Sylwestrowa noc mogła zostać śmiało zaliczona do najdziwaczniejszych i najbardziej stresujących momentów w życiu Crystal. Spotkała ludzi, których widziała na skraju Wilczego Lasu i okazało się, że byli rodzicami jej przyjaciół, słyszała o dziwnym leku na likantropię z ust człowieka, który był ofiarą Greybacka i jakby jeszcze tego było mało, stanęła oko w oko z Syriuszem Blackiem, który w jej przekonaniu był martwy, a żeby było jeszcze zabawniej, to on był gospodarzem imprezy, to on był wujkiem Teda i to on chyba przejrzał jej kłamstwo… Przerażała ją myśl, że najlepszy przyjaciel jej taty był jakoś związany z profesor Tonks, albo z ojcem Teda… Zbyt wiele koligacji się pojawiło, a świat, który po wyjściu poza granice Wilczego Lasu wydawał jej się być ogromnym, stał się rozpaczliwie mały.
Nie bawiła się dobrze, chociaż zapewniała Teddy’ego, że tak właśnie było. Właściwie cała ta ucieczka z Hogwartu była dla niej emocjonalną karuzelą, której nie chciała doświadczyć i która nie skończyła się wraz z powrotem do szkoły.
Zgodnie z dobrą radą profesor Tonks, chciała wrócić do zamku przed świtem i zaszyć się niezauważona w swoim dormitorium. Miała dość tej nocy i chciała, żeby jak najszybciej się skończyła. Wszystko jednak było przeciwko niej. Droga powrotna Błędnym Rycerzem dłużyła się w nieskończoność, musiała czekać w zaułku Hogsmeade, zanim Miodowe Królestwo się otworzy, żeby przyjąć nową dostawę i przemknąć się między kartonami czekoladek i lizaków, a kiedy była w końcu w szkole, nie dane było jej odetchnąć. Co prawda do wieży Gryfonów dostała się bez trudu, ale jej plan wpadnięcia do dormitorium z głośnym przekleństwem na ustach pokrzyżowała osoba, której zupełnie się nie spodziewała. Na jej łóżku, pośród całego bałaganu pozostawionego na święta przez jej współlokatorki siedziała dyrektor McGonagall. Spojrzenie miała surowe, usta tak mocno zaciśnięte, że aż wargi jej zbielały i nawet fakt, że ubrana była w szlafrok w szkocką kratę nie był w stanie sprawić, że wyglądałaby mniej groźnie. Crystal z trudem przełknęła paskudne przekleństwo, które jeszcze chwilę temu chciała głośno wykrzyczeć w poduszkę.
— Witam, panno Lupin. Przyszłam złożyć ci życzenia noworoczne — odezwała się dyrektorka, a jej głos był tak lodowaty, że Chris aż przeszły ciarki. Momentalnie skuliła się w sobie, gdy McGonagall powoli wstała z jej łóżka i stanęła naprzeciwko niej. Mina kobiety była nieprzenikniona, aż do momentu gdy nie przemówiła głosem, którego każda nuta mówiła o tym, jak bardzo jest zła i zawiedziona: — To niemożliwe, że naprawdę wierzyłaś w to, iż nie zauważę twojej lekkomyślnej ucieczki! Mówiłam tobie, panno Lupin, że nie możesz tam jechać, że nie masz prawa…
Crystal wstrzymała oddech, a oczy zaszły jej łzami. Policzki piekły ją ze wstydu i złości. W pierwszej chwili chciała potulnie zwiesić głowę, przyznać rację i powiedzieć, że postąpiła źle, ale nie mogła tego zrobić. Zacisnęła pięści, tym razem już nie ze strachu przed konsekwencjami ucieczki, a ze złości.
— Tak, mówiła pani — mruknęła przez zaciśnięte zęby. — Szkoda tylko, że zapomniała mi pani powiedzieć dlaczego… — wyrzuciła z wściekłością, nie spuszczając wzroku z dyrektorki, która pozostawała nieugięta. — Że nawet słowem nie wspomniała pani o tym, że najlepszy przyjaciel mojego ojca żyje. Ale nie miała pani żadnych skrupułów, żeby kilka dni temu podarować ich wspólne zdjęcie! — wykrzyczała na całe gardło, wskazując dłonią ramkę stojącą na jej stoliku. Oddychała ciężko, jeden oddech gonił drugi. Wyrzucona z siebie złość, zabrała jej sporo siły. — Co to miało na celu?
— Uświadomienie ci, że… — zaczęła dyrektorka, spoglądając na zdjęcie w ramce i nagle urwała, żeby odwrócić się w stronę Crystal ze złością. — Nie będę się przed tobą tłumaczyć, to twoje zadanie. Coś ty sobie w ogóle myślała?
