poniedziałek, 31 października 2022

I. Rozdział XXXI

To było dziwne uczucie - wrócić do ciągłej nauki i myślenia o egzaminach. Ten tydzień uświadomił jej jednak, że to nie są byle jakie egzaminy. Druga połowa maja miała upłynąć pod znakiem SUMów, a ich wyniki mogły zaważyć o jej przyszłości w świecie magii. Przypominano Chris o tym na każdym kroku. Każdy nauczyciel, zamiast przeprowadzić powtórkę materiału, postanowił stać się jej życiowym doradcą i wypytać o plany na przyszłość. Brakowało jeszcze tego, żeby McGonagall wezwała ją na prywatne porady zawodowe. Dzięki tym spotkaniom zdała sobie sprawę, że chociaż zdecydowała się zostać w czarodziejskim społeczeństwie, to nie wybrała swojej drogi w nim. 

Profesor Dunbar podeszła do tematu najbardziej rzeczowo, jak na opiekunkę jej domu przystało. Spojrzała uważnie na jej oceny, spytała o ulubione przedmioty i marzenia, a Crystal nie potrafiła za bardzo odpowiedzieć na jakiekolwiek pytanie. Slughorn od razu wykluczył pracę w dziedzinie eliksirów i alchemii. Stwierdził, że byłoby to niezbyt satysfakcjonujące, ale od razu zaczął wymieniać swoich wpływowych znajomych, którzy chętnie by ją poznali i być może zachęcili do wybrania jakiegoś zawodu. Po całej litanii podziękowań i licznych odmowach, wpadła w ręce profesora Longbottoma, który dość bezpośrednio, jak na niego, zasugerował jej magibotanikę. Był to jakiś pomysł, ale chyba nie potrafiłaby całkowicie oddać się zbieraniu i hodowli roślin. Kolejny pomysł, tym razem ze strony profesora Flitwicka, również brzmiał całkiem sensownie, bo chyba odnalazłaby się jako łamacz klątw. Ostatnia z rozmów była dla niej najbardziej stresująca, bo na spotkaniu z profesor Tonks mogły łatwo zboczyć na tematy bardziej prywatne, zwłaszcza te objęte tajemnicą. Okazało się jednak, że przeprowadziły bardzo ciekawą dyskusję o życiowych wyborach. Matka Teda opowiadała trochę o swoich początkach jako auror, pracach swoich przyjaciół, komentując w całkiem zabawny, ale też zupełnie życiowy sposób wiele zawodów. Ta rozmowa ją uspokoiła, a jedyny i najważniejszy wniosek, jaki z niej wyciągnęła był taki, że jeszcze ma czas i nie musi deklarować się już w tym momencie. 

Ta świadomość nie zmieniała jednak faktu, że zaczynała stresować się SUMami. To miały być inne egzaminy, bardziej oficjalne, z komisją z Ministerstwa Magii i całym tym zamieszaniem, które do tej pory w jej przypadku było zminimalizowane. Niecierpliwiła się, bo wciąż nie znała dokładnego rozkładu egzaminów, co było o tyle uciążliwe, że te mogły nałożyć się na pełnię. Powodowało to w niej prawdziwą frustrację, a każda mniejsza trudność tylko to potęgowała. Nie wiedziała już co bardziej ją drażniło. To że w jej życiu zaczynało dotkliwie brakować beztroski, czy może raczej fakt, że coś w jej relacjach się zmieniło… 

Potrzebowała wsparcia, nawet nie próbowała tego ukrywać. Teddy i tak przejrzałby ją na wylot. On jednak był zbyt zaaferowany swoimi sprawami, żeby mogła z czystym sumieniem przelać na niego swoje, w gruncie rzeczy mniej istotne problemy. Lizzy boczyła się na nich, że nie chcieli zdradzić sekretu Teda, czego Chris nie mogła mieć jej za złe. Jej ostatnią opoką był Tony, ale on również nieszczególnie miał czas, żeby ją wysłuchać. Liczyła, że pomoże jej przy Starożytnych Runach, tak samo jak kiedyś, żeby nie ośmieszyła się przed egzaminatorem, ale on kilkakrotnie wymigiwał się, mówiąc, że ma coś do załatwienia. Kiedy jednak się widywali, przyglądał jej się uważnie i poświęcał dużo uwagi. To było bardzo mylące, a Chris niechętnie zaczynała przyznawać się przed samą sobą, że im mniej było Tony’ego w jej codzienności, tym bardziej szara się ona wydawała. Odczuwała szybsze bicie serca, pocenie rąk oraz rumieńce na twarzy i było jej beznadziejnie z faktem, że czuje się właśnie w ten sposób i właściwie nie wie, co ma z tym wszystkim zrobić. To był kiepski moment na jakiekolwiek zauroczenia. Wiedziała o tym zarówno ona, jak i Teddy, który też musiał się z takim problemem zmierzyć. 

Crystal poprawiła torbę na ramieniu i przyspieszyła kroku. Była po dwóch godzinach wyrównawczych Eliksirów, na których ledwo wytrzymywała. Jej zmysły na nowo się wyostrzyły, ale dzięki temu, że działo się to stopniowo, była w stanie więcej znieść niż na początku roku, ale wywody starego Ślimaka były już prawdziwą katorgą. Przez cały czas wymieniała znudzone spojrzenia ze swoją sąsiadką z ławki, piątoklasistą ze Slytherinu Sienną Morrell. Po takim czasie w zamkniętym, dusznym pomieszczeniu miała wszystkiego serdecznie dość, a jedyną pociechą było spotkanie z Tedem, który poprosił ją o to, żeby wspólnie pobiegali, bo w nim również gromadziło się coraz więcej energii, której wolał dać upust przed pełnią, by przy pełnym księżycu nie mieć w sobie żalu. Umówili się w sali wejściowej pod klepsydrami z punktacją wszystkich domów. Już z daleka wiedziała, że Teddy jest na miejscu, ale nie był sam. Zwolniła, nie chcąc przerywać rozmowy, która była dość emocjonująca, a jej strzępki docierały do jej uszu, chociaż wcale nie chciała podsłuchiwać. 

— Chciałabym po prostu usłyszeć to od ciebie, Teddy — wyznała zapłakanym głosem Victorie, usilnie próbując trzymać emocje na wodzy, by kompletnie się nie rozkleić. Chris zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc do końca kontekstu tej rozmowy i zatrzymała się przy wyjściu z lochów. — Niczego sobie nie obiecywaliśmy i nasz związek był… 

— Vicky, to nie tak — jęknął Tonks, nieudolnie próbując się wytłumaczyć — ja po prostu…

— Wybrałeś Crystal, rozumiem — wtrąciła mu się w zdanie, wykorzystując przedłużającą się pauzę. Crystal skrzywiła się, słysząc jej słowa. Sądziła, że głupie plotki o tym, że ją i Teda coś łączy, już dawno ucichły, a tutaj młoda Weasley wyskakuje z czymś takim. — Chcę twojego szczęścia i nie będę stała ci na drodze. Ale naprawdę oczekiwałabym odrobiny uczciwości — powiedziała, a Chris z oddali dostrzegła, że dziewczyna spuściła głowę, by blond włosy zasłoniły jej zapłakaną twarz. — Mogłeś powiedzieć, tylko tyle… 

— Vic, wiem, że zachowywałem się dziwnie. Są rzeczy, o których nie mogę ci powiedzieć… — wyznał kompletnie nieporadnie Ted i w ostatniej chwili spróbował uratować sytuację, dodając krótkie: — jeszcze. 

— Ale Crystal Owen wie o wszystkim? — Victorie wyrzuciła z siebie te słowa, które ociekały zazdrością. Normalnie Chris może byłaby tym wszystkim nieco rozbawiona, ale teraz, gdy widziała, jak ta dwójka zadręcza się problemem, który nie powinien istnieć, naprawdę im współczuła. To był kiepski czas na romantyczne uczucia.

— Jest moją przyjaciółką, bardzo mi pomaga. 

— Też chciałabym, żebyś mnie do siebie dopuścił na tyle blisko, żebym mogła ci pomóc — powiedziała z żalem, spoglądając na niego załzawionymi oczami. — Ale ty najwyraźniej tego nie chcesz. 

— Chcę i to bardzo! — zapewnił gorliwie Ted, łapiąc dziewczynę za rękę. — Chcę mieć cię blisko, ale…

— Nie powinno być żadnych ale, Teddy — odparła Victorie, odsuwając się od Tonksa. 

— Masz rację… — zreflektował się Ted, garbiąc się pod ciężarem wyrzutów sumienia, które właśnie odczuwał. — Musisz mi uwierzyć, że nie ma żadnej innej dziewczyny. Jesteś tylko ty — zapewnił, a Crystal westchnęła ciężko, kręcąc głową. Nie raz miała dość gadania Teda o Victorie. Nie przepadała za nią, chociaż tak naprawdę jej nie znała. Widziała w niej nieodpowiedzialną dziewczynę, która w przypływie negatywnych emocji, mogłaby wypaplać sekret Teda każdemu, kogo napotka. Nie wierzyła w to, że Teda i Weasleyównę łączyło prawdziwe, dojrzałe uczucie, ale gdy przysłuchiwała się ich rozmowie, naprawdę wolałaby, żeby mieli choć trochę szczęścia. — Proszę daj mi jeszcze trochę czasu, odnajdę się w tej sytuacji i wszystko ci wyjaśnię. Obiecuję. 

— Nie powinieneś składać obietnic, Teddy — powiedziała chłodno Victorie, robiąc kolejny krok w tył. — Nie mam już pewności, że je dotrzymasz. 

Poczekała, aż Victorie oddaliła się na bezpieczną odległość i podeszła do Teda. Jeszcze tego brakowało, żeby po takiej kłótni Weasley zobaczyła go w jej towarzystwie. Tonks stał do niej tyłem i nie odwracając się w jej stronę zapytał:

— Słyszałaś?

— Trudno było nie słyszeć… — przyznała dość niechętnie, stając tuż obok niego. Jego strapiona mina była widokiem naprawdę trudnym do zniesienia. — Jak się trzymasz?

— Nie wiem — odparł, rozkładając ręce w bezradnym geście i zwrócił ku niej spojrzenie czarnych, zagubionych oczu. — Jakim cudem udawało ci się tak długo utrzymać tajemnicę? 

— Nie było to trudne, dopóki trzymałam wszystkich na dystans — odpowiedziała i chociaż było to zgodne z prawdą, nie mogła pozbyć się ukłucia w sercu, które doskonale rozpoznawała - wyrzuty sumienia. Nadal nie była do końca szczera, nadal miała tajemnice, które mogą wiele zmienić i zniszczyć. Nie mogła dłużej ukrywać swojej prawdziwej tożsamości, skoro chciała zostać w Hogwarcie. — Później było to praktycznie niemożliwe. 

— Nie chcę tak żyć — wyznał Teddy, zagryzając wargi — ale po prostu nie umiem wprost powiedzieć, kim jestem. 

— Mam propozycję, Teddy — powiedziała, łapiąc go za ręce i uśmiechając się w sposób, który miał go pocieszyć. A może chciała pocieszyć również samą siebie? W końcu podjęła decyzję, która mogła wszystko zmienić. Nie wiedziała tylko czy naprawi, czy też zniszczy to, co udało jej się zbudować. — Po mojej przemianie powiemy całą prawdę. Twojej rodzinie, przyjaciołom i każdemu kto się liczy. 

— I co wtedy?

— Wtedy możemy tylko liczyć na zrozumienie — odparła, uśmiechając się łagodnie, a za tym uśmiechem ukryła coś jeszcze. Bo w jej przypadku oprócz zrozumienia, będzie musiała również liczyć na wybaczenie, między innymi ze strony Teddy’ego, przed którym ukrywała tak wiele. 

***

Wystukiwał palcami losowy rytm o blat stołu, przy którym siedział. Z pewnością nie pozwalało mu to się skupić, ale wolał przez chwilę nie zadręczać się myślami i logicznym myśleniem, które doprowadzało go tylko w ślepe zaułki. W ostatnim czasie próbował dowiedzieć się jak najwięcej o wilkołakach. Co zabawne za to samo działanie nie tak dawno zwyzywał porządnie Crystal. Ale to było zanim prawda ujrzała światło dzienne. Teraz to on wręcz fanatycznie wyszukiwał wszelkich informacji. Wyjątkowo ironiczne. Tym bardziej, że jedyną osobą, która faktycznie mogła podać mu jakieś istotne fakty, była właśnie Crystal Owen… Crystal… 

Anthony nadal nie rozumiał, jakim cudem ta dziewczyna mogła tyle zmienić w ich życiu. Była skryta, miała niejedną tajemnicę i charakter, który potrafił zaszokować nawet najbardziej spokojnego człowieka. Miała w sobie wiele dobroci, oddania i odwagi, której jemu czasami brakowało. Od pierwszego dnia wczepiła się w ich codzienność, jakby była z nimi od zawsze, jakby przeznaczenie nie przewidziało innej opcji. Nieważne ile by się spóźniła, sześć lat, dziesięć czy może nawet dwadzieścia. Musiała się znaleźć przy nich, bo tu było jej miejsce. Nie wierzył we wróżby, ale to było co innego. Crystal stała się niezbędnym elementem ich życia. 

I ta myśl przerażała go chyba najbardziej. Dlatego w ostatnim czasie nie umiał cieszyć się jej obecnością, chociaż przynosiła mu tyle niezrozumiałej radości. Wciąż analizował, rozmyślał, próbował przewidzieć, co może się jeszcze wydarzyć. I chociaż bardzo tego nie chciał, wciąż dochodził do jednego wniosku, który wynikał z tego co działo się i mogło się wydarzyć w ich społeczeństwie. Każdy scenariusz, który wydawał mu się realny, sprowadzał się do tego, że wilkołaki nie mogły żyć normalnie, nie w Hogwarcie, nie w Londynie, nie w magicznym świecie. Istniało jedno miejsce, które umożliwiłoby Tedowi i Crystal bezpieczne, w miarę normalne życie. A to miejsce było daleko, zbyt daleko, żeby Tony mógł bez uczucia żalu przyznać, że jest to najlepsze wyjście. 

Rozum podpowiadał mu, że należy myśleć o przyszłości, która z pewnością kiedyś nastąpi. Serce jednak odpychało te myśli, próbując wierzyć, że mają jeszcze czas i nic ich nie nagli. Żeby to złudzenie uwiarygodnić, zamykał się w bibliotece, gdzie dla niego zawsze zegar się zatrzymywał. Niestety czasami ktoś wdzierał się w ten cichy, spokojny azyl, poruszając temat, od którego uciekał.

— Cześć, Tony — powiedziała Amelia, siadając naprzeciwko niego i wyrywając z jego własnych myśli. Uśmiechnęła się, chociaż w jej przypadku ten gest był bardzo blady i zaczesała kosmyk włosów za ucho, żeby nie opadał jej na twarz. Była czymś zmartwiona, coś nie dawało jej wytchnienia i pewnie dlatego poprosiła go o spotkanie. — Dziękuję, że przyszedłeś. 

— Chciałaś porozmawiać więc jestem, Amy — odpowiedział, uśmiechając się w równie zmęczony sposób co ona. Zawsze dogadywał się z Amelią, ale raczej nie umawiali się na wspólne pogawędki w bibliotece. Była jedną z najbliższych przyjaciółek Teddy’ego i wspaniałą osobą, która otaczała troską wszystkich ludzi dookoła. — Chodzi o Teda, prawda?

— Między innymi… — przytaknęła, uśmiechając się na chwilę szerzej, ale w jej zmęczonym spojrzeniu było widać, że to jedynie maska. — Chyba trochę mnie to przerasta. 

— To jak jazda bez trzymanki — zgodził się Tony, domyślając się, że Amelia ma na myśli całą sytuację z wilkołakami, Tedem, Crystal i śmiercionośnym Lucą. Sam czasami miał wrażenie, że nie daje rady. Tym bardziej, że odkrywał coraz więcej szczegółów, które wszystko mogły skomplikować. — Siedzę w tym niewiele dłużej niż ty, więc raczej nie dam ci żadnej złotej rady. 

— Dobry z ciebie przyjaciel — powiedziała pokrzepiająco, chociaż Tony nie zgodziłby się w pełni z tym stwierdzeniem. Dobry przyjaciel nie zatajałby takich podejrzeń, które on miał.

— A z ciebie doskonała przyjaciółka — odwdzięczył jej się, przywołując na twarz uśmiech. — Wiem, że rozmawiałaś z Tedem po jego przemianie. Dzięki temu odnalazł w sobie nowe pokłady siły i nadziei. 

— Nie zrobiłam nic wielkiego. 

— Pokazałaś mu, że nic się nie zmieniło między wami — wyjaśnił, patrząc jej prosto w oczy. W jego pamięci utkwił widok zrozpaczonego Tonksa, który na swojej imprezie dopiero przyznał się do tego, jak bardzo się boi. Crystal miała rację. Nie bał się przemiany, a reakcji na to kim jest. Ostatnia pełnia uświadomiła mu to jeszcze bardziej. — To naprawdę wiele. 

— Czyli pogodził się ze swoim drugim obliczem? — spytała Amelia, dość ostrożnie dobierając słowa, a Tony uśmiechnął się.

— Według Crystal, Ted wciąż ma jedno i to samo oblicze — stwierdził, ale jego słowa wcale nie pocieszyły ani nie rozbawiły Amy, której twarz spochmurniała jeszcze bardziej. — Co jest?

— Crystal…— szepnęła, obserwując reakcję Anthony’ego. — To nie tak, że jej nie ufam, ale… 

— Bądź szczera, Amy — poprosił, chociaż obawiał się słów, które mogła wypowiedzieć Puchonka. Amelia spojrzała na niego niepewnie, jakby wciąż zastanawiała się nad tym, co chodziło jej po głowie.

— To wszystko nie może być zwykłym przypadkiem, prawda? — zapytała w końcu, szukając w jego twarzy jakiegoś potwierdzenia, a on miał ochotę przytaknąć. — Jej pojawienie, dziewczyny z wioski wilkołaków, która zaprzyjaźniła się z Tedem na krótko przed jego pierwszą przemianą. Coś jest na rzeczy i ty też o tym wiesz… — wyszeptała, tak by nikt nie usłyszał, że mówią o likantropii. Tony przełknął ślinę i wyprostował się, nie wiedząc co odpowiedzieć, ale to wystarczyło Amelii, żeby zrozumieć. — Domyślasz się czegoś.

— Wierzę w dobre intencje Crystal — powiedział zgodnie z prawdą, nie chcąc by myśli Amy w jakikolwiek sposób zaczęły oczerniać Owen. — Jest przyjaciółką Teda i już nie raz udowodniła, że możemy na nią liczyć w trudnych momentach. 

— Ale jest coś jeszcze… — ciągnęła Amelia, a z w jej oczach odbijała się najczystsza troska. — Powiedz mi, Tony. 

— Mam pewne przypuszczenia — wyznał, chociaż te słowa z trudem przeszły mu przez gardło. — Jeśli będę miał pewność, powiem ci. Teraz ważniejsze jest ich bezpieczeństwo. Rozmawiałaś z Lucą, dowiedziałaś się czegoś?

— Też nie mam żadnych pewności — odpowiedziała równie wymijająco co on. — Luca jest inny niż wcześniej, coś się zmieniło. Nic mi nie mówi, nie wiem, jakie dokładnie ma plany, ale wydaje mi się, że po tamtym zdarzeniu nie próbuje niczego innego. 

— Jesteś pewna? — spytał, nie będąc pewnym na ile Amelia jest szczera w sprawie swojego kuzyna. Nigdy nie miała problemu jeżeli chodziło o wspieranie jednocześnie Teda i Luci.

— Nie — odpowiedziała całkowicie szczerze, udowadniając, że całkowicie wspiera Teddy’ego i pomoże mu na każdym kroku —  ale chcę go zabrać po zakończeniu szkoły do Włoch. 

— Wracasz tam? — zdziwił się Tony, spoglądając na nią z niedowierzaniem. Zawsze mówiła, że powrót na rodzinną farmę hipogryfów jest planem awaryjnym. — Myślałem, że masz inne plany.

— Miałam, ale nie zostawię go, kiedy jest zagubiony — przyznała, uśmiechając się smutno, a Tony westchnął, nie wierząc w to, ile ta dziewczyna poświęca dla swojego niewdzięcznego kuzyna.

— Amy… 

— Proszę, Tony. Chociaż ty nie próbuj mi wmówić, że moja troska jest czymś złym — poprosiła i mimo że, wciąż się uśmiechała, w jej oczach można było dostrzec bezradność. To samo uczucie, które on teraz odczuwał i naprawdę nie mógł jej się dziwić. — Wy też na pewno coś planujecie.

— Crystal i Ted chcą w wakacje odszukać jego ojca — wyznał, mówiąc na głos rzecz, która zadręczała go, od kiedy Owen podzieliła się z nim tym pomysłem tuż po pełni. 

— Przecież to… — zaczęła Amelia, otwierając szeroko oczy, jakby nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. Jednak westchnęła ciężko i z jeszcze większą bezradnością stwierdziła: — To jest możliwe, ale złamie serce cioci Tonks. 

— Wiesz o nim więcej niż Ted — przyznał szorstko, nie mogąc uciszyć wyrzutu, który rozbrzmiewał w jego głosie — wszyscy wiedzą o nim więcej niż on. To niesprawiedliwe, tak samo jak to, że nikt nigdy nie raczył z Tedem porozmawiać i wyjaśnić. — Tony przyjaźnił się z Tedem od dziecka, dorastali razem. Był przy nim, kiedy Luca powiedział mu o jego ojcu, był kiedy Tonks próbował każdego wypytać o swojego rodzica. Nikt nie ulitował się nad chłopakiem, zasłaniając się tym, że milczą dla jego dobra. Tony chcąc pomóc, wypytywał nawet własnych rodziców, ale oni też nabrali wody w usta, chociaż doskonale znali ojca Teda. Nikt nie widział, jak bardzo to dobijało Tonksa i jak trudno było mu dorastać. A on mimo że wcale tego nie chciał, też dokładał do tego swoją cegiełkę i chyba to złościło go najbardziej. — Przez to ostatnia pełnia wyglądała, tak jak wyglądała. 

— To trudny temat, wiesz o tym — zauważyła Amelia, broniąc się dość nieudolnie, a Tony prychnął lekceważąco. 

— Ale to nie znaczy, że nie powinno się o nim rozmawiać — stwierdził, a gdy wypowiedział to na głos, zrozumiał, że sam powinien nie raz powtarzać sobie te słowa. Trudne tematy chowało się głęboko, żeby tylko zachować ułudę beztroskiej codzienności, ale prędzej czy później wypływały na wierzch i już nie można było przed nimi uciec. — Życie byłoby po stokroć prostsze, gdybyśmy potrafili rozmawiać otwarcie. 

— Jest coś jeszcze, prawda? — spytała Amelia, nie chcąc polemizować ze słowami Anthony’ego, który miał przecież całkowitą rację. Coś jeszcze go dręczyło i nawet tego nie ukrywał.

— Chodzi o Ósemkę — przyznał, a Amelia poczuła dreszcz na całym ciele słysząc o znienawidzonym departamencie — boje się, że mają zbyt duży wpływ na społeczeństwo. W pewnym momencie mogą posunąć się znacznie dalej. Już teraz wilkołaki nie mają życia, są kontrolowane i odizolowane w oczekiwaniu na mityczny lek — zauważył, a Amy z bólem przyznała, że jego słowa mogą opisywać przyszłe życie Teda, jeśli ktokolwiek dowie się o jego wilczej stronie. Tony też najwidoczniej o tym myślał, spojrzał na Amelię w sposób, jakby stracił kogoś naprawdę ważnego i nie mógł go odzyskać. — Czasami zastanawiam się czy nie byłoby lepiej, gdyby Crystal i Teddy odeszli do jej rodzinnej wioski. 

— Nie mówisz tego serio… — szepnęła, kręcąc głową. Nie mógł brać tego pod uwagę. Z opowieści Crystal jasno wynikało, że w jej wiosce magia jest zakazana. Gdyby ona i Ted tam odeszli, musieliby wyrzec się jej, a to oznaczałoby, że nie będą mogli się już z nimi kontaktować. Czy Anthony naprawdę mógł postrzegać to jako lepsze wyjście?

— Inaczej będą musieli ukrywać się przez całe życie — zauważył Tony, chociaż wcale nie przychodziło mu to łatwo. — Nie wiemy, jak długo uda im się to robić. Tam mogliby być sobą bez lęku, że zaraz pojawi się ktoś z ministerstwa i ich dopadnie. 

— Ale to będzie jak wygnanie — sprzeciwiła się Amelia, nie wyobrażając sobie, że mogłaby już nigdy nie spotkać Teddy’ego. Przecież miał tu rodzinę, całą rzeszę przyjaciół, nie mógł ich porzucić, bo oni z pewnością nie zostawią jego, chociaż tego właśnie się obawiał. Musiał być sposób, żeby jakoś to naprostować.

— To będzie jedna z możliwości — stwierdził, spoglądając jej prosto w oczy, jakby tym spojrzeniem chciał przekazać więcej swoich myśli. — Crystal i Ted mają alternatywę, ty też Amy. Nie zapominaj o tym, że masz swoje życie do przeżycia. 

*** 

Spoglądał na cień człowieka, którego zapamiętał z dzieciństwa. Greg Roberts był zawsze mężczyzną postawnym ze sporą nadwagą, zwłaszcza w okolicach brzucha i widoczną łysiną. Na dużym nosie, przypominającym kształtem kartofla, nosił druciane okulary, które nieraz już kleił taśmą. I chociaż w jego wyglądzie nie było chyba nic atrakcyjnego, a większość wilkołaków w lesie nie rozumiała czemu piękna Melody postanowiła związać się z dwukrotnie starszym mężczyzną, to dla Iana postać Grega była nieodłącznym elementem jego beztroskiego dzieciństwa, symbolem dobra i radości. Widywał go codziennie, był dla niego niczym dobry wujek, który zawsze przynosił słodkie łakocie, kiedy odwiedzał ojca w sprawie ich rejestru. Przez długie lata był osobą, która zajmowała się papierkową robotą w stadzie. A co najważniejsze był ojcem najlepszej przyjaciółki Iana. Zabawny, wesoły, starszy pan całkowite przeciwieństwo Benjamina Riversa. Symbol beztroskiego dzieciństwa, które dla Iana skończyło się nie podczas jego pierwszej przemiany, a w dniu wygnania Vii. Wtedy kazano mu zapomnieć o przyjaciółce, a on jako posłuszny syn zrobił to. Zapominając o Sylvii, zapomniał również o Gregu i odsunął się od Melody. Zrobił to ze wstydu i żalu, dlatego że tak było łatwiej. 

Właściwie nie pamiętał, kiedy ostatnio widział Grega Roberstsa. W głowie kołatało mu się wspomnienie, gdy po wygnaniu Vii przyszedł do ich domu i oddał jego ojcu rejestr, mówiąc, że już nigdy mu nie pomoże. Potem słyszał jedynie, że Greg podupadł na duchu i nie był już tym żartobliwym starszym panem, ale Ian nigdy go nie odwiedził. Teraz podążając za Lupinami, po raz pierwszy od siedmiu lat przybył do domu Robertsów, żeby przeżyć prawdziwy szok. Nie było już wysokiego, postawnego mężczyzny z dużym brzuchem i pełnymi polikami. Pośród poszarzałej pościeli leżała postać wychudzona, niezdrowo blada i bliska odejścia z tego świata. Kolejna rzecz sprawiła, że jego fasada jego świata pękła. Nic nie było już takie, jak kiedyś. Uświadomił to sobie, kiedy przyglądał się, jak Maggie i Remus w pocie czoła przygotowywali jakieś napary i dziwne maści, które później matka Crystal podawała Gregowi, gdy ten majaczył na wpółprzytomny. 

— Możecie zrobić coś jeszcze? — spytał Remusa, nerwowo chodząc po niewielkiej sieni, która oddzielała ich od pokoju Grega. Lupin starł pot z czoła, odgarniając z niego włosy i usiadł na niskim stołku, tuż obok Iana. 

— Niestety…

— Może jakieś zaklęcie czy co tam potrafisz? — rzucił sfrustrowany Rivers, nie potrafiąc okiełznać emocji, które teraz w nim buzowały. Remus zerwał się na równe nogi, łapiąc Iana za ramię i mierząc go spojrzeniem, które nie było zbyt łaskawe. 

— Wilkołaki od razu wyczułyby magię, oczy twojego ojca zwróciłyby się na nas i podejrzewam, że tym razem nie dałby ci ujść z życiem, a my i tak byśmy nie pomogli Gregowi — powiedział stanowczo, ściszając głos, żeby jak najmniej z tej rozmowy doszło do uszu Maggie i Melody, chociaż obie wiedziały, że to co mówił, było prawdą. Zrobiliby wszystko by uratować Grega, gdyby to było możliwe, ale nie było. — To nie jest choroba, po prostu przyszedł na niego czas, nawet jeśli uważamy, że to za wcześnie. Śmierć nikogo nie ominie. 

— Więc mamy tak patrzeć? — warknął Ian, czując całym sobą, że chociaż raz w życiu powinien zareagować w odpowiednim momencie, a nie czekać aż będzie za późno. 

— Mamy przy nim być, ważne by mieć obok kogoś życzliwego — stwierdził znacznie łagodniej Lupin, puszczając Riversa, który chciał wciąż się sprzeciwić. Nie mogło mu się pomieścić w głowie, że będzie teraz miał tu siedzieć i patrzeć, jak uchodzi z człowieka życie. I kiedy miał już wykrzyczeć, że tak być nie może, że ma dość tej bezradności i nie zgadza się na to, nagle usłyszał coś, czego się nie spodziewał. Między odgłosami kolejnego puczu jego ojca, a normalnym leśnym gwarem, usłyszał trzaśnięcie drzwi od tego wraku, którym jeździł O’Neili. Z daleka wyczuł jego cuchnący odór zielska i piwa, ale towarzyszyło mu coś jeszcze, coś tak przesiąkniętego miejskim zapachem, że od razu zwróciło jego uwagę. Reece przywiózł kogoś z miasta. Było to dziwne, bo przecież nikt spoza Wilczego Lasu nie miał do niego wstępu. Ale jednak…

— Niemożliwe… — wyszeptał, ignorując Lupina i zwracając się w stronę drzwi. Gdy miejski zapach przestał być tak intensywny, pojawiła się znajoma nuta, którą Ian od razu rozpoznał. Sparaliżowało go, wtedy drzwi otworzyły się z hukiem, a do chaty wpadła wysoka, młoda kobieta. W progu rozejrzała się pospiesznie, nie wiedząc najwidoczniej, czego powinna się spodziewać. Na chwile spojrzenie jej jasnych, brązowych oczu spoczęło na Ianie, a on dostrzegł w niej swoją przyjaciółkę. Nie trwało to długo, bo od razu odwróciła wzrok i przeszła do kolejnej izby, a do chaty wszedł Reece, który tylko skinął głową Lupinowi. 

— Tato — wyszeptała nerwowo młoda kobieta, upadając na kolana przy łóżku Grega. Pojawienie się jej wywołało spore zamieszanie, bo gdy pierwszy szok zniknął, a Meg taktownie wycofała się, Melody zalała się łzami, podchodząc do męża i kobiety, którą od razu objęła, gdy ta złapała Grega za rękę. — Tato, jestem tu. 

— Via? — Głos Grega był chrapliwy, ledwie słyszalny i słaby. Chyba nie do końca wiedział, że jego córka jest przy nim. Chociaż dużo go to kosztowało, otworzył oczy i spojrzał na nią przez łzy. — Via…

— Tak to ja — wyszeptała, uśmiechając się szeroko, a na widok tego uśmiechu Ian, poczuł, jak nogi się pod nim uginają. Via przytuliła do twarzy rękę ojca i położyła głowę na kolanach matki, która wręcz odruchowo zaczęła gładzić ją po włosach. Ten widok rozdzierał serce. Ian nie rozumiał, jakim cudem Reece sprowadził tu Vię. Wydawało się, że Rivers już nigdy więcej jej nie zobaczy, że Robertsowie nie zobaczą swojej córki. Nie powinno było tak być, nigdy nie powinni byli rozdzielać rodziców i ich dziecka. — Byłam tuż obok przez cały czas. Reece dużo opowiadał mi o was, dzięki temu czułam się, jakbym była bliżej. 

— Wybacz… — wychrypiał Greg, a łzy spłynęły po jego wychudzonej twarzy. 

— Spokojnie, już dawno wybaczyłam — zapewniła go Via, przytulając się jeszcze mocniej. — Nigdzie się nie wybieram. 

Dłużej nie mógł wytrzymać. Za bardzo przytłoczyło go poczucie winy i żal. W tym miejscu było za dużo miłości, której on nigdy nie doświadczył, a zawsze pragnął. Za tym pragnieniem stała motywacja, dla której był całkowicie oddany ojcu, dla której lata temu odwrócił się od przyjaciółki, dla której pozwolił odejść Crystal… Wyszedł na świeże powietrze, mając ochotę połamać pobliskie drzewa. Zgromadziła się w nim taka wściekłość, że powoli tracił nad nią panowanie. Ian Rivers musiał coś zrobić, bo inaczej wybuchnie. Od dziecka wmawiano mu, że będzie przywódcą, że będzie decydował i wyznaczał innym drogę. Kilka miesięcy temu odebrano mu to bezpowrotnie. Akurat w momencie, gdy nie tylko jego życie, ale całej watahy zaczęło się sypać. Pozostał sam sobie z ogromną potrzebą naprawienia błędów i to nie tylko swoich. 

— Uciekasz? — Reece stał na ganku, przyglądając się z nikłym uśmiechem, jak Ian miota się w swoich emocjach. Rivers spojrzał na tego obdartusa, a w jego wzroku można było dostrzec wściekłość, którą z trudem udawało mu się poskromić, a ten idiota jeszcze go prowokował. Sam jego widok mógł doprowadzić Iana do szału.

— Miałeś z nią kontakt przez cały czas? — krzyknął z wyrzutem, uświadamiając sobie, że Via przez te wszystkie lata była pod jego nosem i tak naprawdę wystarczyło minimum jego wysiłku i chęci, żeby móc ją spotkać. A on siedział w lesie, wierząc, że każdy, kto przekracza jego granice, znika na zawsze. — Widywałeś ją za każdym razem, gdy wybierałeś się do wioski. 

— To chyba normalne, że odwiedzałem swoją partnerkę — stwierdził beztrosko Reece, podchodząc do niego niespiesznie sprężystym krokiem, a uśmiech na jego twarzy robił się tym większy, im większe było zdziwienie wypisane na twarzy Riversa. — Zazdrosny?

— Wściekły — wysyczał przez zaciśnięte zęby. Nie mieściło się w głowie, że ta słodka, dobra Via mogłaby związać się z takim pomyleńcem jak O’Neili. Ale nie to złościło go najbardziej. Prawdziwe źródło tej wściekłości gnieździło się znacznie głębiej. — Powinienem był zapobiec jej wygnaniu, albo chociaż pokazać jej, że wciąż jest dla mnie ważna. Miała prawo być tutaj, być z rodziną, a nie dopiero teraz po latach patrzeć na śmierć własnego ojca.

— Więc dlaczego tego nie zrobiłeś? — zapytał bezpośrednio, sprawiając, że Ian zaniemówił. Dlaczego tego nie zrobił? Przecież nie mógł, chociaż wydawało mu się, że może wszystko. — Nie umiesz używać mózgu, ale działasz. Dlaczego pozwoliłeś na to wszystko? 

— A co miałem zrobić? — krzyknął, rozkładając ręce jak bezradne dziecko, co było dla niego czymś w rodzaju upokorzenia. Reece pokręcił głową, podchodząc bliżej. Sięgnął do kieszeni swoich obszernych spodni i wyciągnął dłoń w jego stronę, mówiąc:

— To co słuszne, Rivers. 

— Co to? — Ian spoglądał na przedmiot leżący w dłoni Reece’a. Przypominał zegarek, chociaż zegarkiem nie był. Miał tylko jedną wskazówkę, która nie poruszała się wraz z upływem kolejnych sekund, a drgała nerwowo wskazując na Riversa lub coś za nim. 

— Kompas, wskaże ci drogę bezpośrednio do niej — wyjaśnił O’Neili, patrząc na niego znacząco. I chociaż w głowie Iana w tej chwili było zbyt wiele myśli, które nie pozwalały mu się skupić, od razu pojął o kogo chodziło Reecowi, który dodał z pełną powagą: — Chociaż jednej nie daj odejść

***

To było nie do pomyślenia. Crystal nie mogła pojąć, że to się stało. A jednak… Właśnie wracała ze spotkania z McGonagall, która w sposób bardzo wyczerpujący omówiła z nią to, jak będą wyglądały nadchodzące egzaminy ze Standardowych Umiejętności Magicznych. Przedyskutowały każdy element, włączając w to kolejność egzaminów, sposób sprawdzania wiedzy, zachowanie przed egzaminatorami i zakres materiału. Dyrektorce naprawdę zależało, żeby Chris wiedziała, z czym przyjdzie jej się zmierzyć i żeby z tej batalii wyszła zwycięsko. Doceniała to zaangażowanie, ale wszystko przestało mieć znaczenie, gdy przeszły do kwestii terminu. Wtedy Crystal musiała zacisnąć zęby i udawać, że wszystko jest dobrze. Ale gdy tylko wyszła z gabinetu McGonagall, pozwoliła by ogarnęła ją frustracja, której nie potrafiła okiełznać. 

Niemal wbiegła do swojego dormitorium w Pokoju Życzeń, ze wściekłością rzucając swoją torbę na fotel stojący przy stoliku ze szklaną kulą Lizzy i z zamiarem zanurzenia się w miękki materac oraz wykrzyczenia całej złości w poduszkę, przedarła się przez błyszczące zasłony, zrywając jedną z nich, a wtedy zamarła. 

— Tony? — spytała głucho, zatrzymując się w miejscu i ciągnąc za sobą satynowy materiał. Spoglądała na Krukona, który siedział na jej łóżku, jednak, kiedy weszła, natychmiast stanął na równe nogi, chowając coś za plecami. Crystal przełknęła ślinę, czując nagły przypływ gorąca. — Co tu robisz?

— Chciałem z tobą porozmawiać — odpowiedział, uprzednio chrząkając nerwowo, jakby zrobił coś niestosownego, a ten widok wywołał krótki równie niezręczny uśmiech na twarzy Crystal. Ta chwila trwałaby z pewnością dłużej, gdyby Tony nie spojrzał na zerwaną zasłonę i zapytał, w swoim zwyczaju przedkładając czyjeś sprawy nad swoje: — Coś się stało? 

— Wracam od McGonagall — przyznała, odrzucając materiał na bok, bo Liz i tak nie zauważyłaby, że zniknął z przejścia do ich sypialni i podeszła parę kroków bliżej — właśnie ogłoszono terminy tegorocznych SUMów. 

— Kiedy przypadają? 

— Kończą się w dzień majowej pełni, ale nie ma jeszcze terminu egzaminów z Astronomii — wyjaśniła rozgoryczona i z ciężkim westchnieniem usiadła na łóżku. Wciąż nie mieściło jej się to w głowie, że wszystko złożyło się tak beznadziejnie. Wiedziała, że będą SUMy, wiedziała, że będzie pełnia, ale liczyła na to, że dwie sprawy nie będą się ze sobą pokrywać. To wszystko rujnowało. — Co jeśli zrobią je jako ostatnie i nie będę mogła być z Tedem we Wrzeszczącej Chacie? Nie wiemy, jak zareaguje tym razem. Będzie potrzebował kogoś, kto będzie mógł do niego dotrzeć. A ja będę na durnym teście wgapiała się w niebo. 

— Uspokój się, Crystal — powiedział spokojnie, siadając obok niej, a ton jego głosu nie pozwolił jej dalej się nakręcać. Mogła tylko spojrzeć na niego i dostrzec, jak uśmiecha się szeroko, tak że w jego policzku pojawił się uroczy dołeczek. — Z wszystkim damy sobie radę. 

— Chciałabym mieć tę pewność — przyznała, z trudem powstrzymując chęć położenia głowy na jego ramieniu. Obecność Tony’ego działała na nią kojąco, nawet bardziej niż towarzystwo Teda. Gdyby mogła zupełnie się odprężyć, spędzić cały dzień w Zakazanym Lesie, nie musieć się niczym martwić. A tymczasem wciąż miała w głowie setki dręczących myśli, które nie dawały jej nawet spać. — Wizja Lizzy wcale mnie nie pociesza…

— Od kiedy wierzysz we wróżby mojej siostry? — zdziwił się, spoglądając na nią spojrzeniem badawczym, a jednocześnie rozbawionym. — Wasze wspólne mieszkanie chyba źle na ciebie wpływa. 

— Liz nie wie o tym, że Ted jest wilkołakiem, ani o tym, że ja mogę nim być, a jednak śni jej się krwawy księżyc — zauważyła, żałując, że nie potrafi w tej chwili podzielać jego rozbawienia. Wróżba krwawego księżyca udzieliła się również jej, bo kiedy nocą udawało jej się zasnąć, dręczył ją koszmar, który według Lizzy był wróżbą. — Nie ma aż takich przypadków… 

Anthony chrząknął i zmarszczył czoło, zastanawiając się nad czymś, co chyba nie było bezpośrednio związane z jej obawami. Wyczekiwała tego, co powie. Bo Tony zawsze trafiał w punkt, zna odpowiedź na każde pytanie i znajduje rozwiązanie każdego problemu. Teraz jednak nie zrobił nic logicznego, przemyślanego czy praktycznego. Wyciągnął zza pleców przedmiot zawinięty w materiałową chustkę.

— Chyba mam coś, co poprawi ci humor — stwierdził, wręczając jej pakunek. Miał chłodne dłonie, które spowodowały u niej dreszcz dziwnej ekscytacji, a materiał chustki był delikatny i przyjemny w dotyku, podobny do łagodnego powiewu powietrza, gdyby nie przedmiot, który w sobie skrywał. Crystal spojrzała zdziwiona na Tony’ego, ten z kolei wpatrywał się w ich dłonie. Nie spodziewała się czegoś od niego dostać, a on jednak już drugi raz zaskoczył ją prezentem. Oblizała nerwowo wargi i delikatnie odsunęła rogi chustki, by jej oczom ukazał się staromodny przedmiot, który doskonale znała. 

— To zegarek mojego taty, jakim cudem? — zapytała, nie mogąc wyjść z podziwu. W jej dłoni na białej chusteczce leżał zegarek kieszonkowy z doczepionym łańcuszkiem. Kiedy ostatnim razem go widziała, a było to w noc imprezy Teddy’ego, był zupełnie zniszczony, rozbity na niezliczoną ilość kawałków i stał się impulsem do opuszczenia wieży Gryffindoru. Nie dość, że był w jednym kawałku, zupełnie jakby wcale nic się nie stało, to jeszcze był wypolerowany tak, że lśnił. Teraz doskonale widoczne były inicjały jej taty… R. J. L. To dzięki nim udało jej się w święta porozmawiać z rodzicami. I chociaż ojciec zabronił jej nadużywać jego wyjątkowej funkcji, ograniczając się jedynie do odczytywania z niego godziny i odliczania czasu do najbliższej pełni, to dzięki niemu czuła się bliżej domu. 

— Wiedziałem, ile dla ciebie znaczy, więc zabrałem go podczas twojej przeprowadzki, żeby spróbować go naprawić — przyznał nieco zakłopotany, unosząc na nią wzrok, a ich spojrzenia się spotkały. Wdzięczności, którą czuła, nic nie mogło opisać. Uśmiechnęła się najpiękniej i najszczerzej, jak potrafiła, a Tony chrząknął po raz kolejny i spojrzał ponownie na zegarek, biorąc go w dłonie. — Tutaj jest delikatnie wyszczerbiony i… — powiedział, wskazując miejsce, o którym doskonale wiedziała, bo to ten brakujący fragment pozwolił jej skontaktować się z rodzicami. Jednak kiedy wziął zegarek do ręki, niewielki fragment lustrzanej tarczy sąsiadujący z ciemną luką po brakującej części, wypadł na chustkę, tworząc jeszcze większe wyszczerbienie. — Kiepski ze mnie zegarmistrz. 

— Dziękuję — wyszeptała, wpatrując się w Tony’ego z największą wdzięcznością, nie zwracając wcale uwagi na kolejny uszczerbek. Nie liczyło się to wcale, najważniejsze, że odzyskała zegarek, a fakt że to Tony jej go oddał, sprawiał, że ogarniało ją uczucie, którego od bardzo dawna nie doznała. — Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek ktoś zrobił dla mnie coś takiego… — wyszeptała, przypominając sobie moment, w którym ojciec wręczył jej swój zegarek i wtedy coś ją tchnęło. — Poczekaj. — Odłożyła swój skarb na pościel i podeszła do szafki Lizzy, czując na sobie wzrok jej brata. Wyciągnęła z szuflady wisiorek z amuletem, jeden z dziesiątek, które posiadała jej współlokatorka, zdjęła zawieszkę i wzięła sam łańcuszek. — Tata dał mi swój zegarek, żebym zawsze miała wrażenie, że jest przy mnie — powiedziała, wracając do Krukona. Wzięła kawałek lusterka, który odpadł od tarczy zegarka, wyciągnęła różdżkę i wyczarowała dookoła nieregularnego, przypominającego nieco trójkąt lustrzanego szkiełka ramkę zakończoną drobnym kółeczkiem. Nie spostrzegła, że Tony przygląda jej się ze zmartwioną miną, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie był pewien, jak to zrobić. — To niewielki, ale wyjątkowy fragment czegoś bardzo ważnego — przyznała, przewlekając srebrny łańcuszek przez kółeczko, a szkiełko zalśniło, odbijając promienie słońca. — Chciałabym, żebyś zawsze miał go przy sobie. 

