— Nie wierzę, że to zrobiłeś! Nie miałeś prawa! — krzyczała Maggie, uderzając go nieprzerwanie pięściami, co Remus cierpliwie znosił, nie dlatego, że nie czuł bólu, jego żona miała w sobie skryte zadziwiające pokłady siły, traktował to jako kara za zatajenie prawdy. — Nie rozumiem, jak mogłeś do tego dopuścić? Nie powiedzieć nawet słowa! Jakim cudem ona się ma dostać do Londynu?
— Chris jest zdolna, poradzi sobie — zapewnił ją, chociaż te słowa powtarzał również sobie na każdym kroku. Oddałby życie, żeby wiedzieć, gdzie teraz jest jego córeczka i czy jest bezpieczna. Wierzył w nią całym swoim sercem, znał możliwości Crystal, ale serce rodzica było wciąż niespokojne. Nie miał więc prawa dziwić się swojej żonie.
— Niby jak? Nie ma przy sobie żadnego patyka! — wrzasnęła, wyciągając spod łóżka skórzany worek i przewieszając go przez ramię, zaczęła wrzucać do niego wszystko, co wpadło jej w ręce.
— Różdżki, Maggie — poprawił ją Remus, nieco rozbawiony, przypominając sobie ich dawną rozmowę sprzed lat, ale wtedy było to w innych okolicznościach.
— Przeklętego, magicznego badyla! — krzyknęła, rzucając w niego butem, a Remus uchylił się przed nim dość niezdarnie.
— Co ty właściwie robisz?
— Pakuje twoje rzeczy — oznajmiła mu, jakby było to czymś nad wyraz oczywistym. Remus westchnął przeciągle, kręcąc głową i spytał:
— Wyrzucasz mnie z domu?
— Wyrzucam cię z lasu — stwierdziła tym samym tonem, chociaż widać było, jak bardzo się powstrzymuje, żeby nie wybuchnąć. I może tak byłoby łatwiej?
— I gdzie według ciebie mam iść? — spytał, czym jeszcze bardziej rozzłościł swoją żonę. Maggie zamarła i spojrzała na niego z żądzą mordu w oczach.
— Tam gdzie powinieneś od samego początku, gdy tylko się domyśliłeś o jej planach! — Tym razem Remus nie zdążył się odsunąć, a ciężki worek trafił go prosto w brzuch. Jęknął z bólu, przyciskając tobołek do siebie. W tym czasie Meg doskoczyła do niego i wbiła wskazujący palec w jego pierś. — Dlaczego z nią nie pojechałeś, ty przeklęty idioto? Dlaczego puściłeś naszą córkę samą? Ona nie zna świata poza tym lasem, a ty pozwoliłeś jej od tak iść w świat, w którym nawet my mielibyśmy problem się odnaleźć! Dlaczego nie poszedłeś z nią?
— Nie zostawiłbym ciebie — mruknął, odrzucając worek w kąt i łapiąc ją stanowczo za ramię. W jej oczach oprócz złości dostrzegł łzy. Powiedział prawdę, lata temu obiecał jej, że już więcej jej nie zostawi i miał zamiar dotrzymać danego słowa. Chris naprawdę mogła sobie poradzić, ale Meg nie zniosłaby straty całej rodziny na raz. Cokolwiek się wydarzy, cokolwiek ona powie lub zrobi, Remus chciał ją wspierać.
— Ale ją mogłeś zostawić? — zarzuciła mu, próbując wyrwać dłoń z jego uścisku, ale im dłużej się szarpała, tym więcej udawało jej się zrozumieć. Uniosła na niego zapłakane, pełne wyrzutu spojrzenie. — Nie… Tego też byś nie zrobił… Przygotowałeś ją na wszystko, prawda? Nie mogłeś znieść myśli, że nie zostanie czarownicą, że nie będzie taka jak ty…
— Nie mogłem znieść myśli, że pewnego dnia nasza córka zostanie z niczym, ale milczałem! — powiedział stanowczo i tym razem nie miał zamiaru być uległym. Sześć lat wcześniej skapitulował, choć nie powinien. Zgodził się, żeby nie mówić Crystal o magii i szkole, do której była zapisana, by pozwolić jej żyć w nieświadomości. Pozwolił sobie nawet uwierzyć, że to dobra decyzja, ale teraz jego żona zrozumie, że popełnili błąd… Że wszyscy w lesie chcąc lub nie, popełniają błąd. — Nie powiedziałem nawet słowa ze względu na ciebie i Chris. Ale kiedy ona sama zaczęła czuć, że ten las to za mało, musiałem coś zrobić...
— Przecież tu jest jej dom! Jej rodzina! — buntowała się ciągle Maggie, ale Remus trwał przy swoim. Musiał sprawić, że jego żona zmieni zdanie, od tego zależało dalsze życie ich rodziny, a ta była dla nich przecież najważniejsza.
— Jak długo? — spytał prowokująco, łapiąc ją za ramiona i potrząsając delikatnie. — Co jeśli by się nie przemieniła? Co wtedy Meg?
— Ona…
— Nie próbuj mi wmówić, że Chris na pewno się przemieni! — krzyknął ze złością i zrobił kilka nerwowych kroków. Ten temat działał na niego, jak płachta na byka. Nie potrafił wybaczyć wilkołakom tej ślepej wiary w zasady Riversa. Nie mówił na głos, że zawsze skrycie marzył o tym, by Chris nie odziedziczyła wilczego genu. Dopiero z czasem zrozumiał, że gdyby tak się stało, to byłaby to niewyobrażalna krzywda dla Chris. Wiedział jednak, że aż do jej siedemnastych urodzin nie mógł niczego brać za pewnik. — Nie możesz być pewna, nikt nie może być tego pewny! Pamiętasz Vię, pamiętasz, co się wtedy działo?
— To zupełnie inna sytuacja… — szepnęła Meg, odwracając wzrok. — Nie możesz tego porównywać!
— Doprawdy? — sarknął Remus i tym razem on spojrzał na swoją żonę z wyrzutem. — Co byś zrobiła jeśli Chris nie przemieni się za rok? Postąpiłabyś jak Melody i Greg?
— Jak śmiesz? Przecież wiesz… — Nie potrafiła dokończyć, nie potrafiła powstrzymać wspomnień sprzed sześciu lat, które teraz pojawiły się w jej głowie. Mel i Greg byli ich najbliższymi przyjaciółmi, jedynymi osobami w lesie, które jej mąż szczerze lubił, a ona znała ich od lat, obserwowała, jak rodził się ten nietypowy związek byłego księgowego i znacznie młodszej od niego dziewczyny. Pamiętała jak dziś radość Grega z narodzin córki… To było zanim w ich lesie pojawił się Remus. Wtedy Greg wydawał jej się najszczęśliwszym mężczyzną na świecie, dopiero lata później widziała większe szczęście u swojego męża, gdy na świat przyszła Crystal. W tym Remus i Greg byli podobni, dla nich ich córki były najważniejsze na świecie. Kiedy okazało się, że Via jednak nie jest wilkołakiem, ich przyjaźń… Chociaż utrzymywali inne pozory, już nigdy między ich rodzinami nie było tak samo. Długo śnił jej się ten przeklęty dzień… W koszmarach na nowo przeżywała płacz Vii, próbując cucić swoją matkę, która zemdlała na wieść o tym, że jej jedyne dziecko do następnej pełni musi opuścić las dla własnego bezpieczeństwa, milczenie Grega wręcz rozdzierało jej wtedy uszy… Zarówno ona jak i Remus byli gotowi się sprzeciwić, walczyć o Sylvię, o dobro ich rodziny, ale… To chyba wtedy znienawidziła Benjamina, wtedy zrozumiała, że przeczucia jej męża i wszystkie zarzuty, które miał wobec Riversa były prawdziwe. Nie potrafiła i chyba nawet nie chciała powstrzymywać męża, który rzucił się na ich przywódcę. Ich bójka odbiła się szerokim echem w Wilczym Lesie i na ich nieszczęście, nie przysporzyła sympatii Remusowi. Nikt nie zareagował, nikt nic nie zrobił, a Melody i Greg… Biorąc pod uwagę, że chodziło o ich córkę, jedyne dziecko i prawdziwe oczko w głowie, można powiedzieć, że nie zrobili nic. Ciągle miała przed oczami obraz Grega, który oddaje rejestr Benjaminowi i mówi, że on nie zrobi już nic dla niego… Odsunął się od wszystkich, zniknął z życia leśnej społeczności, Meg nie pamięta, by po tamtym dniu uśmiechnął się kiedykolwiek… Podobno zachorował z rozpaczy, prawie nie wstawał ze swojego łóżka, obciążając dodatkowo Melody, która jakby wyparła ze świadomości fakt, że kiedykolwiek miała dziecko. Było jej o tyle łatwiej, że inni wkrótce też zapomnieli o Vii i przestali o niej wspominać. Po prawdzie ona i Remus też nie poruszali tego tematu, sama wolała, żeby Crystal nie była świadkiem tych wydarzeń. Ale czy gdyby chodziło o jej córeczkę, zachowałaby się tak, jak Melody i Greg? Oczywiście, że nie… — Wiesz, że nie pozwoliłabym jej odejść!
— Benjamin by ją zmusił, dokładnie tak jak Vię i tę Tracy… — zauważył Remus, nie spuszczając z niej wzroku.
— W takim razie odeszłabym razem z nią! — zawołała Meg, będąc pewną swoich słów. Odeszłaby, rzuciłaby wszystko, zostawiła dotychczasowe życie, żeby tylko być ze swoją rodziną. Oboje przecież by to zrobili!
— Gdzie? Do czego? Co mielibyśmy jej zaoferować? — mruknął Remus, a ona otworzyła usta, żeby od razu mu odpowiedzieć, ale uzmysłowiła sobie, że przecież nie zna odpowiedzi na to pytanie, a może nie chciała znać… — Nie masz swoich starych dokumentów, uciekłaś, gdy zostałaś wilkołakiem, nie masz do czego wracać… W mugolskim świecie nie mielibyśmy nic i zdajesz sobie z tego sprawę. Wiesz też, że jedyna droga ucieczki to świat magii…
— Twój świat nie jest dla mnie… — szepnęła z urazą w głosie, a Remus pokręcił głową.
— To wszystko dzieje się dlatego, że wilkołaki pozwoliły sobie wmówić, że magia jest zła — zauważył Remus, ale powiedział to znacznie łagodniej. Usiadł na łóżku zbyt zmęczony by kontynuować tę rozmowę na równych nogach. Był już stary, wiek coraz bardziej mu doskwierał, a przeczucie, że ma w życiu jeszcze coś do zrobienia, dokładało jedynie ciężaru na jego barki. — Zawsze próbowałem ci to wyjaśnić, Maggie. Nie ma naszego i waszego świata, wilkołaki i czarodzieje należą do tego samego świata, który po prostu jest niezwykle skomplikowany…
— Dlaczego teraz? Przecież gdyby Crystal się nie przemieniła, to i tak byśmy wyjechali — mruknęła, również spuszczając z tonu. Stanęła nad mężem, przyglądając się jego strapionej minie. Głos, który skutecznie uciszała, mówił jej, że gdyby to nie było konieczne, to Remus nigdy nie odesłałby córki tak daleko od domu. — Bylibyśmy razem, Remusie…
— Wyobrażasz sobie, co by przeżyła nasza córka, gdyby okazało się, że nie jest wilkołakiem, że musi opuścić swój dom wbrew własnej woli, a jej rodzice okłamywali ją przez całe życie? Nie miałaby nic poza żalem, żadnych przyjaciół, żadnych perspektyw, zaczynałaby od zera, będąc do tego zmuszona — powiedział cicho, skrywając twarz w dłoniach. Drgnął, gdy poczuł muśnięcie dłoni Maggie tuż przy swoim policzku. Momentalnie chwycił ją i przyłożył do swojej twarzy, szukając ukojenia w dotyku żony. Z zadowoleniem stwierdził, że nie odsunęła się od niego. — Jesteście do siebie takie podobne, a nie potraficie się zrozumieć… To musiała być jej decyzja, Maggie, ona musiała coś zmienić, zanim ktoś zrobiłby to za nią.
— Benjamin nie jest głupi, nie pozwoli jej wrócić do lasu, a ciebie wygna za używanie czarów — szepnęła cicho, jakby bała się, że wypowiedzenie tych słów głośno może je jedynie urzeczywistnić.
— Gdyby miał to zrobić, to już dawno by mnie wypędził — mruknął. Owszem brał to pod uwagę, używanie magii to bilet w jedną stronę. Liczył jednak, że zyska dla nich trochę czasu. Sam przecież użył czarów dwa razy, raz żeby przygotować urodzinowy prezent dla córki i drugi, żeby udowodnić jej, że jest czarodziejem. Przez cały czas ich wspólnej nauki opierali się tylko na teorii, żeby nie przyciągać uwagi innych wilkołaków. I udało się, oprócz ich rodziny o celu podróży Crystal wiedział tylko Ian.
— Jego syn z pewnością mu doniósł. Ian jest zapatrzony w Benjamina — zauważyła Maggie, ale on pokręcił głową.
— Wydaje mi się, że bardziej zależy mu na Chris niż na własnym ojcu… Obiecał, że do jej powrotu nic nie powie — wyjaśnił i mimo kłótni, która przed chwilą miała miejsce, przyciągnął ją bliżej siebie, tak by usiadła mu na kolanach. Gdy to zrobiła, stęknął cicho, za co uderzyła go w ramię. Uśmiechnął się pod nosem i pogładził ją po plecach. Póki byli razem, nic nie było mu straszne. Był w stanie nawet uwierzyć w obietnicę Iana, chociaż kto wie, ile jest warte słowo dane przez Riversa.
***
Czasami nasze sny są tak cudowne, że nie chcemy się z nich nigdy budzić, pragniemy już na zawsze pozostać w objęciach Morfeusza, w krainie gdzie spełniają się nasze marzenia. Niestety zazwyczaj bywa tak, że w momencie, gdy otwieramy senne powieki, bolesna i okrutna rzeczywistość uderza nas z prawego sierpowego prosto w twarz, łamiąc nos i nasze nadzieje na to, że marzenia się spełniają. Są jednak i ci szczęściarze nagrodzeni przez los, którzy z momentem przebudzenia mają nos cały i nadzieję całą. Do takich farciarzy należała właśnie Crystal…
Kiedy świadomość po cudownym śnie zaczęła do niej wracać, bała się otworzyć oczy. Bała się, że zaraz zobaczy swój pokój z krzywymi meblami i gołymi ścianami, że znowu pójdzie na polowanie, żeby mieć co zjeść na obiad, że znowu spotka się z przyjaciółmi, nie czerpiąc z tego radości, ale… Gdy w końcu pogodzona, ze swoim przykrym losem, otworzyła oczy… Nie była w swoim pokoju, była w Dziurawym Kotle, a właściwie nad barem w wynajmowanym przez siebie pokoju. Leżała na wygodnym łóżku z miękkimi poduchami, przyciskając do piersi swoją różdżkę. Zawołała z radości, zeskakując z łóżka i podbiegając do okna z widokiem na ulicę Pokątną. Pełna entuzjazmu, którego zabrakło jej poprzedniego dnia, kręciła się po pokoju przez dłuższą chwilę, biorąc do swoich rąk przypadkowe przedmioty i odkładając je od razu na miejsce. Nie wiedziała za co ma się zabrać. Spojrzała na ojcowski zegarek.
— Ósma trzydzieści, dwudziesty siódmy sierpnia, cztery dni do pełni — odczytała i schowała go do kieszeni. Pokój był w surowym stanie, nie było tu zbyt wiele użytecznych przedmiotów, a jedynie nieliczne dekoracje. Crystal spojrzała na swoją torbę i trafnie zauważyła, że nawet nie wie, co w niej jest, a skoro ma iść na zakupy, to musi wiedzieć czego potrzebuje. Dopadła do remusowej torby i otworzyła ją, by zacząć wyciągać kolejne przedmioty.
Nim wybiła godzina dziesiąta, cała zawartość torby opuściła swój azyl. Lupin dla pewności wywróciła ją jeszcze do góry dnem, ale nic z niej nie wypadło, nie licząc kilku kłaków kurzu. Ogarnęła spojrzeniem pokój, jej tata faktycznie nie mógł rozstać się z magicznym światem, skoro trzymał wszystko w tej torbie przez tyle lat. Tak jak wcześniej pokój wydawał się pusty, teraz był całkowicie zagracony tak, że Chris musiała uważać, gdzie stawia stopy. Chcąc uporządkować swój ekwipunek złożyła niestarannie ubrania otrzymane od Sylvii i wrzuciła do dębowej szafy, a te, które zabrała ze sobą z lasu, spaliła w kominku. Crystal nigdy nie przykładała większej uwagi do stroju, ale nie chciała się wyróżniać w tłumie czarodziejów, więc stwierdziła, że będzie lepiej jeśli pozbędzie się starych szmat — przy okazji pozbyła się zbędnego ciężaru. Listy z Hogwartu odłożyła na biurku, by móc za chwilę do nich przysiąść i z uwagą wczytać się w ich treść. Było też mnóstwo przedmiotów, które z pewnością jej się przydadzą — aż trzy kociołki, kilkanaście kryształowych fiolek, dwa teleskopy różnych wielkości, kilka map nieba (niektóre były kreślone przez samego Remusa, a nawet znalazła dwie, które sama kiedyś narysowała), pióra, rolki czystego pergaminu, probówki z atramentem, za duże rękawice ze smoczej skóry, stara odznaka prefekta, czarodziejska taśma, lunaskop, a także wiele innych oraz książki, dużo książek, niewyobrażalne ilości ogromnych, grubych i pękatych książek, których Crystal nie była w stanie zliczyć. Poukładała wszystkie przedmioty z trudem mieszcząc je na półkach. Usiadła przy biurku i odpakowała ponownie wszystkie listy, podejrzewała, że będzie musiała mieć wszystkie książki z tych sześciu lat. Wzięła jedno z piór, zamoczyła je w atramencie i zaczęła wykreślać posiadane egzemplarze podręczników, robiąc przy tym kilka kleksów, z czystym sumieniem odhaczyła księgi potrzebne do dwóch pierwszych klas, ponieważ doskonale wiedziała, że gdzieś muszą być, w końcu uczyła się z nich z tatą. Znalazła także wszystkie książki do Obrony Przed Czarną Magią, Transmutacji i Starożytnych Runów, jak i również pojedyncze egzemplarze z innych przedmiotów. Zadowolona z siebie, wzięła świeże ubrania i udała się do łazienki, nie bojąc się już zaatakowania przez prysznic.
MADAME MALKIN — SZATY NA WSZYSTKIE OKAZJE — to był pierwszy sklep, jaki odwiedziła tego dnia. Po sutym śniadaniu, które zjadła dużo później niż, to było normalne, wyszła z Dziurawego Kotła, życząc Hannie miłego dnia. Pogoda była beznadziejna. Wiatr, deszcz i ziąb nie sprzyjały zakupom, ale energia rozpierała Lupin i nic nie było w stanie powstrzymać jej przed wydaniem swoich pieniędzy. Sklep z szatami był najbliżej i Crystal, która przemokła już podczas tej krótkiej drogi, skryła się w środku. Kobieta, która stała przy ladzie był przysadzistą, uśmiechniętą czarownicą o pomarszczonej, przyjaznej twarzy i siwych lokach.
— Hogwart, kochana? — spytała przyjemnym, starczym głosem kobieta, która najpewniej była właścicielką sklepu Madame Malkin, gdy tylko zobaczyła Crystal w środku. Chris przytaknęła głową i zdjęła skórzaną kurtkę, by odwiesić ją na wieszaku przy drzwiach. — Wejdź, moja asystentka Emily cię obsłuży. Ja mam tu trochę papierkowej roboty.
Lupin weszła w głąb sklepu, tak jak kazała jej kobieta. Pośrodku niewielkiego pomieszczenia wypełnionego manekinami, materiałami i nićmi stał niski stołek, a przy oknie stała kolejna kobieta, spoglądająca na deszczową scenerię. Była znacznie młodsza, co właścicielka sklepu, mogła mieć może coś koło czterdziestki. Gdy tylko Lupin weszła do pomieszczenia, kobieta odwróciła się od okna i obdarzyła ją przyjemnym uśmiechem.
— Nowa szata? — spytała Emily, wskazując Chris stołek, a ta wskoczyła na niego.
— Cały komplet, ze starych wyrosłam — odezwała się Crystal, pozwalając torbie opaść na podłogę.
— Nowe czy używane? — dopytywała się kobieta, dobierając odpowiedni materiał i zerkając na wieszak z gotowymi szatami. Kiedy Crystal spytała się o cenę krawcowa odpowiedziała, że cały komplet zawierający trzy szaty robocze, szata zimowa, tiara i rękawice ze smoczej skóry wyniesie ją niecałe siedemnaście galeonów. Lupin zgodziła się, przypominając sobie, że stać ją na taki wydatek. Nie wiedząc czemu, chciała się pokazać w Hogwarcie z jak najlepszej strony. Czarownica upinała materiał, tak by miała odpowiednią długość i dobrze się układała, a później machała różdżką, wykonując precyzyjne ruchy. Po pół godzinie wyszła z torbą pełną ubrań i sakiewką lżejszą o kilkanaście złotych monet.
Odwiedziła każdy sklep na ulicy Pokątnej. Nabyła sporą ilość pergaminu i kilka nowych piór, bo te które znalazła w torbie ojca były już mocno zużyte. Crystal nie mogła się powstrzymać i kupiła butelkę atramentu o zapachu poziomek. W aptece, którą wyczuwała z końca ulicy, bo duszące zapachy odbierały jej dech, kupiła niezbędne składniki eliksirów, a w księgarni wszystkie niezbędne książki, których jeszcze nie miała. Mina sprzedawczyni była bardzo zabawna, gdy Crystal poprosiła o podręczniki z całych sześciu lat. Jednak nawet jej opryskliwe komentarze i nieprzychylne spojrzenia nie były w stanie zepsuć nastroju Chris. Widok regałów wypchanych po brzegi książkami, wprawił ją w takie osłupienie, że nie była w stanie wydusić z siebie słowa. W lesie książki były rzadkością, raczej nikomu na nich nie zależało. Jedynie ona i jej ojciec czytywali je regularnie, a że nie mieli ich w domu za dużo, to Chris znała większość z nich na pamięć. Nigdy nie przeszło jej przez myśl, że na świecie jest jeszcze tyle książek, które mogłaby przeczytać...
