środa, 9 listopada 2022

I. Rozdział XXXIII

Zaskakujące, że człowiek potrzebuje tak niewiele snu, by funkcjonować normalnie, a nawet na najwyższych obrotach i dodatkowo radzić sobie całkiem nieźle podczas SUMów. Ostatnie półtorej tygodnia było dla Crystal wypełnione kawą, notatkami oraz stresem. Zaczęło się w poniedziałek, a Lupin poprzysięgła sobie już nigdy nie zastanawiać się nad tym, dlaczego ludzie nienawidzą poniedziałków, bo było to oczywiste. 

Zaczęło się dość bezpiecznie, bo od Zaklęć. Teddy, Tony i Lizzy eskortowali ją do Wielkiej Sali, gdzie w tłumie piątoklasistów zmierzyła się z pierwszym egzaminem pisemnym, który poszedł jej naprawdę dobrze. Być może trochę pościemniała w odpowiedzi odnośnie przeciwzaklęcia na czkawkę, ale całokształt był całkiem zadowalający. Test praktyczny poszedł jej nieco gorzej, bo jedno z zaklęć, akurat to powodujące wzrost było ogólnie rzecz biorąc mało efektywne. Potem przyszedł czas na Zielarstwo, które było dla niej wręcz sielanką i była pewna, że P ma już w kieszeni. Było to dobrym oddechem przed Starożytnymi Runami, które mogła zdać jedynie w przypadku cudu, który, znając jej szczęście, nigdy nie nastąpi.

Czwartek miała wolny, bo przypadały egzaminy z Numerologii, na którą nie chodziła. Spędziła ten dzień z przyjaciółmi w Zakazanym Lesie, gdzie Teddy chętnie przebywał, bo po pierwsze nie mógł natknąć się na Victorię, a po drugie naprawdę zaczynał czuć więź z naturą i mógł cieszyć się swoimi wyczulonymi zmysłami. Ostatnimi egzaminami w tym tygodniu były te z Transmutacji. Były chyba najbardziej wymagające z dotychczasowych, ale po długiej rozmowie z profesor Dunbar, Chris doszła do wniosku, że napisała na tyle dobrze, żeby kontynuować naukę na poziomie owutemowym, chyba że egzaminator stwierdzi inaczej… Weekend był spokojny, nawet zbyt spokojny. Bo chociaż Crystal nie powinna mieć czasu na zamartwianie się to i tak go znajdowała i zastanawiała się, na co powinna zwrócić uwagę, słuchając swojej intuicji. Co chwilę przypominała Tedowi, że do pełni zostały cztery dni, on natomiast odpowiadał jej, że do zdania zostało jej pięć przedmiotów. I oboje mieli rację. 

Drugi tydzień SUMów rozpoczęła od Opieki nad Magicznymi Stworzeniami i nawet egzaminator był pełen podziwu, gdy widział, jak Crystal bezproblemowo obchodzi się z nieśmiałkiem. Niejaki pan Tofty nie mógł jednak wiedzieć, że stworzonko zapewne wyczuło w niej wilcze cechy i nie bało się tak bardzo, jak innych ludzi. We wtorek zdawała Obronę przed Czarną Magią i chociaż ostatnie testy u profesor Tonks nie poszły jej najlepiej, teraz była pewna dobrej oceny. Z resztą matka Teda również, bo rozmawiały chwilę po egzaminach, gdy nauczycielka czekała pod Wielką Salą gotowa wysłuchać relacji zestresowanych uczniów. Podczas rozmowy z nią, dotarło do Crystal, że SUMy ma już prawie z głowy, co niezmiernie ją ucieszyło. 

Środowe Eliksiry minęły jej niezwykle szybko, tak szybko, że podejrzewała iż musiała dostać wybrakowany arkusz, który nie zawierał połowy zadań. Nie miało to dla niej jednak znaczenia, bo chociaż nie widziała, co planuje robić w przyszłości, to sterczenie nad kociołkiem wśród duszących oparów, nie było jej potrzebne do szczęścia. Wyszła z sali egzaminacyjnej, chwilę po tym, jak pan Derby zapewnił ją, że jej eliksir został odpowiednio zapieczętowany i zostanie poddany ocenie. Chris skinęła głową, ale miała jedynie nadzieję, że egzaminator nie będzie testował jej mikstury na sobie. Na korytarzu spodziewała się spotkać swoich przyjaciół, z którymi miała się spotkać zaraz po egzaminie. 

— I jak? — spytał Tony, podchodząc do niej, gdy tylko ją zobaczył. W sali wejściowej był sam, nie było śladu po Tedzie czy Lizzy, ale Crystal nie mogła narzekać. Anthony przywitał ją szerokim uśmiechem, od którego w jego poliku pojawił się dołeczek, a także słodką bułeczką i termosem kawy, która utrzymywała ją przy życiu od ponad tygodnia. — Mogę już gratulować? 

— Mój eliksir na kurczenie się ludzi i zwierząt wyglądał całkiem dobrze, chociaż nie chcę nigdy więcej spotkać mojego egzaminatora — odpowiedziała, uśmiechając się szeroko i od razu wzięła się za słodką bułeczkę. Niekoniecznie z powodu głodu, którego ostatnimi dniami wcale nie odczuwała. Po prostu musiała czymś się zająć, by nie pokazać, jak działa na nią obecność Tony’ego, zwłaszcza, gdy byli sami. Nie przyznała tego przed sobą otwarcie, ale coś się zmieniło w ich relacji. Czuła to w tunelu pod Wierzbą Bijącą podczas pierwszej pełni Tonksa, czuła to jeszcze mocniej, gdy Tony odwiedził ją niedawno w jej dormitorium i wręczył zegarek Remusa, który własnoręcznie naprawił. I chociaż później nie mieli zbyt wielu okazji, by być sam na sam, to przeczuwała, że na jego widok oddech jej przyspieszy, serce zabije mocniej, a ręce zaczną drżeć. Ponad wszystko nie chciała by to zauważył, dlatego próbowała zawsze odwrócić od siebie uwagę. — Gdzie Ted?

— Czeka z Lizzy w Zakazanym Lesie — przyznał, spoglądając na nią uważnie i podając termos, by mogła napić się kawy. Chris wzięła dużego łyka, popijając kęs bułeczki. Zmarszczyła brwi, dziwiąc się, bo Teddy raczej w ostatnim czasie unikał przebywania z Liz sam na sam, bo wiązało się to z wyznaniem jej prawdy. Sama nawet kilka razy namawiała go, żeby powiedział dziewczynie o wszystkim, ale on prosił o czas. Dawała mu go, ale sama już męczyła się tym, że część jej najbliższego otoczenia zna prawdę, a część nie. 

— Powiedział jej? 

— Zamierza — przyznał, a po tonie jego głosu Chris domyśliła się, że Tony wątpi w to, że Ted wcieli swoje zamiary w życie. Wzruszył jednak ramionami. — W końcu sama zacznie się czegoś domyślać — stwierdził, rozglądając się dookoła, ale oprócz nich w sali wejściowej było tylko ośmiu piątoklasistów, którzy wciąż czekali na swoją kolej i egzamin praktyczny. — Jest ździebko nieogarnięta, ale nie jest głupia.

Crystal nie skomentowała tego stwierdzenia, ale całkowicie się z nim zgadzała. Liz już od dłuższego czasu się czegoś domyślała. Brakowało jednak, żeby poskładała elementy układanki w całość. Gdyby się nad tym zastanowiła dłuższą chwilę, doszłaby do jakiś wniosków, ale chyba lepiej, żeby Ted sam ją uświadomił. Może wtedy mogliby otwarcie porozmawiać z nią o wszystkich wróżbach i czegoś by się dowiedzieli. 

— Dzisiaj rano pisałam esej o eliksirze wielosokowym i pomyślałam o jutrzejszej pełni — zmieniła temat, ruszając niespiesznie w stronę wyjścia na błonia. — Znów wypada beznadziejnie bo w środku tygodnia. — Myślała o tym, analizując rozkład swoich egzaminów. Miała do napisania jeszcze sprawdziany z Astronomii i Historii Magii. Całe szczęście praktyczną część Astronomii miała mieć tego dnia późnym wieczorem, a teoretyczne testy z obu przedmiotów nazajutrz. Początkowo bardzo się cieszyła, bo oznaczało to, że będzie mogła towarzyszyć Tedowi podczas przemiany, ale z drugiej strony po raz kolejny byli w sytuacji, gdy na następny dzień po pełni mieli mieć normalne zajęcia. Ted z pewnością znów nie byłby w stanie wziąć udziału w lekcjach, a jego nieobecność zaalarmowałaby jego matkę. — Gdybyś na przykład przyjął eliksir i udawał Teda, żebyśmy mogli na spokojnie ogarnąć go podczas przemiany i po niej?

— Nie wiem czy to by się sprawdziło — mruknął Tony, zastanawiając się nad tym chwilę. — Wolałbym nie eksperymentować z włosem wilkołaka, bo jeszcze skończę z ogonem — zażartował, a Chris nie mogła powstrzymać rozbawionego uśmiechu. Może poczucie humoru Tony’ego nie było tak głośne i widowiskowe jak to Teda, ale ona bardzo je lubiła. — Musimy wierzyć, że faktycznie Ted lepiej zniesie przemianę i jego matka nie zauważy nieobecności. Z resztą nie mamy chyba wielu powodów do obaw. Musimy tylko być ostrożni.

— Ostatnio jest zbyt spokojnie… — westchnęła, bo tym razem nie mogła się zgodzić z Tonym. Ona miała w sobie wiele obaw i wiedziała, że chociaż nie wie czym one są spowodowane, to z pewnością nie powinna ich bagatelizować. 

— Masz na myśli wróżbę Lizzy?

— Wciąż o niej myślę — przyznała w odpowiedzi na jego pytanie. — Ty w nią nie wierzysz?

— Wierzę w moją siostrę, ale nie w jej wróżby… — westchnął Teddy, podchodząc do drzwi wyjściowych i chwytając za klamkę, żeby w szarmancki sposób otworzyć przed nią drzwi, a potem razem dołączyć do Liz i Teda na skraju Zakazanego Lasu. 

— Chciałabym żeby był już czerwiec, przemienić się razem z Tedem i powiedzieć wszystkim prawdę — wyznała cicho, nie będąc wcale pewną, że Tony usłyszał jej słowa. I bardzo dobrze, że nie mówiła głośniej, bo gdy tylko Tony otworzył drzwi, Chris wyczuła kogoś, kto z pewnością nie powinien jej usłyszeć. Nim zdążyli zrobić krok, do zamku wpadła Victorie Weasley, której blond loki powiewały za nią od szybkiego kroku, który zwolniła, gdy tylko spostrzegła, kogo mija w wejściu. Obrzuciła Crystal i Tony’ego zrozpaczonym spojrzeniem pełnym żalu i niemal natychmiast ruszyła biegiem przed siebie. Chris westchnęła, doskonale wiedząc, co martwi młodą Krukonkę. — Myślisz, że się dogadają?

— To zależy od tego, jak Victorie zniesie fakt, że Teddy, no wiesz… 

— Wiem — odparła Chris, nie zmuszając Anthony’ego do wypowiadania pewnych słów na głos. Teddy też to wiedział, ale on widział wszystko w czarnych barwach. Lupin, chociaż nie przepadała za Weasleyówną, sądziła, że dziewczyna jest na tyle rozsądna, by nie skreślić Teda z powodu jego likantropii. Pytanie tylko czy rozsądek szedł w parze z dojrzałością… Kiedy Crystal już chciała ruszyć przed siebie i wyjść z zamku, poczuła znajomy zapach, którego nie potrafiła do nikogo przypisać, a kilka sekund później oboje usłyszeli donośny krzyk:

— Tomson! — Osobą, która wołała Tony’ego, był Ezra Lennox, ten sam chłopak, którego Crystal poznała podczas świąt. Schodził sprężystym krokiem, ubrany w strój sportowy i niosąc miotłę, przerzuconą nonszalancko przez ramię. Uśmiechał się w charakterystyczny dla niego sposób, unosząc jedynie lewy kącik ust. Na głowie miał nasunięte niczym opaskę sportowe gogle, zapewne bardzo użyteczne podczas gry w quidditcha, bo niewątpliwie Lennox miał zamiar grać w tej chwili w tą beznadziejną grę. — Idziesz na trening? 

— Mamy trening? — zdziwił się Tony, unosząc jedną brew wyżej. Jego mina świadczyła o tym, że to raczej Lennox musiał się pomylić, bo on sam ma wszystko doskonale zaplanowane i z pewnością nie zapomniałby o jednym ze swoich obowiązków. Crystal przyjrzała się obu chłopakom. Ezra był wyższy od Tomson-Jonesa prawie o głowę, ale Tony usilnie próbował nie podnosić głowy ku górze, jakby miało to być oznaką jakiejś słabości. Z wyglądu bardzo się różnili, jedynie oczy mieli podobnego koloru - szare, ale w przypadku Anthony’ego odcień był ciepły, jak obłok dymu lub chmury na chwilę przed deszczem, a Ezry był bardziej chłodny, jakby stalowy, ale nie pozbawiony sympatii. Ciężko było jej sobie wyobrazić tych dwoje jako przyjaciół, a jednak dwóch Krukonów było współlokatorami, a także kolegami z drużyny i najwidoczniej lubili się, bo nie wyczuwała między nimi żadnego negatywnego napięcia.

— Luca nagle zaczął się przejmować naszym miejscem w tabeli — stwierdził beztrosko Ezra, przerzucając miotłę z jednego ramienia na drugie. Mówił o Luce w sposób tak beztroski i nawet ździebko lekceważący, że Crystal mu pozazdrościła. Też chciałaby móc mówić tak o Rossim, a nie zamartwiać się o jego plany, bojąc się, że ten mógłby wyskoczyć zza rogu na korytarzu. 

— W takim razie sobie odpuszczę — odparł Tony, zerkając nieznacznie w stronę Crystal, która w milczeniu przysłuchiwała się ich rozmowie. — Rossi mógł się zainteresować wcześniej, a ja już mam plany. 

— Nie dziwię się, gdybym ja miał takie plany, też bym olał quidditcha — przyznał Lennox, puszczając oczko w stronę Chris, która poczuła dziwny dreszcz na karku, ale uśmiechnęła się w stronę Krukona. — W takim razie trzymajcie się. Miło było cię spotkać, Crystal. 

— Ciebie również — odpowiedziała, spoglądając, jak Lennox wybiega z zamku, podrzucając rytmicznie swoją miotłę, jakby nucił sobie coś pod nosem. Przez chwilę w milczeniu patrzyli, jak jego sylwetka się oddala, a w końcu ciszę przerwał Tony, który spytał dziwnym głosem:

— Znasz się z Ezrą? 

— Mamy razem zajęcia od września? — odpowiedziała nieco sarkastycznie, próbując droczyć się z Tonym, ale od razu zapragnęła wyjaśnić, że tak naprawdę ledwo zna Lennoxa i to była druga rozmowa, którą przeprowadzili. — Został w szkole na święta i wtedy trochę ze sobą rozmawialiśmy — wyznała pospiesznie, a potem, żeby nie wyszło na jaw, że zestresowała się tą sytuacją dodała: — Podobno jesteście przyjaciółmi. 

— To trochę za dużo powiedziane — przyznał Tony, odpowiadając bezpiecznie. Wciąż spoglądał w stronę stadionu, gdzie skierował się Ezra, a wyraz jego twarzy był naprawdę dziwny. Jakby wcale nie przeprowadził przed chwilą niezobowiązującej rozmowy z kolegą, a wręcz przeciwnie jak gdyby Ezra zrobił coś, co bardzo go uraziło. — Jesteśmy współlokatorami i całkiem dobrze się dogadujemy. Nie wiedziałem, że się tak zakolegowaliście. 

— Dużo powiedziane — odparła jego słowami, uśmiechając się szeroko. Gest ten był spowodowany dziwną myślą, że zachowanie Anthony’ego Tomson-Jonesa mogło być spowodowane zazdrością, a skoro tak mogło być, to znaczyłoby, że zależy mu na obiekcie tej zazdrości. Złapała Tony’ego za ramię, rozkoszując się dreszczem, który poczuła i zagaiła wesoło: — Chodź, pójdziemy już do Teda, bo twoja siostra zamęczy go odczytywaniem przyszłości z ręki. 

***

Czasami już się gubiła. Wolała to określać w ten sposób, niż przyznać, że przecież się starzeje i ma prawo zapomnieć co nieco. Jednak Maggie czasami już nie pamiętała, ile lat przeżyła w Wilczym Lesie. Czy już minęło trzydzieści, a może to nadal dwadzieścia parę. To miejsce zawsze było dla niej wystarczające. Nawet za czasów, gdy spała w szałasie, a nawet później, gdy razem z Remusem mieszkali w niewielkiej chacie z Andrew Moonem, cisnąć się w dwóch izbach. Kiedy zbudowali dom i urodziła się Crystal, nie potrzebowała nic więcej do szczęścia. Ale teraz, gdy leżała w łóżku i spoglądała na ich dom, wydawał jej się przerażająco mały i przytłaczający. Ich sypialnia była niewielka, chociaż i tak był to największy pokój, to od dłuższego czasu Meg zawsze musiała zostawić otwarte drzwi do kuchni, żeby cała przestrzeń wydawała się większa. Drzwi do pokoju Crystal były ciągle zamknięte. Puste łóżko i brak rzeczy córki, przypominał boleśnie o jej ucieczce… Nie winiła już Chris, nie miała do niej żalu, poniekąd nawet zaczynała ją rozumieć i gdyby nie ostatnie wieści, cieszyłaby się, że Crystal jest z dala od tego, co działo się w lesie. 

Każdego dnia zadawała sobie pytanie, czy gdyby Chris została, to wszystko potoczyłoby się inaczej. Odruchową odpowiedzią było, że tak. Crystal była dla niej całym światem, ale racjonalne podejście zmuszało ją do stwierdzenia, że niezależnie od decyzji Crystal, niektóre rzeczy i tak by się wydarzyły. Podejście do wilkołaków w świecie czarów pogarszało się przez ostatnie dwie dekady i było to całkowicie niezależne od pobytu Chris w Hogwarcie. To co przydarzyło się Greyowi i tak by się stało, a oni nie mieli na to wpływu. 

Niemniej jednak bardzo to oddziaływało na ich życie. Zwłaszcza na zachowanie Remusa, który od śmierci Grega, a tym bardziej po ostatniej wizycie Reece’a nie potrafił znaleźć sobie miejsca i się uspokoić. Meg nienawidziła magii i nie chciała mieć z nią do czynienia, ale nie mogła popełnić błędów sprzed lat. Wymaganie od Remusa, żeby porzucił magię, nie było jej pomysłem, ale to było jej bardzo na rękę i nawet cieszyła się, gdy Benjamin Rivers ustanowił tę zasadę. Gdy Remus wrócił, był już tylko jej i żadne czary nie mogły tego zmienić. Myśl, że mężczyzna, którego kocha wyrzekł się dla Maggie magii, był czymś uspokajającym i zapewniającym całkowitą stabilizację życia, która zachwiała się dopiero jedenaście lat później, gdy ta przeklęta sowa przyniosła list akceptacyjny ze szkoły dla czarodziejów i czarownic. To było nie do pomyślenia, że jedyna osoba, którą kochała bardziej od Lupina, miała teraz zniknąć z jej życia z powodu magii. Remus był wniebowzięty, ona przerażona. Wymusiła na nim obietnicę, że Chris nie pójdzie do szkoły i nie dowie się o swoich czarodziejskich korzeniach. Naiwnie myślała, że udało jej się zabezpieczyć rodzinę i nic ich nigdy nie rozdzieli. Ale prawda zawsze w końcu wypływa na wierzch… 

Spoglądała na Remusa, który od prawie godziny wędrował po ich maleńkiej sypialni, myśląc nad czymś gorączkowo i najwidoczniej nie dostrzegając tego, że jego żona przygląda mu się z równie strapioną miną. On pewnie odpychał od siebie myśl konieczną i szukał złotego środka, którego w tej chwili nie było. Maggie z kolei wiedziała doskonale, co muszą zrobić i chociaż po prostu po ludzku bała się, to podjęła już decyzję i nic nie mogło jej zmienić. 

— Jeżeli to co powiedział Reece okaże się prawdą… — zaczęła, przerywając nieznośną ciszę, w której trwali cały wieczór, a jej głos rozbrzmiał tak głośno, że od razu zwrócił uwagę Remusa, który, nie patrząc na nią, powiedział:

— Będziemy musieli zareagować — stwierdził, kiwając głową i nie przerywając swojego bezcelowego marszu, żeby później wybuchnąć: — Atak na Hogwart? To istne szaleństwo! 

— Remusie, ty musisz zareagować i to teraz — powiedziała głośniej i bardziej stanowczo, co poskutkowało natychmiast. Jej mąż zatrzymał się w pół kroku, spoglądając na nią ze zdziwioną miną, ale spojrzenie mówiło, że doskonale wie, o co chodzi Meg. Ta z kolei dokończyła swoją myśl tym samym, nieznoszącym sprzeciwu tonem: — Musisz ratować naszą córkę. 

— Muszę być z tobą — odparł natychmiast Remus, a Meg nie mogła powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na jej twarzy. Kochała tego faceta, a jego oddanie i lojalność były czymś, co potrafiło zauroczyć ją na nowo każdego dnia. Wiedziała, że się nie zgodzi, ale miło było to usłyszeć. Miała świadomość, że nie poszedł z Crystal tylko dlatego, że został z nią i dla niej. I chociaż to doceniała, to teraz musieli się skupić na ochronie ich córeczki, która była gdzieś tam, w tej magicznej szkole, zupełnie nieświadoma tego, że jej dawni przyjaciele, ludzi wśród których dorastała, wkrótce zaatakują Hogwart, tylko dlatego, że Benjamin chciał coś udowodnić i umocnić swoją władzę. Rivers omotał większość watahy i pewnie wielu z nich pójdzie z nim. Nie liczyło się to, że Meg znała ich od lat, że byli jej wspólnotą, ludźmi, których znała i ceniła. Jeśli świadomie lub też nie zagrażali jej córce, nic nie mogło stanąć jej na drodze, by ich powstrzymać. Remus nie dał się od razu przekonać, podszedł do niej i usiadł na łóżku, zamykając jej dłonie w swoich. — Maggie, nie zostawię cię wśród wilkołaków, które nas nienawidzą. 

— Tak się składa, że ja im akurat nie przeszkadzam — skwitowała, zgodnie z prawdą i słowami Reece’a. Wilkołaki zawsze czuły większą więź z nią niż z jej mężem, a on trzymał się raczej na uboczu i nigdy nie zjednał sobie ludzi. Reece potwierdził to, mówiąc, że Benjamin będzie próbował przekonać Meg by dołączyła do niego w ataku na szkołę czarodziejów, próbując omamić obietnicą przyjęcia Crystal z powrotem. To był idealny moment, żeby zacząć sabotować jego plany. Ona to widziała, jej mąż chyba nie dopuszczał do siebie tej myśli, bo zmarszczył brwi w charakterystyczny dla niego sposób, za którym ona nie przepadała. — Przestań tak marszczyć brwi, bo wyglądasz staro. 

— Jestem stary i do tego uparty — powiedział stanowczo, ale jego twarz rozluźniła się nieznacznie, jakby na prośbę żony. — Nigdzie się nie wybieram, Meg. Chris w Hogwarcie jest bezpieczna, a plany Benjamina to samobójstwo. 

— Nie samobójstwo tylko prowokacja — poprawiła go, wiedząc, że on też tak odbiera. Długo zastanawiali się, kto kogo wykorzystuje w relacji Riversa i Greya. Oboje to robili, ale teraz mogli się domyślać, że cokolwiek chciał zrobić w Wilczym Lesie Bucky, miało to na celu zburzenie ich spokoju. Aż strach pomyśleć, jak to mogło się potoczyć. — To się nie skończy, dopóki nie poleje się krew. Zagramy w grę Riversa — oznajmiła, powstrzymując ciężkie westchnienie, które aż samo cisnęło jej się na usta, gdy myślała, co wkrótce będą musieli przeżyć. Ale nie było innego wyjścia. Musieli coś zrobić, nawet jeżeli wiązało się z tym ryzyko. — Zaraz po pełni znikniesz, zabierzesz stamtąd Crystal i ostrzeżesz swoich. Ja w tym czasie odegram rolę porzuconej żony i zrozpaczonej matki, która jest gotowa iść na wojnę. 

Remus spojrzał na nią uważnie, jakby gotów na to, że Meg zaraz wszystko odwoła, ale oboje dobrze wiedzieli, że tak się nie stanie. Maggie była zbyt uparta, zwłaszcza wtedy, gdy wiedziała, że ma rację. On też był tego świadomy, westchnął więc ciężko i spuścił głowę.

— Jesteś szalona… 

— Też cię kocham — odpowiedziała mu i cmoknęła w czubek głowy. Nie czuła jednak satysfakcji na myśl, że wygrała ten mały spór. Gdyby mogła wybrać, nie puszczałaby Remusa nigdzie, albo sama z nim poszła, zabrała Crystal z tej szkoły i wyruszyła w drogę, by znaleźć nowy dom. Może gdzieś w Szkocji, gdzie została przemieniona? Może gdzieś w Walii? Najważniejszy by byli razem. Ale to byłoby bardzo egoistyczne. Musieli uratować tych wszystkich ludzi. Spróbować powstrzymać wilkołaki i ostrzec czarodziejów. Uniemożliwić walkę, lub chociaż ograniczyć jej skutki…  

— Nie chcę żebyś ryzykowała — przyznał Remus, unosząc głowę, tak że teraz trwali twarzą w twarz. Meg uśmiechnęła się z nostalgią. Od przeszło siedemnastu lat każdego dnia mogła patrzeć na jego oblicze, liczyć kolejne zmarszczki i siwe włosy oraz zachwycać się tymi pięknymi oczami w odcieniu płynnego miodu. Musiała nacieszyć się tym widokiem. Do pełni zostało kilka dni, a potem długi miesiąc, w którym będą musieli zdziałać tyle, ile będą w stanie, by ochronić ich rodzinę, watahę i przyjaciół. Jednak, gdy się znów połączą, nic ich już nie rozdzieli. Remus chyba też o tym myślał, bo po raz ostatni, spróbował ją zniechęcić: — Wiesz, że jak już zaczniemy, to nie będzie odwrotu. 

— Wiem — odparła, a jej uśmiech posmutniał. Wyobrażała sobie, jak to będzie wyglądać. Nadszedł czas na powtórkę tego, co przeżyli w dziewięćdziesiątym ósmym. Remus nie będzie potrafił stać z boku, odpuścić jakkolwiek. Znała go już tak dobrze, że była tego pewna. I nie miała o to żalu, nie tym razem… — Wiem też, że gdy zapewnisz Crystal bezpieczeństwo, staniesz w obronie przyjaciół. Nie pozwolimy by stała im się krzywda, zaopiekowali się naszym dzieckiem i odwdzięczymy się za to — mówiąc to, obserwowała, jak twarz jej męża zmienia się. Chciał chyba zaprzeczyć w pierwszym odruchu, ale sam doskonale wiedział, że tak właśnie będzie. I był wdzięczny za jej wyrozumiałość, za odwagę, za to jaką jest matką i żoną. Sam uśmiechnął się, gdy pogładziła jego twarz, kreśląc palcem po jednej z blizn. — Przez tyle lat małżeństwa z tobą, nauczyłam się tego, że są rzeczy dla których warto się poświęcać. 

— Przez tyle lat małżeństwa ciągle potrafisz mnie zachwycić — szepnął, parafrazując jej własne słowa i pocałował ją z wdzięcznością i miłością. Bo chociaż od ucieczki Chris byli tylko we dwoje, to dopiero w tej chwili wszelkie mury związane z żalem po zniknięciu córki opadły. Dopiero w tej chwili byli całkowicie sobą, akceptując to drugie, chociaż niekoniecznie się z nim zgadzając. Meg mogła by tak trwać wiecznie, ale trzeba było zacząć działać.

— Przygotujmy się — szepnęła, nie odsuwając się od niego nawet na cal, by pomimo swoich słów jeszcze przedłużyć tę chwilę. — I pamiętaj, najważniejsza jest Crystal. 

***

Było cicho i spokojnie, drzewa rzucały cienie, stając na drodze ostatnim promieniom słońca tego dnia. Łagodny wietrzyk rozwiewał kosmyki włosów Crystal, która stała wyprostowana pośrodku polany, gdzie ona i jej przyjaciele spędzali każdą chwilę. Delikatna gęsia skórka pojawiła się na jej rękach, bo chociaż końcówka maja była słoneczna i ciepła, to wiatr wciąż przypominał, że lato jeszcze nie nadeszło. Crystal rozkoszowała się tą ciszą, chociaż przychodziło jej to z trudem. Dobrze było odetchnąć od ciągłego stresu, który od prawie dwóch tygodni wypełniał każdą przestrzeń w jej życiu. Zostały jej ostatnie egzaminy, którymi już się nie przejmowała. Co ma być to będzie… Za dużo już się martwiła nauką, teraz powinna skupić się na ważniejszych sprawach. Z resztą mowa była o Astronomii, którą zapewne zda śpiewająco i Historii Magii, której nawet nie planowała kontynuować po wakacjach. Formalność - tylko tyle. Mogła z praktycznie czystą głową skupić się na jutrzejszej pełni. Chociaż to nie było łatwe…

Gdy tylko chłopcy i Lizzy stwierdzili, że nadszedł czas by wrócić do zamku, ona została jeszcze na polanie w Zakazanym Lesie, twierdząc, że to tu poczeka na praktyczny test z Astronomii. Obecność przyjaciół wiele jej dawała, ale nawet ich towarzystwo nie mogło wypełnić jej myśli i serca spokojem. Złe przeczucie nie mijało nawet na chwilę, nawet gdy po raz kolejny Liz zapewniała ją, że Krwawy Księżyc ma nadejść dopiero za miesiąc. Nie mogła wyciszyć instynktu, który mówił jej, że powinna się czegoś spodziewać, ale pragnęła oczyścić umysł. 

Wyjęła łuk, otrzymany od ojca, kilka kawałków kory przetransmutowała w tarcze, które rozwiesiła w najróżniejszych miejscach polany. To był sprawdzony sposób na jej problemy. Od kiedy tylko nauczyła się trzymać łuk, zawsze w momentach wszelkich zmartwień i rozterek szła do lasu i wypuszczała strzałę za strzałą, a każde kolejne, perfekcyjne trafienie zdawało się zabierać z jej barków chociażby fragment ciężaru. Wraz z naciągnięciem cięciwy, wciągała powietrze, celowała w sam środek i wydychając powietrze, wypuszczała strzałę, która leciała precyzyjnie, bez zachwiania, w pewien sposób wskazując rozwiązanie problemu. Tym razem jednak było coś nie tak… Kolejna strzała wbiła się w drewnianą tablicę, ponad cal od środka, a to jawne chybienie dokładało Lupinównie frustracji, której przecież chciała się wyzbyć. 

Przeklęła paskudnie i tak głośno, że kilka kruków z pobliskiego drzewa wzbiło się w powietrze, zniesmaczone jej zachowaniem. Chris odrzuciła łuk na trawę, nie chcąc dalej się ośmieszać, nawet jeżeli robiła to jedynie przed ptakami. Ona zawsze trafiała do celu. W sam środek. A teraz nie potrafiła wypuścić właściwie nawet jednej strzały. Opadła na ziemię obok swojej broni, wzdychając z frustracją. Jeszcze tego brakowało, żeby i ona nagromadziła w sobie cały bagaż dobijających myśli na chwilę przed pełnią. Wystarczyło przecież, że mieli jednego, emocjonalnie wybrakowanego wilkołaka, którym powinni się opiekować.

Dawno Crystal nie czuła się tak zagubiona… Wręcz machinalnie sięgnęła do kieszeni, jakby jej ciało bez pomocy głowy samo wiedziało, czego potrzebuje. Wyciągnęła zegarek ojca, pozwalając łańcuszkowi owinąć się wokół palców, które zaciskały się na tarczy. Wygrawerowane inicjały Remusa, nie sprawiły jednak, że pomyślała o ojcu. W pierwszej kolejności przed jej oczami pojawił się Tony, chłopak, dzięki któremu mogła mieć ten przedmiot przy sobie. Krótką chwilę wpatrywała się w miejsce, najnowszego ubytku w lustrzanej tarczy zegara, tym fragmencie, który podarowała Tomson-Jonesowi. Czuła się bezpieczniej, wiedząc, że to on trzyma ten mały kawałek czegoś ważnego dla niej. Jednak potem od razu wróciła myślami do rodziców. Może to w Wilczym Lesie działo się coś złego? Może powinna była do nich wrócić albo złamać obietnicę i skontaktować się z nimi za pomocą zegarka? Może… Przysięgała jednak, że nie będzie nadużywać zegarka i zrobi to jedynie w ostateczności. To mogłoby narazić rodziców, bo nie wiadomo, jakie kolejne zasady wprowadził Benjamin. Zerknęła na przedmiot jeszcze raz i odczytała z niego, że pełnia nastanie za równe dwadzieścia sześć godzin. Tylko dwadzieścia sześć godzin…Pozostała jej wiara, że Krwawy Księżyc, czymkolwiek miał być i cokolwiek miał ze sobą przynieść poczeka do jej pierwszej pełni, a jej najbliżsi nie padną jego ofiarą… 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz