niedziela, 13 listopada 2022

I. Rozdział XXXIV

Przeżyła. Dwa tygodnie, które jednocześnie ciągnęły się nieubłaganie i pędziły jak na złamanie karku, ale to już się skończyło. Mogła zapomnieć o SUMach i skupić się na rzeczach najważniejszych. Plan zdawania wszystkich egzaminów w ciągu jednego roku był kompletnie szalony i sama teraz zastanawiała się, jakim cudem zrealizowała go prawie do końca. Czekały ją tylko jedne testy z bieżącego, szóstego roku, ale tym już się kompletnie nie przejmowała. Podeszła pięć razy do niezwykle wymagających egzaminów, z czego ostatnie SUMy były zwieńczeniem jej szaleńczego pędu edukacyjnego. Aż trudno było jej pojąć, że następnego dnia nie będzie musiała pisać jakiegokolwiek testu. Właściwie to korciła ją myśl o zrobieniu sobie dnia wolnego. Małe wagary z pewnością by jej się przydały, jednak o tym pomyśli następnego dnia. 

Bardzo bała się, że egzaminy z Astronomii nałożą się na pełnię i poniekąd miała trochę racji, jednak całe szczęście część teoretyczna przewidziana na ten dzień skończyła się późnym wieczorem, kiedy jeszcze zostało sporo czasu do wschodu księżyca. Crystal biegła przez korytarz, zerkając na zegarek ojca. Do pełni zostało niecałe czterdzieści minut. Wystarczająco dużo, żeby dotrzeć do chłopaków i razem z Tedem dostać się do Wrzeszczącej Chaty. Przeklinała się za to, że po egzaminie zahaczyła jeszcze o Pokój Życzeń, żeby zostawić rzeczy i zgarnąć przy okazji swoją kuszę. Wiedziała, że nigdy w życiu nie użyłaby jej na Tedzie, ale czuła się pewniej, mając ją przy sobie, a tej pewności dzisiaj potrzebowała. Była przekonana, że tej nocy wydarzy się coś istotnego. Lepiej być przygotowanym na wszystko. 

Teddy i Tony mieli na nią czekać pod peleryną niewidką przed wejściem do zamku, a gdyby bardzo się spóźniła Tomson-Jones miał zaprowadzić Tonksa do tunelu. Chciała tego uniknąć, więc spieszyła się ile sił w nogach. Tak bardzo była zaaferowana tym, żeby znaleźć się tam na czas, że nie skupiła się na tym, że ktoś o tej porze może być jeszcze na korytarzu. Przekonała się o tym, gdy nagle z jednego z bocznych przejść usłyszała dobrze znany głos:

— Wieża Gryfonów jest w drugą stronę. — zatrzymała się niemal natychmiast i z ociąganiem odwróciła w kierunku osoby, której z pewnością nie powinna była teraz widzieć. Profesor Tonks spoglądała na nią z zadziornym uśmiechem i błyskiem w oku. Nie była zła na widok uczennicy, która biegnie przez szkolny korytarz już po ciszy nocnej, ale Crystal oblał zimny pot. Co jeśli profesor Tonks uprze się i odprowadzi ją do dormitorium, w którym przecież już nie mieszkała, ale chyba żaden nauczyciel nie był tego świadomy. Wtedy z pewnością nie zdążyłaby przed wschodem księżyca, a Ted musiałby przemieniać się sam. Profesor Tonks zrobiła dwa kroki w jej stronę, lustrując ją wzrokiem. — O tej porze to właśnie tam idziesz, prawda?

— Pani profesor, ja… — zająknęła się Chris, nie wiedząc jakiej wymówki użyć na poczekaniu. Nic nie wydawało jej się wystarczająco dobre. Jej niepewność przywołała na twarz nauczycielki jeszcze większy uśmiech, a matka Teda postanowiła wyręczyć ją w kwestii wyjaśnień:

— Właśnie skończyłaś pisać SUMy i planowałaś uczcić taki sukces. — Crystal zacisnęła mocno usta, nie wiedząc, czego powinna się teraz spodziewać. Tonksowie byli na swój sposób szaleni i nieprzewidywalni, rzecz jasna w dobrym znaczeniu tych słów. Jednak szczerze wątpiła, że matka Teda puści ją teraz tak po prostu, żeby mogła w jej mniemaniu balować z powodu zakończenia egzaminów. Profesor Tonks westchnęła, kręcąc głową. — Chyba za bardzo cię lubię, Crystal. — Lupin uśmiechnęła się niewinnie na dźwięk tych słów, czekając na to co będzie dalej. Nauczycielka przywołała na twarz niesforną minę i powiedziała: — Zamknę oczy na trzydzieści sekund, a kiedy je otworzę, ciebie już tu nie będzie. 

Zgodnie ze swoimi słowami, zamknęła oczy, robiąc głupią minę, która z pewnością nie pasowała do kogoś z grona pedagogicznego. Chris upewniła się, że faktycznie kobieta nic nie widzi, a potem pobiegła jak najszybciej i jak najciszej potrafiła, licząc na to, że wyjdzie z zamku zanim matka Teda zechce podążyć za nią, a miała nawet nadzieję, że faktycznie jej odpuściła i miała zamiar udawać, że wcale jej nie widziała. Cokolwiek planowała robić profesor Tonks, oznaczało to kolejne zmartwienie dla niej i Teda… 

— Co tak długo? — spytał Teddy, zrzucając z siebie i Tony’ego pelerynę w chwili, gdy Crystal zamknęła za sobą wrota zamku i odetchnęła z ulgą. Właściwie nie musiał tego robić,  bo nie dość, że doskonale słyszała ich przyspieszone ze zdenerwowania oddechy, czuła ich zapach, to jeszcze peleryna była za mała na dwóch dorosłych czarodziejów i wystawały im spod niej stopy. 

— Spotkałam twoją matkę — przyznała, nie kryjąc zmartwienia i zeskoczyła z kilku stopni, żeby wylądować tuż obok nich na trawie — myśli, że będę świętować koniec SUMów… 

— Wiele się nie myliła, zapowiada się całkiem dobra zabawa — przyznał Teddy, poruszając sugestywnie brwiami, zapewne chcąc ją nieco rozbawić, ale nie udało mu się to. Chris spojrzała na niego znużona, ale nie skomentowała, jednak Tony wykazywał się znacznie większą cierpliwością i wytłumaczył to, co Crytal przemilczała:

— Crystal raczej chciała zwrócić uwagę na to, że twoja mama ma patrol i domyśla się, że będziemy krążyć gdzieś po zamku w czasie ciszy nocnej. 

— Dokładnie — przyznała, krzyżując ręce na piersi. Pomyślała w tej chwili, że jej intuicja może przeczuwała to, że profesor Tonks dowie się tej nocy o likantropii syna w sposób najmniej odpowiedni, generując kolejne problemy i niedomówienia, których mieli aż za dużo, a Teddy bagatelizował to w swoim zwyczaju.  

— Zero negatywnych myśli przed przemianą — powiedział pompatycznym tonem, wykonując przy okazji dziwne ruchy ręką, które zapewne podpatrzył u Lizzy, gdy ta wykonywała rytuały odstraszające złe moce, ale kiedy nikt się nawet nie uśmiechnął na widok jego popisów, jęknął i powiedział: — To moja mama… Jest nadopiekuńcza i to bardzo, ale to też szalona Tonks, która odwalała za młodu sto razy gorsze rzeczy niż my wszyscy razem wzięci. 

— Przemieniała się podczas pełni we Wrzeszczącej Chacie? — sarknęła, przypominając mu przy okazji, jakie miał plany na najbliższą noc, a on uśmiechnął się szeroko. 

— W tym akurat ją przebiłem — przyznał, puszczając do niej oko, ale skoro nawet to nie przekonało Chris, wysilił się nieco bardziej: — Chodzi mi o to, że nie wlepiła ci szlabanu, nie zaciągnęła do dormitorium… Wie, ile musiałaś poświęcić, żeby w ogóle móc podejść do SUMów. Nie będzie nam teraz robić problemu, ale jutro na lekcji z pewnością wypomni ci nocne przechadzki i będzie rzucała komentarzami, które w jej opinii są zabawne — wyjaśnił i wzruszył nieznacznie ramionami, jakby ten scenariusz był oczywisty. — Nie mamy się o co martwić… 

— Oby ten optymizm towarzyszył ci całą noc — mruknęła wciąż bez większego przekonania, a Tony przyjrzał jej się uważnie, próbując odczytać z twarzy Chris towarzyszące jej myśli. 

— Nadal masz złe przeczucia?

— To intuicja… — poprawiła go, chcąc wyjaśnić, że to coś znacznie większego, ale Ted natychmiast jej przerwał:

— Przestań złorzeczyć, Chris — jęknął, wywracając teatralnie oczami. — Liz powiedziała, że ten cały krwawy księżyc będzie dopiero za miesiąc, nie dzisiaj. 

— Nie lekceważyłabym tego. 

— Nie lekceważę. Staram się myśleć racjonalnie — stwierdził, a potem poprosił nieco zirytowany: — Rzucisz zaklęcie Tony?

Anthony wyciągnął różdżkę i rzucając niewerbalnie zaklęcie, unieruchomił Wierzbę Bijącą. Chrząknął nerwowo, spojrzał wpierw w stronę zamku, potem na Teda i Crystal i stwierdził:

— Będę czekał na stadionie, nie ma co ryzykować, że spotkam twoja mamę. 

Chris skinęła głową, bo było to chyba najbardziej rozsądne rozwiązanie, które uniemożliwiało wykrycie ich małej tajemnicy, ale nim zrobiła chociaż pół kroku w stronę wejścia do tunelu, Teddy zatrzymał ją, mówiąc:

— Ty też idź. 

— Co ty mówisz? — zdziwiła się Chris, nie rozumiejąc kompletnie, co Ted miał na myśli. Przecież miała być przy nim cały czas na wypadek, gdyby znów stracił nad sobą kontrolę. Poza tym jeżeli się nie myliła, to powinna trzymać rękę na pulsie. — Obiecałam ci, że będę przy tobie. 