Kolejne dni, choć były deszczowe i na pozór smętne, Chris spędziła w okolicy ulicy Pokątnej. Codziennie rano wstawała i jadła wyśmienite śniadanie zamówione uprzednio u Hanny, a następnie wychodziła na spacer, by po powrocie do wynajętego pokoju, zacząć się uczyć. Mimo paskudnej pogody dwukrotnie zawitała do pobliskiej lodziarni, chcąc spróbować ich zachwycających specjałów. Każdego dnia spoglądała na ojcowski zegarek i odliczała czas do odjazdu. Aż nastał ten fantastyczny dzień. Crystal wstała skoro świt. Musiała się przecież jeszcze spakować! Pośrodku pokoju ustawiła swój nowy kufer, który niedawno nabyła i powoli go wypełniała. Kiedy już upewniła się, że jej pokój jest tak samo pusty, jak wtedy gdy go zastała, zapłaciła Hannie należną kwotę i pożegnała się. Kobieta nie wdawała się w zbędne rozmowy i biegała po całym budynku, zastanawiając się głośno czy jej chłopcy wszystko spakowali.
Crystal nigdy nie bała się bardziej niż wtedy gdy stała wsparta o wózek bagażowy i wpatrywała się w ceglastą ścianę między peronem dziewiątym i dziesiątym. A było to dziwne, bo przecież spędziła całe życie z wilkołakami w ciemnym lesie i nic nie powinno być jej straszne. Było jej niedobrze, chociaż to zapewne przez podróż Błędnym Rycerzem, która była porównywalna do tej wagonikiem w Banku Gringotta. Kiedy jej ojciec opowiadał jej o ukrytym przejściu na zaczarowany peron, wydawało się to bardziej normalne. Myślała, że jest schowane tak jak wejście do ich kryjówki w lesie. Jednak w momencie, gdy miała przekroczyć tą niewidzialną granicę do świata magii, nabawiła się wielu obaw. Bała się tego, co ją tam czeka, w końcu miała się tam pojawić sześć lat wcześniej. Spojrzała na zegarek ojca, miała jeszcze dwadzieścia minut zanim pociąg odjedzie. Zamknęła oczy i wsłuchała się w gwar dobiegający zza ściany, podniecone rozmowy, pohukiwanie sów, piski zachwytów i wzruszone głosy. Teraz albo nigdy, pomyślała. Jeśli teraz zrezygnuję to już nigdy nie dowiem się kim jestem. Zacisnęła ręce na wózku i z zamkniętymi oczyma pobiegła przed siebie. W pewnym momencie poczuła, jakby przeszła przez ścianę wody. Przez jakiś czas nie odważyła się otworzyć oczu, zdając sobie sprawę z tego, jak głupio musi teraz wyglądać. Hałas, otaczający ją z każdej strony, był tak radosny i przepełniony magią, że uczucie podniecenia, które towarzyszyło jej od dawna, wzmogło się jeszcze bardziej. Zrobiła trzy głębokie wdechy i otworzyła oczy. To, co zobaczyła, przeszło jej największe oczekiwania. Ogromna, piękna, czerwona lokomotywa i stojące za nią wagony wyłaniały się z kłębów szarego dymu, który zalewał cały peron 9 ¾. Tłum ludzi przepychających się między sobą, rozmawiając wesoło, wypełniał całą przestrzeń. Ruszyła dziarsko w stronę wagonów, które były już prawie pełne. Chwyciła stanowczo kufer i weszła po trzech schodkach do pierwszego wagonu. Z uśmiechem na twarzy ruszyła korytarzem, zaglądając do kolejnych przedziałów. W końcu znalazła zupełnie pusty i weszła do środka. Z trudem włożyła kufer na półkę i rozsiadła się przy oknie. Spoglądając na rodziców, żegnających się z dziećmi, pomyślała: Ile bym dała, żeby moi rodzice mnie tu odprowadzili. Kiedy tylko weszła do pociągu poczuła ulgę, jednak ciągle tkwił w niej strach. Miała już pół drogi za sobą, ale czekała ją jeszcze druga, trudniejsza część. Wcześniej nie myślała o tym, co zrobi, gdy dotrze na miejsce. Poczuła się nagle strasznie samotna i miała ochotę schować się przed całym światem.
Gwar młodzieży gromadzącej się na korytarzu i rozchodzącej się po kolejnych przedziałach, odpędził od niej kłopotliwe myśli. Spoglądała ukradkiem na mijające jej przedział osoby, zastanawiając się jacy są inni uczniowie. Przyzwyczaiła się do życia w lesie, do ludzi, którzy tam mieszkali, ale była pewna, że w Hogwarcie wszystko będzie inne, nieznane.
Pociąg ruszył, za oknami zaczęły się przesuwać domu, które po chwili zniknęły by ustąpić miejsca zielonym polom. Crystal spoglądała przez okno na mijane widoki, chociaż myślami była zupełnie gdzie indziej. Myślała o swoich rodzicach i o Ianie. Zastanawiała się nad tym, jak jej ojciec wyjaśnił wszystko matce i jak bardzo ona cierpi. Riversa starała się nie wspominać, nie powinna. Miała zacząć wszystko od nowa, to znaczyło, że nie może rozpamiętywać tego, co się działo w lesie. A jednak jej myśli ciągle tam wracały, im bliżej była swojego celu, tym częściej przyłapywała się na tym, że wraca do Wilczego Lasu i jego mieszkańców.
— Cześć! Co tam? — Chris aż podskoczyła, słysząc wysoki sopran dobiegający od strony drzwi. Błyskawicznie odwróciła głowę w jej stronę i złapała się za kieszeń, w której z samego rana skryła kuszę. Nie wiedziała dlaczego, może po prostu potrzebowała poczucia bezpieczeństwa, nie chciała czuć się bezbronna. Ujrzała dziewczynę o błękitnych oczach, które wyglądały tak jakby szalała w nich krystalicznie czysta woda. Miała brązowe włosy, prawdopodobnie bardzo długie, bo fryzura, którą z nich uplotła powiększała jej głowę prawie dwukrotnie, a przed rozpadnięciem się, chroniła ją jedynie wielobarwna chusta przewiązana fantazyjnie tuż przy czole. Nie była ani za wysoka, ani za niska, ciężko stwierdzić jakiej była postury, bo skryła swoje ciało w obszernych, o wiele za dużych na nią ubraniach. Patrząc na jej długą spódnicę w zielone romby, kwiecistą koszulę z poplamionym kołnierzykiem, ogromny ażurowy sweter koloru dorodnej marchewki i niezliczoną ilość koralików, sznurków i dziwnych symboli (może to runy…) zawieszonych na długiej szyi i zgrabnych nadgarstkach, Crystal pomyślała mimo woli o Nancy i jej pozszywanych ze skrawków materiału kreacjach. Lupin przyjrzała jej się uważnie, zastanawiając się, dlaczego ta dziewczyna wpadła nagle do jej przedziału, o mały włos nie rozwalając przy tym skrzypiących drzwiczek, a co ważniejsze czy jeszcze będzie jej dane korzystać ze swoich zmysłów tak jak kiedyś? — Znaczy przepraszam, że przeszkadzam, ale pomyślałam, że… Właściwie to nie widziałaś może Teda?
— Kogo? — zdziwiła się Lupin i zlustrowała uważnie dziewczynę. Wydawać by się mogło, że jest z nią coś nie tak, bo wpadała w taki słowotok, że aż trudno było ją zrozumieć.
— No Teda, Teda Tonksa! Na pewno go znasz — zapewniła ją nieznajoma, a kiedy Chris pokręciła przecząco głową, powiedziała: — Taki wysoki chłopak o… Właściwie to nie wiem, jak wygląda, trudno to stwierdzić. Czasami jest wysoki, czasami niski. Bywa, że ma jasne włosy, ale też ciemna, a najczęściej to ma jakiś absurdalny fryz, tak jakby plakatówki sobie wylał na głowę. Kojarzysz?
— Nie, nie kojarzę.
— A no to w porządku... Cześć! — Opuściła przedział Lupin, trzaskając drzwiami. Crystal jeszcze przez chwilę nie mogła się otrząsnąć z szoku. Nie była świadoma tego, że człowiek jest w stanie wypowiedzieć tak wiele słów w tak krótkim czasie. Jeżeli wszyscy ludzie w Hogwarcie byli tacy jak ta dziewczyna, albo jak ten dziwaczny Ted, o którym mówiła, to zaczynała się bać swoich nowych znajomości.
***
Wysiadła z pociągu w ciemną noc, wiatr rozwiewał jej włosy, przysłaniając tym samym widok lśniących na niebie gwiazd. Gdyby nie działała w tej chwili na najwyższych obrotach i nie skupiła się na swoim wyczulonym wzroku, ledwo mogłaby zauważyć to, co jest metr przed nią, chociaż nie trudno byłoby się domyślić, że jest to jeden z tłoczących się na peronie studentów... Dookoła niej gromadzili się inni uczniowie, przekrzykując się nawzajem i przepychając, torując sobie tym samym przejście do przodu. Była na jakiejś stacji, a w oddali zauważyła liczne domy. To jakaś wioska, zapewne ta o której opowiadał tata, pomyślała Crystal. Panicznie rozejrzała się dookoła. Nie wiedziała co zrobić, jak dostać się teraz do szkoły. Czy powinna wtopić się w tłum uczniów i udawać, że jest uczennicą od sześciu lat? Czy może znaleźć kogoś, kto pomógłby jej w tej dość dziwnej i niekomfortowej sytuacji, w której się znalazła? Nagle dobiegł ją krzyk, który sprawił, że postawiła na drugą opcję:
— Pirszoroczni! Pirszoroczni do mnie! Tutaj! — wołała ciemna postać, która przerastała kilkakrotnie wszerz i wzwyż największego mężczyznę jakiego Lupin znała. Crystal podeszła do niego i uprzednio biorąc kilka głębokich wdechów, powiedziała:
— Przepraszam, że przeszkadzam, ale mam pewien problem.
— O co chodzi? — spytał olbrzym, któremu dziewczyna mogła się teraz przyjrzeć. Mężczyzna miał długie, posklejane włosy i równie długą brodę, która niegdyś musiała być czarna, ale teraz w znacznej części była siwa. Spod krzaczastych brwi spoglądały na nią małe czarne jak żuczki oczka, w których oprócz chęci pomocy nie dostrzegła zbyt wiele rozumu.
— Bo widzi pan, to dość krępujące… Jestem tu pierwszy raz w życiu, mimo że mam już szesnaście lat — wyjaśniła Crystał, nie patrząc olbrzymowi w twarz. Bała się, że jeżeli spojrzy mu w oczy, olbrzym przejrzy ją na wylot, mimo że wydawał jej się niezbyt rozgarniętym człowiekiem.
— O cholibka, ja nie wiem, co zrobić… — mruknął mężczyzna, drapiąc się nerwowo po brodzie.
— Ja się nią zajmę, Hagridzie — odezwała się nagle jakaś kobieta, która stała nieopodal nich, opierając się o latarnię. Była bardzo wysoka i szczupła, Crystal wydawała się wręcz koścista, chociaż jej figura skryta była pod obszerną szatą. Miała długie, cienkie, blond włosy i niebieskie oczy, a jej twarz, mimo wystających kości policzkowych, była dziwnie okrągła. Mężczyzna, którego kobieta nazwała Hagridem, skinął głową po tym, jak wymienił z nią długie, jakby porozumiewawcze spojrzenie i wrócił do nawoływania pierwszoroczniaków. Nieznajoma gestem ręki przywołała Lupin do siebie, a ta podeszła do niej z wolna. Z dwojga złego wolała zostać z tym nierozumnym gigantem, bo ta kobieta nie wywarła na niej dobrego wrażenia i czuła pod skórą, że idąc z nią, wpląta się w sytuacje kompletnie beznadziejną. Jednak musiała zaryzykować, jeśli chciała dostać się do zamku... Gdy ruszyły w stronę lasu, kobieta przemówiła spokojnym i poważnym tonem, a Chris wyczuła, że to nie jest jej naturalny styl wypowiedzi: — Więc jak to się stało, że jesteś tu dopiero teraz?
— Widzi pani, o tym, że mam moc dowiedziałam się na początku lata — wyjaśniła dziewczyna, siląc się na pewny głos. Bała się, że każde drżenie, zawahanie może ją zdemaskować. Miała dziwne przeczucie, które mówiło jej, że jeśli jej tajemnica ma zostać odkryta, to właśnie za sprawą tej kobiety. Wszystko krzyczało w niej, że powinna uciekać, a jeśli nie to zamknąć się i milczeć, bo wszystko zepsuje.
— Ale to niemożliwe, jeżeli jesteś czarownicą to od zawsze byłaś zapisana do tej szkoły, a list dostałabyś na jedenaste urodziny — stwierdziła kobieta, tak jakby nie było innej możliwości.
— Może jakaś pomyłka z adresem — palnęła głupio Lupin. Obecność tej kobiety sprawiała, że było w niej coraz więcej wątpliwości i strachu. Może powinna była wcześniej napisać do szkoły, że się zjawi, może w ogóle nie powinna była tutaj się pojawiać. Ale przecież jej ojciec zapewniał ją, że będzie doskonałą czarownicą, sam pokierował wszystkim tak, że zechciała rozpocząć naukę… Przecież nie posłałby jej tutaj, gdyby nie miał w sobie choć odrobiny pewności, że ją przyjmą, prawda? W tej chwili w jej głowie zaczęły pojawiać się setki myśli, które ukazywały koniec jej podróży zupełnie inaczej niż w jej wyobrażeniach. Oczami wyobraźni widziała dyrektora szkoły, który wyrzuca ją z zamku, krzycząc, że nie jest czarownicą, że Lupinowie nie mają wstępu do Hogwartu, że ma wracać skąd przyszła…
— To również niemożliwe.— odparła kobieta, wyrywając ją z jej pesymistycznych wizji. Stanęły na skraju lasu. Crystal poczuła, jak szum drzew uspokaja ją. Przyjemny dreszcz przeszedł jej po plecach, kojąc skołatane nerwy, niczym dotyk jej mamy. — Jak się nazywasz?
— Crystal — odpowiedziała Lupin i podniosła wzrok na kobietę, która bacznie jej się przyglądała. Przyszedł czas na kolejne kłamstwo, to konkretne będzie jej od tej chwili towarzyszyć każdego dnia. Ojciec przestrzegał ją przed podaniem swojego prawdziwego nazwiska. Ponoć było zbyt znane i mogło przynieść jej więcej problemów niż korzyści. Nie spierała się z nim w tej kwestii, polegała na tym, co mówił, a jego rady, jak dotąd, zawsze okazywały się słuszne i pomocne. Posłała w kierunku tej kobiety nerwowy uśmiech, taki na jaki powinna się zdobyć zagubiona dziewczyna, która nie może być pewna swojego losu. — Crystal Owen.
— Crystal, teraz się teleportujemy przed bramę zamku, żeby znaleźć się tam przed wszystkimi, a w szkole dyrektor zadecyduje, co z tobą zrobimy. O bagaże się nie martw, wszystko już jest w Hogwarcie — oznajmiła kobieta i nie zważając na nic, chwyciła Lupin za rękę. Crystal drgnęła niespokojnie, a jej ręka powędrowała natychmiast do kieszeni, w której trzymała kuszę. Przeklęła na siebie w duchu, modląc się o to, żeby kobieta nie zauważyła tego gestu. — Zamknij oczy, tak będzie najlepiej.
Crystal zrobiła to, co jej kazano. Choć rozum mówił jej, że nie powinna ufać nowo poznanej osobie, wszystko jej podpowiadało, że źle robi i pewnie tego pożałuje. Poczuła nagle, że zapada się jej grunt pod nogami, nie mogła złapać oddechu, a do uszu docierał przeraźliwy pisk. Chciała krzyczeć, wyrwać się z uścisku tej kobiety, zrobić wszystko, by to się skończyło. Przeklinała, nie wiedziała czy tylko w swojej głowie, czy również na głos. Żałowała, że nie posłuchała swoich przeczuć, że nie została na stacji z tym olbrzymem i dała się poprowadzić nieznajomej. Nagle duszności zniknęły, miała wrażenie, że umarła, a jej zgon skończył potworne katusze. Opadła boleśnie na ziemię i spróbowała panicznie złapać oddech, a pisk, który ją ogłuszył, powoli ustępował, robiąc w jej głowie miejsce na racjonalne myśli.