— Teddy i ja…
— Teda w to nie mieszaj — przerwała jej ostro McGonagall, a Chris zamilkła natychmiast. — Masz własny rozum, a on jest wychowankiem Huncwota.
— Dokładnie tak samo jak ja — zauważyła z wyrzutem Crystal.
— To co innego! — krzyknęła McGonagall, a potem dodała już znacznie spokojniej: — To zupełnie co innego…
— Wątpię, pani dyrektor — syknęła ze złością. Nie potrafiła opanować emocji, nie w momencie, gdy prawie wszystko się posypało, a ona nie miała pojęcia, co robić dalej. Nie w chwili, w której nie mogła ufać nawet McGonagall. — Jak mogła mi pani tego nie powiedzieć?
— Dokładnie tak samo, jak nie powiedziałam nikomu tego, kim jesteś naprawdę — przyznała beznamiętnie dyrektorka, zaciskając wargi.
— To niesprawiedliwe!
— Owszem, ale radzę sobie z tą niesprawiedliwością, chociaż czuję względem tego niewyobrażalne poczucie winy — stwierdziła bez zająknięcia, unosząc wysoko głowę, a gdy Chris otworzyła usta, żeby już coś powiedzieć, przerwała jej: — Teraz ja mówię. Musisz w końcu sobie uświadomić, że nie tylko twoje życie się zmieniło, a jeżeli twoja tajemnica wyjdzie na jaw, możesz zniszczyć naprawdę wiele. Po wojnie wszyscy zdołali sobie poukładać pewne sprawy w życiu…
— Zakładając, że mój ojciec nie żyje albo gdzieś się chowa — wcięła jej się Chris, parskając wściekle. — Rozumiem.
— Tak ci się tylko wydaje.
— To może w końcu mi pani wszystko wytłumaczy? — zapytała ze złością Lupin, ale złowrogi błysk w oku nauczycielki nie był pozytywną odpowiedzią.
— Nie możesz pojawić się znikąd i oczekiwać, że wszyscy będą spełniać twoje życzenia. Uświadom sobie, młoda damo, że obowiązuje mnie względem pewnych osób znacznie więcej ważniejszych spraw, niż obietnica dana tobie — powiedziała szybko, prostując się jak struna, a każde słowo wręcz ociekało złością i rozczarowaniem. — Niektóre sprawy są bardziej skomplikowane niż sobie wyobrażasz.
— Ja już nic sobie nie wyobrażam! — wykrzyczała z żalem Crystal. Nie chciała już niczego się domyślać, nie chciała niczego ukrywać. To wszystko ją przerosło i nie potrafiła się odnaleźć. Nie rozumiała, co to wszystko oznaczało dla niej, dla jej rodziny i przyjaciół. Nie wiedziała, co musi zrobić. Nic już nie wiedziała…
— Zabroniłam ci tam jechać dla twojego i ich dobra — powiedziała ostro McGonagall. Już nie krzyczała, ale to było nawet gorsze, bo jej słowa jeszcze mocniej docierały do Crystal. — Skoro nie jesteś w stanie dalej ukrywać swojej tożsamości, musisz być gotowa, żeby powiedzieć prawdę, ale wtedy nic już nie będzie takie samo. Ta decyzja będzie nieodwracalna — stwierdziła dobitnie, robiąc kilka kroków, a Crystal podążyła za nią wzrokiem. — Chciałam ci pomóc zmierzyć się z jej konsekwencjami, ale jeżeli dalej tak ma wyglądać twoje zachowanie, to na mnie nie licz. Staram się, żeby ta cała sytuacja przyniosła jak najmniej strat — przyznała, patrząc na nią z wyrzutem. — A twoje wycieczki do Syriusza Blacka w niczym nie pomagają!
Crystal z trudem powstrzymywała łzy. Kręcąc głową, cofnęła się i oparła plecami o kolumnę jej łóżka, która chyba cudem utrzymała ją przed upadkiem. Powinna była posłuchać McGonagall i posłusznie siedzieć w zamku. Wtedy nie spotkałaby Blacka i nie byłoby tych wszystkich problemów… Ale czy na pewno? Jej przyjaźń z Tedem była bliska, prędzej czy później poznałaby jego rodzinę. I tak poznałaby Syriusza Blacka, a ten koszmar wydarzyłby się po prostu kiedy indziej. Jej wycieczka do Syriusza Blacka i tak by się wydarzyła. Do Syriusza Blacka, który był…
— Kim on jest? — spytała cicho, unosząc wzrok na McGonagall. — Kim Syriusz jest dla Teda?