— I byłaś— zgodził się, mówiąc już całkowicie szczerze, bez próby odwrócenia jej uwagi. — Poprzednia pełnia bez ciebie skończyłaby się strasznie, a tak była znośna — zauważył, uśmiechając się niemrawo na wspomnienie wydarzeń sprzed miesiąca. Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad czymś, a potem stwierdził pewnym tonem: — Nie boję się już, wiem, że cię nie skrzywdzę, a moje zmysły można powiedzieć, że z dnia na dzień są coraz lepsze. Chyba będzie inaczej niż poprzednio…

— Masz jednak dobrą intuicję — mruknął niezadowolony Tony, stojąc tuż za nią. Patrzył na Teda w podobny sposób do niej. Pomysł Tonksa mógł być preludium do dalszych, zapewne niepożądanych wydarzeń tej nocy.

— Chodzi o to, że w zeszłym miesiącu panicznie się bałem. Wielu rzeczy… — przyznał niechętnie, a jednocześnie zupełnie szczerze. Westchnął ciężko, bo chyba nie umiał wyjaśnić, co czuł. — Jedną z nich było to, że rzucę się na ciebie i rozszarpię ci krtań.

— Słodko… — mruknęła Chris, unosząc jedną brew i spoglądając na przyjaciela sceptycznie, na co on wywrócił oczami i brnął dalej w swoje wyjaśnienia:

— Drugą był paniczny strach przed tym, że jednak możesz odejść i zostanę sam. — Na dźwięk tych słów Crystal nie była już taka oporna. Właściwie to całkowicie się rozpłynęła i ogarnęło ją kompletne wzruszenie. Wiedziała, że Teddy nosił w sobie wiele obaw, ale myśl, że była w nim również potrzeba by mieć ją blisko siebie, była czymś co mogło zmiękczyć jej serce. Ted był jej najprawdziwszym przyjacielem, ale również ona chciała być dla niego idealną przyjaciółką. Ale co powinna zrobić by tak się stało? — Tym razem chciałbym przeżyć moment przemiany w samotności — wyznał, a potem rzucił jeszcze już nieco bardziej beztroskim tonem: — W końcu mam pogodzić się sam ze sobą, co nie? 

— Nienawidzę cię za to, że zaczynasz mądrze gadać dopiero w takich chwilach… — jęknęła bezradnie, zaciskając zęby. Patrzyła na niego spod byka, ale nie umiała odmówić mu racji. Przemiana była czymś bardzo osobistym i chociaż wierzyła w to, że jej obecność przy Tedzie jest pomocna, to domyślała się, że podczas momentu transformacji zawsze człowiek był sam. Westchnęła ciężko, wiedząc, że uległa Tedowi. — Tylko przemiana — zgodziła się ostatecznie, a potem wycelowała w niego palcem i mruknęła ostrzegawczo: — Potem do ciebie przyjdę, sprawdzić czy nie gonisz swojego ogona. 

— Doceniam to, że w związku z zaistniałą sytuacją mamy nowe pole do manewru przy naszych słownych przepychankach — zauważył Ted, uśmiechając się i puszczając do niej oko. 

— Przyjdę za godzinę — powiedziała poważnie, a on pomachał jej i podbiegł w stronę wejścia do tunelu, mówiąc:

— Wyniucham cię. 

— Kretyn… — warknęła, patrząc, jak Teddy znika w tunelu, a kiedy już kompletnie nie było go widać, spojrzała na Tony’ego i z niedowierzaniem spytała: — Naprawdę pozwoliliśmy mu iść samemu?

— Chyba nie jesteśmy wiele mądrzejsi od niego… — stwierdził Anthony, rozkładając połyskującą pelerynę niewidkę. Crystal pokiwała głową i przysunęła się do niego bliżej, żeby mógł okryć ich dwójkę materiałem. Robili krok za krokiem, trzymając się blisko siebie. Szli w stronę stadionu do quidditcha, gdzie Tony planował przeczekać całą pełnię. To było dobre miejsce, oddalone od Wrzeszczącej Chaty, a nawet od Wierzby Bijącej. Tam też z pewnością profesor Tonks na niego nie wpadnie, a gdyby próbował dostać się do Wieży Krukonów to mógłby wejść jej w drogę. Crystal starała się myśleć o tym, ale też o Tedzie. O wszystkim, co nie było związane z idącym obok niej Tonym, którego ramię co chwilę ocierało się o jej ramie. Chciała coś powiedzieć, przerwać niezręczną ciszę, ale żadne słowa nie wydawały się wystarczająco odpowiednie… chociaż to nie było odpowiednie określenie. Po prostu czuła, że powiedziałaby coś skrajnie głupiego i ośmieszyłaby się przed Tonym, a jego opinia była dla niej czymś ogromnie ważnym. Może to było dziwne, ale to uczucie pogłębiało milczenie ze strony Tony’ego, który nie odezwał się do niej przez całą drogę przez błonia. Zastanawiała się dlaczego tak było, jeszcze poprzedniego dnia czekał na nią po egzaminie z kawą, chociaż mógł siedzieć na polanie razem z Tedem i Lizzy, a kiedy rozmawiali z Ezrą, to zdawało jej się, że był nawet nieco zazdrosny. Skoro tak, to oznaczało, że musiał myśleć o niej, być może równie intensywnie co ona o nim. Bała się jednak zapytać… 

Wyszli na murawę, dookoła nich wznosiły się trybuny, a trawę oświetlał blask księżyca, który tej nocy świecił wyjątkowo jasno. To właśnie w tym momencie Tony ściągnął z nich pelerynę niewidkę. Crystal żałowała, że tak się stało. Schowani pod peleryną mogli być blisko siebie, bez żadnego powodu, bez tłumaczenia tej bliskości. Gdy ta bariera zniknęła, naturalnym było, że się od siebie odsunęli na bezpieczną odległość. Chris rozejrzała się dookoła, uciekając wzrokiem od spoglądania na Krukona. Pomyślała nagle, że ostatnim razem była na stadionie podczas swojego egzaminu z Latania, a wcześniej na meczu, w którym Ted i Tony grali przeciwko sobie. Wtedy przez głowę przeszła jej dziwna myśl i poczuła potrzebę wytłumaczenia się z niej.

— Nie byłam na twoim ostatnim meczu — wyznała, czując się z tego powodu bardzo głupio, jakby swoją nieobecnością zawiodła Anthony’ego. Dopiero wtedy spojrzała na niego. Siedział na trawie, a właściwie to na wyczarowanym przez niego kocu, który rozłożył pośrodku boiska między obręczami. Spoglądał na nią z delikatnym uśmiechem, jakby jej słowa w jakiś sposób go rozbawiły.

— Myślałem, że nie znosisz quidditcha.

— Nie znoszę latania, quidditcha nie rozumiem — przyznała, wywracając oczami, na co Tony uśmiechnął się szerzej, bo pewnie dostrzegł, że przejęła ten gest od Teda — ale mogłam ci kibicować. 

— Może lepiej, że tego nie widziałaś… — mruknął, chyba niezbyt przejęty, co trochę ją zasmuciło. Ona tym się przejęła, a on nie widział w jej nieobecności nic martwiącego. — Poszło nam beznadziejnie, nie mamy szans na puchar. 

— Niech zgadnę, Ted i reszta Puchonów go zgarną? — stwierdziła, siadając obok niego. Zajmując miejsce, otarła się o jego ramię i przez jej ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Jej żartobliwy ton, miał ukryć zadowolenie, które przyszło równie szybko, co wcześniejsze rozczarowanie. Czy Tony nie chciał, żeby widziała jego porażkę? Chciał przed nią wypaść dobrze i nie stracić w jej oczach? A może to nic nie znaczyło i już zaczynała sobie wszystko dopowiadać?

— To zależy od ostatniego meczu, który gramy z wami, w sensie z Gryffindorem — stwierdził, pocierając o siebie dłonie, a Chris zamiast nad jego słowami, zaczęła się zastanawiać czy jego ręce są chłodne tak jak wtedy, gdy wręczał jej zegarek. — Ale zapowiada się, że raczej Hufflepuff wygra puchar. 

— Co byście musieli zrobić, żeby utrzeć mu nosa? — zapytała, szturchając go w ramię, zaskakując nawet samą siebie tym zainteresowaniem znienawidzoną grą. 

— Wywalić Rossiego z pozycji kapitana i zdobyć co najmniej trzysta trzydzieści punktów — odparł Tony, uśmiechając się szeroko, a ona przyznała głosem znawcy:

— To brzmi jak całkiem dobry plan. 

— Trochę nierealny, ale cóż… — stwierdził, wzruszając ramionami. Chris domyślała się, że gdyby ten temat poruszyła z Tedem, on by się koszmarnie rozemocjonował i godzinami gadał, co musi zrobić, żeby wygrać i ile będzie w stanie poświęcić, żeby to zrobić. Nawet w przypadku egzaminu na licencję teleportacyjną, do którego podszedł niecałe dwa tygodnie temu, jako jedyny z ich czwórki, gadał o tym godzinami, doprowadzając ich do szału. Tony mówił o quidditchu tak, jakby to był dodatek do jego życia, niewielkie urozmaicenie. On miał inne pasje i priorytety. Miał też rodziców, którzy przelewali na niego swoje ambicje. Chciała z nim o tym porozmawiać, powiedzieć, że jest wystarczający na swój sposób i nie musi spełniać niczyich oczekiwań, że rodzice powinni pozostawić mu wolną rękę i decyzyjność w jego życiu. Chciała mu powiedzieć, że podoba jej się takim, jakim jest, ale nie przeszło jej to przez usta. Spytała więc tylko:

— Kiedy jest ten mecz?

— Za tydzień. 

— Wpadnę i będę trzymać za ciebie kciuki — zapewniła, a Tony uśmiechnął się szeroko, ukazując dołeczek w policzku i łapiąc z nią kontakt wzrokowy. Było to chwilowe, bo oboje natychmiast odwrócili spojrzenie na niebo i piękny księżyc. Ten widok przypomniał Chris, że niedaleko od nich Teddy przechodzi przemianę i nie wiadomo, jak tym razem to znosi. — Powinien się już przemienić. 