— Wszystko w porządku? — dobiegł ją jakby z oddali głos kobiety. Crystal pokiwała nieznacznie głową i spróbowała się uspokoić. Po krótkiej chwili wstała, chwiejąc się na nogach i spojrzała na żelazną bramę, która umieszczona była między dwoma kamiennymi słupami zwieńczonymi skrzydlatymi dzikami. Idiotyzm, nie ma latających dzików, przeszło przez myśl Crystal. Kobieta spojrzała na nią, jakby chciała się upewnić, że wszystko w porządku, a następnie dotknęła swoją różdżką bramy, która natychmiast otworzyła się. Chris unikała wzroku tej kobiety. Jej reakcja na to nagła przeniesienie była inna niż u niej. Czy to wychowanie wśród wilkołaków sprawiło, że tak to przeszła? Czy w świecie magii jest więcej pułapek, czekających na jej wyczulone zmysły, które i tak zaczynały już wariować?
Lupin mogła dostrzec wielki zamek, którego widok zaparł dech w piersiach. Budowla była tak wielka, że Crystal nawet nie potrafiła sobie wcześniej wyobrazić jej rozmiarów. Zwieńczony licznymi wieżami i basztami zamek rozświetlony był przez blask pochodni, który wydostawał się z każdego okna, a blade światło księżyca rozjaśniało obszerne błonia. Nie zauważyła, kiedy zaczęła iść w stronę budynku szkoły, kobieta szła krok za nią, obserwując uważnie jej zachwyt. Wspięła się po kamiennych stopniach i stanęła przed ogromnymi, dębowymi wrotami. Wstrzymała oddech. Jestem, pomyślała z ulgą i uśmiechnęła się łagodnie. Nieznajoma zerknęła na nią z ukosa i zdecydowanym ruchem pchnęła drzwi, a one otworzyły się przed nią.
Sala wejściowa była ogromna. Płonące pochodnie oświetlały gładkie, kamienne ściany, a sklepienie ginęło w mroku tak, że nie potrafiła go dostrzec. Crystal rozejrzała się dookoła, próbując uchwycić każdą z możliwych dróg, patrzyła na długie tunele, wysokie schody, załamania, skrywające kolejne drzwi i schowki… Spojrzała na prawo, gdzie przez drzwi dojrzała salę jeszcze większą niż ta, w której się teraz znajdowała.
— To Wielka Sala, później tu przyjdziesz, teraz zabiorę cię do gabinetu dyrektora — wyjaśniła pośpiesznie kobieta i nie czekając na Chris, zaczęła się wspinać po schodach. Dziewczyna skrzywiła się nieznacznie i podążyła za nią. Długo szły, przemierzając korytarze i pokonując kolejne stopnie, aż do momentu, gdy stanęły przed dwoma posągami przedstawiającymi dziwne stworzenia z głowami lwów i ciałem kozy. — Animagia — powiedziała od tak kobieta, a posągi rozsunęły się natychmiast, ukazując kolejne schody. Gdy tylko obie stanęły na schodach, one zaczęły się wznosić ku górze. Chris drgnęła niespokojnie, próbując złapać się ściany. Im dłużej przebywała w świecie magii, tym więcej rzeczy ją zaskakiwało, nie potrafiła ich wyjaśnić. Żałowała, że zamiast tej kobiety, nie stoi obok niej jej ojciec. Remus z pewnością wyczułby, że należy komuś takiemu jak Crystal wszystko dokładnie wytłumaczyć, a nie iść po prostu przed siebie.
Gdy schody się zatrzymały, stanęły przed kolejnymi drzwiami, które musiały zapewne prowadzić do gabinetu dyrektora, a tam miał rozegrać się proces decydujący o jej przyszłości. Poczuła, jak jej żołądek wywija kilka fikołków i podskakuje jej do gardła. Co teraz?, pytała samą siebie. Uciekłaś z lasu, dostałaś się do Londynu, przeżyłaś na Pokątnej, przyjechałaś wprost do Hogwartu i co dalej? Ojciec pomógł jej się wydostać z lasu, bez Sylvii być może nadal nie dotarłaby do Londynu, a dzięki życzliwości Hanny przeżycie na Pokątnej nie było niczym strasznym… Dotarła do celu, ale w tej chwili nie potrafiła napawać się tym sukcesem. Skończyły jej się porady ojca, teraz była skazana na siebie, a właściwie na łaskę tych, których spotka na swojej drodze. Co miała powiedzieć dyrektorowi? Przecież jej historia o późnym odkryciu magii i nagłej chęci rozpoczęcia nauki, choć prawdziwa, była aż na wskroś absurdalna.
Drzwi otworzyły się przed nią, nie spostrzegła nawet czy zrobiły to same, czy może towarzysząca jej nieznajoma je popchnęła. Znalazła się w okrągłym pomieszczeniu, zapewne w jednej z wież, które można było zaobserwować z zewnątrz. Pokój był wypełniony niezliczoną liczbą książek oraz innych woluminów, które wypełniały wysokie regały sięgające aż do sufitu. Pośrodku stało obszerne biurko, które natychmiast przykuwało wzrok, a tuż za nim całą powierzchnię ściany wypełniały portrety najróżniejszych osób oprawione w zdobione ramy, kilka z nich było nawet pustych. W pierwszej chwili Chris nawet nie zauważyła, że namalowane postaci poruszają się, bo od razu spojrzała na kobietę siedzącą przy biurku. Zdawała się niknąć, przytłoczona ilością przedmiotów znajdujących się w tym pomieszczenia, ale zdecydowanie zasługiwała na chwilę uwagi. Była to osoba starsza, jej twarz naznaczona była licznymi zmarszczkami, które dodawały jej powagi i surowości. Miała na sobie ciemnozieloną szatę, przeszywaną złotymi nićmi i pasujący do niej kolorem spiczasty kapelusz, który Crystal powinna nazwać chyba tiarą, a pod nim skryła siwe, prawie białe włosy. Gdy człowiek tak przyglądał się kobiecie, czuł do niej ogromny respekt. Tak, to zdecydowanie musi być dyrektorka szkoły.
— W czym mogę wam pomóc? — spytała nieco zdziwiona dyrektorka, unosząc wzrok znad jakiś papierów. Przez ułamek sekundy Chris dostrzegła, jak z jej twarzy znika mieszanina zmęczenia i jakiegoś dziwnego smutku, żeby na chwilę ustąpić miejsca zdziwieniu. Starsza kobieta zlustrowała wzrokiem najpierw Crystal, a następnie przyjrzała się uważnie nieznajomej, z którą, tak jak uprzednio Hagrid, wymieniła długie, porozumiewawcze spojrzenie, żeby znowu skupić swoją uwagę na Lupinównie. Dyrektorka zacisnęła mocno usta, a Chris skurczyła się w sobie. Kim była ta kobieta? Jak się nazywała? Czy znała jej ojca? W końcu on również uczył w Hogwarcie…
— Pani dyrektor, mamy chyba pewien problem — odezwała się kobieta, z którą tutaj przyszła, a tym samym zwróciła uwagę staruszki. Dyrektorka spojrzała na nią uważnie, a Chris zauważyła, że pokręciła przy tym również głową, jakby z pewną dezaprobatą. — Spotkałam tę młodą damę w Hogsmeade. Sęk w tym, że podobno… Znaczy na pewno jest tutaj pierwszy raz i ma aż sześć lat spóźnienia…
— Dlaczego tak późno do nas zawitałaś, drogie dziecko? — spytała dyrektorka, a chociaż jej słowa nie były surowe, to ton, która je wypowiedziała, sprawił, że Chris wmurowało w podłogę. Jeżeli liczyła, że najważniejsza osoba w tej szkole będzie kimś pokroju Vii czy właścicielki Dziurawego Kotła, to musiała postradać rozum. Ta kobieta z pewnością nie będzie dla niej równie łaskawa, co osoby, które do tej pory spotkała na swojej drodze. — Nie otrzymałaś listu?
— No właśnie nie, proszę panią — bąknęła spłoszona Lupin, a jej zdenerwowanie potęgowało wrażenie, że ktoś bacznie się jej przygląda. I nie chodziło tu o dyrektorkę, która mierzyła ją wzrokiem ani o dziwną nieznajomą, która również nie odrywała od niej wzroku, a o kogoś zupełnie innego.
— To niemożliwe, jeżeli jesteś czarownicą to po prostu musiałaś dostać list. Nigdy nie zdarzyło się, żeby ktoś został pominięty — oznajmiła chłodno dyrektorka. Lupin zrozumiała w tej chwili, że okropne wyobrażenia, które ją ogarnęły w drodze do zamku, lada moment mogą okazać się prawdą.
— W takim razie wypadałoby sprawdzić czy ta młoda dama jest w spisie — odezwał się męski głos, a Crystal rozejrzała się szukając wzrokiem tego mężczyzny. Gęsia skórka pokryła całe jej ciało, kiedy spostrzegła tego człowieka na jednym z obrazów. Właściciel głosu spoglądał na nią pogodnie spod okularów połówek, a choć jego spojrzenie było przyjazne, to Crystal miała wrażenie, że odziera ją ze wszystkich tajemnic i przeszywa na wskroś. W całej jego postaci, w długiej srebrzystej brodzie, siwych włosach, krzywym nosie, a także spokojnym tonie i tym właśnie spojrzeniu, było coś niezwykle przyciągającego. I chociaż mówiący obraz, który był przecież jednym z wielu takich w tym gabinecie, wzbudzał w Chris ogromne zdziwienie, to dzięki jego obecności przez chwilę poczuła się pewnie. Dyrektora spojrzała na mężczyznę, unosząc przy tym wysoko jedną brew, jakby poddając jego słowa wątpliwości. — Minerwo, poszukaj go w bibliotece razem z szanowną panią profesor, a ja zajmę się naszym gościem.
— Ale przecież to… Nie sądzę, żeby… No dobrze, Albusie — zgodziła się dość niechętnie dyrektorka i jeszcze raz spojrzała na dziewczynę, tym razem jeszcze mniej przychylnie niż wcześniej, by po chwili wyjść razem z kobietą. Crystal nie odważyła się podnieść wzroku na mężczyznę, miała dziwne uczucie, że wtedy zdarzy się coś złego, coś na co nie będzie miała żadnego wpływu. Przez chwilę naiwnie myślała, że jeżeli pozostanie w bezruchu, to aż do powrotu dyrektorki nic się nie stanie.
— Co słychać u ojca? — spytał nagle ten sam mężczyzna co wcześniej.
— Przepraszam, ale nie wydaje mi się, żeby znał pan mojego ojca — stwierdziła bez zająknięcia Crystal i spojrzała wyzywająco na mężczyznę, chociaż sekundę po tym, jak powiedziała te słowa, zwątpiła w nie. Czy to możliwe, żeby ojciec znał człowieka z obrazu?
— Znam go i to bardzo dobrze. Nazywam się Albus Dumbledore i niegdyś byłem dyrektorem Hogwartu. Z resztą tak, jak wszyscy z nas. Widzisz, moja droga, człowiek może się zmienić, ale jego oczy zawsze pozostaną takie same. Wiesz, że często to właśnie jest cecha, którą niezmiennie dziedziczymy z pokolenia na pokolenie? — wyjaśnił Albus, a dziewczynę przeszedł dreszcz przerażenia. Były dyrektor szkoły, ten Dumbledore, o którym opowiadał jej ojciec, ten sam, który umożliwił mu naukę, zadbał o jego bezpieczeństwo, dał pracę i stworzył ruch oporu w trakcie wojny, właśnie z nią rozmawiał… — Takie oczy jak ty miał twój dziadek, a potem twój ojciec i teraz ty, panno Lupin.
— Ty wiesz? — wydukała zszokowana i wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia. Taki nagły zwrot akcji mógł przysporzyć jej wielu problemów, ale mógł także pomóc. Spojrzała ukradkiem na drzwi, za którymi zniknęła dyrektorka. Wyszła od tak na polecenie Dumbledore’a, jakby to on nadal sprawował tu władzę.
— Co za bezczelność — odezwał się jeszcze, któryś z portretów, choć Chris nie zdążyła zauważyć który, bo mężczyzna sąsiadujący z Dumbledorem odezwał się beznamiętnie:
— Wdała się w ojca.
— Masz coś do mojego ojca? — zapytała wyzywająco Lupin, spoglądając złowrogo na mężczyznę z wydatnym haczykowatym nosem i posępnym spojrzeniem.
— Fineasie, Severusie, proszę, uspokójcie się i nie denerwujcie panny Lupin — poprosił spokojnie Albus i spojrzał łagodnie na Crystal. — Fakt, wdała się w ojca, ale wydaje mi się, że również w matkę. Więc co słychać u Remusa?
— Dobrze, razem z mamą zostali w lesie. — palnęła głupio, nie zastanawiając się nad odpowiedzią, jednak Albus uśmiechnął się przyjaźnie, nieco nostalgicznie.
— Kiedy posyłałem Remusa na tę misję, nie sądziłem, że tak to się skończy — powiedział z pewnym rozbawieniem i mrugnął wesoło w stronę Chris. — Więc, panno Lupin, jaki ma pani plan?
— Plan?
— Wybacz, może mówię trochę niejasno. Społeczeństwo czarodziejów zna twojego ojca doskonale, jest w końcu bohaterem wojennym, ma tu wielu przyjaciół, a jego wspomnienie ciągle jest żywe w ich sercach, jednak lata temu zniknął bez słowa wyjaśnienia, a tu nagle w dość osobliwych okolicznościach pojawia się jego córka i… no właśnie, i co dalej?
— Nikt się nie dowie, że to mój ojciec — stwierdziła cicho, jakby trochę ze wstydem. Chyba po raz pierwszy myśląc o odejściu ojca, poczuła, że nie był to czy właściwy. Do tej pory wydawało jej się, że Remus opuścił świat magii ze względu na nią i jej matkę, że zrobił to dla rodziny, którą kochał i z którą chciał być, a żeby tak się stało, musiał spełnić pewne warunki. Nie zastanawiała się wcześniej nad tym, że przecież miał tu całe swoje życie, zapewne dom, przyjaciół, z którymi się spotykał i rozmawiał, był częścią ich życia, a oni jego… Czy znikając bez słowa wyjaśnienia postąpił dobrze, nawet jeżeli zrobił to dla nich? Nie mogła tego ocenić, bo przecież postąpiła dokładnie w ten sam sposób… — Sam mi tak radził, przewidział, że to by było dość... niezręczne. Będę tutaj przebywać pod nazwiskiem mojej mamy, jako Crystal Owen. O ile pani dyrektor się zgodzi, rzecz jasna…
— Wiesz, że to nie będzie proste, prawda? Tajemnice nie prowadzą do niczego dobrego — zauważył jej rozmówca.
