanurzyła stopy w wodzie. Powietrze było chłodne, ale woda przyjemnie ciepła i kojąca. Westchnęła cicho.
Pytanie główne, jakie pojawiło się w głowie, brzmiało: Co takiego się wydarzyło, że moje idealne życie wywróciło się do góry nogami? Wszystko właściwie zaczęło się po jej urodzinach. Pamiętała, jak ludzie mówili: Już prawie, Crystal. Już prawie, Jeszcze rok i będziesz pełnoletnia, W twoje kolejne urodziny będziemy razem biegać w świetle księżyca. Zwykłe obietnice, które miały bardziej pokrzepiać niż smucić, ale nikt nie zdawał sobie sprawy, że dla Chris były to obietnice dnia, w którym jej życie się zmieni. Podświadomie zdawała sobie sprawę, że z chwilą, gdy skończy siedemnaście lat, gdy przejdzie swoją pierwszą przemianę, jej los będzie przesądzony. Już na zawsze miała zostać w lesie i wieść wilkołacze życie. Wcześniej nie miała z tym żadnego problemu, ale teraz… Po tym, co wydarzyło się z Tracy, wszystko się zmieniło… Czuła pewien żal, że wszystko odgórnie jest już ustalone, aż do dnia, gdy dowiedziała się, że może nie odziedziczyć wilczego genu i być może odejdzie z lasu. Wbrew pozorom, z czasem przestało być to myślą przerażającą. Dawało jej nowe perspektywy, mogła marzyć o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby tak się stało. W głowie ciągle pojawiał się jej sen, w którym się nie przemieniła. Mimo tego, że był straszny, że burzył wszystko to, co znała i kochała, to nie był koszmarem. Pamiętała ciągle widok swojego sobowtóra przemawiającego głosem jej ojca. Biegnij. Może tak właśnie powinna zrobić? Uciec, żeby poczuć tę wolność i szczęście, które w pewnym momencie utraciła. Coraz częściej zastanawiała się czy nie skorzystać z przysługi Reece’a i nie wybrać się z nim do miasta. Jednak dzięki tej alternatywnej perspektywie pojawił się straszny dylemat. Czy byłaby gotowa wszystkich zostawić, nawet gdyby mogła spełniać marzenia? Nie potrafiła, a może bała się, odpowiedzieć na to pytanie.
— O czym myślisz? — usłyszała za sobą głos ojca. Po raz kolejny ochrzaniła się w głowie za stłumienie swoich zdolności. Remus przysiadł obok niej z przeciągłym westchnieniem. — Musisz się komuś wygadać, bo inaczej to cię wykończy…
— Pokłóciłam się… ze wszystkimi — stwierdziła, nie patrząc na ojca. Wiedziała, że miał rację, emocje coraz częściej brały nad nią górę, miała wrażenie, że coś ją rozsadza od środka. — Mamy odrobinę różne poglądy… Właściwie to bardzo różne. Oni… Nie potrafię zaakceptować niektórych rzeczy, a dla nich są normalne. — Zwiesiła smętnie głowę i pokiwała nią z rezygnacją. Jedyną osobą w lesie, która jako tako mogłaby ją zrozumieć, był właśnie jej tata. Westchnęła i podniosła wzrok na ojca. — Nie masz czasami wrażenia, że żyjąc tutaj, zrezygnowałeś z czegoś cenniejszego? — Remus zmarszczył czoło, uwydatniając tym samym swoje zmarszczki i spojrzał w dół strumienia. — A więc masz takie wrażenie…
— Chris, jakby ci to wytłumaczyć? — zastanowił się przez chwilę Remus. — Czy gdybyś teraz stąd odeszła, tak nagle, nie brakowałoby ci tego wszystkiego?
— Oczywiście, że brakowałoby — odpowiedziała bez namysłu. Kochała las i ludzi mieszkających w nim, chyba nie potrafiłaby bez żadnych wyrzutów wyjechać, chociaż ciągnęło ją do tego coraz bardziej.
— Spędziłem poza lasem trzydzieści osiem lat. Wychowałem się tam, właśnie tam był i nadal jest mój dom, moja przeszłość. Zrezygnowałem i brakuje mi tamtego świata — westchnął smętnie. Crystal spojrzała na niego niepewnie wprost w jego miodowe oczy.
— Tato, opowiedz mi w końcu coś o sobie. Ja… ja nie wiem, kim tak naprawdę jesteś — poprosiła Lupin, a jej ojciec uśmiechnął się pod nosem. Chwilę się nad czymś zadumał. Chris dostrzegła na jego twarzy, że w tej właśnie chwili walczy sam ze sobą, jakby nie był pewien czy powinien mówić cokolwiek.
— Urodziłem się w niewielkiej mieścinie w hrabstwie Yorkshire niedaleko Leeds w rodzinie czarodziejów… — zaczął, ale przerwał robiąc długą pauzę i czekając na reakcję córki. Crystal odrętwiała nagle i otworzyła szerzej oczy.
— Czarodziejów? — spytała, powtarzając po nim niepewnie. Znała kilka baśni, opowiadań, które słyszała w dzieciństwie, bardzo często właśnie z ust ojca, ale czarodzieje byli dla niej tylko pięknymi legendami.
— Chris, czy kiedykolwiek w życiu przytrafiło ci się coś nadzwyczajnego, coś co wykracza poza wszelkie przyjęte normy? — zadał jej pytanie, które w żadnym stopniu nie odpowiadało na jej pytanie. Mimo wszystko zastanowiła się przez dłuższą chwilę, przypominając sobie każdą niecodzienną sytuację, która miała miejsce w jej życiu.
— Kiedyś… Pamiętam miałam sześć lat i spacerowałam sama po lesie, a było już bardzo późno i ciemno. Bałam się i strasznie chciałam być już w domu, no i tak po prostu pojawiłam się przed nim. Albo gdy podczas pełni… W sumie dużo takich sytuacji było, bardzo dużo — stwierdził Crystal, uświadamiając sobie dopiero teraz te wszystkie paranormalne sytuacje, które się wydarzyły w przeszłości i niekiedy miały miejsce teraz.