— Idziesz? — spytał Anthony, a to krótkie pytanie, choć jednocześnie sprowadzające na ziemię i przypominające jej o tym, że powinna zajrzeć do Wrzeszczącej Chaty, rozbrzmiało dla niej również czymś, co mówiło Crystal, że Tony wcale nie chce by odchodziła. I przez to nie potrafiła ruszyć się z miejsca.

— Dam mu jeszcze chwilę — powiedziała, spoglądając z powrotem w niebo, które lśniło setkami gwiazd, ale żadna z nich nie mogła równać się z pięknem księżyca. Gdyby wysiliła słuch, pewnie udałoby jej się usłyszeć wycie Teda lub jego przyspieszony oddech. Nie chciała jednak oddalać się, chociażby zmysłami z tego miejsca, gdzie obok miała Tony’ego. Ponadto wiedziała, dlaczego Ted prosił by również odeszła, było to dla niej coś oczywistego, ale troska o przyjaciela czasami oddalała to, co powinno być jasne. — Rozumiem dlaczego chciał być sam — przyznała na głos, a Tony spojrzał na nią zdziwiony. — Przemiana to coś bardzo osobistego, wręcz intymnego. Na chwilę zostajesz sam na sam ze wszystkim, co czujesz i myślisz. To w pewnym stopniu oczyszczające, kiedy zmieniasz postać, możesz spojrzeć w głąb siebie. 

— Czy Ted był gotowy na to, żeby spojrzeć samotnie w głąb siebie? — zapytał, marszcząc czoło i przybierając strapioną minę. Odpowiedź była prosta, Teddy nie był gotowy, ale powiedzenie tego wprost, byłoby zbyt brutalne i odzierające ich wszystkie działania z nadziei na powodzenie, więc odpowiedziała jedynie wymijająco:

— Nie na wszystko możemy się przygotować. 

— A ty jesteś gotowa? 

— Na moją przemianę? — dopytała się, a Tony skinął głową. Nie usłyszała niepokoju w jego głosie, a powinna wyłapać tę drobną nutę, która mogła jej wiele powiedzieć. Tony uważał, że najlepszym wyjściem dla niej i Teda będzie zniknięcie tuż po zakończeniu roku lub w nieco dalszej przyszłości, ale nie zdradził tego nikomu poza Amelią. Chris nie mogła więc wiedzieć o jego obawach ani o tym czego się domyślał, a on nic nie powiedział, bo bał się wszystko zepsuć, gdyby miał rację. Crystal będąc tego zupełnie nieświadoma, odpowiedziała szczerze: — Nie mogę się jej doczekać. Bardziej boję się tego, jak zareaguję, jeśli się nie przemienię — westchnęła, nie chcąc nawet myśleć o tym, że mogłaby nie być wilkołakiem, chociaż ten fakt nie przerażał jej tak bardzo jak jeszcze rok temu. — Ale to nieistotne… 

— Myślę, że wręcz przeciwnie — odparł natychmiast Tony, może nawet trochę za szybko, żeby móc uznać to za niezobowiązujące stwierdzenie. Odwrócił się w jej stronę, ogarniając jej twarz spojrzeniem, a gdy zatrzymał je na jej oczach, dodał bez pośpiechu, pozwalając wybrzmieć tym słowom: — To bardzo ważne. 

Kąciki jej ust drgnęły, ale nic więcej. Wpatrywała się w jego szare oczy, nie potrafiąc oderwać wzroku. Była pewna już w stu procentach, że pośród jej wszystkich największych potrzeb ta, by być bardzo ważną dla Tony’ego, wybrzmiewała najgłośniej. Chciała mu to powiedzieć, chciała dać mu do zrozumienia, że odgrywa w jej życiu ważną rolę, a ona chciała by był jedną z najważniejszych osób. Bała się jednak, że on tego pragnienia nie podzielał i nie potrafiła powiedzieć mu wprost o swoich uczuciach. 

— Nieistotne — szepnęła cicho, nie odrywając wzroku od jego oczu — bo niezależnie od tego, co się stanie, zdecydowałam się zostać w szkole i świecie magii. Będziesz się musiał jeszcze trochę ze mną pomęczyć. — Uśmiechnęła się niezręcznie, wzruszając ramionami, jakby to nie było nic wielkiego. Decyzję o pozostaniu w Hogwarcie podjęła z wielu powodów i chociaż jednym z nich był właśnie Tony, nie przypuszczała, że patrząc w jego oczy poczuje, że to był najważniejszy z powodów. 

— Mam coś z masochisty — przyznał, nerwowo oblizując wargi, a przez ten gest, Chris miała ogromną ochotę spojrzeć na jego usta, które układały się w kolejne słowa — bo takie męczarnie przyjmę z radością. — Wstrzymała oddech, gdy poczuła jego chłodną dłoń na swojej dłoni. Opuszkami palców próbował dopasować się do niej, by w końcu złączyć ich dłonie, tak jakby od zawsze były całością, rozdzieloną na dwie połowy w wyniku jakiegoś przerażającego nieporozumienia. Serce zabiło jej mocniej, jakby i ono chciało wyrwać jej się z piersi i połączyć z sercem Tony’ego. — Nie wiem, co bym zrobił, gdybyś zniknęła, Crystal. 

Nic już nie było ważne ani pełnia, ani domysły Tony’ego, które zachował dla siebie. Nic nie liczyło się poza ich splecionymi dłońmi i spojrzeniami, które znaczyły więcej niż jakiekolwiek słowa. Księżyc oświetlał ich twarze, sprawiając, że to wszystko wydawało się być nierzeczywiste. Crystal zapragnęła upewnić się, że to wszystko jest prawdą, ale gdy tylko powędrowała wzrokiem, ogarniając szare oczy Tony’ego, jego prosty nos, wysokie czoło, nie zdążyła spojrzeć na jego wąskie usta, bo poczuła, jak Anthony zbliża do niej swoją twarz. I tak właśnie w świetle księżyca, Crystal i Tony, których jeszcze parę miesięcy temu nie łączyło absolutnie nic, trwali złączeni w pocałunku, który był obietnicą, a oni na ten moment oboje chcieli jej dotrzymać…

***

Podłoga skrzypnęła głośno, gdy nadepnęła na jedną z desek, a wilk leżący na podłodze w kałuży krwi, uniósł głowę i spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem. Futro miał posklejane od czerwonej posoki, która mocno odznaczała się na jego umaszczeniu. Śledził każdy jej ruch uważnym spojrzeniem swoich czarnych ślepi, które wydawało jej się całkowicie ludzkie. 

— Oh, Teddy… — westchnęła ciężko, stając nad nim i spoglądając na niego ze zmartwieniem. Czuła, że jej dobry nastrój jest nie na miejscu, bo najwidoczniej sytuacja sprzed miesiąca powtórzyła się. Być może gdyby była przy Tonksie, to by się nie stało, ale wtedy ona i Tony… Na myśl o tym, co działo się na boisku do quidditcha, nie potrafiła powstrzymać uśmiechu i rumieńca, który pojawił się na jej twarzy. Nie potrafiła się też czuć z tym faktem źle, bo właściwie mogło być gorzej, prawda? — Ale będę ci wypominać to wszystko… Wszystko mam pod kontrolę, ogarnąłem to, ta pełnia będzie inna, twoje przeczucie się myli, Chris — zaczęła go przedrzeźniać, udając ten jego irytujący, pseudo zabawny ton, którym zawsze nią drażnił. Nachyliła się i przygładziła jego ubrudzone od krwi futro, a on, raczej w reakcji na jej słowa niż gest, zawarczał przeciągle. — Nie warcz na mnie — mruknęła ostro i zaczepnie poklepała go po łbie, upewniając się przy okazji czy nie uszkodził się jakoś szczególnie. Teddy ułożył łeb na podłodze i zaskomlał niechętnie, zapewne drocząc się z nią w tym momencie, a Chris poczuła przeciąg, którego nie powinno tu być. Spojrzała na jedno z zaryglowanych okien, które… no cóż nie było już zaryglowane. — Próbowałeś się wydostać? — spytała, chociaż nie potrzebowała odpowiedzi. Podeszła do źródła przeciągu. Część desek, którymi zabito okno, leżała roztrzaskana na podłodze, a okucia okien naznaczone były pociągnięciami wilczych pazurów. Dotknęła dłonią tych wyżłobień, wiedząc, że nie tak powinny wyglądać jego przemiany. — Nie dziwię się, następnym razem wybierzemy się do Zakazanego Lasu — zapewniła go, spoglądając w jego stronę i dopiero teraz dostrzegła, że jedna z jego przednich łap wygięta jest pod nienaturalnym kątem. — Naprawdę musiałeś złamać sobie rękę? — jęknęła załamana, wzdychając ciężko i kręcąc głową. Będzie potrzebowała Tony’ego i jego zdolności magomedycznych, bo ona sama nie potrafiła poskładać złamanej kończyny. Sięgnęła po zegarek ojca, pełnia miała się skończyć za kwadrans, a Anthony obiecał, że przyjdzie za pół godziny. — Księżyc zaraz zacznie zachodzić, połatamy cię, jak się przemienisz — obiecała, ale w odpowiedzi Ted zawarczał złowrogo. — Co jest — szepnęła, widząc, jak Tonks unosi łeb w stronę dziury w oknie, która wychodziła akurat w stronę błoni — czujesz coś? — Sama zerknęła przez dziurę, ale nic nie dostrzegła. Zadrżała, czując gęsią skórkę na całym ciele. To był znak… Znak, że jej intuicja wcale się nie myliła. Coś nadchodziło… I nim zdążyła wyartykułować swoje wątpliwości, przez wyrwę w oknie do Wrzeszczącej Chaty wdarł się nagły powiew wiatru, który przyniósł ze sobą mieszankę wielu zapachów. Mech… dym z chaty Hagrida… trawa z hogwarckich błoni… drewno… nawet czyjąś kolację z Hogsmeade… oraz coś co bardzo dobrze znała i doskonale rozpoznawała… — Wilkołak… 

Nie zważając na Teda, Crystal wybiegła z Wrzeszczącej Chaty, ile miała sił w nogach. Biegła przez podziemny korytarz, próbując złapać oddech, a droga wydawała się być dłuższa niż kiedykolwiek. Tunel ciągnął się, jakby z każdym jej kolejnym krokiem wydłużał się o kolejne metry. Zdawało jej się, że nie zdąży… Nie wiedziała, ile jej to zajęło, nim wybiegła na powietrze, wygrzebując się z wejścia pod Wierzbą Bijącą. Powiew wiatru otulił ją natychmiast, upewniając, że wcale się nie myliła, chociaż zdawało się to niemożliwe. Nie miał prawa tu być, nie miał prawa wiedzieć, gdzie ona jest i jak się tu dostać… A jednak. Ze strony Zakazanego Lasu, gdzie była ich polana, w jej stronę biegł duży, czarny wilk, którego jasne ślepia niemal świeciły w ciemności ostatnich chwil nocy. Jego zapach niemal ją odurzał, a towarzyszyła mu silna woń krwi… Był ranny. 