Wsunęła łańcuszek w dłonie Tony’ego, dotykając go i czerpiąc niezrozumiałą dla niej satysfakcję z chłodnego dotyku jego rąk. Uśmiechnęła się szeroko, spoglądając w jego szare oczy. Nie sądziła, że ten kolor tęczówek może być tak ciepły i troskliwy. Nie przywodził na myśl stali, chłodnej, twardej i odległej. Był raczej jak pochmurne niebo na chwilę przed tym, jak słońce rozjaśni obłoki, ofiarowując radość i spokój. Ten widok był czymś czego potrzebowała na co dzień. 

— Crystal, ja… — powiedział cicho, ledwie uchylając usta, jakby obawiał się, że każdy dźwięk może zniszczyć ten moment. Nie zrobiły tego jego słowa, nie sprawiło tego drżenie rąk i oddechy, które nagle przyśpieszyły, a trzaśnięcie drzwi. Ich huk sprawił, że odskoczyli od siebie natychmiast na bezpieczną odległość, jakby byli przyłapani na czynie karygodnym. I nim cała ta dziwna sytuacja, która zaistniała między nimi, zdążyła się całkowicie rozpłynąć, przez kotary do sypialni wpadła Lizzy.

— Liz, co się stało? — spytała Crystal, zrywając się z miejsca na widok współlokatorki. Elizabeth stała pośrodku ich dormitorium cała zapłakana i zagubiona. Spojrzeniem swoich wielkich, błękitnych oczu, szukała wsparcia, którego teraz niezwykle potrzebowała, a cała jej postać była obrazem rozpaczy. Od samego czubka finezyjnie upiętych włosów, skrytych pod turbanem po same buty z kolorowymi sznurówkami oblana była gęstą brudno-czerwoną breją, oblepiającą jej włosy, ubrania i skórę. Na twarzy mieszała się z łzami, sprawiając wrażenie, że Liz płakała krwią. I chociaż Tomson-Jones miewała lepsze i gorsze dni, a również nierzadko zachowywała się irracjonalnie, Crystal nigdy nie miała okazji zobaczyć jej tak rozbitej.  

— Jo… — wychrypiała między kolejnymi szlochami Liz. — To krew trolla.

Chris podeszła do Lizzy, chociaż odór tej brei był tak odrzucający, że ledwo powstrzymała odruch wymiotny. Mogła przypuszczać, że ich ucieczka z wieży Gryfonów to za duży afront, by piekielna trójca zadowoliła się nienawistnymi spojrzeniami, które słały jej i Liz na każdym kroku. Myślała jednak, że to na niej skupią swoją wrogość, w końcu dały do zrozumienia, że to ona będzie ofiarą corocznej katastrofy. Tymczasem Lizzy stała przed nią zapłakana i oblepiona tym świństwem, nie potrafiąc uspokoić oddechu. Czy to miała być zemsta za ucieczkę, czy tegoroczne okrucieństwo, skierowane w słabszą z ich dwójki? A może to tylko przedsmak tego, co zaplanowały, wcześniejsze ostrzeżenie. Chris uniosła dłoń i starła z jej policzka łzy i krew, a dotyk tej cieczy był tak nieprzyjemny, że natychmiast zatęskniła za dotykiem chłodnych rąk Tony’ego. Jednak był to impuls, który przypomniał jej o wszystkich złośliwościach, których doświadczyła za sprawą Jo i jej świty, a także o tym, co wycierpiała Liz w tym roku, a także przez wszystkie poprzednie lata. Wzbudziło w niej to gniew i chęć zemsty, której wcześniej nie odczuwała. Wytarła brudną od krwi dłoń w spodnie i zaciskając zęby podeszła do łóżka, na którym wciąż siedział Tony i zabrała z niego różdżkę. 

— Crystal, co zamierzasz zrobić? — zapytał Tony, łapiąc ją za rękę, a ten dotyk mógłby ją powstrzymać, gdyby nie fakt, że frustracja wzrosła do niewyobrażalnych rozmiarów, a instynkt mówił jej, że powinna pokazać, kto jest silniejszą jednostką. 

— Zbyt długo próbowały nam grozić — wyszeptała, nie spoglądając na niego, bo być może jego racjonalność i opanowanie przelało by się również i na nią. — Miarka się przebrała. 

Crystal nie czekała na jakąkolwiek reakcję, zabrała kosz z farbami Lizzy i wybiegła z Pokoju Życzeń, zaciskając palce na różdżce, która chyba nigdy wcześniej nie leżała w jej dłoni w sposób jednocześnie tak idealny, jak i niepokojąco nerwowy. Pokonywała korytarze i schody długimi krokami, nie zwracając uwagi na mijanych uczniów i nauczycieli. Nic ani nikt by jej teraz nie powstrzymało. Jo McLaggen musiała w końcu pożałować swojej podłości i zrozumieć, że jest nikim. Niemal wpadła na obraz Grubej Damy, której wręcz wykrzyczała hasło, a gdy przejście się otworzyło, usłyszała znany jej, potwornie irytujący śmiech blond-idiotki. Nie myliła się, McLaggen siedziała w fotelu przed kominkiem, na kanapie obok wierne niczym psy trwały Jane i Grace. Dookoła zgromadziło się kilka młodszych uczennic, a chłopcy zaglądali z ciekawością z każdego kąta Pokoju Wspólnego. McLaggen nie miała wokół siebie przyjaciół, a jedynie gapiów, którzy odwrócą wzrok, gdy opadnie jej pseudo idealna fasada. 

— Hej, Jo! — zawołała, zwracając uwagę McLaggen i odstawiła pudło z farbami na jeden z niewielkich stolików. Uśmiechnęła się przebiegle, poprawiając dłoń na różdżce. 

— Proszę, proszę, Larwa — zaćwierkała zadowolona z siebie Jo, odrzucając z twarzy blond grzywkę, która opadła na jej czoło. Znienawidzone przezwisko, pewny siebie uśmiech i wyniosłość spotęgowały chęć utarcia jej nosa, ale dopiero kolejne pytanie przypieczętowało wszystko. — Wróciłaś z jamy trolla? 

— Naprawdę nie dostrzegasz, jak żałosna jesteś? — zapytała, dbając o to by nie wrzeszczeć na cały głos, by dać upust swojej złości. Teraz wszyscy w Pokoju Wspólnym zwrócili na nich uwagę, nie wiedząc na kim skupić wzrok - na Chris czy na Jo, które mierzyły się spojrzeniami, każda przekonana o swojej wyższości nad tą drugą. Crystal uśmiechnęła się z politowaniem i zerknęła lekceważąco na kolejne dwie blondynki, które zdążyły ustawić się już po prawej stronie Jo. — Jak żałosna jest wasza trójka? — wskazała dłonią na otaczających ich Gryfonów, którzy z niecierpliwością oczekiwali na rozwój wydarzeń, by później niczym sępy rzucić się na przegraną stronę i roznieść po szkole plotki. — Wszyscy mają was gdzieś i pozwalają wam myśleć, że cokolwiek znaczycie — zauważyła, obdarzając uczniów z jej domu życzliwym uśmiechem, wiedząc doskonale, że chociaż uważali tak jak ona, nie mieli w sobie wystarczająco dużo gryfońskiej odwagi, by zdetronizować Jo McLaggen z jej wyimaginowanej pozycji liderki. Czerpała ogromną satysfakcję, że mogła w końcu otwarcie stawić czoła tej przeklętej bandzie idiotek i dręczycielek, więc kolejne słowa wypowiedziała z niemal dobijającą wdzięcznością za ten zaszczyt. — Otóż będę pierwszą osobą, która was uświadomi, że jest na odwrót. 

— Nie ośmieszaj się — zaśmiała się sztucznie Jo, chociaż jej powiększone nozdrza były wystarczającym znakiem, że z ledwością trzyma nerwy na wodzy. To był idealny moment, na który czekała. 

— O nie, ja zamierzam ośmieszyć was — oznajmiła wielce rozbawiona. Wyciągnęła dłoń przed siebie i zaskakując samą siebie precyzją oraz szybkością, rzuciła trzy perfekcyjne zaklęcia petryfikujące. Każda z trzech blond-idiotek zastygła w miejscu, każda z nich miała komicznie głupią minę, a Chris nie musiała słuchać ich głupich głosów. — Wiecie, że wykorzystywanie i znęcanie się nad słabszymi, nie przysporzy wam popularności? Każda osoba, którą uważacie za swojego przyjaciela, lada chwila się od was odwróci. Nie macie nic do zaoferowania, niczego nie dajecie od siebie. Zostaniecie zupełnie same — powiedziała rzeczowo, nie skąpiąc im pogardliwego uśmiechu, który aż cisnął jej się na usta. Korzystając z tego, że te kretynki mogły wodzić za nią jedynie wzrokiem, podeszła do pudełka Lizzy, sprawnie otworzyła puszki z farbą w kilku różnych, całe szczęście wyjątkowo rażących kolorach, mając nadzieję, że zaklęcie, które sprawiało, że nie dało się ich zmyć z płótna, działało również na inne podobrazia. Kolejny czar uniósł pojemniki w powietrze tak, że zawisły nad głowami trzech Gryfonek. — A teraz zdradzę wam sekret — wyznała, trzymając przed sobą różdżkę i kontrolując puszki z farbą — jeszcze tylko przez rok, będzie wam się wydawało, że coś znaczycie, potem uświadomicie sobie, że jesteście warte tyle co nic. 

Gdy tylko wypowiedziała ostatnie słowo, zgrabnym ruchem wygięła nadgarstek, a farba zakołysała się w powietrzu i zgodnie z planem wylądował na głowach piekielnej trójcy, oblepiając je tak, jak paskudna krew trolla oblepiła Liz. Farby wymieszały się, tworząc breję, której nikt nie chciał mieć na sobie, ale Chris musiała przyznać później Lizzy, że za pomocą jej farb udało się stworzyć najbardziej prawdziwy i satysfakcjonujący obraz. 

***

Wszystko było głuche i puste. Nijakie, a przy tym przerażająco wyraźne. Słyszał każdy, nawet najmniejszy dźwięk, a jednak nic do niego nie docierało. Wpatrywał się przed siebie, nie widząc nic, chociaż kontury drzew, krzewów i trawy były aż za nadto wyraźne. Zaciskał dłoń na przedmiocie, który miał wskazywać drogę, ale on wciąż siedział w miejscu, nie potrafiąc się ruszyć. Było to uczucie przeraźliwe pod każdym względem, coś jak trawiąca ciało choroba, której objawy doskwierały mu od dawna, aż do teraz, gdy jego stan stał się krytyczny. Zamknął oczy by chociaż trochę odciąć się od wszystkiego, co go otaczało, ale nie potrafił się odciąć. 

— Coś cię trapi? — Pytanie było proste, wymagające jasnej odpowiedzi, jednak głos, który je wypowiedział uniemożliwił, by jakiekolwiek słowa wypłynęły z jego ust. Musiałby wtedy przerwać to brzmienie, które było czymś czego dawno nie miał okazji poczuć. Było słodkie jak smak leśnych poziomek, łagodne niczym nurt strumienia i tak czułe jak ramiona matki. Było czymś, czego potrzebował i do czego tęsknił. Nie zasłużył, żeby znów ją usłyszeć. 

— Pytasz jak gdyby nigdy nic. Nie widzieliśmy się siedem lat, a ty po prostu… — przerwał, gdy otworzył oczy i spojrzał na nią. Nic się nie zmieniła, może miała jedynie krótsze włosy, jednak wciąż miały tę samą, słomkową barwę, która przywodziła na myśl promienie słońca. Jej twarz była taka sama, okrągła, nieco pulchna, nakrapiana piegami, których najwięcej było na nieco za dużym nosie, odziedziczonym po ojcu. Nawet w tej chwili, gdy za progiem jej rodzinnego domu umierał Greg, jej jasnobrązowe oczy i szerokie usta śmiały się w najżyczliwszy sposób na świecie. Ten widok szarpał za tę strunę, która zdawała się pęknąć wiele lat temu, by już nigdy nie zagrać. Teraz drżała w sposób tak bolesny, że mimo zaciśniętych ust, łzy cisnęły mu się do oczu. — Przepraszam, Via. Byłaś moją najlepszą przyjaciółką, a ja nie zareagowałem, kiedy mój własny ojciec cię wypędzał. 

— Takie tu panują zasady… — odparła, wzruszając ramionami, a uśmiech choć nieco bledszy wciąż widniał na jej twarzy. — Wtedy nic nie mogłeś na to poradzić. 

— Przepraszam — wyszeptał, spuszczając wzrok, bo już nie potrafił tłumaczyć się tym, że nie mógł jakoś zaradzić na cokolwiek. Via przyłożyła pięść do jego piersi i pchnęła niezbyt delikatnie, dając mu porządnego kuksańca, jak to miała w zwyczaju robić, gdy byli dziećmi.

— Przeprosiny przyjęte. 

— Przykro mi z powodu twojego taty… — przyznał cicho, a kolejny oddech z trudem przeszedł mu przez gardło. On prawie pół roku temu stracił ojca, który się go wyrzekł, bo Ian przestał spełniać jego oczekiwania. Via również straciła ojca siedem lat temu, gdy zmuszono ich do rozłąki, ale miłość ojca i córki pokonała czas tylko po to, żeby teraz miała go stracić ponownie i tym razem po raz ostatni. — Gdybym mógł mu jakoś pomóc…

— Teraz potrzebuje już tylko spokoju, a ja mogę być przy nim i mamie — przyznała, wciąż się uśmiechając, a ten gest okazywał wdzięczność, że w ogóle mogła ponownie zjednoczyć się z rodziną. — Tak długo aż twój ojciec mnie nie wywęszy — zażartowała dość ponuro, a potem spojrzała na jego dłonie, unosząc wysoko brwi. — Kompas? 

— Podobno zaprowadzi mnie do Crystal — odparł bezmyślnie, chociaż wątpił w to, że Via pamięta dziewczynę, która zawróciła mu w głowie już po jego odejściu. Kiedy Sylvia mieszkała jeszcze w Wilczym Lesie nie zadawali się z Crystal, w końcu była tylko dzieckiem, a oni uważali się wtedy za dorosłych. Pewnie bardziej zszokowałoby ją to, że zwykły kompas mógłby faktycznie wskazać drogę do dziewczyny, która uciekła z jego ramion w zeszłym roku i jest teraz nie wiadomo gdzie. Ona jednak uśmiechnęła się jeszcze szerzej i powiedziała:

— Poznałam ją, to świetna dziewczyna. 

— Ty też jesteś świetna… — odparł, zachwycając się tym, jak wspaniałe spojrzenie na świat ma ta dziewczyna. Nie zapytała o nic, chociaż to wszystko było zbyt absurdalne, żeby przyjąć to za pewnik. Wysunęła jedynie naprzód najbardziej oczywistą kwestię. I chociaż nie było jej przez siedem lat, wystarczyło, że pojawiła się na krótką chwilę, żeby od razu naprostować jego pokręcone życie.

— Ale to do niej czujesz coś więcej — zauważyła, zerkając przez ramię w stronę chaty, gdzie wraz z jej matką i Lupinami czuwał przy Gregu jej partner Reece. Tylko tak dobra istota jak Via Roberts mogła obdarzyć głębszym uczuciem kogoś takiego jak O’Neili. Dziewczyna położyła dłoń na kompasie, który trzymał i tym razem powiedziała z całą powagą: — Nie wiem, co dzieje się w Wilczym Lesie, ale domyślam się, że Lupinowie nie są bezpieczni. — Odsłoniła kompas, który wskazywał na północ, a Ian poczuł, że ten kierunek jest dla niego właściwy. — Powinieneś ostrzec Crystal. 

— Powinienem był zrobić wiele rzeczy… 

— Zmieniłeś się — stwierdziła Via i w pierwszej chwili, on, który uważał, że Roberts nie zmieniła się nic a nic, potraktował te słowa za zarzut, którym wcale nie były. Wręcz przeciwnie, były najszczerszymi słowami uznania. — Nie jesteś tym samym chłopakiem, któremu w głowie był tylko kiepski bimber i bójki. Ale nadal nie pojąłeś jednej rzeczy — zauważyła, kładąc dłoń na jego policzku, przygładzając zbyt długą brodę, której powinien się pozbyć. Spojrzała na niego tak, jakby spoglądała nie na jego twarz, a duszę. — Nie jesteś swoim ojcem, Ian. Całe życie żyłeś w kłamstwie, bo uważałeś, że to Benjamin jest prawdziwą alfą, ale tak nie jest — powiedziała to, czego on nie potrafił sam przed sobą przyznać, mimo wszystkiego, co się stało. — Ty nim jesteś, bo walczysz nie o władzę, ale o tych na których ci zależy. 

— Jestem za słaby… — przyznał, spuszczając wzrok i kręcąc głową ze wstydem, którego nie potrafił się wyzbyć.

— I ta świadomość czyni cię silnym — powiedziała z pewnością w głosie, której mu brakowało. — Kiedyś to ty odbudujesz nasz dom.

— Nasz dom… Zawsze będzie tu dla ciebie miejsce — zapewnił ją, czując się znacznie lepiej. Via miała całkowitą rację. Chociaż ojciec usilnie starał się wychować go na swoje podobieństwo, nie udało mu się to. I całe szczęście. Co do jednego miał rację. To Ian był następcą przywódcy, a nie Danzel i to Ian wprowadzi porządek, którego potrzebował Wilczy Las. Nie potrzebował podążać za władzą, a za tym, co mówiło mu serce. — Dziękuję, że wskazałaś mi drogę…

Via zaśmiała się wesoło, marszcząc przy tym nos i spoglądając w niebo, które nagle pojaśniało, a gdy promienie słońca otuliły jej twarz, wzruszyła ramionami, mówiąc:

— Od tego jest kompas. 

***

Ta noc, choć majowa, była chłodniejsza niż możnaby się spodziewać. Gwiazdy iskrzyły się słabo na tle ciemnego nieba i jedynie niepełny księżyc rozjaśniał mrok, który ogarnął Wilczy Las, a przynajmniej jego niewielką część. W oddali paliło się ognisko i słychać było podniesione, rozemocjonowane głosy, ale tu było potwornie ciemno i cicho. 

Remus Lupin musiał pożegnać w swoim życiu wiele osób. Wielu przyjaciół… I za każdym razem było to wręcz niemożliwe do przeżycia. Wyszedł z dusznej chaty na ten przeraźliwy mróz, który wdzierał się w płuca i pod skórę, docierając aż do szpiku kości i paraliżując całe ciało. A i tak było to znacznie przyjemniejsze, niż strata przyjaciela.

Powinien był się spodziewać, stan Grega był coraz gorszy już od dawna. Od przeszło miesiąca prawie każdego dnia odwiedzał z Meg Robertsów, próbując jakkolwiek ulżyć Gregowi. Ich wysiłki na niewiele się zdały. To była kwestia czasu. Remus jednak nie zdążył pożegnać się z przyjacielem, bo Roberts zatracił siebie w dniu, w którym Sylvia opuściła Wilczy Las. Widział to, gdy jako jedyny otwarcie sprzeciwił się jej wygnaniu, dostrzegał, jak z Grega uchodzi życie. Bo tym była dla niego córka - całym światem. Odebrano mu wszystko, a wraz z tym zabrano mu chęć do życia. Stan agonii, wywołany idiotycznym prawem Riversa, które rozbijało rodzinę i wspólnotę całej watahy, trwał siedem długich lat. Przez ten okres Greg całkowicie wycofał się z życia stada, pozostawając w cieniu, a niektórzy zapomnieli, że Melody ma męża, tak samo, jak zapomnieli o istnieniu Vii. Minione miesiące były ostatnim stadium rozpaczy, która odebrała życie Grega Robertsa. Jedynym pocieszeniem był fakt, że na chwilę przed śmiercią w jego życiu rozbłysnął jedyny i ostatni promyczek nadziei. Reece sprowadził Vię w idealnym momencie, a jej powrót ukoił odrobinę żal towarzyszący tej tragedii. Ale jej nie zapobiegł… 

Wraz z ostatnimi promieniami zachodzącego słońca odszedł Greg Roberts, siedemdziesięcioletni wilkołak, były księgowy, ojciec, mąż i najpoczciwszy człowiek, jakiego można było spotkać w Wilczym Lesie. Zmarł ciesząc się obecnością żony i córki. Dla Remusa zaś ta śmierć oznaczała koniec pewnej epoki. Koniec Wilczego Lasu, w którym można było odnaleźć dla siebie miejsce. Symboliczna granica, która została przekroczona już dawno temu, ale właśnie teraz zniknął jej ostatni strażnik. Aktualna sytuacja zaczęła przerażać Remusa jeszcze bardziej i wiedział, że nadszedł czas na działanie. Czuł to z każdym powiewem wiatru, a tej nocy już w szczególności.

Chrząknięcie przerwało ciszę, brzmiąc w jego uszach niczym krzyk. Za jego plecami pojawił się Reece O’Neili w swoich lnianych ubraniach rodem sprzed kilku dekad, kiedy to Lupin mógł cieszyć się swoją młodością. I chociaż papieros zatknięty za uchem, posklejane loki pełne piórek i gałązek nie pozwalały myśleć, że jest to człowiek godny zaufania, Remus wiedział, że to właśnie on stanął tego dnia na wysokości zadania i gdy przyjdzie potrzeba, zrobi to ponownie. 

— Rivers ruszył na poszukiwanie Crystal — oświadczył, podchodząc do niego i stając tuż obok. Lupin uśmiechnął się, chociaż nie był to objaw radości. Kiwnął głową na znak, że rozumie. Raz powstrzymał Iana przed pobiegnięciem za Chris, drugi raz nawet nie spróbował. Kto wie, może ta szaleńcza podróż uratuje chłopakowi życie? Ale czy doprowadzi do celu? — Maggie jest z Melody i Vią, a my? — powiedział, spoglądając w niebo z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Remus dostrzegł w jego oczach błysk, który widział, gdy pierwszy raz z nim rozmawiał. Było to wiele lat temu, ale on wciąż miał w sobie chęć i odwagę by działać. A było to teraz naprawdę potrzebne. — Co robimy, profesorze? 

Remus Lupin od dawna nie słyszał by tak go nazywano. Uśmiechnął się ponuro, zwracając twarz w stronę swojego rozmówcy, który z wyczekiwaniem czekał odpowiedzi.

— Nadal masz swoją różdżkę, Richardzie? 


2 komentarze:

  1. Cześć!
    Ale się tu teraz dzieje! Te rozdziały dodawane w tak krótkim okresie robią swoje, bo dodają dynamiki i do tego bardzo cieszą!
    Ciekawe czy Tony ma jakiś plan, na wypadek, gdyby Chris serio musiała być na wierzy astronomicznej podczas pełni. Nawet gdyby chciał się przemienić w jakieś zwierzę, tak szybko nie stałby się animagiem, no chyba że udało mu się zdobyć przepis na wywar tojadowy, co wydaje się już bardziej sensowne. A obstawiam, że ten egzamin faktycznie wypadnie w pełnię :/
    Ta scena z Tonym wyszła bardzo ładna, choć zastanawiam się nad sensem dania Tony'emu fragmentu lusterka dwukierunkowego. Czy miałaś w tym większy cel? Może taki mały okruch też działa i byłby w stanie skontaktować chłopaka z Lupinem. Ciekawe czy kiedyś przyda się w najmniej spodziewanym momencie. Brawo za świetną zabawę z opisem zimnych rąk i szarych oczu. Bardzo wzbogacił tę scenkę! Haha widzę, że mnie słuchasz i skłaniasz tę dwójkę ku sobie :D
    Gorzej u Teda i Victorie. Ciekawi mnie w jakich okolicznościach Weasleyówna pozna prawdę. Mamy tutaj dwa skrajne pomysły - by ogłosić futerkowy problem wszystkim bliskim lub by trzymać go w tajemnicy. Osobiście uważam, że do czasu, gdy Jan Rivers nie zaprowadzi pożądku na tym świecie, to nie powinni nic mówić nawet Dorze czy prof. McGonagall, bo Ósemka dowie się od nich wszystkiego, legilimencją czy najokrótniejszym szantażem, oni to zrobią. No ale obstawiam, że wszystko dość szybko ujrzy światło dzienne. Fakty zapewne połączy Syriusz, gdy po egzaminach pozna prawdę o Crystal. Ewentualnie Remus, jeśli to do jego spotkania z Testem dojdzie szybciej, niż do spotkania Chris z Łapą. A to nie jest takie niemożliwe, biorąc pod uwagę, że Ian wyruszył, by ostrzec Chris.

    W Wilczym Lesie jest groźnie, zniknięcie Iana pewnie pogorszy sytuację Lupinów. Dlatego bardzo ucieszył mnie koniec stagnacji, która się tam działa. Dobrze, że Remus i Reece chwycili za różdzki. To zakończenie bardzo mi się spodobało. Widać, że przypomnieli sobie dawne czasy i chwycili za różdzki. Trzymanie różdzki w ręce to część ich natury i dobrze, że do niej powrócili. Wnioskuję, że Reece jest dawnym uczniem Remusa. Powiem Ci, że jego postać robi się coraz bardziej intrygująca. Dobrze, że przywiózł Vię, a przez to bardzo przyśpieszył wydarzenia w lesie. Ogromnie czekam na jutro, w nadziei, że dostaniemy kolejną porcję tego zrywania okowów. Nawet tu w lesie Remus nie uciekł przed śmiercią, świetnie, że to do zapaliło do działania. Mam nadzieję, że następne zawirowania sprowadzą go wprost do magicznego świata. Ciekawe jakie będą okoliczności jego pierwszego spotkania z przeszłością!

    Dzięki za tak szybkie dodawanie rozdziałów, to bardzo zachęca do czytania!

    Ściskam mocno,
    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, aż jestem nieprzyzwyczajona do tak szybkiego dodawania kolejnych rozdziałów, ale za chwileczkę trochę przystopuję.
      Co mogę powiedzieć, jeżeli Chris będzie miała egzamin, Tony nie pójdzie z Tedem do Wrzeszczącej Chaty - zachowanie Teda na to nie pozwala, może gdyby to była któraś z kolei pełnia, a nie druga...
      Wiesz, zegarek był bardzo ważny dla Crystal i część tego chciała przekazać Tony'emu. Czy to się kiedyś przyda? Zobaczymy. Na razie ma to charakter czysto emocjonalny, a nie użyteczny.
      Powiem Ci szczerze, że od samego początku miałam wielką frajdę, kiedy pisałaś o Tonym i Crystal, a teraz nadszedł czas, żeby coś tam się zadziało między nimi. Chociaż oni jacyś tacy niemrawi w tej relacji są...
      W Wilczym Lesie faktycznie jest nieciekawie... I niestety wszystko będzie prowadziło do jednego. No i tak, Reece to dawny uczeń Remusa, partner Vii i jak na siebie sam mówi ex-czarodziej.
      A pierwsze spotkanie Remusa z przeszłością... cóż już niedługo sie przekonasz.
      Ściskam równie mocno!

      Usuń