— Albusie, naprawdę chcesz kolejnego wilkołaka w Hogwarcie? — spytał z wyrzutem mężczyzna, którego wcześniej Dumbledore nazwał Severus. Crystal wciągnęła ze świstem powietrze. Ojciec co prawda wspominał, że jej pochodzenie i to, z jakiego środowiska się wywodzi, powinno pozostać tajemnicą, bo ludzie są uprzedzeni do wilkołaków. Mówił, że traktuje się ich, jak stworzenia gorszej kategorii, wówczas, choć nie zgadzała się z tym z całego serca i wywoływało to w niej wewnętrzny bunt, chyba nie potrafiła sobie uzmysłowić, że to prawda.
— Severusie, wiesz doskonale, że jesteśmy przygotowani na taką sytuację, a poza tym Horacy z pewnością przygotuje odpowiedni eliksir. Osobiście nie widzę, żadnych przeszkód — stwierdził stanowczo Albus. Crystal chciała właśnie powiedzieć, że nie potrzebne jej żadne eliksiry, kiedy do gabinetu z powrotem weszła dyrektorka, trzymając w dłoniach ogromną księgę, a tuż za nią tajemnicza kobieta, która od progu przyglądała jej się jeszcze bardziej podejrzliwie. Chris przeraziła się nie na żarty. Bała się, że jeden z portretów, zapewne ten Severus, zdradzi jej tożsamość. Co wtedy?
— Zaraz upewnimy się czy jesteś zapisana do naszej szkoły — oznajmiła chłodno dyrektorka, kładąc wielką księgę na biurku i zdecydowanym gestem otworzyła ją prawie na końcu. — Podaj łaskawie swoją godność i datę narodzin.
— Crystal Owen, dwunasty czerwca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty ósmy rok — odpowiedziała Crystal, czując przeraźliwy, paraliżujący strach. Przecież teraz wszystko się wyda, zrozumiała. Żaden obraz nie musiał jej zdradzać, nie musiała się przyznawać, bo zaraz dyrektorka na własne oczy zobaczy jej prawdziwe nazwisko zapisane w księdze i nic nie mogła na to poradzić. Za moment pozna swój wyrok...
— Dziewięćdziesiąty ósmy rok, Crystal… — Lupin obserwowała ze wstrzymanym oddechem, jak dyrektorka nagle ściąga brwi, żeby od razu po tym grymas ustąpił miejsce szczeremu zdziwieniu. Zarówno Chris, jak i nieznajoma kobieta czekały na reakcję, a była ona niezwykle zaskakująca. Pani dyrektor spojrzała z szeroko otwartymi oczami na Crystal, następnie z powrotem na księgę, potem znów na Chris, żeby od razu zerknąć z przerażeniem na tajemniczą nauczycielkę. Pośpiesznie przerzuciła kilka kartek, jakby szukała jakiś informacji, żeby w odwrotnej kolejności spojrzeć na obecne osoby i wrócić do rubryki, w której zapisano nazwisko Crystal. Starsza czarownica zamarła na chwilę, jakby analizowała wszystko to, co miało w tym momencie miejsce. Jednak najdziwniejsze nastąpiło dopiero potem. McGonagall uniosła głowę, a na jej twarzy pojawił się promienny, niepasujący do całej jej postaci uśmiech. Chris dostrzegła w jej oczach coś jeszcze, chyba łzy, wzruszenie... — Oczywiście, że jesteś zapisana do tej szkoły, moja droga, oczywiście!
— Więc jakim cudem przybyła tu sześć lat za późno — zdziwiła się nauczycielka, dla której sytuacja była jeszcze bardziej niezrozumiała niż dla Crystal, która reakcję dyrektorki przyjęła z nieukrywaną ulgą.
— To nieistotne, naprawdę nieważne, najważniejsze, że już jest — odpowiedziała pośpiesznie kobieta, dziwiąc ją jeszcze bardziej i spojrzała dziwnie na Chris, jakby tęsknie z pewnym rozczuleniem. Żaden człowiek nie patrzy w ten sposób na nieznaną mu osobę. Lupin czuła się niezręcznie w całej tej sytuacji. Chrząknęła nerwowo, a to sprowadziło dyrektorkę na ziemię. Spojrzała dookoła, jakby szukała rozwiązania. — No tak… w zaistniałej sytuacji teraz… Merlinie, co teraz?
— Teraz chyba nadszedł czas na kameralną Ceremonię Przydziału, Minerwo — odezwał się Dumbledore z ram swego obrazu, a McGonagall pokiwała nieprzytomnie głową.
— Tak, Merlinie… — szepnęła, wręcz podbiegając do regału i sięgając po kapelusz, który leżał na nim. Chris uśmiechnęła się bezwiednie, nie wiedząc czy z powodu zachowania starej czarownicy, czy faktu, że zaraz oficjalnie zostanie uczennicą Hogwartu.
Czytałam cały rozdział z ogromnym uśmiechem. Meg jest świetna i przez chwilę naprawdę miałam wrażenie, że wyrzuci Remusa, żeby poszedł za Chris.
OdpowiedzUsuńTed! Ted! Ted! Teddy! Ja chcę Teda. Już. NOW! W pierwszej chwili nie rozumiałam, czemu tamta dziewczyna o niego pyta, dopiero po chwili sobie uświadomiłam, że przecież on i Crystal są właściwie w jednym wieku. Ile ich dzieli? Cztery miesiące? Dobrze liczę? Jestem niesamowicie ciekawa, jak po przedstawisz. Swoją droga, czy Teddy będzie miał swoją kartę? I już oczami wyobraźni widzę, jak nasi młodzi dowiadują się, że są rodzeństwem. Będzie niewygodnie.
Tak, używanie nazwiska Meg to zdecydowanie dobry pomysł. Lupin wywołałoby zbyt wiele skojarzeń i pytań. Tylko co będzie, jak prawda wyjdzie na jaw?
I oczywiście ogromne serduszko dla naszej kochanej Minerwy.
Ściskam mocno,
Morri
No widzisz, tak wypytywałaś o tego Teda, to teraz masz (no prawie)! Bedzie Teddy, o to nie musisz się martwić. Tak Chris i Ted są rówieśnikami, Teddy urodził się w kwietniu, a Chris w czerwcu. I owszem, Teddy będzie miał swoją kartę ;)
UsuńCo do reszty pytań - Będzie się działo!
Ściskam równie mocno!
Awww! Chcę więcej!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Chris zaprzyjaźni się z Hagridem! Fajnie, że go spotkała. Minerwa jest kochana, już nie mogę się doczekać dalszej części ich rozmowy. Dumbledore, Snape, nawet Fineas Nigellus - Morciu jesteś genialna! Wszystko jest idealnie przemyślane i daje dużą radość z czytania.
Ciekawa jestem tej blondyny, widać że McGonagall jej nie ufa, Chris też czuje problemy z nią związane - czyżby nowa wersja Severusa Snape'a?
W sumie na pewno istnieje podziemie, które dalej knuje przeciw porządkowi magicznego świata - może ona ma coś z tym wspólnego.
Morcia jest tyle pytań, tyle do wyjaśnienia, chociażby czy Remus wie o Teddy'm. Pewnie nie, ale młody o ojcu musiał słyszeć dużo. Ciekawe czy on i Tonks wiedzą o istnieniu Crystal? Ciekawe czy ktokolwiek wie - McGonagall, jako dyrektor Hogwartu, mogła wiedzieć. Dumbledore się mógł spodziewać, bo to Dumbledore...
Kochana czekam na więcej, ledwo mogę usiedzieć na krześle z zachwytu :D
Ściskam mocno!!!
Magda
Ojej... Jak miło przeczytać taki komentarz! Jeżeli daję radość z czytania, to już większego sukcesu chyba nie mogę mieć!
UsuńCo do blondyny, to za dużo powiedziane, że McGonagall jej nie ufa, ale no wyjaśni się... Jednak masz rację, ktoś knuje przeciw porządkowi magicznego świata, ale czy to podziemie?
Ściskam równie mocno!