— Ian? — wyszeptała, ale w ciszy, która ogarniała błonia, jej głos był niemal jak krzyk, a z pewnością dla niego. Najeżył futro i przyspieszył, chociaż i tak biegł już w zastraszającym tempie. Sama ruszyła biegiem w jego stronę, a gdy dzieliły ich ostatnie metry, księżyc zaczął chować się za horyzontem. Gdy już mieli na siebie wpaść, wilkołak wybił się w powietrze jakby do skoku i w locie, w sposób niezwykle płynny przemienił się z powrotem w ludzką postać, osuwając się w jej ramiona. Impet z jakim na nią wleciał, niemal powalił ją na ziemię. — Na Merlina, co ci się stało? 

— Crystal… — wyszeptał chrapliwie w jej ramię, kiedy ona podtrzymywała jego zmęczone przemianą i szaleńczym biegiem ciało. Czuła, jak jego tors napiera na nią, a ten dotyk zdawał się ją w dziwny sposób paraliżować, jakby jego skóra i napięte mięśnie elektryzowały ją. Osunęła się na kolana, nie mogąc dłużej ustać na równych nogach, a w powietrzu coś zawibrowało, jakby niewidzialna bariera, którą właśnie ktoś roztoczył nad błoniami. Dopiero teraz mogła na niego spojrzeć. Pierwszym, co rzuciło jej się w oczy, była krew… Pełno krwi, która zastygła na jego ramionach, nogach, klatce piersiowej i twarzy. Nie potrafiła w tym zamieszaniu dostrzec, gdzie miał rany, z których się sączyła. Spojrzała na jego twarz i coś zakuło ją w sercu. Zdawało jej się, że już nigdy go nie zobaczy, że tamta noc w ich norze była ostatnią. On wtedy snuł plany o ich wspólnej przyszłości, a ona wiedziała, że o świcie nie będzie już przy nim. Wtedy pożegnała się z widokiem jego twarzy, który towarzyszył jej całe dotychczasowe życie. Mocno zarysowana szczęka pokryta ciemnym zarostem, prosty nos, którego nozdrza rozszerzyły się przy każdym wdechu, gęste brwi i czarne włosy, znacznie dłuższe niż to pamiętała i przede wszystkim oczy - jasne, stalowoszare, zawsze czujne, a teraz ledwie otwarte i przytomne. Ian Rivers był wszystkim tym, co symbolizowało jej dawne życie, które zakończyła poprzedniego lata, a teraz w niezrozumiały dla niej sposób, wdarł się do jej nowej rzeczywistości. 

— Co ty tu robisz? — szepnęła gorączkowo, kładąc dłoń na jego policzku, by w razie potrzeby ocucić go, gdyby stracił nagle przytomność. Setki pytań kłębiły się w jej głowie. To co działo się tej nocy, zdawało się być innym życiem, które nie miało nic wspólnego z tym, co miało miejsce teraz. — Powinieneś być w Wilczym Lesie. — Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, ciszę na błoniach przerwały odgłosy stóp uderzających o ziemię. Słyszała nawoływania, przyspieszone oddechy dwóch… nie, trzech osób, które zbliżały się coraz bardziej. Niemal czuła magię wibrującą dookoła nich. — Świetnie — syknęła zrywając się na równe nogi, gdy trzech mężczyzn wybiegło na błonia, trzymając przed sobą wyciągnięte różdżki. Crystal niemal intuicyjnie sięgnęła do swoich kieszeni, jedną ręką po różdżkę, drugą po kusze, która przecież nie miała jej się przydać tej nocy. I gdy wymierzyła bronią z naciągniętym bełtem w zbliżających się czarodziejów, którzy ścigali Iana, z zamku nadbiegli nauczyciele, najwidoczniej w jakiś sposób zwabieni zamieszaniem. Na przedzie była profesor Tonks, tuż za nią, nie mogąc dotrzymać jej kroku dyrektor McGonagall, a za nimi pozostałe grono pedagogiczne. — Jeszcze lepiej… 

— Żądamy wydania wilkołaka. — Tubalny głos poniósł się niemal echem po błoniach, a słowa wykrzyczane były przez czarnoskórego czarodzieja w fioletowym garniturze i pasującej do niego szacie. Był wysoki, miał pociągłą, poważną i wzbudzająca respekt twarz, a w prawym uchu błyszczał złoty kolczyk. Nie wiedziała, kim był ten człowiek, ale patrząc na niego nie zwracała nawet uwagi na dwóch pozostałych. Zasłoniła sobą Iana, który siedział na trawie, próbując się zebrać w sobie. 

Sytuacja była przerażająco napięta, Crystal w jednej dłoni trzymała kuszę, mierząc do nieznajomych, a w drugiej różdżkę, gotowa rzucić zaklęcie w Iana lub nawet w nauczycieli, gdyby zaszła taka potrzeba. Kątem oka spojrzała na Riversa… Pot na jego czole mieszał się ze strużką krwi, która spływała z rozcięcia na jego policzku tuż nad linią zarostu. Dreszcz przeszedł po jej plecach, a ona zapragnęła znaleźć się znów przy Tedzie i towarzyszyć mu w przemianie, lub jeszcze lepiej być razem z Tonym na boisku i patrzeć w gwiazdy… Jednak, gdy tylko poczuła zapach Iana, nie mogła stać bezczynnie… Nie potrafiłaby tak. I chociaż kompletnie nie rozumiała, co się dzieje ani jakim cudem doszło do tej sytuacji, musiała bronić Riversa. 

— A kim ty niby jesteś, że próbujesz mi rozkazywać? — krzyknęła w stronę czarnoskórego mężczyzny, nie chcąc pokazać, jak wiele stresu i strachu ją to kosztowało. Ale odpowiedź, którą uzyskała, tylko wszystko pogorszyła…

— Ministrem Magii.

— Cholera… — syknęła wściekle. Jakim cudem Ian pojawił się w Hogwarcie, ciągnąc za sobą ludzi z Ministerstwa Magii, instytucji, która w swych strukturach miała Departament Ósmy, a jego celem była likwidacja wszystkich wilkołaków. A tak się niefortunnie składało, że w okolicach Hogwartu były dwa wilkołaki. 

— Odsuń, się dziecko! — rozkazał czarnoskóry mężczyzna, robiąc kilka ostrożnych kroków w jej stronę. Chris zacisnęła palce na różdżce i kuszy, bojąc się, że to ją przerasta. Dlaczego dyrektor McGonagall i profesor Tonks jeszcze nie zareagowały? Dlaczego stała tu sama? 

— Nie ma mowy! — wrzasnęła na całe gardło, nie pozwalając by głos jej się załamał. Nie mogła dopuścić by ktokolwiek skrzywdził Iana. Nie wiedziała, czym naraził się ludziom z ministerstwa. Rivers bywał porywczy i niekiedy strasznie głupi. Była tego świadoma od zawsze, ale bardziej oczywiste stało się to w momencie, gdy się rozstali. Sama z nim przecież zerwała, niemal odgrodziła się od niego grubą kreską. Jednak nie potrafiła go teraz zostawić. Ciągle jej na nim zależało. Przecież nie zostawiła go dlatego, że przestała go kochać, ale z powodu jej ucieczki i tego, że nie wiedziała, co czeka ją w Hogwarcie… Ten rok wiele zmienił, ale czy z kolei naprawdę tak dużo?

— Dam sobie z nimi radę, Crystal — jęknął Ian, dźwigając się na równe nogi, a ona taktownie to zignorowała, chociaż miała ochotę odepchnąć go, by trzymał się z daleka.

— Już to widzę… — syknęła pod nosem, wiedząc doskonale, że akurat on usłyszał ją dobrze. Pospiesznie próbowała wymyślić jakiś plan ucieczki. Najłatwiej byłoby wskoczyć do tunelu, póki stojąca za nimi Wierzba Bijąca wciąż stała w bezruchu, a potem zgarnąć Teda i razem gdzieś zwiać. Szalony plan, ale może konieczny... — Stój za mną i się nie wychylaj. 

— Proponuję, załatwić tę sprawę bez użycia różdżek ani innej broni — odezwała się McGonagall, wymijając resztę grona pedagogicznego. Trzymała ręce w górze, w pokojowym geście, próbując uspokoić całą sytuację, ale nie było to możliwe. — Porozmawiajmy na spokojnie. Kingsley… Panno Owen… 

— Owen? — mruknął Ian, unosząc wysoko brew. 

— Siedź cicho — syknęła, chociaż rozumiała, że mogło być to dla niego potwornie dziwne, że posługiwała się nazwiskiem panieńskim jej mamy. Z resztą zapewne wszystko tutaj było dla niego niezrozumiałe, tak jak dla niej na początku. 

— Pamiętaj, King, że obiecałeś nie mieszać się w sprawy Hogwartu. — Głos profesor Tonks przerwał krótką chwilę ciszy, a Crystal dostrzegła, że matka Teda trzyma w dłoni różdżkę w pogotowiu. Mówiła tonem chłodnym i nie znoszącym sprzeciwu, jakby Minister Magii, którego nazwała niemal po przyjacielsku Kingiem, zaszedł jej za skórę. — Teraz tę obietnice łamiesz, mierząc w jedną z naszych uczennic. 

— Nie mam zamiaru zrobić jej krzywdy, Tonks, ale nie może utrudniać nam pojmania wilkołaka — oznajmił Minister Magii, ale jego głos zadrżał pod sam koniec. Chris czuła jego przyspieszony, nerwowy oddech, który wcale nie wskazywał na działanie adrenaliny, ale stres, który świadczył o tym, że nie był przekonany do tego, co robił. Wykorzystała ten moment i zapytała wściekle:

— Czego ty właściwie chcesz od Iana? 

— Napadł na ludzi w Hogsmeade. 

— Ja napadłem? — oburzył się Ian, stając tuż za nią tak blisko, że czuła jego oddech na swoim karku. — To oni się na mnie rzucili… z pochodniami. 

— Musi odpowiedzieć za swoje czyny — odezwał się jeden z mężczyzn, stojących za Kingsleyem. Dopiero teraz Chris dostrzegła pozostałą dwójkę. Nie znała tego, który właśnie się odezwał, ale po drugiej stronie Ministra Magii stał ojciec Tony’ego i Lizzy. Co on na Merlina tam robił? 

— To nie znaczy, że musisz się na niego rzucać połowa oddziału aurorów. Tyle dobrego, że nie sprowadziłeś Ósemki… — mruknęła z nieskrywaną złością profesor Tonks, nie chowając już dłużej różdżki, a jej kolejne słowa sprawiły, że Chris włosy stanęły dęba, niosąc za sobą okropne uczucie niepewności, którego nie potrafiła wyjaśnić. — Już zapomniałeś, że nie każdy wilkołak jest bestią?

— To mój obowiązek, Tonks…

— Więc chcesz wilkołaka? — rzuciła wściekle Crystal, sprowokowana beznadziejną reakcją Kingsleya. Każdy objaw ślepej niechęci względem wilkołaków doprowadzał ją do szału, a teraz sam Minister Magii głośno przyznał, że jego obowiązkiem jest ściganie i nękanie likantropów, którym nawet nie są w stanie udowodnić jakiejkolwiek winy. Miała tego serdecznie dość. Miała dość tajemnic, niedomówień i ukrywania się. Parę godzin temu, mogła stwierdzić, że jest najszczęśliwsza osobą w szkole, ale teraz dotarła do swojej granicy. Nadszedł czas by zagrać w otwarte karty. Nie opuściła ani różdżki, ani też kuszy, ale spojrzała Ministrowi Magii prosto w oczy i powiedziała: — W takim razie weź mnie. 

— Co ty mówisz, dziecko? — spytał, kompletnie zszokowany Kingsley, a Chris usłyszała, jak z ust McGonagall wydobywa się zbolały jęk, któremu nie mogła się nawet dziwić, ale zaszła już za daleko. Dyrektorka obiecała ją bronić, ale ona nie mogła zadowolić się własnym bezpieczeństwem, kiedy Ian mógł wpakować się w poważne tarapaty. Wzięła głęboki oddech i powtórzyła dosadnie:

— Chcesz wilkołaka, to weź mnie!

Minister Magii był w takim szoku, że aż zaniemówił. Spoglądał na Crystal bez zrozumienia, a potem na dyrektorkę i z powrotem na Chris. Trwało to dłuższą chwilę, a jego wzrok biegał między nią a McGonagall, jednak gdy zerknął również na Iana, oprzytomniał nagle.

— Porozmawiamy o tym później, Minerwo — rzucił srogo, przybierając wściekłą minę. Spojrzał na Crystal, a za jego spojrzeniem powędrowała również różdżka. — Tobą zajmę się później, a teraz opuść broń i oddaj tego wilkołaka. 

— Skoro chcesz go zabrać, będziesz musiał walczyć ze mną — krzyknęła tak głośno, że jej głos poniósł się echem po błoniach, a z koron drzew Zakazanego Lasu w niebo wzleciały dziesiątki ptaków. Crystal wiedziała, że nie ma szans. Stała naprzeciwko dorosłych, wykwalifikowanych czarodziejów, a ona była jedynie niedouczoną uczennicą z nikłym doświadczeniem w klubie pojedynków. Nie zamierzała jednak poddać się bez walki. 

— Chciałaś powiedzieć z nami — poprawił ją Teddy, który niespodziewanie pojawił się tuż obok niej. W pierwszym odruchu chciała odrzucić broń i się nim zaopiekować, jednak on sam trzymał mocno różdżkę, wspierając się o jej ramię, żeby utrzymać się na nogach. Wyglądał strasznie, a jego stan z pewnością był gorszy niż Iana. Był poraniony na całym ciele, ewidentnie kulał na prawą nogę, która ociekała krwią, a lewa, złamana ręka bezwładnie zwisała wzdłuż jego ciała. Był tak przerażająco blady, że Chris obawiała się, że zaraz zemdleje. On jednak z zaciętą miną, trwał obok niej. Nawet wysilił się na tyle, by jego włosy były w jego ulubionym odcieniu błękitu. 

— Właśnie — warknął Ian silnym głosem, garbiąc się tak, jak zawsze to robił, zanim rzucał się na przeciwnika — z nami. 

Pojawienie się Tonksa nie mogło umknąć niczyjej uwadze. Tylko jeden chłopak w szkole uwielbiał nosić kolorowe włosy, tylko jeden miał matkę nauczycielkę i tylko on mógł wywinąć jej taki numer, że pojawił się w opłakanym stanie pośrodku sytuacji beznadziejnie patowej, zgrywając bohatera. 

— Teddy, co się stało? — zawołała przerażona profesor Tonks, opuszczając różdżkę, gotowa by do niego podbiec, ale dyrektor McGonagall w ostatniej chwili złapała ją mocno za nadgarstek i powstrzymała. W tej samej chwili Minister Magii zagrzmiał wściekłym głosem:

— Ted, odsuń się natychmiast. 

— Dobrze się czujesz, Ted? — szepnęła Crystal, ignorując wszystkich dorosłych, którzy i tak nie mieli o niczym pojęcia. Czuła na swoim ramieniu jego ciepłą krew. Stan, w którym był, oznaczał, że Tony do niego nie dotarł, albo Teddy kompletnie olał jego i swoje rany. 

— Jest dobrze, w zeszłym miesiącu było gorzej — przyznał cicho i jakby na potwierdzenie swoich słów, wyprostował się, ale od razu jęknął boleśnie i skulił się. Nie pozwolił sobie jednak na długą chwilę słabości, bo uśmiechnął się zawadiacko i z beztroską w głosie oznajmił: — Skoro wszystkie wilkołaki mają walczyć, to nie może mnie tu zabraknąć. 

Krzyk profesor Tonks zagłuszył wszystko, włącznie z przerażonymi głosami nauczycieli i przekleństwami Kingsleya. Chris natomiast czuła drżenie ciała Teddy’ego. Ostatnie miesiące ukrywał prawdę o sobie przed wszystkimi, a już zwłaszcza przed swoją matką, a teraz wszystko wyszło na jaw. Nie tylko Crystal zagrała w otwarte karty i nie tylko ona będzie musiała zmierzyć się z konsekwencjami tego wszystkiego. Nie tak jego matka powinna się dowiedzieć o likantropii syna, ale jakoś musiało się to stać… Chris natomiast mimo tego, w jakim bagnie się znaleźli, czuła się pewniej mając po obu stronach Teda i Iana, nawet jeżeli byli poturbowanymi wilkołakami tuż po pełni.

— Nie chcemy wam zrobić krzywdy, nic nie zrobiliście — powiedział załamanym głosem Kingsley, nie potrafiąc już udźwignąć tej patowej sytuacji — ale wasz przyjaciel musi się z nami udać do Ministerstwa Magii. 

Crystal miała ochotę krzyknąć, że wydarzy się to po jej trupie, że prędzej zginie niż pozwoli komuś z Ministerstwa chociażby zbliżyć się do jej przyjaciela i Iana. Chciała dać Kingsleyowi do zrozumienia, że przybył do Hogwartu na marne, bo nie dostanie żadnego wilkołaka. Lecz nim zdążyła cokolwiek wykrzyknąć coś jakby niezwykle silna energia wypełniła powietrze. Ona, Ted i Ian spojrzeli w jednym kierunku, w stronę gdzie w oddali mieściły się bramy Hogwartu. Powietrze przyniosło wraz ze sobą zapach, który niemal nie powalił jej na kolana. Była to woń tak dobrze znana, za którą tak mocno tęskniła, że oczy zaszły jej łzami. Trzask żelaza rozległ się nagle, zwracając uwagę również pozostałych zebranych. 

— Co on tu robi? — szepnął Ian, wypowiadając na głos również niezrozumienie i ciekawość Crystal. Chociaż jeszcze sama nie dopuściła do siebie, kto nadchodził w ich stronę. A jednak…. Słyszała szelest trawy pod jego nogami i przyspieszony oddech. Wyczuwała wokół jego postaci aurę nadzwyczajnej pewności siebie, chociaż przecież nigdy się nią nie odznaczał, aurę mocy, która na zbyt długo była uśpiona. Wiedziała już… wiedziała kim była ta ciemna postać wyłaniająca się z gęstej mgły, którą przyniosła ze sobą jutrzenka. Chris rozpoznała go, ale nie jako jedyna… 

— Remus? — Szept profesor Tonks był czymś co nagle oprzytomniało wszystkich, chociaż nikt nie wierzył, że coś takiego mogłoby być możliwe. Kobieta wyrwała dłoń z uścisku McGonagall i wybiegła przed szereg, nie odrywając wzroku od zbliżającej się postaci. Jej głos, przerwał chwilę niedowierzania, która ogarnęła Crystal. 

— Tata? — Jedno słowo wydarło się z gardła Crystal, która wypowiedziała je równocześnie z Tedem. Spojrzeli na siebie zszokowani, ale natychmiast odwrócili wzrok z powrotem na przybysza. Zabrakło czasu by mogli się nad tym zastanowić, zabrakło jednego momentu, by Chris zapytała samą siebie skąd profesor Tonks zna jej ojca, kim był wilkołak, z którym ma syna i dlaczego Teddy, ten sam, którego prawdziwa twarz wydawała się Crystal tak znajoma, wypowiedział równo z nią to jedno, znaczące słowo. Zabrakło na to wszystko czasu, bo głos Remusa Lupina zadudnił im w uszach. 

— Opuść różdżkę, Kingsley — nakazał pewnym tonem, zanim w pełni wyłonił się z mgły. Wyglądał tak, jak zwykle, ale coś się w nim zmieniło. Miał na sobie tweedową marynarkę, nieco znoszoną, gdzieniegdzie połataną, tę samą, którą jej pożyczył rok temu podczas jej urodzin. Włosy chyba bardziej mu posiwiały, minę miał hardą, nieustępliwą, nie tak jak zawsze melancholijnie dobroduszną. W ogóle cała jego postać emanowała siłą, której Chris nie dostrzegała u swojego taty praktycznie nigdy. Był człowiekiem nieugiętym, był jej tatą - czarodziejem i wilkołakiem, który tym razem nie oddzielał swoich dwóch natur, a łączył je w sobie. Minister Magii nie zareagował na jego słowa, ciągle mierzył w Crystal różdżką, a raczej w Iana, który stał tuż za nią. — Powiedziałem, opuść różdżkę! — Remus machnął ręką, w której dzierżył różdżkę i nie wypowiadając żadnej formułki, rzucił zaklęcie, które odrzuciło Kingsleya i jego towarzyszy na odległość około dziesięciu metrów. — Nie masz prawa mierzyć w moją córkę.

Te słowa zmroziły każdego, kto był świadkiem tej sytuacji, nawet Crystal. Właśnie stało się to, do czego próbowała nie dopuścić od prawie roku. Jej tożsamość wyszła na jaw. Ludzie, którzy mieli tego nie wiedzieć, teraz usłyszeli z ust Remusa Lupina, że Crystal jest jego córką. Tej nocy nie tylko prawda o Tedzie wypłynęła, ale również prawda o niej, a może o nich… Nie istniały słowa, które mogły opisać miny gapiów, którzy zostali niemal sparaliżowani. Niektórzy patrzyli na Chris, inni na jej tatę, co niektórzy na profesor Tonks, a Ted biegał szaleńczym spojrzeniem między nią a Remusem. Ojciec Chris, nie zważając na nikogo ani też na to, że wywrócił właśnie życie wielu osób do góry nogami, podszedł do córki, kładąc jej dłoń na ramieniu.

— Wszystko w porządku, Chris? — spytał troskliwie, spoglądając na nią ciepłym spojrzeniem oczu, identycznych jak miała ona, a Crystal była w stanie pokiwać jedynie głową. Dotyk ojca urzeczywistnił jego obecność, tęsknota wypłynęła w jej głowie z zakątków, w które starała się ją zagnać i nie czekając na nic, przytuliła się do taty. Wtuliła twarz w materiał marynarki, rozkoszując się ziemistym zapachem mchu, książek i ziół, zapachem domu, a Remus otoczył ją ramionami. Gdyby nie pojawił się znienacka, wdałaby się w walkę z urzędnikami ministerstwa, którą musiałaby przegrać. Uratował ją i chociaż czekał ich teraz szereg kolejnych batalii, cieszyła się, że był obok. Brakowało jej go tak mocno, że nie potrafiła tego wyrazić. To on był powodem, dla którego tu przyjechała, to on powiedział jej o magii i możliwości nauki. Uważała, że chciała mieć możliwość wyboru, ale tak naprawdę chciała w pełni poznać swojego tatę. Kiedy ona trwała w uścisku ojca, Remus spojrzał nad jej ramieniem na Iana, wymieniając długie spojrzenie i zapytał: — Z tobą też, Rivers? 

— Lepiej niż ostatnim razem — stwierdził Ian, mając na myśli coś, o czym Chris nie miała pojęcia i starł wierzchem dłoni krew z policzka. Remus spojrzał na nich uważnie, usilnie ignorując obecność pozostałych osób. Chris odsunęła się od niego na odległość ramiona, gdy usłyszała, jak jego serce przyspieszyło. Zaczął się stresować. 

— Idziemy stąd — powiedział Remus, łapiąc Crystal za rękę, która była zbyt zszokowana, żeby zaprotestować — to wszystko było nieprzemyślane… 

— Nie! — krzyk profesor Tonks, zatrzymał ojca Crystal w pół kroku, gdy ten był już gotowy odejść bez słowa wyjaśnień. Matka Teda podbiegła do niego, a Chris dostrzegła łzy na jej policzkach. — Nie zgadzam się, nie pozwolę ci znowu odejść! — krzyczała, uderzając go pięściami w pierś. Każde słowo wzmagało jej szloch, ale ani płacz, ani też uderzenia nie robiły na Remusie większego wrażenia. Wydawało się, jakby był do takich wybuchów przyzwyczajony i po prostu czekał, aż to się skończy. — Nie możesz tak po prostu znowu mnie zostawić… 

— To nie ma nic do rzeczy — mruknął beznamiętnie Lupin, jednak matka Teda nie przestała na niego krzyczeć. — Tonks, przestań! — zawołał, próbując ją przekrzyczeć, ale i to nie poskutkowało. Złapał ją za nadgarstki, chcąc ją unieruchomić. — Nimfadoro! 

— Nie masz prawa mnie tak nazywać — wycedziła przez zaciśnięte zęby, robiąc wielkie oczy, a jej blado różowe włosy nastroszyły się i zmieniły kolor na wściekle czerwony, co z pewnością odzwierciedlało to, co właśnie czuła. Crystal nigdy nie widziała kobiety w takim stanie, ale jej ojciec musiał, bo złowrogi ton nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Zmierzył ją wzrokiem, nawet nie mrugając i stwierdził spokojnie:

— Jesteś już dorosła, powinnaś się przyzwyczaić do swojego imienia. 

— Nie masz prawa mówić mi, co powinnam robić — warknęła ostro, patrząc na niego wyzywająco. Coś błysnęło w jej ciemnych oczach, a Crystal na ten widok poczuła gęsią skórkę. — Jesteś ostatnią osobą, która mogłaby to robić — syknęła, wyrywając ręce z jego uścisku.  Kobieta była tak wściekła, że Chris nie zdziwiłaby się, gdyby wyciągnęła różdżkę i zaczęła miotać w jej ojca zaklęciami. Remus jednak stał wyprostowany, spoglądając na profesor Tonks z zaskakującym dystansem. — Tchórz uciekający bez słowa wyjaśnienia. Zostawiłeś wszystkich, przez siedemnaście lat nie dałeś znaku życia. Nie wiedzieliśmy czy żyjesz, szukaliśmy cię przez lata! 

— Nie pomyśleliście, że nie chcę być odnaleziony? — spytał jej ojciec lekko poirytowanym głosem i zrobił coś, co robił niezwykle często… Remus zmarszczył brwi w sposób Chris doskonale znany, charakterystyczne dla niego i... jeszcze kogoś. Nie odważyła się odwrócić ponownie w stronę stojącego obok niej Puchona. Scena, która rozgrywała się zaledwie dwa kroki od nich była wręcz hipnotyzująca. Wszyscy śledzili ją, tak jak ostatnie strony powieści, które kryją w sobie wszystkie rozwiązania i odpowiedzi. To miał być finał ich historii, noc odpowiedzi i koniec tajemnic. Spoglądała na ojca, którego twarz była niewzruszona, ale wzrok był mieszaniną niezrozumiałych dla niej emocji. Patrzyła na zrozpaczoną matkę Teda, która aż drżała na całym ciele, nie potrafiąc na spokojnie udźwignąć tej sytuacji. I nagle do niej dotarło, że brakowało jednego elementu w tym całym bałaganie, by wszystko stało się jasne. Tym elementem był jej tata. Im dłużej na niego patrzyła, tym więcej luk się wypełniało, a ona zaczynała rozumieć… Dlaczego dyrektor McGonagall tak bardzo starała się odizolować ją od rodziny Tonksów, dlaczego była tak wściekła, gdy uciekła na imprezę sylwestrową Syriusza Blacka, dlaczego tak chętnie zgodziła się na utrzymanie w tajemnicy tożsamości jej ojca. Nie chodziło tylko o jego dawnych przyjaciół… Ale też o wilkołaka, z którym profesor Tonks miała dziecko. Ojca Teddy’ego, który ostatni raz widziany był siedemnaście lat temu… 

— Zostawiłeś mnie i Teda! — wykrzyknęła z niepojętą wściekłością matka Tonksa, a jej krzyk zdawał się ranić Crystal niczym setki ostrzy. Lupin próbowała wyciszyć wszystko, co wokół niej się działo. Nie chciała słyszeć tych ciężkich oddechów, przyspieszonego rytmu serc wszystkich, którzy patrzyli na tę scenę. Chciała wyprzeć ze świadomości, że to co się działo jest prawdą. Chciała tego tak bardzo, że zapominała oddychać, wciągając raz po raz spazmatycznie powietrze…

— Miałem prawo zadecydować o swoim… — odwarknął natychmiast Remus, a zrobił to tak szybko, jakby była to przygotowana wymówka, którą mógł rzucić w każdym momencie, jako odbicie dowolnego zarzutu, ale gdy dotarł do niego sens słów wypowiedzianych przez matkę Teda, przerwał w pół zdania. — Ciebie i kogo?

— Mnie, tato — odezwał się Ted, który do tej pory, tak jak Crystal i wszyscy inni, wpatrywał się w kłótnię swojej matki i Remusa. Ojciec Chris spojrzał na niego z niezrozumieniem, gdy ktoś inny niż jego córka nazwał go tatą. Puchon zrobił niewielki krok do przodu, krzywiąc się z bólu, a potem zamknął oczy i cała jego twarz zaczęła się nieznacznie zmieniać. Crystal widziała to już kilka razy, zawsze uważała, że prawdziwa twarz Teda jest bardziej naturalna. Teraz już wiedziała dlaczego. Mocno zarysowana szczęka nadająca jego twarzy prostokątny, a nie trójkątny kształt, prosty, dość szeroki nos i włosy w odcieniu jasnego, nieco mysiego brązu… Wszystko to sprawiało, że wyglądał jak młodsza wersja Remusa Lupina. Gdyby nie czarne jak węgielki oczy, którymi wpatrywał się w przybysza równie intensywnie co on w niego, byliby nie do odróżnienia. Nikt nie mógłby temu zaprzeczyć, zwłaszcza, że Remus i Ted stali tak blisko siebie… 

— Tato? — wyszeptał Lupin, pojmując, co właśnie się stało. Otworzył usta, żeby powiedzieć coś jeszcze, ale szok kompletnie odebrał mu w tej chwili mowę. Bicie jego serca zwolniło, żeby kilka sekund później uderzyć boleśnie w jego piersi. Z wyrzutem spojrzał na profesor Tonks, zaciskając zęby, ale nie potrafił dłużej milczeć. — Jak mogłaś mi nie powiedzieć, że mam syna? I ty śmiesz cokolwiek mi wypominać?

— Zostawiłeś nas! — zarzuciła mu kobieta, ale on pokręcił nerwowo głową i stwierdził dobitnie:

— Zostawiłem ciebie! 

— To jakiś żart, prawda? — szepnęła Crystal, zmuszając się do spojrzenia na Teda, który również zwrócił w jej stronę twarz. Nie rozumiała, jakim cudem wcześniej nie dostrzegła tego oczywistego podobieństwa. Dlaczego nigdy nie wzięła pod uwagę, że ona i Ted… że oni… — To niemożliwe… 

— Kim ty jesteś? — wychrypiał Ted, wykrzywiając twarz we wściekłym grymasie. 

— A kim ty? — szepnęła, czując, jak w niej również narasta gniew. Gotowa była dać upust swojej złości, pragnęła tego, potrzebowała. 

— Wszyscy mają się natychmiast uspokoić! — zagrzmiała McGonagall, wzmacniając swój głos za pomocą różdżki, a gdy wszystkie spojrzenia skierowały się w jej stronę, poprawiła szatę i dodała gładko: — Dziękuję… — Dyrektorka zrobiła parę kroków, patrząc na każdego z osobna i westchnęła ciężko. — Sądzę, że każdemu z nas przyda się odpoczynek. Dużo odpoczynku i czas na przemyślenia. Opanujmy emocje i wtedy nadejdzie czas na rozmowy i wyjaśnienia — powiedziała, a jej ton nie wskazywał na to, że jest to propozycja, a polecenie, które musiało zostać wykonane. — Crystal, Ted i jeden z naszych niezapowiedzianych gości natychmiast udadzą się do Skrzydła Szpitalnego, gdzie Poppy z chęcią udzieli im niezbędnej pomocy — oznajmiła, a gdy profesor Tonks drgnęła, gotowa podążyć za synem, dodała natychmiast: — Będą w dobrych rękach. Resztę zapraszam do zamku, gdzie z pewnością uda nam się znaleźć dla każdego wygodne łóżko i miejsce przy stole.

— Minerwo, ten wilkołak jest niebezpieczny, spustoszył główną ulicę Hogsmeade — oznajmił Kingsley, który wraz ze swoimi towarzyszami zdążył pozbierać się z ziemi i również przysłuchiwał się kłótni, która rozegrała się na błoniach. — Musimy go stąd zabrać.

— Z tego co mi wiadomo, właśnie skończyła się pełnia — powiedziała ze spokojem, wręcz lekceważąco, a potem dopowiedziała: — Tonks trafnie zauważyła, że obiecałeś nie wtrącać się w sprawy Hogwartu. 

— Teraz to ty się wtrącasz — mruknął Minister Magii, zgrzytając zębami, a McGonagall spojrzała na niego krzywo.

— Skorzystasz z zaproszenia czy wracasz do ministerstwa?

— Zostanę i odejdę stąd dopiero wtedy, gdy oddasz go w moje ręce — stwierdził stanowczo Kingsley i wyprostował się, ale jednak schował swoją różdżkę za pazuchę. 

— Doskonale — mruknęła McGonagall, robiąc minę, która świadczyła o tym, że nie dopuszczała innej możliwości. — Fay, Neville, odprowadźcie proszę naszych uczniów do Poppy.

Na polecenie dyrektorki, dwóch najmłodszych nauczycieli podeszło w pośpiechu do Chris i Teda. Wyglądali na kompletnie zszokowanych i zdołowanych, ciągle zerkali przez ramię na Remusa i Tonks, którzy stali w bezruchu nie patrząc na siebie. Zapewne gdyby ich spojrzenia się spotkały, kłótnia wybuchłaby na nowo. Profesor Longbottom podszedł do Teda, a Dunbar stanęła przed Lupin, spoglądając na nią, a Crystal dopiero teraz dostrzegła, że jest cała ubrudzona krwią. Miała ją na ramieniu, gdzie Ted opierał swoją zranioną rękę, na bluzce, która przesiąkła krwią Iana, gdy ten osunął się w jej ramiona, na spodniach, bo przecież klęczała w krwawej kałuży we Wrzeszczącej Chacie i na dłoniach… 

— Wszystko w porządku, Crystal?

— Nic mi nie jest — rzuciła natychmiast, zaciskając dłonie w pięści. Każdą komórkę jej ciała wypełniała wściekłość, której nie miała jak teraz wyładować. Świadomość, że chłopak, którego uważała za przyjaciela, za najbliższą jej osobę w ostatnim czasie, ten sam, który ją wspierał, rozbawiał i pomagał, jest jej bratem, dopiero w pełni do niej docierała. Oznaczało to, że jej ojciec miał jeszcze jedno dziecko i to z kobietą, która nie była jej matką. Przez tyle miesięcy nie poznała tej prawdy, przez cały ten czas robiła z siebie idiotkę. Powinna była się domyślić, powinna była wiedzieć. Ogrom tej wściekłości był tak wielki, że nie skupiał się tylko na niej, ale też na Tedzie, jego matce, tacie… Nagle zapragnęła być jak najdalej od nich, odciąć się. Nie spojrzała nawet na Dunbar, cofnęła się i zarzuciła sobie rękę pokiereszowanego Iana przez ramię, żeby ten mógł się na niej wesprzeć. Zanim jednak ruszyła w stronę zamku, mruknęła jeszcze, kiwając  głową w stronę Tonksa: — Z tamtym jest gorzej. 

To było zaledwie kilkanaście metrów, które Chris chciała pokonać jak najszybciej. Jak najszybciej zniknąć i móc się schować. Próbowała skupić uwagę na uderzeniach serca Riversa, jednak z każdym krokiem, jego rytm zaburzało coś jeszcze. Pozwoliła sobie unieść wzrok tuż przed wejściem, a w drzwiach stały dwie osoby, które najwidoczniej również widziały to wszystko. 

Crystal spojrzała na Lizzy, na jej wielkie zagubione oczy, nie potrafiąc rozszyfrować tego, co kryła w swoich myślach, a potem przeniosła wzrok na Tony’ego. I bardzo tego żałowała, bo na jego twarzy mogła dostrzec wszystko. Jeszcze kilka godzin temu patrzył na nią z zachwytem i czułością, teraz ich miejsce zastąpił złość, zazdrość i żal… Ramię Iana zaczęło jej ciążyć, a ona wątpiła, że uda jej się go udźwignąć. Nie Riversa, a okrutny los, na który była skazana. 


4 komentarze:

  1. Mamy punkt kulminacyjny. Chwila na spokojny wdech... i wydech...
    Cóż tu się wydarzyło, nie spodziewałam się, że tak mocno to rozegrasz, w sumie nie wiem jaka była moja wizja tej chwili, ale raczej myślałam, że rozegrasz to stopniowo. A tu mamy jedno wydarzenie, które "wybuchnęło mi mózg", jak tej biednej emotce.
    Od początku. Rozdział zaczyna się neutralnie, kończy się szalony czas egzaminów. Pełnia i odkrycie między Tonym a Chris, że się sobie podobają. Splecione dłonie, pocałunek. Bardzo ładna scena, trzymająca w napięciu, bo ciągle z tyłu głowy miałam pytanie, co robi Ted i myślałam intensywnie nad tym, że Chris zamiast tych amorów, powinna do niego iść, bo Tonks coś wyrobi. Ta relacja z Tonym, wzajemna chęć dalszego życia we dwoje, deklaracja Tonny'ego, która tak naprawdę mówiła, że ma gdzieś całą likantropię, choć on, jako inteligenty facet, doskonale zdawał sobie sprawę, że akurat ta przypadłość ma ogromne znaczenie. Mimo to, dla niego liczyło się tylko to, że Chris chce zostać <3 mua, ta część jest super! Za to martwi mnie, że Tony wyczuł, kim jest Ian. Nie sądzę, żeby Chris kiedykolwiek do niego wróciła, choć w sumie sama sobie uświadomiła, że nie uciekła z powodu braku miłości do niego. Ale tej nocy ważny stał się ktoś jeszcze. W całej tej burzy, która nastąpiła i zapewne dziać się nadal będzie, może nie być czasu na refleksje nad związkami, a to może sprawić, że Tony poczuje się jednak odrzucony. Ciekawe czy przyjdzie do Chris i Teda to skrzydła szpitalnego. Zakładam, że tam rodzeństwo porozmawia, a potem Chris wyjdzie, bo nic jej nie jest,a Ted zostanie i być może dowie się co nieco o Lupinach od Iana.
    Droga Chris pewnie będzie wiodła ku Remusowi, a więc również ku Tonks. Powiem Ci, że nie spodziewałam się takiego buractwa po Remusie. Jak on mógł tak mówić, do naszej kochanej Tonks? Mam wrażenie, że brzmię jak Severus Snape, ale naprawdę to zachowanie Lupina było żałosne i jest we mnie wiele pogardy dla jego słów. Pytanie, dlaczego akurat to powiedział? Czy naprawdę miał Dory aż tak dosyć i dlaczego? Czekam na ich rozmowę, nie ukrywam, przyda się. Bardzo.
    Biedna Dora, trochę mam wrażenie, że ona też ma lekko nierówno pod sufitem, bo najpierw w pierwszym odruchu wyrywa się McGonagall i biegnie do Remusa, marnotrawnego ukochanego, na którego powrót liczyła przez tyle lat. A dopiero potem, gdy on ją tak zimno przywitał, zaczęła być na niego wściekła. Ma dobre, wierne i kochające serce, nie rozumiem dlaczego Remus ją porzucił, może rozumiem, że chciał być w harmonii ze swoimi zmysłami w Wilczym Lesie, ale dlaczego wybrał Meg, zamiast Tonks... Maggie też ma swój zadziorny, wilczy charakter. Ale i tak Remusa powinno bardziej ciągnąć do Dory! Mniejsza. Ta ich kłótnia przypominała mi codzienną kłótnię starych, żyjących ze sobą od wieków dziadków. Tak jakby te 17 lat nic nie zmieniły. I to mi się bardzo podobało, czerwone włosy Tonks, niewzruszony, znający ją od lat Remus, jak za starych czasów. Ech, tylko ta pogarda w słowach Remusa. Głupek chciał znowu odejść, nie porządkując swoich spraw. Dobrze, że Dora na to nie pozwoliła, liczę, że po rozmowach, które mam nadzieję się odbędą, zazna ona w końcu prawdziwego spokoju wewnętrznego. Na pewno ogromnym szokiem była dla niej przemiana Teda, a potem też zobaczenie jego prawdziwej twarzy. (Merlinie, jakie to musiało być trudne dla Teda. Pewnie poczuł się nagi, mało wartościowy. Lub wręcz przeciwnie, obecność ojca, który, jak sama opisałaś, roztacza wokół siebie ogromną siłę męstwa i czarów, mogła dodać Tedowi odwagi.)
    Tak btw Remus świetnie włada różdżką, jak na człowieka, który od siedemnastu lat nie stosował zaklęć. Na pewno jest tu jego duża praca; mimo lat spędzonych w lesie musiał dbać jakoś o te umiejętności, bo ja to tak, sama potęga czarodzieja chyba nie wystarczy, żeby tak sobie bez problemu obezwładnić Kingsleya, który od zawsze był świetnym aurorem, a nie sądzę, że jako minister jakoś bardzo skapciał :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Chwała McGonagall za przerwanie tej kłótni. Chociaż nie, w sumie to byłam ciekawa co się stanie dalej ;) a teraz muszę czekać prawie dwa tygodnie, żeby się tego dowiedzieć!
    Jest jeszcze kwesta spraw ministerialnych, Nie ma ósemki, ale są Charles, Neville, ta Dunbar i jakiś nie przedstawiony nam dokładniej autor. Nawet jeśli King dogada się z Dorą i McGonagall i będą mieć po swojej stronie Neville'a, to nie wiem jaki jest teraz Charles, nie znam drugiego aurora i Dunbar, więc nie wiem jak zareagują, a czyszczenie pamięci to chyba zbyt gruba akcja. Ale przecież Ted nie może mieć teraz problemów z ministerstwem, ósemką itd. :( O Ianie nic nie mówię, nieprzystosowany mięśniak, poszedł w tłum ludzi, to go zaatakowali. Ale Teddy… Liczę, że dyrektorka będzie w stanie zachować zimną krew i uratuje sytuację. Kochana McGonagall, wszystkie jej starania, rozterki poszły w łeb w jeden wieczór. No ale teraz bardzo ważne będę rewelacje, które przyniósł Remus, więc mam nadzieję, że to będzie dla Kinga ważniejsze niż wilkołaki w wieku okołoszkolnym.
    Syriusza jak zawsze ominęła najciekawsza akcja xD Ale czekam, aż nastąpi moment jego wejścia na scenę :D

    Czekam z ogromną niecierpliwością do następnego rozdziału. Założyłam "tellonym", ale w sumie stwierdziłam, że jednak nie chcę spojlerów, więc nie korzystam.

    Dziękuję za ten rozdział, naprawdę ogromnie chciałam go przeczytać, a jednocześnie, by się nie kończył. W trakcie czytania miałam wątpliwość czy dobrze zrobiłaś, wrzucając tu tyle rewelacji na raz - Ian, zaraz potem Remus itd. Teraz, gdy jestem już po, myślę, że to było okay. Jednocześnie czekam na dalsze dobre rozegranie fabuły. Czeka nas zapewne parę trzymających w napięciu rozdziałów. Brawa za dzisiejszą pracę!

    Ściskam mocno <3,
    Magda

    P.S. Zastanawiam się, jak wyglądał czas, zanim Remus wyruszył. Czy myślał co powie Tonks, co Syriuszowi itd? Czy w ogóle o nich myślał jakoś bardziej. Bo o ile Dorze mógł po prostu powiedzieć, że ma prawo sam o sobie decydować, o tyle nie wierzę, że taki zamykający argument jest odpowiedni na Łapę... albo Andromedę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz, jak czekałam na Twój komentarz pod tym rozdziałem ❤ Tym bardziej cieszę się, że jest taaaaaki długi.
      Od samego początku wiedziałam, że w taki sposób prawda wyjdzie na jaw. Było to dla mnie tak pewne, że w którymś momencie zaczęłam się wahać czy aby na pewno to będzie dobre? Ostatecznie chyba wyszło całkiem, całkiem… Co nie? ;)
      Scena Tony’ego i Chris była dla mnie bardzo ważna. Chciałam pokazać to w miarę płynne przejście z posiadania wspólnego przyjaciela/bliskiej osoby, którą jest Teddy do momentu, w którym to oni dla siebie nawzajem są najważniejsi. Też sam fakt, że działo się to wszystko podczas przemiany Teda dużo znaczy. Głównie w kontekście Tony’ego, który przecież się czegoś domyśla i powinien raczej wziąć stronę przyjaciela, ale w tej chwili to uczucie do Crystal było ważniejsze. Pytanie tylko czy słusznie, czy też nie? No ale jak postąpić inaczej, kiedy dziewczyna, na której ci zależy, mówi ci, że bez względu na wszystko zostaje przy tobie. Tutaj racjonalizm i krukońskie myślenie nie ma nic do gadania.
      Czy Tony wyczuł Iana? Hm… możliwe, w końcu mamy tu wilkołaka, który zna Chris i z pewnością szuka jej uwagi, więc nie trudno się domyślić, że coś ich łączyło. Warto się zastanowić, kto będzie odrzuconym w tym trójkącie.
      Ah ten Remus… Trzeba trochę chłopaka zrozumieć. Chociaż troszeczkę. Już pomijając wszystkie jego motywy sprzed lat, to teraz też nie jest w komfortowej sytuacji. Niejako został zmuszony do powrotu, gdzie ma mnóstwo spraw niezałatwionych. Ludzie raczej unikają czegoś takiego, ale on nie miał wyjścia - w końcu chodziło o jego córkę. Na jego buractwo należy więc spojrzeć trochę przez pryzmat takiej pozy obronnej. Z resztą pewnie inaczej zachowałby się piętnaście lat wcześniej, a inaczej właśnie teraz. W końcu ułożył sobie życie, zdystansował się, może nawet trochę zapomniał. A teraz wpada w sam środek zawieruchy i musi sobie poradzić.
      Dobrze podsumowałaś Tonks, dziewczyna ma lekko nierówno pod sufitem. Jej również nie można się dziwić. Przez tyle lat nie udało jej się znienawidzić Lupina, ale ma w sobie ogrom żalu, który też musiała w końcu wykrzyczeć.
      Oh, biedna Maggie zawsze przegrywa z Tonks przy porównaniach. Ale kurcze, one są do siebie takie podobne.
      Zależało mi, żeby właśnie ich kłótnia była taka jak między starym małżeństwem, żeby ci, którzy ich znali, patrząc na nich teraz dostrzegali tych samych ludzi, którzy nieustannie kłócili się ze sobą naście lat wcześniej.
      Prawdziwa twarz Teda… cóż mogę chyba już powiedzieć, że stopniowo Ted będzie porzucać wykreowane podobieństwo do Blacków na rzecz wrodzonego podobieństwa do ojca. Taki mały manifest w obliczu tego co się wydarzyło i jeszcze będzie działo…
      Umiejętności Remusa to raczej nie kwestia treningów, raczej fakt, że ta magia w nim drzemała i kumulowała się przez wiele lat. Kto wie może gdyby wstrzymywał się dłużej, brak magii byłby dla niego naprawdę szkodliwy? Lubię sobie tak myśleć. Że właśnie magia wypełnia czarodziejów, a jej używanie, pozwala tę energię wyładować i zachować równowagę. A poza tym z Remusa to całkiem dobry “szermierz” magiczny był zawsze i wziął Kinga z zaskoczenia.
      Dobrze, że z Kingiem nie przybyła Lucille. Tutaj zapewniam, że raczej w tym towarzystwie, które mamy w Hogwarcie, King jako tako ma jeszcze coś do powiedzenia, będąc ministrem. Z resztą szkoła zawsze miała na pieńku z Ministerstwem Magii, nawet za czasów Dumbledore’a i rządziła się swoimi prawami.
      Z tym wiekiem okołoszkolnym Iana to nie przesadzajmy, facet ma już prawie ćwierć wieku na karku xd Ale przydałoby mu się trochę doedukować i popracować nad umiejętnościami społecznymi.
      No Łapa to już chyba prawdziwy emeryt, bo nie ma go tam, gdzie być powinien.
      Też miałam problem z tym, ile się działo w tym rozdziale. Bo przecież pełnia, romans, pojawienie się Iana i Remusa, no i co najważniejsze i kluczowe - prawda wyszła na jaw. Strasznie dużo tego, ale zbliżamy się do końca I części i nie ma czasu na rozwlekanie i dawkowanie wszystkiego. Z resztą w przypadku naszych bohaterów by się to nie sprawdziło…

      Usuń
    2. Co mogę Ci odpowiedzieć na Twoje P.S. Remus chyba niewiele myślał. Jedynym celem było uchronienie córki. Reszta nie miała większego znaczenia. A poza tym nie wiedział, że Dora została nauczycielką, nie wiedział kogo spotka, kto jeszcze żyje, a kto nie. Nadal myślał, że Syriusz jest w niekończącej się śpiączce. Może liczył jedynie na spotkanie z McGonagall?
      Dziękuję za komentarz i ściskam Cię mocno! ❤

      Usuń