— To prawda, było ich wiele i nadal się zdarzają, chociaż nie są już aż tak szokujące… Kiedy byłaś dzieckiem o wiele mniej nad sobą panowałaś, a wybuchy energii były znacznie większe. Wydaje mi się, że teraz uwalniasz ją w inny sposób. Wykorzystujesz ją przy polowaniach, las, ogólnie cała natura i żywioły są skarbnicą naszej mocy, a ty, mam wrażenie, że jesteś z nią wyjątkowo połączona. Chociaż od pewnego czasu, widzę, że twoje wybuchy złości i problem z opanowaniem emocji, potęgują również wybuchy magii. Bo widzisz córeczko, jesteś czarownicą — oznajmił z uśmiechem Remus, a Lupin otworzyła szeroko oczy. Miała wrażenie, że ojciec robi sobie z niej jakieś żarty, że to kawał i zaraz zacznie się z niej śmiać, ale nic takiego się nie wydarzyło. Ojciec Chris przyglądał się jej z zainteresowaniem, czekając aż ona odezwie się pierwsza.
Lupin całe życie sądziła, że jest i będzie tylko wilkołakiem, a tu nagle… Wszystko wywróciło jej się do góry nogami po raz kolejny w ciągu ostatnich dni. Kilkakrotnie to otwierała, to zamykała usta, by w końcu wydukać, spoglądając na ojca z niedowierzaniem:
— Ale jak to czarownicą?
Remus rozbawiony uśmiechnął się pod nosem po raz kolejny.
— Niedawno pytałaś się skąd wziąłem twój prezent. To właśnie jest ta moja tajemnica — stwierdził, a potem pochylił się do niej i wyznał konspiracyjnym szeptem: — Jestem czarodziejem. — Wyjął z kieszeni patyk, na pozór zwykły kawałek drewna, ale gdy tylko poruszył z gracją ręką, rysując w powietrzu jakiś kształt, wyleciało z niego stado żółtych, ćwierkających ptaszków. Crystal rozdziawiła usta w szoku i machinalnie wyciągnęła ku nim dłoń. Jedna z małych istotek usiadła na jej nadgarstku i zaćwierkała wesoło. To było coś… niezwykłego! Poczuła jak włos jeży jej się na skórze. Jej ojciec uśmiechnął się jeszcze szerzej na widok miny córki i powiedział: — To zaklęcie pokazałem twojej matce jako pierwsze.
— To jest… naprawdę… niesamowite! — wykrzyknęła zachwycona, próbując pogłaskać ptaszka, ale ten odleciał, goniąc swoich braci. Nie mogła uwierzyć, że jej ojciec za pomocą machnięcia zwykłym badylem, jest w stanie wyczarować żywe istoty, takie jak te małe, cudne pisklaki. Nagle w jej głowie zaświtała myśl, którą musiała wypowiedzieć na głos: — Ja też tak potrafię?
— Żeby tak umieć, potrzeba wiele pracy — oznajmił jej ojciec, a po chwili dodał: — Nauczysz się. Jeśli chcesz, oczywiście.
— Opowiedz mi wszystko.
— Opowiem — obiecał córce zadowolony, jednak natychmiast ją przestrzegł. — Ale pamiętaj, mama nie może o niczym wiedzieć. Dobrze wiesz, jak reaguje na temat mojej przeszłości. Z resztą nikt nie może się dowiedzieć…
Cały wolny czas pragnęła spędzić z ojcem. Kiedy dowiedziała się prawdy o nim, prawdy o sobie, nie mogła przestać myśleć o tym, z czym może się wiązać jej magiczne życie, a właściwie wilkołaczo-magiczne. Chciała, żeby Remus całymi godzinami opowiadał jej o jego, poprawka, o ich świecie, wprowadzał w tajniki magii, żeby mógł nauczyć ją wszystkiego, co możliwe. Chociaż nie wiedziała praktycznie nic, jej myśli krążyły wokół tego, kiedy będzie mogła wyczarować ptaki z patyka. Jednak jej ojcu nie spieszyło się tak jak jej. Tego samego dnia, kiedy Crystal dowiedziała się, że jej ojciec jest czarodziejem, Remus stwierdził, że jak na jeden raz dowiedziała się wystarczająco oraz, że mają jeszcze sporo czasu na naukę. Nie podobało jej się to, ale wiedziała, że tata jest konsekwentny w swych czynach. Kiedy uczył ją podstaw pisania, czytania i liczenia, a ona błagała żeby skończyli lub zrobili sobie dłuższą przerwę, on brnął dalej i męczył ją, że to dla niej dobre. Z pewnością teraz, chociaż postępował wręcz przeciwnie, chodziło o to samo. Chodziło o jej dobro.
Kolejnego dnia opowiedział jej historię o tym, jak stał się wilkołakiem. Co prawda znała tą historię, ale uboższą o parę istotnych szczegółów. Wiedziała, kto go ukąsił, ale nie wiedziała, że było to w akcie zemsty. Jej świętej pamięci dziadek John Lupin, ojciec Remusa pracował w Ministerstwie Magii, czymkolwiek to było, w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, a jego specjalizacją była likantropia. Był odpowiedzialny za prowadzenie rejestru wilkołaków, tak jak robił to Rivers w ich stadzie, i osądzania czy dany wilkołak przypadkiem nie zagraża życiu innych ludzi. Gdy wpisał Fenrira Greybacka na listę stworzeń do schwytania, zaczęły się jego problemy. Ojciec Crystal nie znał szczegółów, wiedział tylko, że podczas pełni, gdy miał pięć lat, Greyback w swej wilczej postaci zemścił się na Johnie, gryząc Remusa i rozszarpując jej dziadka na strzępy. Opowiedział jej również o swoim życiu razem z jego matką, a jej babcią — Mary, o rodzinnym domu i cierpieniu podczas przemian. Wspomniał o obawach, że nie będzie mógł się uczyć i, że prawię tak się stało.
— Tato, nie przerywaj! — oburzyła się Crystal, gdy jej ojciec zakończył historię swojego dzieciństwa. Czuła podniecenie, wsłuchując się w część biografii Lupina, ale zawiodła się ponieważ w tej opowieści znajdowało się mało magii, której tak pragnęła.
— Więcej opowiem ci jutro — zapewnił ją ojciec, czując, jak maleńki kawałeczek ogromnego ciężaru spada z jego serca. Przez szesnaście długich lat ukrywał swoją prawdziwą naturę przed najważniejszą osobą w jego życiu, a teraz w końcu mógł opowiedzieć córce wszystko. Jednak nie chciał zrzucić na nią całej prawdy tak od razu. Obawiał się, że natłok informacji jeszcze bardziej namiesza w jej głowie, a to było całkowicie zbędne i nierozważne.
