niedziela, 30 października 2022

I. Rozdział XXX

 Ten tydzień okazał się być prawdziwym wybawieniem po ostatnich wydarzeniach, które mocno nadszarpnęły ich spokojem. Domyślali się, że do zakończenia szkoły ich życie będzie krążyć od jednej pełni do drugiej. Ale miło było przez kilka dni nie przejmować się niczym i na nowo odnaleźć się w rolach prostych nastolatków i zwyczajnych uczniów. Pełnia i jej następstwa były emocjonujące, całe szczęście ten zastrzyk stresu i adrenaliny nie trwał długo. Zasłabnięcie Teda było chwilowe, opieka przyjaciół i spora dawka mięsa, które przyjął z niechęcią, szybko postawiły go na nogi. Już następnego dnia był w dobrej formie, zwłaszcza po tym, jak zjadł wspólny obiad z Amelią i szczerze porozmawiał o wszystkim. Dało mu to wiele, bo zobaczył, że kolejna osoba nie miała zamiaru się od niego odwrócić i będzie go wspierać. Byli więc o krok bliżej do tego, by zebrał się w sobie i powiedział o wszystkim rodzinie. A to było nieuniknione, biorąc pod uwagę, że profesor Tonks zaczynała dostrzegać jego dziwne zachowanie. Chwilowo jednak skupili się na bardziej przyziemnych sprawach, jakim były lekcje, wspólna nauka, a dla Crystal również zbliżające się SUMy. Teddy z kolei stawał się coraz bardziej pewny siebie, zwłaszcza po tym, jak odkrył zmianę, która w nim zaszła po przemianie.

— Słyszałaś to? — spytał Tonks, ciesząc się, jak małe dziecko i odsuwając sprzed jej twarzy gazetę, którą akurat czytała. Jego mina wyrażała tak autentyczną radość i ekscytację, że nie sposób było nie uśmiechnąć się na ten widok. 

— Tak, Teddy

— odparła, odkładając Proroka Codziennego na swoje kolana.

Siedzieli w trójkę na polanie na skraju Zakazanego Lasu i cieszyli się sobotnim przedpołudniem, podczas którego nie mieli żadnych obowiązków i zadań do wykonania. Rozsiedli się więc na trawie między drzewami i odpoczywali. Tony ze skupioną miną czytał gazetę, Chris w planach miała powtórzenie kilku zagadnień, które mogły się przydać na SUMach, ale również skończyła z Prorokiem w ręce, a Teddy rozglądał się dookoła rozemocjonowany. Dopiero od kilku dni doświadczał tego, co Crystal nazywała wilczymi zmysłami. Lupin musiała przyznać, że serce rosło, gdy obserwowała, ile radości przynosi mu to wszystko. 

— A to? — spytał, spoglądając przez ramię, w kierunku skąd dosłyszał nagły dźwięk. — To chyba łania… 

— Mały byczek, zapewne nie ma jeszcze poroża — poprawiła go, wracając do lektury gazety, a kątem oka dostrzegła, że Anthony uśmiechnął się pod nosem, przysłuchując się ich rozmowie. 

— A teraz? 

— Gałąź wpadła do strumienia — odpowiedziała i sama uśmiechnęła się. Zmysły Teddy’ego znacząco się wyostrzyły, ale to był dopiero początek. Ona sama już wróciła prawie do pełni swoich możliwości, które przewyższały te u Teda co najmniej dwukrotnie. Cieszyła się jednak, bo był to ogromny krok naprzód i oznaczało, że Teddy dopuścił w końcu do siebie swoją wilczą naturę. 

— Niesamowite — mruknął zachwycony, opierając się o pień drzewa.

— Cieszysz się jak dziecko — stwierdziła rozbawiona, a Ted zmarszczył brwi, gotowy się sprzeciwić temu twierdzeniu, co jeszcze bardziej rozśmieszyło Lupin. — Nie, nie musisz przypominać, że jesteś pełnoletni. Również się cieszę z twoich zmysłów. Mówiłam, że będzie lepiej. 

— Miałaś rację, to wszystko jest…

— Niesamowite? — Chris i Tony dokończyli za Teda jednocześnie i wymienili rozbawione spojrzenia, gdy ten zaczął mruczeć coś niezadowolony pod nosem.

— Ciągle wgapiacie się w te gazety — stwierdził Tonks, rzucając w Tony’ego kawałkiem kory. — Prorok chyba nigdy nie napisał nic sensownego, poza sportowymi artykułami Ginny. 

Crystal zerknęła na gazetę leżącą na jej kolanach i cały dobry humor nagle wyparował. Być może Teddy miał rację i pisanina Proroka Codziennego nie była sensowna, ale za to niepokojąca. Pojawiało się coraz więcej artykułów pióra niejakiego Olivera Marshalla, a wszystkie były niewątpliwie pismami pochwalnymi dla Departamentu Ósmego. Chris czytała je uważnie, chociaż bardziej skupiała się na tym, co jest zapisane między słowami.