— Wujkiem, kuzynem jego babki, Andromedy… — przyznała powoli dyrektorka, cedząc każde słowo. — Po tym, jak wybudził się ze śpiączki i potem, jak już wojna się skończyła, zaopiekował się rodziną Tonksów.
— Tata o tym wiedział? — spytała, zastanawiając się czy to przypadkiem ojciec jej nie okłamał.
— Nie — odpowiedziała McGonagall — to wszystko miało miejsce po jego zniknięciu.
— Syriusz, on tak dziwnie na mnie patrzył… — przyznała, spuszczając wzrok i po raz kolejny poczuła ciarki na myśl o stalowych oczach Blacka. — Chyba mnie poznał.
— Módl się, żeby tak nie było, dziecko — stwierdziła McGonagall, rzucając jej ostatnie spojrzenie i podchodząc do drzwi. — Jeżeli Black uświadomi sobie kim jesteś, nie będzie milczeć. — Crystal skuliła się w niemym szlochu, czując, jak grunt pod jej nogami się rozpada, a nim dyrektorka zatrzasnęła za sobą drzwi, dodała jeszcze: — Twoje następne egzaminy odbędą się pod koniec marca, nie widzę powodu, byśmy musiały do tego czasu się spotykać.
***
Wyruszając w nieznane i opuszczając Wilczy Las, nie zakładała, że będzie łatwo. Ale nie sądziła również, że w ciągu kilku miesięcy wszystko się tak skomplikuje. Mogła śmiało przyznać, że cały okres jej pobytu w Hogwarcie stał pod znakiem wątpliwości. Każda kłopotliwa sytuacja sprawiała, że pojawiało się coraz więcej pytań odnośnie tego, czy jej decyzje były słuszne. I nadal nie miała tej pewności. Co gorsza, wszystko było coraz bardziej zamglone…
Z trudem potrafiła odpowiedzieć chociaż na marną część tych pytań. Zastanawiała się na tym, po co właściwie przyjechała do Hogwartu. I chociaż myśląc o tym, jej głowę zalewała fala myśli, to spośród nich Crystal wyławiała tę najbezpieczniejszą. Jesteś tutaj, żeby się uczyć, Crystal, mówiła sobie, pamiętaj o tym. I pamiętała, właściwie próbowała myśleć tylko o tym. Przecież nie osiągnęła nawet połowy z tego, co sobie zaplanowała. Zdała dopiero pierwsze egzaminy, a przed nią było ich jeszcze całkiem sporo. McGonagall dobitnie jej o tym przypomniała, ustalając termin kolejnych testów.
Sprowadziło ją to na ziemię, a raczej nie pozwoliło jej chodzić z głową w chmurach i to bardzo burzliwych… Nie narażała się dyrektorce, nie zadawała kłopotliwych pytań, siedziała z nosem w książkach, jakby od tego zależało jej życie. Poświęciła na to każdą wolną chwilę. Nie było to czymś złym, wręcz przeciwnie podciągnęła się z wielu przedmiotów i nadgoniła zaległości. Nauczyciele bardzo chwalili ją na zajęciach dodatkowych. Profesor Dunbar stwierdziła, że wkrótce będzie mogła zacząć uczyć się transmutacji humanoidalnej, a profesor Longbottom zasugerował nawet, że za niecały miesiąc mogłaby już przystąpić do egzaminu. Z resztą nie był w tej opinii osamotniony.
— I to by było na tyle… — stwierdziła profesor Tonks podczas kolejnych poniedziałkowych zajęć. Kobieta usiadła na swoim biurku i kołysząc nogami, spoglądała na Crystal, która wpatrywała się w swój podręcznik. Od wpadki po imprezie sylwestrowej, Lupin nie czuła się już tak swobodnie w towarzystwie… Właściwie w towarzystwie kogokolwiek. — No proszę, mamy połowę stycznia i już skończyłyśmy materiał na egzaminy w marcu — zauważyła nauczycielka, przekrzywiając głowę i uśmiechając się w dziwny sposób. — Teraz chyba będziesz miała więcej czasu na swoje sprawy…
— Mam wrażenie, że moje sprawy to tylko nauka — mruknęła markotnie Crystal, po czym westchnęła i dodała szybko, nie chcąc by profesor Tonks sama drążyła temat: — Ciągle obiecuję sobie, że po egzaminach przestanę myśleć o nauce, ale…
— Wydawało mi się, że sporo czasu spędzasz z Teddym — zauważyła nauczycielka, a jej głos podszyty był nutką rozbawienia i ciekawości — a jego do nauki potrafi zaciągnąć tylko Tony.
— Tony każdego potrafi zaciągnąć do nauki — zgodziła się Chris i uśmiechnęła się delikatnie, przypominając sobie, jak Anthony ostatnio spetryfikował Teda i siłą przeniósł do biblioteki, żeby zmusić go do nadrobienia zaległości po jego wypadku.
— Powiedz szczerze, Crystal — odezwała się matka Teda, sprowadzając ją na ziemię i uśmiechnęła się tajemniczo — bo od mojego syna niczego się nie dowiem. Co jest między wami?
— Między nami? Nic… — zająknęła się zaskoczona. — Znaczy przyjaźnimy się, to tyle…
— Proszę, nie wciskaj mi tu kitu, Crystal… — mruknęła profesor Tonks, wywracając oczami, a Chris aż otworzyła usta ze zdziwienia.
— Słucham?
— O żadnej dziewczynie nie mówił tyle, co o tobie — mruknęła zaczepnie nauczycielka, pochylając się w jej stronę jeszcze bardziej. — Jesteście razem?
— Nie… — wydukała Crystal, robiąc wielkie oczy.
— Jesteście…
— Pani profesor! — zawołał Chris, a policzki zapiekły ją do żywego. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek przeprowadzała takie rozmowy z rodzicami Iana, a teraz, chociaż naprawdę nic nie łączyło jej z Teddym, miała wrażenie, że spali się ze wstydu. Zwłaszcza, że wyszło na jaw pokrewieństwo między Tedem, a najlepszym przyjacielem jej ojca. Nie wiedziała, co by zrobiła, gdyby związała się wcześniej z Tonksem, a potem spadłaby na nią rewelacja, że Syriusz Black to wujek jego matki. To było zbyt abstrakcyjne i mogła dziękować wszystkim istniejącym bóstwom za to, że uczucie między nimi było najczystszą przyjaźnią. Chociaż może niestety nie najtrwalszą. Od kiedy prawda, a raczej jej skrawek, wyszła na jaw, nie potrafił do końca odnaleźć się w jego towarzystwie, a on ciągle gdzieś znikał i tego wspólnego czasu, o którym mówiła profesor Tonks, nie było już tak dużo.
— No dobra — jęknęła nauczycielka, podnosząc ręce w poddańczym geście, chociaż kąciki jej ust uniosły się do góry — to wasza sprawa, ale mogłabyś okazać więcej szacunku przyszłej teściowej.
— Między mną i Tedem naprawdę nic nie ma — wycedziła przez zęby, wracając do kartkowania podręcznika. Udawała, że tematy z trzeciego roku niezwykle je fascynują. — Wyjaśniliśmy sobie to już dawno…
— Czyli coś było — zawołała zadowolona nauczycielka, klaszcząc w ręce, a Chris jęknęła żałośnie:
— Pani profesor…
— Tonks — poprawiła ją po raz tysięczny od ich poznania, ale Chris nie słuchała. Nie tylko dlatego, że teraz bardziej niż zwykle miała opory przed takim spoufalaniem się z nauczycielką, ale również z powodu tego, co zobaczyła w swojej książce.
Na zajęciach z Obrony rzadko kiedy korzystała z książek. Były całkiem zbędne, bo profesor Tonks uczyła świetnie i nie miała zwyczaju zagłębiać się w, jak to sama nazwała, podręcznikowy bełkot. Szła zgodnie z materiałem, ale stawiała na praktykę. Między ćwiczeniami pozwalała Chris zerknąć do książki, ale właściwie nie było potrzeby by to robić. Obrona przed Czarną Magią była jedynym przedmiotem, do którego nie musiała kuć i zarywać nocek, bo całą wiedzę i praktykę przyswajała na zajęciach. Może to dzięki podstawom, które przekazał jej tata, a może po prostu profesor Tonks była genialną nauczycielką. Jednak teraz, gdy bezmyślnie kartkowała podręcznik, próbując uciec od niezręcznej rozmowy, dostrzegła niedopatrzenie ze strony matki Teda, którego kto, jak kto, ale ona nie mogła przepuścić.
— Zapomniała pani o jednym temacie — zauważyła, otwierając podręcznik szeroko. Wzrok nauczycielki padł na książkę, a Crystal miała wrażenie, że kobieta całkowicie pobladła nie tylko na twarzy, ale również jej różowe włosy stały się mniej nasycone. Poczuła gęsią skórkę, ale nie mogła odpuścić. Nie w momencie, gdy natknęła się na temat o wilkołakach… — W podręczniku dla trzeciego roku…
— Przerobiłyśmy wszystko, Crystal — przerwała jej natychmiast nauczycielka, odwracając wzrok od książki. Ton, jakim to powiedziała, był ostry, ale nie chodziło o złość, raczej o strach, chociaż i tego Chris nie była pewna. Może powinna wtedy posłuchać instynktu i nie drążyć dalej tematu, ale z drugiej strony to właśnie instynkt mówił jej, że to wcale nie jest niedopatrzenie, że profesor Tonks nie ominęłaby tych lekcji przez przypadek.
— Temat dwunasty w podręczniku — mruknęła, odwracając książkę w stronę nauczycielki, jakby chciała udowodnić, że ma rację, ale również żeby zobaczyć reakcję matki Teda.
— Twój podręcznik jest nieaktualny — mruknęła nauczycielka, nie zerkając nawet w jej stronę. Crystal zacisnęła pięści na podręczniku i mruknęła:
— Ten był podany w spisie książek…
— Nowe wydanie — stwierdziła profesor Tonks, unosząc głos, ale gdy jej spojrzenie spoczęło na Crystal, westchnęła ciężko i powiedziała już spokojniej, chociaż ciągle w jej głosie słyszalna była nerwowa nuta: — Nowe, powojenne wydanie było podane w spisie. Twój podręcznik jest używany…
— Czyli temat wilkołaków… — warknęła Chris i tym razem to ona się uniosła, ale nim skończyła zdanie, nauczycielka przerwała jej:
— Nie ma tego tematu.
— Ale wilkołaki są — wycedziła przez zaciśnięte zęby Crystal, próbując zapanować nad złością. Miała tego dość. Każdy temat w świecie magii można było nazwać tematem tabu. O tym się nie mówi, o tym się nie wspomina, o tym nawet myśleć nie wolno… Mogła to zaakceptować, gdy chodziło o sprawy, które po prostu ją interesowały, tak jak kwestia ojca Teda, ale teraz chodziło o coś, co dotyczyło jej bezpośrednio. Rozmawiała nieraz z McGonagall o wilkołakach, Wilczym Lesie i ani razu nie usłyszała, żeby to był cholerny temat tabu. Najchętniej pognałaby do gabinetu dyrektorki i zażądała wyjaśnień, ale w obliczu ostatnich wydarzeń nie mogła liczyć na rozwianie jej wątpliwości. Chris spojrzała z żalem na profesor Tonks, która również przyglądała jej się smutno. — Istnieją. Wojna tego nie zmieniła.
— Crystal, proszę… — jęknęła profesor Tonks, ale Chris nie odpuszczała, nie mogła tego zrobić, skoro ktoś chciał kompletnie zignorować istnienie jej rodziny, przyjaciół, ludzi, wśród których dorastała i być może jej samej…
— Dlaczego mam się uczyć o boginach, dementorach, druzgotkach, zaklęciach ochronnych i innych, a akurat o wilkołakach nie?
— Wilkołaki… — szepnęła profesor Tonks, nie reagując zupełnie na krzyki Lupin. W oczach nauczycielki pojawiły się łzy, które ta próbowała ukryć, mrugając szybko. Kobieta przygryzła wargę i wyszeptała ledwo słyszalnie: — Podczas wojny wyrządziły wiele złego.
— Podczas wojny dzieją się złe rzeczy, na tym to chyba polega, prawda? — zapytała z wyrzutem, przypominając sobie to, co znała z opowieści ojca, Teda i lekcji Historii Magii. Już chciała zacząć rzucać frazesami, że Voldemort wcale nie był wilkołakiem, że śmierciożercy też nimi nie byli, ale wtedy przypomniała sobie o Fenrirze Greybacku i jego sforze, która przyłączyła się do Lorda Voldemorta. Czy to o nich chodziło profesor Tonks? Mogła przypuszczać, że tak, bo Greyback znany był z tego, że gdziekolwiek się nie pojawił to zostawiał za sobą krwawy ślad. Jednak już go nie było, jego sfory z resztą też, a ich działania nie definiowały wszystkich wilkołaków, prawda? — Z pewnością są złe wilkołaki, które mają coś na sumieniu, ale tak, jak nie każdy człowiek jest dobry… — urwała, spoglądając na twarz nauczycielki, która była całkowicie nieprzenikniona, jakby kobieta całą siłą woli próbowała ukryć swoje emocje. Ta reakcja była dla Crystal zupełnie niezrozumiała, ale sprawiła, że nie potrafiła dalej naskakiwać na nauczycielkę. Czując wypieki wstydu i żalu na policzkach, spytała w końcu rozgoryczona: — Każdy wilkołak jest zły?
— Tak. — Odpowiedź ta była pewna, nie dopuszczająca możliwości jakichkolwiek spekulacji, że aż boleśnie uderzała w świadomość Chris. Dlatego też chwilę jej zajęło zrozumienie, że to wcale nie profesor Tonks wypowiedziała to słowo, że ta ciągle spoglądała na nią z bólem w oczach, skrytym za maską obojętności i sama była zdziwiona. Wtedy obie spojrzały na tył klasy, gdzie w wejściu stała zupełnie obca Chris kobieta.
Chris szybko zlustrowała ją spojrzeniem. Była niska i z daleka wydawała się być bardzo młoda, wręcz dziewczęca, do tego stopnia, że Crystal zaczynała się zastanawiać czy przypadkiem nie jest to jakaś uczennica z najstarszej klasy. Miała ładną twarz o jasnej karnacji, którą okalała burza blond loków. Ubrana była w dopasowany, bordowy płaszcz z granatowymi pagonami na ramionach i emblematem wyszywanym złotą nitką na piersi. Musiała czuć się całkowicie swobodnie, bo wolnym krokiem podeszła do nich, rozglądając się z zainteresowaniem po sali.
— Crystal, przedstawiam ci Lucille Smith, aurorka, chociaż, kto to tam teraz wie… — mruknęła niechętnie profesor Tonks, wyzbywając się wszystkich emocji, które jeszcze chwilę temu ją ogarniały. Teraz stała ze skrzyżowanymi ramionami, nastroszonymi włosami i nieprzyjemnym grymasem na twarzy.
— Kiedyś nie byłaś tak przewrażliwiona, Tonks — zauważyła beztrosko aurorka Smith, która podeszła jeszcze bliżej i dzięki temu Chris mogła spostrzec, że wcale nie jest już taka młoda, właściwie to mogła być niewiele młodsza od matki Teda. Smith wyciągnęła w stronę Crystal rękę, mówiąc: — Lucy Smith, aurorka niezmiennie od dziewięćdziesiątego szóstego. — Crystal z oporami uścisnęła dłoń kobiety, chociaż bardzo nie chciała tego robić, zwłaszcza gdy widziała, że pomimo życzliwego uśmiechu oczy kobiety rzucały jej nieprzyjemne, badawcze spojrzenie. — A ty, panno ciekawska, jak się nazywasz?
— Daj jej spokój, Lucille — przerwała jej profesor Tonks, stając między Chris a aurorką. Spojrzała Lupin prosto w oczy i powiedziała spokojnym tonem: — Crystal, bardzo mi przykro, ale musimy dzisiaj skończyć wcześniej nasze zajęcia.
— Dobrze, pani profesor — mruknęła Crystal, zgarnęła swój podręcznik, różdżkę i torbę, a następnie wyszła z sali. Nie poszła jednak dalej, stanęła pod drzwiami, nasłuchując. To był już drugi raz, kiedy w Hogwarcie pojawił się jakiś auror i po raz kolejny Chris podsłucha rozmowę tej osoby z kimś z jej otoczenia. Tym razem było to jednak coś innego, niż wtedy, gdy słyszała jak Tony rozmawia ze swoim ojcem, teraz musiała wiedzieć, o co chodzi. Cała ta sytuacja z podręcznikiem i tematem wilkołaków wyczuliły jej podejrzliwość. Przecież to nie przypadek, że znowu jakiś auror miał sprawę do profesor Tonks, że ojciec Tony’ego i Lizzy rozmawiał podczas imprezy sylwestrowej o jakimś abstrakcyjnym leku na wilkołactwo, a cała ta Lucille twierdziła, że bycie wilkołakiem równa się z tym, że jesteś kimś złym do szpiku kości. Musiała zrozumieć. Przycisnęła do piersi ten nieszczęsny podręcznik, który dostała od ojca i nasłuchiwała.
— Czego chcesz? — spytała nieprzyjemnie profesor Tonks, a Chris oczami wyobraźni widziała jej minę i pozę, która nie pozostawiała wątpliwości, że wcale nie chce rozmawiać z tą kobietą.
— Czemu od razu tak niegrzecznie, Tonks — mruknęła rozbawionym głosem Smith, a na jej twarzy pewnie ciągle kwitł ten sztuczny uśmiech.
— Na wstępie powiedz mi, jako kto przyszłaś — zażądała profesor Tonks. — Aurorka? Pracownica Departamentu Ósmego?
— Dawna przyjaciółka.
— To ciekawe… — prychnęła profesor Tonks, a Chris uświadomiła sobie, że nigdy nie słyszała, żeby matka Teda była wobec kogoś tak nieżyczliwa.
— Ta dziewczyna… — mruknęła Smith po chwili ciszy, a Chris drgnęła. — Crystal, tak?
— Zwykła uczennica — odpowiedziała profesor Tonks. Crystal miała przeczucie, że kobieta kryje ją, jakby zrobiła coś złego. I chociaż tego nie rozumiała, a może zwłaszcza dlatego, była niezwykle wdzięczna matce Teda.
— O niezwykłych zainteresowaniach — przyznała Smith, a potem spytała bezpośrednio: — Nauczasz o wilkołakach bez wiedzy Ministerstwa?
— Gdyby tak było, to zapewne nie miałabym już tej pracy, czyż nie? — zapytała profesor Tonks, a Lupin wstrzymała oddech. To nie jej nauczycielka pominęła temat wilkołaków, ktoś zakazał go, a nauczanie o nim mogło wiązać się ze złamaniem prawa. — Crystal musi zdać zaległe egzaminy, korzysta ze starych podręczników.
— Dobrze ci radzę, zarekwiruj jej ten podręcznik, bo jeszcze wyczyta jakieś błędne informacje — doradziła Smith, a Crystal zerknęła z przestrachem na książkę. Co w niej było? Jakie błędne informacje o wilkołakach mogła zawierać?
— Podobno przyjechałaś tu jako dawna przyjaciółka — zauważyła profesor Tonks, ostatecznie ucinając temat Lupin.
— I jako dawna przyjaciółka radzę ci uważać.
— Już dawno temu przestałam tańczyć tak, jak mi ministerstwo zagra — przyznała profesor Tonks, a jej głos pełen był stanowczości, która sprawiła, że Crystal dostała gęsiej skórki.
— Odpuść i podpisz ten papierek, Tonks — poleciła aurorka, lekceważąc słowa profesor Tonks, a chwilę później Crystal usłyszała głośne prychnięcie.
— Powiedziałam to już Carlowi, ale najwyraźniej muszę powtórzyć — syknęła nauczycielka. — Nie zrobię tego. Ty i cały ten Grey musicie poprosić o zgodę Kingsleya.
— Jesteś cholernie uparta, wiesz? — spytała Smith, siląc się na beztroski ton. — I tak dostaniemy te akta, nie zmienisz tego. Co ci szkodzi podpisać?
— Nie będę wam pomagać, Lucy — stwierdziła stanowczo profesor Tonks. Crystal domyśliła się, że musiało chodzić o dokładnie tę samą sprawę, z którą parę miesięcy wcześniej w Hogwarcie pojawił się ojciec Tomson-Jonesów. — Chcesz porozmawiać o czymś jeszcze?
— Mam sprawę do twojego synalka — przyznała z nieskrywaną satysfakcją i wyższością Smith, a Chris drgnęła. Czego ta kobieta mogła chcieć od Teddy’ego? Czy profesor Tonks wiedziała, o co chodzi? Gdyby tak nie było, to z pewnością nie ucięłaby tego tematu krótkim i stanowczym:
— Nie.
— Wystarczy, że przekażesz mu to pismo.
— Niczego mu nie przekażę i ty też tego nie zrobisz — syknęła wściekle nauczycielka. — Ile razy mam powtarzać, żebyście trzymali się od niego z daleka?
— Spokojnie, Tonks — syknęła zjadliwym tonem Smith. — Z tego co mi wiadomo, za parę miesięcy twój Teddy będzie już pełnoletni i nie będziesz mogła blokować korespondencji z nim. Albo mu to dasz, albo… — Smith przerwała w pół zdania, a Chris usłyszała, jak ogień w kominku trzasnął głośno, jakby ktoś właśnie dorzucił kilka gałązek. — Pięknie, mogłaś sobie spalić ten list, ale przyjdzie kolejny i tym razem wprost do rąk twojego synka. Pewnie się zdziwi, gdy dowie się…
Dalszej części rozmowy już nie usłyszała, bo spłoszył ją dźwięk kroków po drugiej stronie korytarza. Szybkim krokiem ruszyła przed siebie, zagryzając nerwowo wargę. Nic nie składało się w całość, kompletnie nie rozumiała tego, co działo się dookoła niej. Wiedziała jednak, że kimkolwiek była aurorka Smith, nie można było jej ufać, a co ważniejsze trzeba było się dowiedzieć, czego mogła chcieć o Teda? I co wspólnego z tym mają wilkołaki?
Hej, kochana!
OdpowiedzUsuńMiło tu wpaść, choć wstyd mi, że z takim poślizgiem. Także szybciutko przechodzę do nadrabiania komentarza :D
Oj, McGonagall jest wściekła. Widać, że ta sprawa wywołuje w niej dużo emocji, bo odpowiedzialność spoczywa na niej. Nie dziwię jej się, ale Chris ma rację, że do tego wszystkiego by doszło, tylko w innym czasie. Ciekawa jestem, o co profesorce chodziło mówiąc, że ma ważniejsze obietnice, niż tą, którą złożyła Chris. Czy tu chodzi o Teddy'ego? On chyba sam nie wie, kto jest jego ojcem, więc może McGonagall chce go chronić przed raniącymi rewelacjami. Tylko czy dobrą opcją jest dopasowywanie się do gry Tonks i reszty, utrzymujących zmowę milczenia? Teddy nazwisko ojca na pewno zna, tylko jak Remus jest współcześnie postrzegany wśród "swoich"? Chętnie weszłabym do głowy paru osobom, by się tego dowiedzieć :D
W jednym profesorka myślę, że się myli, według mnie Syriusz będzie milczał jak grób. Gdyby poszedł za swoimi emocjami, musiałoby to odbić się mocnym rykoszetem na Tonks i Teddy'm, a to ostatnia rzecz, do której Łapa chciałby doprowadzić. Obstawiam więc, że zachowa spokój i spróbuje sam coś "wywęszyć".
Co do ogromnie interesujących wydarzeń na lekcji u Tonks, dalej nie wiem, co to za sprawa, którą tak bardzo chcą znowu otworzyć Tomson i Smith. Podejrzewam, że chcą odszukać Remusa, albo coś w ten deseń. Jeśli tak, to Tonks go chroni, nie wyrażając na to zgody, bo jak widać Ministerstwo ma dużo do wilkołaków. Remus nawet nie wie, jak bardzo zranił Dorę. Jak on w ogóle może żyć w tym lesie ze świadomością, że zostawił Tonks. Tyle lat już minęło i myślę, że nie jest z Meg tak naprawdę szczęśliwy. Scena w tym rozdziale pokazała, jak bolesne wspomnienia wiążą się z ojcem Crystal. Ciekawe czy młoda dojdzie do tych konkluzji, już na spokojnie analizując sytuację. Dobrze, że charakter Tonks pozwala jej być nadal szalenie kochaną osobą, mimo trudnych przeżyć! Ale jak wiemy, jej przeżycia odbiły się na Tedzie. Może kiedyś ta relacja z nauczycielką się umocni na tyle, że Dora opowie młodej coś więcej, da jej kawałek tej przeszłości, którą tak bardzo Chris chce zrozumieć. Chociaż, po takiej trudnej wymianie zdań między nimi, nie wiem, czy Dora trochę się nie odsunie od swojej domniemanej synowej (fajnie, bo widać, że Chris by jej pasowała w tej roli).
Na następny rozdział jeszcze muszę trochę poczekać :( (No ale sama nie czytam punktualnie, więc nie krzyczę, haha)
Ściskam mocniutko!
Magda
Najważniejsze, że jesteś! Chociaż nie ukrywam, że wyczekiwałam Twojego komentarza :D
UsuńW kwestii innych obietnic mogę zdradzić, że McGonagall obiecała Tonks, że nikt niepożądany nie dowie się kto jest ojcem Teda. I tak wiele osób wie o tym, że to właśnie Remus, ale w społeczeństwie magicznym o pewnych rzeczach jednak lepiej nie mówić dla bezpieczeństwa... Chodziło też o to, że McGonagall zna Chris od pół roku i właściwie nie ma wobec niej żadnych zobowiązań oprócz sentymentu do Remusa i nici sympatii, która ją połączyła z dziewczyną, a jest przecież otoczona ludźmi, których zna całe życie, z którymi przetrwała więcej niż jedną wojnę i winna im jest lojalność. Ale jak zauważyłaś, spora odpowiedzialność spoczywa na niej i musi stwierdzić, co będzie lepsze dla ogółu i jak wyjść z tej patowej sytuacji z jak najmniejszymi stratami.
Fajne spostrzeżenie w kwestii Syriusza i mogłabym powiedzieć, że w sporej części prawdziwe.
Czy Tomson chce otworzyć tą sprawę? Raczej nie, on po prostu wypełniał wtedy polecenia służbowe i wolał porozmawiać z Tonks twarzą w twarz, zanim przyślą kogoś innego. Tym kimś jest właśnie Lucy.
Remus strasznie zranił Tonks, ale w swej głupocie nadal robił to z dobrą intencją, wierząc, że będzie tak lepiej dla wszystkich. Czy ma wyrzuty sumienia? Z pewnością, ale on większość życia wręcz żywił się wyrzutami. Przez te lata nauczył się być szczęśliwym przy boku Maggie.
Co do relacji Dory i Chris to masz rację, po tej wymianie zdań będzie chwilowe ochłodzenie relacji, chociaż prawie niezauważalne. I to raczej Chris trochę się zdystansuje, bo nie będzie wiedziała, co ma myśleć o tym wszystkim.
Tylko troszeczkę musisz poczekać, ale dzięki temu przez najbliższe dwa miesiące rozdziały będą pojawiać się co 2 tygodnie! <3
Ściskam równie mocno!