Dni mijały, a każdy dzień Crystal spędzała z ojcem, zafascynowana nim, światem magii i nie zauważyła nawet, kiedy oddaliła się od swoich przyjaciół tak bardzo. A najgorsze było, że jej to nie przeszkadzało. Dzięki temu wszystkiemu mogła oderwać się od ich kłótni i ciągłych sporów. Czuła w końcu, że pustka w jej sercu powoli się zapełnia. Było to jednak coś odległego, nierealnego, zwłaszcza w Wilczym Lesie. Kiedy spytała Remusa, dlaczego ukrywał przed nią prawdę, ten wyjaśnił jej, co było powodem.
— Po tym jak Greyback opuścił las, a Benjamin objął przewodnictwo nad watahą, stworzył prawo, które wszyscy zaakceptowali. Nigdy nie zgodziłbym się na panujące tu zasady, gdyby nie twoja matka — powiedział jej Remus. — Rivers wymyślił sobie, że odetnie się od całego świata i stworzy enklawę tylko i wyłącznie dla wilkołaków. Nie chcę powiedzieć, że robił to ze złych pobudek, ale… To właśnie dlatego żąda, żeby nieprzemienione dzieci opuściły las, a od każdego wilkołaka pochodzącego ze świata czarodziejów, tak jak ja, oczekiwał porzucenia magii i zapomnienia od niej. Złamanie tej zasady wiąże się z wypędzeniem.
— Przecież mógłbyś używać czarów w tajemnicy!
— Nie, Chris… Bez względu na przekonania Benjamina, wilkołaki były i zawsze będą częścią świata magii, są w stanie ją wyczuć. Pamiętasz, co czułaś, kiedy wyczarowałem ptaki? — spytał, a Crystal automatycznie pogładziła się po przedramieniu. Pamiętała doskonale. Gęsia skórka pokryła całe jej ciało, gdy ojciec użył różdżki. — To było słabe zaklęcie, raczej nikt go nie zauważył, jednak gdybym rzucał je regularnie, nie umknęłoby to uwadze reszty. Gdyby ktoś się dowiedział, to musiałbym odejść od ciebie, od twojej mamy, tego wszystkiego, co udało nam się stworzyć. Nie mógłbym tego zrobić…
Ojciec każdego dnia pytał ją o to, co pamięta z ich rozmów. Chciał upewnić się czy jego córka przyswaja nową wiedzę, żeby nie mącić jej zanadto w głowie. Z każdym pytaniem, na które Chris odpowiedziała poprawnie bez zastanowienia, a odpowiadała tak na każde pytanie, jego duma rosła. Lupinównie nie trudno było podawać trafne odpowiedzi, bo spijała każde słowo z ust ojca i zapamiętywała wszystko, co tylko się dało. Opowiedział jej o tym, jak żyją czarodzieje, jak wygląda ich świat, prawo i obyczaje. Z każdą spędzoną wspólnie chwilą oboje dostrzegali, jak bardzo są do siebie podobni, a ich i tak dobra już relacja, polepszyła się jeszcze bardziej.
— Gdzie wy tak ciągle wychodzicie? — dopytywała się Meg, patrząc podejrzliwie na męża i córkę. Nie była głupia, miała świadomość, że Crystal ostatnimi czasy miała lepszy kontakt z ojcem, a ta dwójka zawsze lubiła pobyć razem by porozmawiać. Jednak teraz wychodzili na te swoje spacery codziennie i coraz częściej czuła się pominięta. Martwiła się, że z każdym dniem traci ich coraz bardziej, a kochała przecież swoją rodzinę nad życie.
— Crystal próbuje mnie nauczyć polować — odpowiadał wtedy Remus, posyłając uśmiech córce, a ona dodawała:
— Ale tacie idzie beznadziejnie.
Po całym tygodniu nauki o świecie magii, który Crystal znała jedynie z opowieści ojca, ale czuła się jakby była poniekąd jego częścią, postanowiła odwiedzić polanę, a właściwie to Iana. Dopiero poprzedniego dnia zdała sobie sprawę, jak bardzo tęskni za ukochanym. Tak jak nie przeszkadzał jej brak towarzystwa przyjaciół, tak jego brakowało jej bardzo. Od momentu gdy dowiedziała się o swoim magicznym pochodzeniu, w jej sercu i myślach zapanował względny spokój, który pozwalał jej racjonalnie myśleć. Wyszła spomiędzy drzew, już z daleka słysząc liczne krzyki i zapach potu. Nie przejmowała się tym. W lesie rzadko odbywały się bijatyki, chyba, że te które dla zabawy organizowali młodzi mężczyźni. Domyśliła się, o co chodzi, kiedy dokładnie przed domem Iana zauważyła tłum, tworzący okrąg wokół Riversa i Denzela. Przepchnęła się między zebranymi i stanęła tak, że miała idealny widok na dwóch przyjaciół. Oboje uśmiechali się chytrze, nie odrywając od siebie wzroku. Nie mieli na sobie koszulek i publicznie chwalili się swoimi umięśnionymi torsami, a młodsze dziewczęta szeptały między sobą różne rzeczy, których Crystal mimowolnie musiała słuchać. Rivers stał pochylony, garbiąc plecy, a strużki potu skapywały z jego czoła. W jego stalowych oczach Crystal dostrzegła dziki błysk. Lupin pokręciła głową z dezaprobatą. Wiedziała, że ta dwójka pewnie znowu nie miała co robić i z nudów wszczęła bójkę ku uciesze młodocianej części watahy, która biegała na co dzień między domkami na polanie. W tłumie dało się słyszeć jak ludzie skandują naprzemiennie imiona mężczyzn. Crystal widziała już kilkadziesiąt takich widowisk, więc skrzyżowała jedynie ramiona na piersi i przeczekała całą tą farsę. Jej oczekiwania się spełniły — po jakiś dwudziestu minutach naparzania się wzajemnie, Ian wygrał. Tłum rozszedł się po chwili, odprowadzając przegranego Denzela w nieznanym kierunku. Rivers podniósł z trawy swoją bluzkę i wytarł nią swoje spocone i gdzieniegdzie okrwawione ciało. Dopiero gdy skończył tę czynność, spojrzał na nią z wyższością i stwierdził głosem wypranym z emocji:
— Dawno cię nie widziałem.
— Byłam zajęta — odparła krótko Chris, wzruszając ramionami. Nie chciała mu się w żaden sposób tłumaczyć, a nawet nie wiedziała jak. Nie mogła w końcu zdradzić prawdy. Bez dalszej wymiany zdań weszli razem do domu Riversów, który był dwukrotnie większy niż dom Crystal. Ian poprowadził ją do swojego pokoju i wskazał łóżko, na którym ona usiadła.
— Co się z tobą działo?
— Uczyłam się — oznajmiła zgodnie z prawdą, nie patrząc na niego.
— Nauka… — prychnął z pogardą, krzyżując ręce na piersi. — Jeszcze mi powiedz, że przyszłaś tu po to, żeby dać mi lekcję.
— Dawno takowej nie miałeś — przyznała Chris, uśmiechając się chytrze. Nie wszyscy w lesie mogli pochwalić się wiedzą elementarną, a już w szczególności pokolenie Crystal. Ich rodzice przybyli tu ze sporym zasobem wiedzy, który zdobyli zanim stali się wilkołakami, ale ich dzieci… Edukacja była tutaj na poziomie zerowym i nie przejmowano się tym specjalnie. Kiedy w jednej chacie znaleziono chociażby jedną książkę to i tak było dużo, jedynie u Lupinów był ich spory zapas. Toteż mieszkańcy nie używali książek, nie mieli gazet, a pieniędzy liczyć nie musieli, bo żadna waluta ich nie obowiązywała. Crystal była prawdopodobnie jedyną dziewczyną, jedyną młodą osobą w lesie, która regularnie uczyła się podstawowych zagadnień i przekazywała całą swoją wiedzę opornemu Riversowi. Innym wystarczył fakt, że niekoniecznie znają litery i cyfry.
— I więcej takich nie potrzebuję! — warknął ze złowrogim błyskiem w oku. Przez chwilę zamarł i wstrzymał oddech, chcąc się uspokoić, ale nie udało mu się. Zacisnął pięści i uderzył w ceglaną ścianę pokoju, a następnie ryknął żałośnie: — Nie widzisz tego co się dzieje? Nie widzisz, że cię tracę?!
— Ian, nie gadaj bzdur! — zawołała, zrywając się na nogi i patrząc w dzikie oczy swojego partnera. Nie wiedziała dlaczego, ale zawsze gdy Ian wpuszczał do swojej podświadomości wilka, przechodził ją dreszcz podniecenia. Stawał się wtedy taki dziki, nieokiełznany i instynktowny — był taki naturalny. — Nie tracisz mnie. Chyba mam prawo do robienia czegoś, czegokolwiek innego niż uganianie się z wami po lesie.
— Do niedawna nie było dla ciebie nic ciekawszego — zauważył, zaciskając mocno szczękę. Podszedł do niej bliżej i spojrzał w jej oczy. — Coś się zmieniło?
— Ja się zmieniłam — stwierdziła stanowczo, jednak z pewną, smutną nutą w głosie, prostując się i wyzywająco spojrzała w jego jasne oczy. Była to prawda i to najprawdziwsza. Od kiedy dowiedziała się, że jest córką czarodzieja jej priorytety drastycznie się zmieniły. Ona to zaakceptowała, ale nie mogła tego oczekiwać od innych.
— Tego się właśnie obawiałem… — przyznał i posmutniał znacząco, odwracając się do niej plecami. Wyraźnie zszedł z tonu. Chris chciała do niego podejść, objąć go z całej siły, powiedzieć jak mocno go kocha, ale nie mogła — nie chciała ulec. — Więc… Co masz zamiar teraz zrobić?
— Powinieneś spytać co ty i reszta macie zamiar zrobić. Nie jestem małą dziewczynką, której możecie narzucać swoje zdanie. Mam własne poglądy! — Wciągnęła głośno powietrze i dodała z bólem: — Wyjście jest jedno albo zaakceptujecie to jaka jestem, albo…
— Albo odejdziesz? — Crystal nie odpowiedziała. Zabrakło jej języka w gębie i nie miała najmniejszego pomysłu, co powiedzieć. Czuła, jak zaczynają ją szczypać oczy. Odwróciła się na pięcie i wyszła szybko z domu, wsłuchując się w jego przyśpieszony oddech, a w myślach stwierdziła — Albo odejdę.
***
Czasami bywało tak, że jedno pozornie zwykłe słowo może zmienić całe dotychczasowe życie. Tak było też w przypadku Crystal. Już pewien czas znała prawdę o swoim ojcu i zaakceptowała ją natychmiast. Jednak każda kolejna dawka wiedzy sprawiała, że coś się w niej zmieniało…
Hogwart. Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Hogwart… — to słowo przepełniało Crystal niezrozumiałym podnieceniem i ekscytacją. W chwili gdy jej ojciec wypowiedział tę nazwę, wiedziała, że znaczy ona coś więcej niż zwykłe słowo. Niezwykłe uczucie sprawiało, że czuła przyjemny ucisk w okolicy serca, który sprawiał, że odprężające ciepło rozchodziło się po jej całym ciele. Hogwart… — powtarzała niezmiennie w myślach, słuchając równocześnie opowieści ojca. Opowieści, o której mówił z takimi emocjami, czcią i tęsknotą, których żadnymi znanymi Chris słowami nie dało się opisać. Błogość na twarzy Remusa i radość, która z niego emanowała była nowym widokiem dla jego córki. Nigdy nie widziała tak szczerego uśmiechu u ojca, a podejrzewała, że i tak to dopiero początek.
Wyszli z domu jeszcze przed świtem, zanim Meg zdążyła się obudzić, przeszli las i usiedli nad strumieniem w swoim stałym miejscu. Wraz ze wschodem słońca jej ojciec zaczął opowieść.
— Na początku było ich czterech. Czterech najwybitniejszych czarodziejów swoich czasów, którym nie było równych, a każde z nich było zupełnie inne. Łączyła ich jedna rzecz — pragnęli podzielić się swoją ogromną wiedzą z innymi adeptami magii. Wznieśli zamek tak wielki, że nawet najbardziej poetyckie sformułowania nie są wstanie opisać jego ogromu, a jego widok zapierał dech w piersiach, każdego kto go ujrzał. Przez pierwsze lata czwórka czarodziejów wypełniała swoją misję, ale różnice między nimi były zbyt widoczne i w końcu doszło do nieuniknionego rozpadu. Jeden z nich Salazar Slytherin zażądał, żeby do ich szkoły przyjmowano wyłącznie czystokrwistych czarodziejów, ponieważ jego zdaniem czarodzieje z mugolskich, niemagicznych, rodzin nie są godni daru, który otrzymali. Jego dotychczasowy przyjaciel, Godryk Gryffindor stanowczo się temu sprzeciwiał i oznajmił, że dla niego to nie rodowód, a honor powinien jest wyznacznikiem przynależności do społeczności czarodziejskiej. Natomiast Rowena Ravenclaw była zdania, że jeżeli już cokolwiek ma decydować o zdolnościach magicznych to będzie to rozum. Jedyna Helga Hufflepuff pozostała bezstronna i chciała nauczać każdego, kto tylko będzie chciał. Dopóki każdy z nich żył, dobierali sobie swoich podopiecznych wedle własnych kryteriów, jednak każdy wiedział, że to nie potrwa wiecznie. Gryffindor zdjął z głowy tiarę i zaczarował ją tak, że za pomocą zaklęcia sprawił iż mogła dokonywać odpowiedniej selekcji, wśród nowo przybyłych adeptów. I tak już od ponad tysiąca lat, Hogwart przyjmował kolejnych uczniów i napełniał ich głowy wiedzą.
— Czy teraz to się zmieniło?
— Nie, teraz Hogwart prawie wcale się nie zmienił, przynajmniej z tego, co pamiętam. Nadal zamek wypełnia ta magiczna aura, sprawiająca, że twoje serce bije mocniej. Z roku na rok przybywają do niego nowi uczniowie, zapisani do Hogwartu od dnia ich narodzin, oczekując aż stara Tiara Przydziału zadecyduje do jakiego domu trafią — Ravenclawu, Hufflepuffu, Gryffindoru czy Slytherinu. Hogwart staje się ich drugim domem, zdobywają tam wiedzę, nawiązują prawdziwe przyjaźnie, takie na całe życie i przeżywają niesamowite przygody, których nigdy nie zapomną.
— Przyjaźnie na całe życie… — powtórzyła za swoim ojcem, zastanawiając się nad swoją znajomościami i ich sensem. Czy ich relacja powinna być taka skoro i ich przyjaźń również miała być trwała. Nagle w jej głowie zrodziła się myśl, pytanie dotyczące przeszłości Lupina. — Tato, a twoi przyjaciele? Skoro tam się uczyłeś i twoje znajomości miały trwać całe życie, to…
— Huncwoci… — mruknął Remus z mieszanka tak skrajnych uczuć, że Chris nie potrafiła ich rozróżnić i wręcz bała się spytać kim są ci wspomniani Huncwoci. Jej ojciec chwilę milczał z nostalgicznym wyrazem twarzy. — To również osobna historia, którą mógłbym opowiadać godzinami. Czterech młodych chłopaków poznało się pierwszego dnia w szkole. Pierwszy był wyjątkowo odważny, honorowy, istny Gryfon, który podążał za głosem serca i mimo maleńkiej dawki arogancji, był dobrym człowiekiem. Drugi — dumny człowiek, głupi w swojej przesadnej odwadze, stanowczy, arogancki, wyjątkowo zmienny, nie myślał, wolał działać intuicyjnie. Trzeci był zupełnie inny niż reszta — tchórzliwy, skryty, zdradziecki i nieśmiały, a czwarty… on był po prostu lojalny — powiedział i ponownie spojrzał w dół rzeki. — James Potter, Syriusz Black, Peter Pettigrew i ja, Remus Lupin — Huncwoci.
— Co się z wami stało, skoro byliście przyjaciółmi? — dopytywała Crystal.
— James zginął już dawno temu. Poświęcił się dla tych, których kochał najbardziej, dla swojej rodziny. Jego śmierć, a właściwie śmierć jego żony — Lily, zakończyła pierwszą wojnę czarodziejów, o której już ci wspominałem. Syriusz został niesprawiedliwie osądzony i zesłany na dożywocie do magicznego więzienia, Azkabanu, jednak uciekł i oddał całą resztę swojego życia by chronić syna Potterów, a Peter… gdyby nie on wszystko byłoby inaczej, wszyscy by żyli, gdyby nie jego głupota i tchórzostwo sam by żył, a ja… — Tutaj rozłożył ręce i uśmiechnął się mizernie. Widać było, że jego przyjaciele wiele dla niego znaczyli i cierpiał z powodu, że nie ma ich z nim. — To byli prawdziwi przyjaciele. Kiedy inni na dźwięk słowa wilkołak chwytali za różdżki, oni poświęcili się dla mnie… — Crystal nie odezwała się, dała ojcu chwilę na wspomnienia. Oczy zaczęły ją szczypać, wzruszyła się. Jej ojciec stracił wszystkich, których kochał.
— Tato, czy to dlatego tutaj przyjechałeś? Dlatego, że oni zginęli? — zadała jedno z setek pytań, które krzątały się po zakamarkach jej głowy.
— Nie, kochanie. — odparł dziwnym, nieswoim głosem. Westchnął. — Tak naprawdę to nigdy nie chciałem opuszczać Londynu. To wydarzyło się podczas drugiej wojny. Dumbledore, ówczesny dyrektor Hogwartu, musiał wiedzieć, co knuje Greyback, który opowiadał się po stronie Voldemorta. Potrzebował do tego wilkołaka, a ja byłem jedynym w Zakonie Feniksa. Podczas wykonywania misji, poznałem twoją matkę.
— Zakochałeś się i postanowiłeś zostać? — spytała, spoglądając na ojca. Po raz pierwszy usłyszała w jakich okolicznościach jej rodzice się poznali. Wcześniej mówiono jej tylko, że Lupin pewnego razu przybył do lasu i po prostu tak już zostało. Remus nie odpowiedział, nie uśmiechnął się, w żaden sposób nie potwierdził jej domysłów. Chris po raz pierwszy pomyślała, że jej rodzice i to, co ich łączy, nie jest takie, jak zawsze jej się wydawało.
— Zakochałem się na długo zanim tu przyjechałem…
— W innej — dopowiedziała Lupin z bolącym sercem. Nagle poczuła niezrozumiałą nienawiść do tej kobiety — kobiety, która nie była jej matką.
— Twoja mama miała mi to za złe — uśmiechnął się delikatnie, mówiąc to, jakby rozbawiony tym wszystkim. — Po wielu latach samotności poczułem to niesamowite uczucie. Ona była piękna, młoda, zdolna, szczera, okropnie niezdarna i… pokochała mnie. Oświadczyłem jej się, a ona mnie przyjęła. Nie miało dla niej znaczenia, że wszyscy wytykają nas palcami.
— Skoro ty… jak to się stało, że ty i mama… ? — zapytała, czując rosnący ciężar na sercu.
— Meg nigdy nie była mi obojętna. Moja narzeczona pokazała mi, że świat jest piękny, a twoja matka, że i we mnie jest odrobina tego piękna. Co miesiąc widywaliśmy się tu — ona pomogła mi przetrwać i chociaż ja nic do niej nie czułem to ona… Zawsze wiedziała, że jest ktoś inny, ale nie interesowało jej to. Pewnego dnia zrozumiałem, że nie mogę być z tamtą. Pomyślałem, że to może nie jest miłość, a potrzeba posiadania kogoś bliskiego, która w czasie wojny była wyjątkowo silna. Zastanawiałem się, co będzie, jeżeli przeżyjemy… Ona była znacznie młodsza ode mnie, pochodziła z dobrej rodziny, nie miała żadnych defektów, a ja? Stary wilkołak bez złamanego knuta. Zostawiłem ją dla jej dobra, a ja krzątałem się po Anglii, nie wiedząc nawet, co ze sobą zrobić w czasie wojny, aż moje nogi przywiodły mnie tutaj. — Spojrzał na Chris i spróbował uśmiechnąć się przekonująco. — Te wilkołaki, które dały się omotać Greybeckowi zostawiły las i pod jego wodzą ruszyły walczyć przeciwko moim sojusznikom. Jednak ci, którzy zostali, postanowili zapanować nad swoim życiem i stworzyć tutaj prawdziwy dom. Twoja matka nie pozwoliła mi się odizolować, już wcześniej coś nas łączyło, ale dopiero wtedy zrozumiałem, że to ona jest kobietą, z którą spędzę resztę życia…
— A z tamtą kobietą już nigdy się nie widziałeś? — To pytanie miało ją uspokoić, zapewnić, że była narzeczona jej ojca nie miała żadnego wpływu na ich życie, że wraz z powrotem do lasu Remus zerwał z przeszłością.
— Trudno mi było wyjechać z Londynu. Nigdy tak naprawdę nie porzuciłem mojego starego życia, dlatego nie jestem zbyt lubiany w tym lesie, nie spełniłem oczekiwań Benjamina i dość często sprzeciwiałem mu się. Wszystkie te zdarzenia, ci wszyscy ludzie, to zawsze było częścią mnie. Nie byłem zdolny do schowania różdżki i wszystkiego, co tu ze sobą przyniosłem. Gdybym to zrobił, nie dostałbym informacji o tym, że bitwa się rozpoczęła. Nie mogłem tutaj bezczynnie siedzieć z myślą, że tam, gdzie kiedyś był mój dom, teraz giną ludzie, którzy niejednokrotnie poświęcili się dla mnie — westchnął, spoglądając na Chris nieobecnym wzrokiem.
— Wróciłeś tam. — To było stwierdzenie, a nie pytanie, mimo to Remus odpowiedział.
— Bitwa już się rozpoczęła, ludzie ginęli, wróg wdarł się na teren zamku. Widziałem ich wszystkich… poległych, a każda twarz była mi dobrze znana, walczących, którzy z zawzięciem walczyli do ostatniego tchu, zamek, który był moim domem, a wtedy popadał w ruinę — mówił, jakby wpadł w jakiś trans. — Wszystkie obawy gromadzące się przez długi czas, skumulowały się w jednym miejscu i czasie. Bez zastanowienia rzuciłem się w wir walki. Widziałem te wszystkie znajome osoby i ją. Spojrzałem w jej czarne puste oczy i zniknąłem.
Crystal odruchowo chwyciła ojca za dłoń, chcąc mu dodać otuchy, pokazać, że jest przy nim i go wspiera. Remus uśmiechnął się blado i odwrócił wzrok. Chris bardzo mu współczuła. W ciągu jednego dnia dowiedziała się o ojcu więcej niż podczas całego swojego życia, a spojrzenie na związek jej rodziców zmieniło się diametralnie, ale to jej ojciec był w tym momencie ofiarą. Stracił wszystkich, a kiedy znalazł kogoś, kogo kochał, ona zginęła. Źle się czuła z faktem, że był ktoś poza mamą, i że to nie Meg była dla ojca miłością życia, ale wiedziała również, że Remus sam podjął decyzję. Chris chcąc zmienić temat spytała:
— Tato, powiedziałeś, że każdy uczeń jest zapisany do Hogwartu od dnia jego narodzin… A ja?
— Ty także, kochanie — odpowiedziała natychmiast Remus i sięgnął do niepozornie wyglądającej, skórzanej torby, żeby po chwili wyciągnąć z niej plik listów. Crystal wzięła je od ojca i spojrzała na adres napisany szkarłatnym atramentem na froncie koperty:
Panna Crystal Cassandra Lupin
Wilczy Las
Anglia
Crystal w pośpiechu rozdarła pierwszą kopertę i wyjęła zgięty pergamin, żeby móc przeczytać słowa, które powinna odczytać już dawno, dawno temu.
Hogwart
Szkoła Magii i Czarodziejstwa
Dyrektor Minerwa McGonagall
Szanowna Panno Lupin,
Mamy przyjemność poinformować Panią, że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia. Rok szkolny rozpoczyna się 1 września.
Spojrzała zszokowana na ojca, a ten nic nie powiedział i zachęcił skinieniem głowy do otworzenia reszty kopert. W każdej z nich znajdowała się lista niezbędnych podręczników oraz innych koniecznych przedmiotów, które powinien posiadać każdy uczeń Hogwartu. Sześć listów, Sześć lat. Skoro jestem czarownicą, pomyślała, i zapisano mnie do Hogwartu to dlaczego rodzice to przed nią ukrywali. Wściekłość wypełniła ją całą.
— Dlaczego? — wydarło jej się to słowo pełne wyrzutu i pretensji prosto z gardła.
— Twoja matka modliła się o to, żebyś nie była czarownicą. Nienawidzi naszego świata, bo uważa, że przez to wszystko prawie mnie straciła. Zabroniła mi kiedykolwiek wspominać o czymkolwiek związanym z magią, a skoro ty nie przejawiałaś nadmiernych zdolności, pomyślałem, że może jej modlitwy się spełniły. Prawo Benjamina było Maggie na rękę, a ja, chociaż z czasem nabrałem pewności, że masz moc, milczałem, bo chciałem, żebyś ty podjęła decyzję — wyznał jej ojciec, a po chwili dodał. — Cieszę się, że w końcu znasz prawdę. Każda nasza rozmowa daje mi naprawdę wiele radości, ale za każdym razem rozdrapuje źle zabliźnione rany, ty jednak musisz znać prawdę, wiedzieć kim jesteś.
— Tato… — odezwała się nieswoim głosem po dłuższej chwili ciszy, kiedy to każde z nich pochłonęły własne myśli. Remus podniósł wzrok, przyglądając się pytająco córce. Miała tyle za złe swoim rodzicom — matce za to, że zabroniła jej poznać prawdę o sobie, a ojcu za to, że okazał się strasznym pantoflarzem. Chris odchrząknęła i oznajmiła stanowczo, bo już podjęła decyzję. — Naucz mnie wszystkiego. Wszystkiego!
***
Sierpień 1997 r.
Nieprzyjemny wiatr zwiastował koniec lata i zbliżające się ochłodzenie. Chociaż dla Meg las już od dawna był miejscem ciemnym, odludnym i czuła w nim mrożący chłód. Nie potrafiła się podźwignąć po tym, co tam się wydarzyło. Benjamin Rivers spełnił swoje obietnice i razem z ze wszystkimi wilkołakami robił wszystko, żeby z ich lasu stworzyć prawdziwy dom. Maggie nie brała w tym udziału, ciągle nosiła żałobę po swoim najbliższym przyjacielu, Andrew Moonie, który zginął broniąc jej i…
Szła pewnym krokiem przez las w dobrze jej znanym kierunku. Nie mogła w sobie odnaleźć siły by biec. To było już stanowczo ponad jej siły. Nie mogła odnaleźć w sobie spokoju, którego tak bardzo potrzebowała.
Spojrzała na szkielet domu, ich domu, w którym mieli razem zamieszkać zanim odszedł. Pamiętała jego zaangażowanie w budowę, jak z uśmiechem na ustach opowiadał jej, gdzie będzie stał stół, a gdzie łóżko. Tamten Remus Lupin by jej nie zostawił, ale ten, który był walecznym czarodziejem, zrobił to.
Przyglądała się, jak mężczyzna klęczy przed nieskończoną budowlą, a jego ciałem wstrząsnął szloch. Serce zabolało ją na jego widok.
— Wróciłeś — wyszeptała, a on spiął się nerwowo. — Znowu…
— Nie oczekuję, że będziesz chciała ze mną rozmawiać… Skrzywdziłem cię… To przeze mnie Andrew… — Głos odmówił mu posłuszeństwa. Przyklękła obok niego i gestem dłoni zmusiła go do spojrzenia w jej stronę. Na jego twarzy malowało się cierpienie i strach, które dodawały mu lat. Pogładziła dłonią jego zarośnięty policzek, a on zamknął oczy.
— Andrew sam podjął decyzję, wiedział, że niewiele czasu już mu zostało — szepnęła. — A każdą krzywdę można naprawić…
— Byłabyś w stanie mi wybaczyć? — spytał z nadzieją w głosie.
— Już to zrobiłam — wyznała i pocałowała go czule. Remus zdrętwiał nieco, a potem objął ją mocno i pogłębił pocałunek. Gdy tylko oderwali się od siebie, spojrzała na niego zbolałym wzrokiem. — Teraz panują tu inne zasady, jest lepiej. Będziesz potrafił się dopasować?
— Od czego powinienem zacząć?
— Może skończysz budować nasz dom? — zaproponowała z uśmiechem, rozglądając się dookoła. Remus zaśmiał się cicho.
— Spójrz na nas, Meg. Dwójka starych, biednych i niebezpiecznych wilkołaków…
— Starych? — syknęła z udawaną złością. — Wypraszam sobie!
Melduję się na stanowisku!
OdpowiedzUsuńTak, trochę mi to zajęło, wiem, ale kiedy już przeczytałam pierwszy rozdział, to wręcz nie mogłam się oderwać! Może to klisza, może rzeczywiście uległaś fandomowym modom, ale coś było w każdej z tych mód, że się przyjęła, że wiedziało się, do czego to wszystko dąży i to napawało serduszko ogromem ciepłych uczuć. Boru, jak słodko jest mi teraz na duszy, jak cieplutko na serduszku, jak dobrze mi się to czyta, jak ja już kocham ten świat!
Przecież to takie irracjonalne.
Ach...
Ian Rivers, wszystkie wilkołaki, one są tak dobrze skrojone psychologicznie. Mignęło mi w komentarzu, że inspirowałaś się społecznościami pokroju Amiszów czy Świadków Jehowy i powiem Ci, że o tym pomyślałam, czytając tamten rozdział. Wyszło Ci, naprawdę Ci wyszło! Nancy, Denzel, Ian, ich myślenie, nie bójmy się tego powiedzieć wprost, zindoktrynowane, jednocześnie tak dobrze skonstruowane i tak smutne i przykre.
Tracy, odesłana w świat, którego nigdy wcześniej nie zaznała, strach pomyśleć, co może się z nią stać. Jak ma się odnaleźć bez dokumentów, wykształcenia, podstawowej świadomości świata, o których to rzeczach już gdzieś Morri wspominała? Co stało się z innymi nieprzemienionymi? To tak straszna perspektywa. Nawet Amisze czy Świadkowie Jehowy mają przecież dokumenty, ich dzieci odbierają jakąś edukację, widzą świat, może nie zdają sobie sprawy z pełni jego możliwości... Przecież u Amiszowie mają w swojej kulturze kilka lat na "wyszumienie się", na podjęcie decyzji, kiedy mogą czerpać pełnymi garściami z dobrodziejstw współczesności, przecież Świadkowie Jehowy nie są aż tak odizolowani od świata, kiedy oni odchodzą lub zostają wyrzuceni przynajmniej orientują się w swojej pozycji, a co mają zrobić te wilkołackie dzieci? To straszne, bezlitosne i okrutne.