— Piszą o eksperymentach Ósemki, próbach leku i stanie pacjenta zero — powiedziała, odkładając gazetę, w której na pierwszej stronie widniał artykuł, w którym ten Marshall zachwalał ostatnie badania wskazujące na znaczną poprawę samopoczucia pacjenta, który ponoć dobrowolnie zgłosił się do zażywania eksperymentalnego leku. Jako argument na skuteczność tego specyfiku miał świadczyć fakt, że tym pacjentem był syn Howarda Greya, dyrektora Departamentu Ósmego. I na pierwszy rzut oka były to same pozytywy, jednak Chris coś nie pasowało. I to nie był fakt, że badania nad lekiem były dla niej kompletną głupotą. Coś jej mówiło, że to były same kłamstwa i nie była odosobniona w tych przypuszczeniach.

— Oczywiście ubrali to w ładne, propagandowe słówka — dodał Tony, również odkładając swój egzemplarz gazety. — Brzmi to, co najmniej niepokojąco…

— Jak bardzo? — spytał Teddy, spoglądając na nich z powagą w oczach, a Chris skrzywiła się i powiedziała:

— Pomijając ładną otoczkę, to brzmi jak słowa Luci. 

— Zgadzam się, a skoro o nim mowa to wie naprawdę dużo i powinniśmy się trzymać od niego z daleka — przytaknął jej Tomson-Jones, spoglądając w dal i zastanawiając się nad czymś. — Już raz próbował cię zabić, może spróbować znowu. Wierzę, że za dwa miesiące się od niego uwolnimy i dlatego… — zamilkł na chwile, patrząc na Teda i Chris, którzy słuchali go uważnie. — Twoje przemiany… wasze przemiany powinny zostać tajemnicą chociażby do wakacji. 

— Jeszcze nie tak dawno, namawiałeś mnie, żebym przyznał się matce… — zauważył Ted, unosząc wysoko brew, ale chyba nie miał nic przeciwko nagłej zmianie planów.

— Wiem, ale… — westchnął, nie wiedząc jak dokładnie ubrać w słowa swoje myśli. Było to w przypadku elokwentnego Tony’ego coś dziwnego. Wyprostował się i zaczął wymieniać: — Prawdę zna nasza trójka i Amelia…

— O mnie wie jeszcze McGonagall — wtrąciła Crystal, a Teddy idąc za ciosem, dorzucił:

— Luca domyśla się, że ja jestem wilkołakiem. 

— W sumie sześć osób — zsumował Tomson-Jones i zamilkł na chwilę, jakby notował coś w myślach. — Do tego mamy również Ósemkę, która chce przeprowadzić badania na Tedzie i nie ma oporów żeby w tej sprawie wysyłać Smith do matki Teda.

— Mama nikomu by nie powiedziała… — odezwał się natychmiast Tonks.

— Nie posądzam jej o to, ale… — przyznał od razu Tony, marszcząc czoło. — Ósemka ma coraz większe wpływy, w przyszłości może zyskać prawdziwą dominację. Pytanie tylko ile im to zajmie. 

— A gdy to się stanie, nie będą grzecznie pytać o pozwolenie, prawda? — spytała Chris, chociaż nie oczekiwała żadnej odpowiedzi. Doskonale zdawała sobie sprawę, że cokolwiek było związane z Ósemką, niosło dla nich realne niebezpieczeństwo. 

— Wtedy nie będą wcale pytać. Będą żądać — odparł śmiertelnie poważnie Tony, a Lupin poczuła mrożący krew w żyłach dreszcz, który przeszedł jej wzdłuż kręgosłupa. — Im mniej osób o was wie, tym lepiej. To pozwoli nam trzymać Lucę na dystans — stwierdził nieco bardziej optymistycznie, chociaż wcale nie pocieszyło to Crystal, która pozwoliła by wewnętrzny niepokój głośniej odezwał się w niej. — Brakuje tylko tego, żeby ten idiota zgłosił gdzieś o wilkołakach biegających po szkole pełnej uczniów. Póki nie ma dowodów, nie ośmieli się. 

— Wydaje mi się, że on nie ma żadnych skrupułów… — przyznał Tonks, dźgając patykiem w ziemię i zapewne wyobrażając sobie, że jest to głowa Luci.

— Lepiej go nie sprawdzać — stwierdził Tony, z niechęcią patrząc na poczynania Teda. — I nie dawać mu okazji do przejęcia przewagi. 