W tym wszystkim zastanawia mnie postawa Reece'a. Czy ma kontakt z tymi, których odwiózł, czy zapomina o nich jak reszta watahy? Dziwi trochę to, jak chętnie do zdobyczy z miasta podchodzą wilkołaki z lasu, przecież to wszystko rzeczy, którymi wzgardzili, a jednak. Widać u nich pewną dwoistość myślenia i tak, to też jest dobre.
Ach, jak przykro jest mi myśleć o ludziach odbudowujących wioskę, gdy nastroje wśród wilkołaków są takie, jak je opisałaś. Wilczy Las, który miał być rajem, wspólnotą, miejscem akceptacji, stał się więzieniem, złotą klatką. Minęło tyle lat, a ludzie wciąż nie nauczyli się wybaczać, nie zrozumieli swoich błędów i popełniają je na nowo. Okrutne, straszne i przykre.
Remus i Maggie, dokładnie tacy, jakich można ich było sobie wyobrazić. Lupin, który zdecydował się zrezygnować z magii, ze swojego życia, dla Meg, ale też przez chore schematy, które miał w głowie. Wiemy przecież, czy raczej niedługo się dowiemy, jak inaczej mogło się to wszystko potoczyć. Czy to dobrze, czy to źle? Przede wszystkim porażająco smutne. Po zakończeniu pierwszej części u Morri, po napisaniu swojego szóstego rozdziału mam w sobie tyle smutku, gdy myślę o Remusie Lupinie. Smutku, który on nosił w sobie przez całe życie. Udało Ci się, według mnie, napisać go idealnie takim, jakim był. Odwzorować jego uczucia, myślenie. To, że wciąż nosi przy sobie różdżkę, której nie używa...
Wiem, że nie napisałam tu wszystkiego, że to mało jak na cztery rozdziały, ale trudno mi teraz napisać więcej. Po prostu...
A, jeszcze Crystal, no tak :') Ups!
Crystal też jest tak dobrze napisana. Może to czarodziejskie geny, a może mieszanka genetyczna z Meg i Remusa sprawiła, że to właśnie ona jej postacią, dla której las jest za mały. Tak długo nie zdawała sobie z tego sprawy, ale wystarczyło jedno wydarzenie, wyrzucenie Tracy, by jej postrzeganie zaczęło się zmieniać. To tak naturalne. Jak dużo szczęścia ma Chris (ech, tak, czytałam wcześniejsze komentarze, ale zgadzam się z Olgą, mnie ten zapis kłuje po oczach, no cóż), że jej ojcem jest Remus, że on nigdy by jej nie zostawił, że pomoże jej zrozumieć. Jej relacja z Ianem, chciałabym wiedzieć więcej, ale niestety przeczuwam, jak to się skończy.
Czasem się po prostu nie pasuje.
O mój boru, to jest tak dobre opowiadanie.
Atria Adara
Ja chyba nawet lubię, jak tak się trochę spóźniasz, bo wtedy Twoje zawsze cudowne komentarze są jeszcze lepsze! I człowiek może wtedy czytać i czytać je w kółko.
UsuńI co mi pozostaje? Zachwycać się Twoim zachwytem! Bałam się bardzo... Bałam się tego, że wszystko było w moim Krysztale chaotyczne, nieprecyzyjne, bezsensowne i tandetne, że przecież nie dam rady tego odkopać z nastoletniej infantylności, ale chyba jednak coś się udało...
Cieszę się, że tyle widzisz w Wilczym Lesie i mieszkających w nim wilkołakach, że dostrzegasz te sprzeczności, ich błędy, to że nie są płaskim tłem dla głównej bohaterki.
Lubię tego Lupina, chyba nawet trochę bardziej niż tego mojego Tonksowego. I nie chodzi o to, że jest z Meg czy coś... Po prostu widzę w nim takie pogodzenie się z losem, nie w stu procentach, trochę na własnych warunkach, trochę wbrew sobie - tak jak powinno być.
Tak bardzo się pilnuję przy Crystal, boje się ją zepsuć, a nie jest o to trudno, bo ciężko mi powiedzieć, że będzie taka i koniec... Ona po prostu jest - trochę w niej Remusa, trochę Meg, trochę lasu i wilkołaków. Wychowanie w lesie czasami kłóci się z wychowaniem przez Remusa. Wszystko się w niej miesza i chyba to jest dobre, bo zmusza do samodzielnego myślenia i kształtowania siebie w odcięciu od jakichkolwiek wytycznych.
Ian nie zniknie, nie na dobre, także może będzie go więcej ;)
Dziękuję za komentarz, wcale nie napisałaś za mało, powiem więcej - w sam raz!
Ściskam!
Kocham sceny opierające się na relacji ojciec-córka. Chociaż podziwiam Chris, że tak spokojnie przyjęła te wszystkie informacje. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym dowiedziała się, że tak wiele nie wiem o swoim tacie. Chociaż nie dalej jak wczoraj miałam rozmowę z babcią i babcia opowiadała o czasach powojennych i swoich miłościach z młodości... Nie spodziewałam się, że z moja babcia była taka kochliwa.
OdpowiedzUsuńKońcóweczka jest piękna. Więcej retrospekcji poproszę. Zresztą wiesz, czego bym chciała najwięcej. I jakie mam domysły odnośnie pewnych spraw.
Zgadzam się z Atrią - to opowiadanie jest tab bardzo dobre!
Ściskam mocno,
Morri
Crystal to książkowa córeczka tatusia, a jej relacja z Remusem jest naprawdę zażyła. Dlaczego zareagowała tak spokojnie? Może dlatego, że historia Remusa wypełniała pustkę, która jej nie pozwalała żyć i nie zostawiła miejsca na złość i bunt...
UsuńO proszę, młodość mojej babci jest dla mnie zagadką... Jak się czegoś dowiem od moich cioteczek i próbuję ją podpytać, to zawsze mówi, że nie pamięta, że czegoś takiego nie było, że jak to tak... Za to o tych cioteczkach chętnie opowiada xd
Wiem, czego chcesz najwięcej... Wiem, jakie masz domysły... Czy zaspokoję Twoje najskrytsze pragnienia i oczekiwania? Tego akurat nie wiem! xd