— Według Amelii on nie zostanie po zakończeniu szkoły w Wielkiej Brytanii — odezwała się Chris, wspominając swoją niedawną rozmowę z Amy. Nie ukrywała, że gdyby Rossi był na drugim krańcu kontynentu, Lupin czułaby się znacznie pewniej. Ale to były tylko przypuszczenia. — Nie wiem czy w to wierzę…

— Od zawsze Dupek szukał byle pretekstu żeby uciec do Włoch. Istnieje spora szansa, że wkrótce się od niego uwolnimy —  stwierdził dość optymistycznie Teddy, a widząc ich wciąż niezadowolone miny, pokręcił głową i zagadnął: — Coś jeszcze wynika z tego artykułu?

Nie uzyskał odpowiedzi na swoje pytanie, bo Crystal uniosła dłoń uciszając ich na chwilę. Trawa skrzypiała pod czyimś ciężarem, a kroki były pospieszne i dość lekkie. Łagodny wiatr otulił jej twarz, a wraz z tym powiewem pojawił się zapach kadzideł i farby olejnej. Chris wiedziała, kto szedł w ich stronę i nie musiała długo czekać, aż usłyszała wysoki sopran należący do jej przyjaciółki:

— Tutaj jesteście! 

— Liz, co tu robisz? — zapytał zdziwiony Tony, na widok swojej siostry, której nie mógł wcześniej wyczuć. Zerwał się na równe nogi, patrząc na dziewczynę, która ogarniała swoimi wielkimi, błękitnymi oczami polanę. Miała na sobie dzisiaj obszerną lnianą sukienkę sięgającą kostek, w pasie przewiązaną barwnym szalem, do niego przypięła kilkanaście run, które dzwoniły obijając się o siebie. W pewnym sensie wyglądała, jak leśna driada wynurzająca się spomiędzy drzew, ale jej obecność w tym miejscu była mimo wszystko zaskakująca i to nie tylko dla Tony’ego. — Nie powinno cię tu być… 

— Nie powinniście udawać, że nic się nie stało — stwierdziła wyjątkowo stanowczo, krzyżując ręce na piersi i patrząc na swojego brata wyzywająco. Chris aż uniosła wysoko brwi w wyrazie uznania, bo Lizzy ostatnio coraz częściej wykazywała się asertywnością. — Nigdy nie dopytywałam o wasze dziwne zachowania, ale teraz musicie powiedzieć. 

— Nie ma mowy, nie dam ci się w to wciągnąć — sprzeciwił jej się Anthony, który najwidoczniej chciał chronić Lizzy, a także ich sekret. Lupin rozumiała to, ale miała wyrzuty sumienia, ukrywając wszystko przed Liz. Gryfonka wyciągnęła do niej rękę, kiedy była w potrzebie, pomogła im postawić Teda na nogi, kiedy ten zemdlał, nie wypytywała i nikomu nie wygadała nic o ich dziwnym zachowaniu. Była lojalna i mogli jej zaufać. Tym bardziej, że była już świadkiem naprawdę wielu rzeczy. 

— Tony… 

— Nie, Crystal — przerwał jej, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, a potem dodał w złości, żeby zaraz później ugryźć się w język: — to wszystko jest zbyt ważne, żeby… 

— Żeby co? — spytała z wyrzutem Lizzy, patrząc na niego z żalem i łzami w oczach. Tony spuścił wzrok, wiedząc, że powiedział o jedno zdanie za dużo. Crystal nie wiedziała, jak zareagować. Relacja między rodzeństwem Tomson-Jonesów była zbyt skomplikowana, by w pełni ją zrozumieć. Jedyny Teddy był na tyle opanowany, żeby na spokojnie zareagować. 

— Lizzy, mamy tu straszny bajzel, który ciężko wyjaśnić i faktycznie lepiej będzie dla ciebie, gdy nie wmieszasz się w to bagno — powiedział łagodnie, podchodząc do Gryfonki, która zmrużyła oczy w wyrazie niezadowolenia. 

— To nie jest sprawiedliwe… — stwierdziła z wyrzutem, a jej amulety zabrzęczały wręcz złowrogo. — Prawie umarłeś w naszym dormitorium. 

— Byłem o wiele dalej od śmierci niż prawie — zapewnił ją, uśmiechając się pokrzepiająco. — Wszystko jest w porządku.

— Jak sobie chcecie… — pisnęła ze złością, odsuwając się od nich — nie mam pojęcia, co robicie, ale jest coś co musicie wiedzieć. — Po tych słowach jej spojrzenie padło na Crystal, która poczuła jak jej ciało pokrywa gęsia skórka, a kolejne zdanie na długo miało zostać jej w myślach: — Księżyca z mojego snu jest coraz więcej, a jeżeli dobrze to odczytuję, to krwawa pełnia jest coraz bliżej…

***

Uderzenie drewnianego kubka o blat stołu przerwało niezręczną ciszę, która trwała w domu Lupinów od dłuższego momentu. Mimo upływu tylu miesięcy, podczas których Ian Rivers regularnie ich odwiedzał, nie pozbyli się dystansu, który zrodził się między nimi przez wszystkie lata związku chłopaka z ich córką. Lupinowie przyjmowali Iana, karmili go i pomagali, jak tylko mogli, ale kiedy porozmawiali już o wszystkim co konieczne, nie mieli więcej wspólnych tematów. 

— Dobrze, że jesteś — powiedziała zawczasu Meg, wstając od stołu i otwierając drzwi, nim Reece O’Neili zdążył w nie zapukać. Mężczyzna potarmosił swoje poplątane włosy, uśmiechając się szeroko i przestępując przez próg. 

— Powinienem powiedzieć, że miło wszystkich widzieć, ale to byłoby raczej kłamstwo — stwierdził wesoło, zatrzymując wzrok na Riversie, który zacisnął zęby, uwydatniając tym samym swoją szeroką szczękę.

— Widok twojej zapitej mordy też nie jest dla mnie najprzyjemniejszy…

— Byłbym wdzięczny za okiełznanie swoich emocji — odezwał się Remus stanowczym, wręcz profesorskim tonem, gromiąc młodych mężczyzn spojrzeniem. Jeszcze tego brakowało, żeby ta dwójka skoczyła sobie do gardeł. Ian i Reece nie kontynuowali słownej przepychanki. — Dziękuję. Jakie są wieści? 

— Nienajlepsze — stwierdził O’Neili, do którego Remus skierował to pytanie i oparł się o zamknięte drzwi, krzyżując ręce na piersi. — Benjamin zaprasza do siebie coraz więcej wpływowych wilkołaków, żeby wysłuchały dokładnie, co Grey ma do powiedzenia. 

— Co takiego może mieć do powiedzenia ktoś taki jak on? — syknął lekceważąco Ian, który jako wygnaniec nie miał okazji usłyszeć tych wszystkich głośnych wystąpień na progu jego dawnego domu. 

— Twoim problemem jest skrajny narcyzm — stwierdził bezpośrednio Reece, mając na myśli to, że Ian uważał się za lepszego od innych, chociaż nie był w sytuacji, która takim twierdzeniom sprzyjała. Sięgnął po jabłko leżące w misce na kuchennych blacie, przetarł je o swoją haftowaną katanę i wgryzł się w nie, żeby chwilę później dodać: — I to że jesteś skończonym idiotą. 

— Dość, pod moim dachem nie będziecie się kłócić — sprzeciwiła się Maggie, gromiąc ich wzrokiem i stając między mężczyznami w momencie, gdy Ian zrywał się już z miejsca. — Więc albo się opanujecie, albo wykopie wasze butne tyłki za próg. Mów, Reece. 

— Grey opowiada całą swoją historię i muszę przyznać, że teraz jest naprawdę spójna, co wcale nie jest dla nas korzystne — stwierdził Reece, odkładając jabłko i poważniejąc. Gdy zrzucał maskę lekkoducha i zbzikowanego hipisa, można było dostrzec, ile kosztuje go rola, którą dobrowolnie przybrał i teraz musiał mierzyć się z jej ciężarem. W tym mężczyźnie było coś, co sprawiało, że wielu go lubiło, a przede wszystkim był również użyteczny. Benjamin od razu dostrzegł korzyści płynące z posiadania go w stadzie. I chociaż był niestroniącym od alkoholu, sprośnym hulaką, szybko znalazł miejsce w najbliższym kręgu przywódcy watahy. Wiązało się to z korzyściami, ale również z poświęceniem. Teraz, gdy nad Wilczym Lasem zebrały się złowrogie chmury, stał się kimś na wzór podwójnego agenta, który z jednej strony uczestniczył w naradach i doradzał Riversowi, z drugiej zaś wszystkie informacje przynosił do domu Lupinów, gdzie nikt nie popierał działań Benjamina. Reece spojrzał na Maggie i Remusa i zaczął mówić: — Był jedną z ofiar Greybacka i jego sfory, która po opuszczeniu naszego lasu siedemnaście lat temu, zostawiała za sobą krwawy ślad w drodze na wojnę. Podobno zginęło wtedy wiele ludzi. Greyback nie chciał nikogo przemieniać, tylko mordować, wszystkie osoby, które przeżyły, były efektem ubocznym chęci mordu. Miał wtedy dziewięć lat. 

— Nie musisz nam przypominać jakim bezdusznym potworem był Fenrir — stwierdziła Meg, odwracając się i podchodząc do Remusa. Skrzywiła się znacząco, ale nie na wspomnienie o Greybacku, ale na myśl o tym, co ten chłopak musiał przeżywać w tak młodym wieku. Ona została ukąszona na studiach, kiedy była już dorosłą kobietą. Pamiętała swoje pierwsze przemiany i współczuła każdemu, kto musiał tak wcześnie to przeżyć. Nie zmieniało to jednak faktu, że Bucky Grey zdawał się być niebezpieczny dla nich wszystkich. — Sami tego doświadczyliśmy. 

— Nie trudno się domyślić, że przy takiej ilości ataków, jaka miała wtedy miejsce, musiało przybyć trochę wilkołaków — powiedział Remus, pochylając się na krześle, a Meg położyła dłoń na jego ramieniu. 

— Trochę to dość delikatne określenie — odpowiedział mu Reece, krzywiąc twarz z niezadowolenia. — Podobno było ich dwa razy więcej niż przed całą tą wojną. I władze sobie z tym już nie radziły. 

— Nigdy sobie nie radziły… — skwitował Lupin, co Ian skomentował głośnym prychnięciem i ironicznym pytaniem:

— Czarodzieje nie mają jakiś magicznych sztuczek? 

— Dobrze wiesz, że wy macie znacznie łatwiej, Rivers — odpowiedział mu nieco ostro Remus, spoglądając na niego, jak na chłopca, który nic nie wie o prawdziwym życiu. — Nie doświadczyliście ukąszenia i tego z czym wiążą się pierwsze przemiany. To jest…

— Popierdolone — dokończył za niego Reece, kiwając głową ze zrozumieniem. Spośród zebranych tylko Ian był na uprzywilejowanym miejscu i urodził się z wilczym genem. Reszta musiała zmierzyć się ze wszystkimi trudnościami, jakie towarzyszyły przemianom.

— Użyłbym innego słowa, ale nie odmówię ci racji, Reece — zgodził się Remus, ale nie poprzestał na tym. Chciał wytłumaczyć Ianowi, licząc, że ten wykaże więcej chęci by zrozumieć innych niż jego ojciec. — Kiedy wilkołak nad sobą nie panuje, jest niebezpieczny. My dodatkowo, w przeciwieństwie do ciebie i innych urodzonych wilkołaków, musimy walczyć z łaknieniem ludzkiej krwi. A jest to jedna z najtrudniejszych rzeczy, jakich doświadczyłem w życiu. 

— Wybacz — odezwał się Rivers, spuszczając wzrok — nie chciałem was urazić. 

— Nie uraziłeś, ale powinieneś mieć z tyłu głowy świadomość, że Wilczy Las to jedynie ułamek wszystkich wilkołaków — powiedział Remus, a O’Neili wtrącił się, mówiąc:

— Do tego musiałby myśleć. 

— Dość — uciszyła ich po raz kolejny Maggie, kręcąc głową, a Remus położył swoją dłoń na jej dłoni w geście wsparcia. — Mów dalej, dlaczego ten chłopak skończył w takim stanie?

— O okresie tuż po ugryzieniu nie mówił wiele — kontynuował Reece, przechadzając się w tę i z powrotem po niewielkiej kuchni Lupinów — wspominał o ludziach, którzy co miesiąc przychodzili do jego domu, o stracie przyjaciół i dalszej rodziny, która się od niego odwróciła. Potem niby miały miejsce jakieś protesty, które miały na celu przyznanie więcej praw wilkołakom. 

— To brzmi dość sensownie — odezwała się ożywiona Maggie, patrząc na Remusa. — Sam powtarzałeś, że nie miałeś żadnych praw, a skoro zebrała się grupa, która chciała coś zrobić, standard życia wilkołaków mógł się zmienić. Stalibyśmy się równi czarodziejom. 

— To mrzonki, kochanie — stwierdził Lupin, kręcąc głową, ale nie powiedział więcej, więc O’Neili mówił dalej:

— Cóż, utworzyli podobno jakieś biuro, które miało pomagać wilkołakom, ale okazało się tylko przykrywką. 

— Nie rozumiem — odezwał się Rivers, a Reece zanim ugryzł się w język, powiedział:

— Nie dziwię się. 

— Radzę ci pamiętać, kto jest silniejszy. 

— Możecie już skończyć? — jęknęła znużona tą szopką Meg. — Za każdym razem robicie to samo. Zrozumcie w końcu, że jesteście po tej samej stronie i powinniście współpracować. Wspólny cel ma was połączyć, a nie dzielić. 

Ian i Reece zacisnęli zęby, ale żaden nie przyznał jej racji. Byłoby to całkiem miłą odmianą po kilku miesiącach słuchania ich szczeniackich kłótni. Lupinowie nie gardzili żadnym sprzymierzeńcem, ale współpraca z dwójką młodych mężczyzn, nie pałających do siebie zbyt wielką sympatią była niekiedy naprawdę nużąca. Remus nie chciał pozostawiać im przestrzeni na wznowienie słownej potyczki, więc poprosił Reece’a:

— Opowiedz więcej o tym biurze. 

— Spisywali każdego wilkołaka, kontrolowali przed i po każdej pełni, produkowali jakiś eliksir łagodzący przemiany…

— Wywar Tojadowy — stwierdził Lupin, kiwając głową ze zrozumieniem — każdy czarodziej posiadający średnie umiejętności, umie taki uważyć. 

— No właśnie prawo ponoć tego zakazuje, tylko oni mogli go produkować i wydawać — skwitował Reece, wzruszając ramionami, jakby nie wiedział, co począć z tą informacją.

— Chcieli mieć całkowitą kontrolę — zrozumiał Remus. — Niedobrze… 

— Niedobrze to było dopiero później — mruknął O’Neili, spoglądając na każdego z osobna, a jego mina wyraźnie wskazywała na to, że kolejna wiadomość faktycznie jest gorsza od poprzednich. — Uwierzyli, że są w stanie stworzyć lekarstwo na likantropię. 

— Po cholerę ktoś miałby wymyślać jakiś lek? — warknął Rivers, uderzając pięścią w stół, a kubek z ziołowym naparem wylał się pod wpływem jego siły. 

— Dla ciebie to niezrozumiałe, ale wielu oddałoby wszystko za taki lek. Swego czasu, jak też o nim marzyłem — wyznał cierpliwie Remus, a pod wpływem jego spojrzenia dumny Ian zgarbił się może nie pokornie, ale ze zrozumieniem i szacunkiem. — W społeczeństwie czarodziejów likantropia postrzegana jest jako choroba. Bycie wilkołakiem uniemożliwia normalne funkcjonowanie — zawarł w kilku słowach prawdę ze swojej młodości. Westchnął ciężko i wyprostował się. — Ale to dlatego, że nikt nigdy nie zgłębił naszej natury, nikt nie chciał nas zrozumieć, tylko zmienić. Wilczy Las jest chyba jedynym miejscem, gdzie udało nam się na własną rękę ujarzmić naszą krwiożerczość. 

— Udało się wynaleźć ten lek? — zapytała Maggie, marszcząc brwi z miną mówiącą o silnym niepokoju, który odczuwała. 

— Oficjalnie ponoć jest w końcowej fazie testów, ale Grey twierdzi, że to nie lek, a trucizna — odpowiedział prosto z mostu Reece, a Meg dopytywała:

— Torturowali go w ramach testów?

— Eksperymentowali na nim od kiedy skończył dwanaście lat — stwierdził O’Neili, krzywiąc twarz, a potem zaczął wymieniać: — Okłady ze srebra, kąpiele w tojadzie, codzienne dawki tego Wywaru… Im mniej było efektów, tym bardziej zwiększali proporcje — Reece zamilkł na dłuższą chwilę. Mogli się jedynie domyślać, jakie cierpienie zniósł ten chłopak, którego jedyną winą był fakt, że różnił się od innych i to jedynie podczas pełni. Mogli mu nie ufać, mogli podejrzewać o najróżniejsze rzeczy, ale wszyscy wiedzieli, że jedna kwestia nie podlegała żadnej dyskusji. Bucky Grey był ofiarą. — Mówiąc oględnie, wszelkimi sposobami próbowali wypalić w nim wilczy gen. 

— Bestialstwo… — wyrzuciła z siebie Meg, zamykając łzawiące oczy. Remus wstał z krzesła i objął żonę. Domyślał się, że myśli Maggie krążą teraz wokół Chris i tego, że jest sama wśród czarodziejów. Ona nie znała świata magii, co więcej nie znosiła czarów i teraz pewnie obawiała się tego, że którakolwiek z jej obaw się spełni. Po tym co usłyszeli od Reece’a, nie mógł zapewnić jej, że się myli. Świat czarodziejów zmienił się przez te wszystkie lata jego nieobecności…

— To nie koniec, prawda? 

— Prawda — przytaknął przez zaciśnięte zęby — zaczęli masową produkcję akonitu. 

— Przecież to trucizna! — zawołał z oburzeniem Ian, a potem warknął z wrogością w głosie: — Tym zajmują się czarodzieje? 

— Opanuj się, Rivers — ryknął Remus by uciszyć Iana. Miał dość tego głosu pełnego zarzutu. Żadna ze stron nie chciała zrozumieć tej drugiej, a on znów był po środku i musiał zrobić coś, by zapobiec tragedii. — Z tego co mówisz, etap tortur jest zakończony i teraz mając akonit, zaczną eliminację? 

— To raczej ostateczność… — stwierdził Reece, kręcąc głową, a jego słowa był pocieszeniem. Marnym, ale zawsze. — Na podstawie akonitu tworzą inne eliksiry o zróżnicowanym natężeniu. To ma być ten ich lek…

— A jeśli ktoś przy okazji zginie, to będzie tylko wypadkiem przy pracy? — zapytała Maggie, nie oczekując żadnej odpowiedzi, bo ta była całkowicie zbędna. Meg zacisnęła dłoń na ramieniu męża, zmuszając go do spojrzenia jej w oczy i powiedziała stanowczo: — Musimy sprowadzić Crystal. 

— Jest coś jeszcze… — wtrącił się w tę małżeńską rozmowę Reece, zwracając na siebie uwagę, a gdy spojrzenia spoczęły na nim, wypowiedział jedno słowo: — Benjamin. 

— Domyślam się, że nie przyjął tego z uśmiechem — stwierdził Remus, nie kryjąc niechęci, jaką darzył starszego Riversa.

— Ma pretekst, żeby zademonstrować siłę. 

— Przecież nie rzuci się na wszystkich czarodziejów — zauważyła Meg, ale po chwili zwątpiła we własne słowa. — Prawda?

— Mój ojciec zrobi wszystko, żeby utrzymać się jako przywódca — stwierdził niechętnie Ian, który od dłuższej chwili trwał w milczeniu. Spojrzał na Lupinów i Reece’a, którzy mówili dużo o czarodziejach i magii, ale to on znał Benjamina najlepiej, w końcu był jego synem. — Sami mówiliście, że organizuje spotkania i każdy może usłyszeć co czarodzieje zrobili temu chłopakowi. Teraz zadziała instynkt. Wilkołaki będą chciały chronić siebie i swoje rodziny — powiedział, podejrzewając, jakie działania podjął jego ojciec. — A najlepszą obroną jest atak… 

— Właśnie przemówiła twoja ostatnia szara komórka — sarknął Reece, kiwając głową z udawanym uznaniem. — Gratuluję. 

— Benjamin planuje atak? — Maggie spojrzała na nich wielkimi oczami, nie wierząc w to, co właśnie usłyszała. Remus zacisnął zęby, żeby nie przekląć paskudnie.

— Jeszcze nie bezpośrednio, ale to zmierza w tym kierunku. 

— Nie dostanie się do Ministerstwa, a nawet jeśli jakimś cudem mu się to uda, zginie od razu — wycedził Remus przez zaciśnięte zęby. Trzeba było być skończonym idiotą, żeby nie dostrzegać tego, jaki ten plan jest beznadziejny. Benjamin był tak zaślepiony władzą i nienawiścią do czarodziejów, że nie widział, jak bardzo upodobnił się do potwora. — Poprowadzi tych ludzi na śmierć, tak samo jak kiedyś zrobił to Greyback. Musimy coś zrobić, osłabić jego pozycję, bo…

— Cicho, ktoś idzie — przerwał mu Reece, spoglądając w stronę drzwi i faktycznie, po wytężeniu słuchu wszyscy usłyszeli szelest liści pod czyimiś stopami. Przez chwilę gotowi byli skonfrontować się z kimś, kto nie życzył im najlepiej, ale Meg spojrzała na nich łagodnie, uświadamiając, kto zaraz zagości w domu Lupinów:

— Melody. 

Remus otworzył drzwi przed zaprzyjaźnioną kobietą, tak jak wcześniej zrobiła to jego żona przed O’Neilim. Do ich domu wpadła Melody Roberts, która zapłakana spojrzała po wszystkich, szukając wsparcia, którego potrzebowała już od dłuższego czasu.

— Maggie, pomóż. Już nic nie pomaga — załkała, trzęsącym się głosem z trudem składając zdania. — Żadne zioła ani napary. Greg jest coraz słabszy i ja… 

— Spokojnie, Mel — spróbowała uspokoić ją Maggie i objęła przyjaciółkę, która od razu ukryła twarz w jej ramionach. Meg spojrzała na mężczyzn i nie czekając dłużej, nakazała: — Remusie weź wszystko ze spiżarni, Ian pomóż mu. A ty Reece… 

— Muszę jechać do wioski — oznajmił O’Neili, będąc już gotowym do działania, jakby od tego zależało wszystko — wrócę tak szybko, jak się da i spotkamy się u Robertsów.

***

Siedziała na łóżku w swoim dormitorium z zaciągniętymi kotarami, przysłuchując się miarowym oddechom współlokatorek, które spały już od dłuższego czasu. Ona nie potrafiłaby teraz zmrużyć oka. Nie w tej chwili, gdy przed nią leżała koperta zaadresowana właśnie do niej, a w środku znajdowało się pismo, które mogło zaważyć o najbliższych latach jej życia. 

Amelia spoglądała na list, który przyszedł do niej tego ranka, już od prawie dwóch godzin, nie potrafiąc zebrać się w sobie, by rozerwać kopertę. W końcu przyszła odpowiedź na jej zgłoszenie, które wysłała dawno temu. Przez ostatnie wydarzenia zdążyła zapomnieć o nim, o stażu, o wszystkim, co nie było związane z wilkołakami. Ale dzisiejsza poczta znów jej przypomniała, a ona nie potrafiła wrócić do tak przyziemnej, a zarazem odległej sprawy, jaką była przyszłość. 

Wzięła głęboki wdech, potem kolejny i jeszcze jeden. Pochwyciła kopertę do ręki i rozerwała ją, wyciągając z niej pergamin zapisany niezbyt starannym, ale za to czytelnym pismem. Przebiegła wzrokiem po tekście, nie wychwytując z jego treści nic, a potem zmrużyła oczy i przeczytała dokładnie list jeszcze raz. Skupiała się na każdym słowie, a gdy łączyła je ze sobą w zdania, robiła coraz większe oczy. Sens listu był oczywisty. 

Amelia Luccatelli została przyjęta na staż w Rezerwacie Smoków w Rumunii. Serce zabiło mocniej, oddech przyśpieszył, coś zaszumiało w głowie, a na twarzy pojawił się piękny, promienny uśmiech, którego w tej konkretnej chwili nic nie mogło powstrzymać. Pozwoliła swoim myślom pognać do Rezerwatu, gdzie wujek Charlie pewnie doskonale wie o jej przyjęciu i jest tym faktem zachwycony. Wyobrażała sobie, jak w lipcu pojawia się na rumuńskiej polanie, przekracza granice Rezerwatu i każdy dzień poświęca opiece nad smokami, zgłębia ich tajemnice, dogląda jaj i podziwia, jak powstaje nowe, magiczne życie. Czuje się wolna i potrzebna. Spełnia marzenia, sprawia, że jej życie ma znaczenie i odnajduje prawdziwe szczęście. 

Coś jednak zmąciło tę piękną wizje. Wypuściła list z rąk, a ten opadł powoli na pościel, kiedy ona w tym czasie sięgnęła do szuflady nocnej szafki i wyciągnęła z niej kolejną kopertę, która nie była zaadresowana do niej, ale do jej kochanego kuzyna. Zacisnęła dłoń na kopercie, wpatrując się w szkarłatną pieczęć Ministerstwa Magii, a dokładniej Ósemki, Departamentu Likantropii. Nie miała odwagi otworzyć jej wcześniej, bała się tego, co z niego wyczyta. Teraz jednak musiała poznać treść tego pisma. Wyciągnęła pergamin, zastanawiając się czy Pino już zauważył jego brak. A potem otworzyła szeroko oczy, które natychmiast zaszły łzami.

Mamy ogromną przyjemność poinformować Pana, że Pański wniosek został pozytywnie rozpatrzony, czytała, nie mogąc powstrzymać cichego szlochu, który wyrywał się z jej gardła. Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem Pańskiej wiedzy z dziedziny likantropii, która z pewnością będzie niezwykle przydatna podczas naszych badań. Pokręciła głową z niedowierzaniem, a jedna z jej łez opadła na papier, rozmazując atrament. Zacisnęła zęby, próbując powstrzymać kolejną falę płaczu. Informacje, które nam Pan przekazał, są nam znane, ale zapowiadają również wznowienie śledztwa w tej sprawie. Z chęcią pozwolimy Panu przyłączyć się do tego obszaru działań, gdy działania naszego departamentu potoczą się pomyślnie. Informacje? Jakie informacje? Co Luca mógł im przekazać? Czym wkupił sobie miejsce w tym przeklętym oddziale Ministerstwa Magii? I po co w ogóle to zrobił? Z niecierpliwością oczekujemy, rozpoczęcia nasze współpracy, gdy tylko zakończy Pan edukację. Z poważaniem, Howard Grey. 

Teraz Amelia wiedziała, że trzyma w dłoniach niezbity dowód na to, że Crystal Owen jej nie okłamała, że Teddy naprawdę był w niebezpieczeństwie, a Luca dał się całkowicie ogarnąć swojej paranoi. Rozumiała już dlaczego, nie chciał z nią wyjechać do Italii. Miał już plan, zostanie w Wielkiej Brytanii i zasili szeregi Ósemki. Zniszczy sobie życie. Amy spojrzała z żalem na swój list akceptacyjny, wiedziała, że musi poświęcić swoje marzenia by ratować kuzyna. Bo przecież musiała być jeszcze nadzieja dla Luci. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz