niedziela, 27 marca 2022

I. Rozdział XX

Wizyta w Atelier Madame Silver wcale nie była udana, chociaż Lizzy twierdziła inaczej. Spędziły prawie dwie godziny w niewielkim gabinecie wróżb, bo tak to chyba można było nazwać, który był miejscem strasznym i odpychającym. Ściany i okna przykryte były przez barwne zasłony z najróżniejszych materiałów, które mieniły się drobinkami srebra i złota. Powietrze było gęste od dymu kadzidełek i smrodu naparów, których Chris z pewnością nie chciała próbować. Na każdym kroku można było się natknąć na niezliczoną liczbę bibelotów, które zapewne służyły do przepowiadania przyszłości. Sama Madame Silver była kobietą na oko trzydziestoletnią o indyjskiej urodzie, która ubierała się podobnie do Lizzy, tylko znacznie bardziej dziwne, o ile to możliwe… Chris siedziała z boku, próbując nie słuchać o tych wszystkich bzdurach, które fascynowały Lizzy i całą tą Silver. Właściwie to potwornie się wynudziła i pod koniec tej wizyty ogarnęła ją senność od tych wszystkich kadzideł. Gdy już wychodziły, Madame Silver złapała ją za rękę i patrząc głęboko w oczy, powiedziała niskim, brzęczącym głosem, od którego miała ciarki na całym ciele:

— Ktoś cię obserwuje… Uważaj. 

Te słowa dręczyły ją przez resztę weekendu oraz cały poniedziałek. Czy dlatego, że powiedziała jej to jakaś wróżka? Z pewnością nie. Chodziło o to, że ta kobieta wypowiedziała na głos to, co ona czuła, od kiedy ktoś podrzucił jej książkę o wilkołakach, a co jeszcze bardziej ją martwiło po tym, jak dowiedziała się, że to nie Lizzy była winna temu wszystkiemu. Była pewna, że ktoś ją obserwuje i było to tym bardziej niepokojące, że i jej, i temu dziwnemu podglądaczowi chodziło o sprawę likantropii. Zwłaszcza, że ta nieszczęsna książka była napisana w podobny sposób, co jej podręcznik, a nawet była jeszcze bardziej radykalna. 

Emerett Picardy, autor Wilczego Bezprawia nadał swojej książce dość wymowny podtytuł, który dawał jasno do zrozumienia, jaki stosunek ma do osób dotkniętych likantropią. Dlaczego wilkołaki nie zasługują na życie. Lupin miała ciarki na całym ciele, gdy czytała tę książkę, a momentami w jej oczach pojawiały się łzy żalu i złości. Cała tyrada traktowała o okrutności wilkołaków i ich krwiożerczej naturze, która nie mogła być opanowana. Najbardziej bolesnym wnioskiem było stwierdzenie, że wilkołaki są pozbawione jakiejkolwiek moralności nawet w swojej ludzkiej postaci i że wszystkich przedstawicieli tego gatunku należało pozbawić wolności, a nawet życia. 

Była kompletnie przybita tym, co wyczytała w tajemniczej książce. Nie potrafiła się na niczym skupić, wszędzie poszukiwała jakiś nowych informacji i starała się pozbyć dręczącego uczucia obserwacji. Najgorsze były posiłki, gdzie w jednym miejscu zbierała się prawie cała szkoła, a ona nie mogła przestać myśleć o tym, że wśród tych ludzi jest ta osoba, która ją śledziła… Wtorkowe śniadanie jadła sama, nie wiedziała nawet czemu. Lizzy gdzieś wcięło, a Tony’ego i Teda nie widziała, pomijając lekcje, od weekendu. Nie narzekała na taki stan rzeczy, bo przynajmniej w spokoju mogła przejrzeć Proroka Codziennego, którego ktoś zostawił na stole. Starała się to robić codziennie od kilku tygodni, próbując wyczytać jakiekolwiek informacje o tajemniczym leku na likantropię, ale tym razem nic nie znalazła. Było to rozczarowujące, ale wydarzyło się wtedy jeszcze coś, co ją zaskoczyło. Kiedy przeglądała gazetę, nagle przed nią wylądowała biała sowa z brązowymi skrzydełkami. W pierwszej chwili pomyślała, że to pomyłka, bo kto miałby jej przysłać jakąś wiadomość sowią pocztą? Jednak ptak dziabnął ją delikatnie w dłoń, jakby ją pośpieszał. Crystal rozejrzała się podejrzliwie dookoła i szybko odwiązała rulonik pergaminu od nóżki sowy, która od razu odleciała. Chris wstrzymała oddech, rozwijając wiadomość, a nim przeczytała jej treść, oblizała nerwowo wargi. 

W bibliotece znajduje się archiwum Proroka,
tam możesz znaleźć sporo informacji.
Wszystko zaczęło się w 1997 roku. 

Crystal przeczytała wiadomość kilkakrotnie, a potem zmiażdżyła pergamin w dłoni i szybko schowała do kieszeni. Wzięła swoje rzeczy i wybiegła z Wielkiej Sali. Nie wiedziała, co powinna była zrobić. Ręce zaczęły jej drżeć, powinna była pobiec natychmiast do biblioteki, ale nie potrafiła się do tego zmusić. Automatycznie ruszyła na zajęcia, czego szybko pożałowała. Przez dwie godziny Transmutacji nie potrafiła się skupić i zawaliła wszystkie ćwiczenia. Jej myśli ciągle uciekły do skrawka pergaminu skrytego w jej kieszeni. Nic nie zanotowała, nie słuchała nawet wykładu profesor Dunbar, czekała nerwowo na koniec zajęć, a gdy ten nastał, wybiegła z sali lekcyjnej, nie zwracając uwagi na nic. 

Zatrzymała się dopiero przed drzwiami biblioteki, łapiąc uspokajający oddech, bo nie chciała wyglądać podejrzanie. Zanim weszła do świątyni wiedzy pospiesznie wymyśliła wymówkę, która miała być jej przepustką do archiwum i w duchu modliła się, żeby wszystko się udało. W bibliotece nie było nikogo o tej porze. Crystal podeszła do bibliotekarki, która uśmiechnęła się do niej pogodnie. Susan Page była kobietą przed pięćdziesiątką, według Teddy’ego znacznie sympatyczniejszą niż jej poprzedniczka - pani Prince, która zawsze ochoczo pomagała osobom, gdy miały jakiś problem i doceniała fakt, że uczniowie chętnie odwiedzają bibliotekę. Nie raz posyłała Chris przyjazne uśmiechy i zapewniała, że w razie potrzeby może do niej przyjść. No cóż, tym razem nadszedł czas, żeby to wykorzystać. 

— Czy mogłabym zajrzeć do archiwum? — spytała uprzejmie, opierając się ramionami o ladę, za którą stała bibliotekarka. 

— A po co ci to potrzebne, panienko? — zapytała pani Page, poprawiając okulary na nosie i uśmiechając się pogodnie.

— Mam do napisania pracę na Historię Magii o Drugiej Wojnie Czarodziejów i chciałam poszukać kilku informacji w artykułach z tamtych lat — skłamała gładko, wykorzystując swoją wymówkę. Bibliotekarka uśmiechnęła się szerzej, przekrzywiając głowę i spojrzała na nią spod przymrużonych oczu, mówiąc:

— Życia ci na to nie starczy… 

Mimo wszystko pani Page wyszła zza kontuaru i poprowadziła Crystal do drzwi, które umiejscowione były niedaleko działu z książkami o eliksirach. Weszły do środka i nagle ciemny pokój rozjaśniły lampy, rzucając ciepłe światło na regały wypełnione gazetami. Bibliotekarka miała rację, tego wszystkiego było tyle, że nie miała szans znaleźć czegoś dla siebie. Nie dała jednak tego po sobie poznać. Kobieta wyjaśniła jej jakim sposobem sortowane są dzienniki i wskazała jej, gdzie mogła znaleźć te z okresu, który obejmował jej zmyślony esej na Historię Magii. Potem wyszła, mówiąc, że w razie potrzeby Chris ma ją zawołać. Lupin poczuła się przytłoczona tym wszystkim, ale wiedziała, że obserwator nie wysłał jej do tego miejsca bez powodu. Podeszła do jednego z regałów i westchnęła ciężko:

— Wszystko zaczęło się w dziewięćdziesiątym siódmym roku… 

***

Przerwa to było za mało. Crystal ominęła zajęcia z Zaklęć i Zielarstwa, a także lunch i obiad, poświęcając cały czas na przeglądanie archiwalnych numerów Proroka Codziennego. Przejrzała większość numerów od dziewięćdziesiątego siódmego aż po najnowsze wydania. Kimkolwiek był tajemniczy informator, który wysłał ją do archiwum, miał rację. W gazetach aż huczało od nagłówków dotyczących wilkołaków. Te najwcześniejsze z roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego były wstrząsające, bo głównie dotyczyły poczynań Greybacka i jego sfory, która porzuciła Wilczy Las i wyruszyła w krwawą podróż, by przyłączyć się do Voldemorta. Właściwie każdy numer, który wydawany był po pełni, mówił o atakach Greybacka, zniszczonych wioskach, zamordowanych mugolach i czarodziejach. Szczególnie jeden bardzo nią wstrząsnął, było to wydanie z końcówki października, kiedy to sfora Greybacka rozszarpała cały oddział aurorów tak, że nie można było rozpoznać zwłok. Przez chwilę zastanawiała się czy to była ta sprawa, w którą zamieszana była profesor Tonks, ale według Proroka nikt nie przeżył tamtej masakry. Podobne artykuły pojawiały się aż do końca wojny. I o ile te informacje były odrzucające w swej brutalności, to dopiero te, które nastąpiły po wojnie, napawały Crystal prawdziwym niepokojem. 

Powojenne wydania przeplatane były oskarżeniami wobec wilkołaków, które stawiano przed jakimś Wizengamotem, statystykami, według których populacja likantropów wzrosła dwukrotnie, opisami brutalnych i wstrząsających nadużyć Brygady Ścigania Wilkołaków. Potem pojawiały się informacje o zmianach w prawie, które zakazywały zatrudniania wilkołaków, przyjmowania do szkół i ukrywania niezarejestrowanych osobników. Artykuł o likwidacji wszelkich publikacji traktujących o likantropii i wycofanie tego tematu z programu nauczania, tłumaczył nieco dziwną zmowę milczenia w tej kwestii, ale z informacji o protestach w ministerstwie Crystal nie rozumiała już kompletnie nic. Z jednej strony zdawało się, że miały doprowadzić do poprawy życia wilkołaków, z drugiej zaś to właśnie one wydawały się być początkiem polityki wykluczającej je ze społeczeństwa. Pojawiały się też informacje o ciągle oddalanym wniosku, według którego wszyscy ludzie dotknięci likantropią mieli zostać zesłani do jakiegoś Azkabanu. Potem przewijało się nieustannie nazwisko niejakiego Howarda Greya, który miał coś wspólnego z Departamentem Ósmym i krążyła plotka, że jego syn jest wilkołakiem. Tematem, który najbardziej ją interesował, a który w gazetach pojawiał się w najnowszych numerach, była kwestia rzekomego leku, który miał sprawić, że człowiek przestaje być likantropem. Pomijała sprawę tego, że nie rozumiała, dlaczego ktoś mógł chcieć się wyleczyć, ale wokół tego pojawiały się nagłówki, które mówiły o eksperymentach, próbnych dawkach i tajemniczym pacjencie zero. Przestała już kompletnie nadążać z przyswajaniem informacji, gdy wyczytała artykuł, w którym głównym tematem był Wywar Tojadowy, a tę miksturę akurat znała z opowieści ojca. Tylko, że według gazety produkcja tego eliksiru miała być zakazana… Nie rozumiała już kompletnie nic i chociaż wypisała z archiwum wiele informacji, to nijak nie składały się one w całość. 

Tego dnia wróciła dopiero na zajęcia wyrównawcze z Eliksirów i to wcale nie dlatego, że chciała w nich uczestniczyć. Musiała sprawdzić czy którakolwiek z informacji, które zdobyła w archiwum, była prawdziwa. Nie wiedziała, jak powinna się do tego zabrać. Miała pewność, że w Hogwarcie nie znajdzie nic o wilkołakach, a przynajmniej nie w ogólnodostępnych zbiorach, bo ten, kto podrzucił jej książkę, musiał ją skądś wziąć. Nie wiedziała też zupełnie nic o Ministerstwie Magii, o Howardzie Greyu, Azkabanie i Brygadzie Ścigania. Nie miała nawet pojęcia, gdzie miałaby zacząć szukać tych informacji. Jednak w jednej kwestii mogła się utwierdzić. 

Pojawiła się w lochach, gdzie odbywały się zajęcia wyrównawcze dla piątorocznych, którzy przygotowywali się do SUMów. Profesor Slughorn pozwolił jej dołączyć do grupy i co tydzień we wtorkowe popołudnia spędzała dwie godziny z młodszym rocznikiem, warząc eliksiry, które były powtórką do egzaminów. Usiadła obok czarnowłosej Sienny ze Slytherinu i cierpliwie przygotowywała eliksir dodający wigoru. Wiedziała, że jeżeli chciała coś wyciągnąć od Slughorna, musiała na początek przypodobać się poprawnie wykonanym zadaniem. Ostrożnie odważyła sproszkowane pazury gryfa, dodała odpowiednią ilość krwi salamandry oraz innych składników i podgrzewała miksturę aż zmieniła kolor na soczyście turkusowy. Przygotowywanie eliksirów nie było wcale takie trudne, gdy mogło się swobodnie oddychać i funkcjonować podczas ich warzenia. Jednak za każdym razem, gdy Chris była na zajęciach z tego przedmiotu, przypominała sobie, jaką cenę musiała zapłacić za taką możliwość. Gdyby mogła teraz zdecydować, wolałaby zachować swoje wyczulone zmysły, ale wiedziała też, że nie straciła ich na zawsze… Gdy skończyła eliksir, nadszedł koniec zajęć, a Crystal ostrożnie przelała zawartość swojego kociołka do fiolki, ale nie odniosła jej od razu na biurko nauczyciela. Poczekała, aż klasa powoli zaczęła pustoszeć. Skinęła głową w stronę Sienny, gdy ta zebrała swoje rzeczy z ławki i wyszła. Wtedy Crystal wstała, zarzuciła torbę na ramię i podeszła do Slughorna.

— Panie profesorze… — chrząknęła, odkładając swoją fiolkę obok pozostałych. 

— Crystal, moja droga, w czym mogę ci pomóc? Masz jakieś pytanie odnośnie zajęć? — zapytał wesoło Slughorn, gładząc swoje sumiaste wąsy. — Twoje eliksiry są ostatnio coraz lepsze. Nie to, co na początku roku. 

— Dziękuję, ale chciałam spytać o coś spoza aktualnego materiału — odpowiedziała, uśmiechając się sympatycznie i ignorując ten przytyk. Chciała się czegoś dowiedzieć. Musiała to zrobić.

— Słucham cię, moja droga. No śmiało, śmiało… — zachęcił ją, pochylając się w jej stronę i mrugając porozumiewawczo. — Chętnie odpowiem. 

— Piszę taką pracę na Historię Magii… — bąknęła, wykorzystując po raz kolejny tego dnia tę samą wymówkę, wierząc, że i tym razem jej się uda. — O prawie związanym z eliksirami. I chciałam się dowiedzieć czegoś o Wywarze Tojadowym. 

— To faktycznie temat spoza programu… — chrząknął nerwowo Slughorn, uciekając wzrokiem od Crystal i dla odwrócenia uwagi, zaczął poprawiać przedmioty ułożone na biurku. Być może miał nadzieję, że Lupin odpuści, ale tego nie zrobiła, więc odezwał się w końcu: — Widzisz, Crystal, nie zajmujemy się tą miksturą nawet na poziomie zaawansowanym. Nie zaprzątaj sobie tym swojej uroczej główki, no chyba, że chcesz starać się o tytuł Mistrza Eliksirów. 

— Ale kiedyś uczono o nim w Hogwarcie, prawda? — dopytywała Crystal. Z opowieści ojca pamiętała, że kiedy on pracował w Hogwarcie, ówczesny nauczyciel Eliksirów przygotowywał ten właśnie wywar, żeby Remus mógł bezpiecznie przechodzić przemiany w zamku. Z tego mogła wywnioskować, że Wywar Tojadowy był czymś bardzo pomocnym dla wilkołaków, dlaczego więc zabroniono go produkować? Skoro społeczeństwo magiczne tak bało się i demonizowało wilkołaki, to czemu nie rozpowszechniło eliksiru sprawiającego, że te podczas pełni stawały się bardziej świadome i mniej groźne? 

— Na siódmym roku, ale od lat jest to zakazane… — mruknął niewyraźnie, wyciągając chusteczkę z wewnętrznej kieszeni i starł pot z czoła, a potem szybko się poprawił: — znaczy wycofane… 

— Znalazłam informację, że warzenie go jest nielegalne — powiedziała, obserwując swojego nauczyciela, dla którego ten temat był wyjątkowo niewygodny. Slughorn stresował się, to było widać gołym okiem. Nie rozumiała tylko dlaczego? Czy ten temat był równie niebezpieczny, co sprawa wilkołaków, o której nie chciała rozmawiać profesor Tonks? Musiała się tego dowiedzieć. — To prawda? 

Jednak reakcja poczciwego profesora była zupełnie niespodziewana. 

— Przysłała cię dyrektor McGonagall? — spytał nagle wzburzony, gniotąc chustkę w dłoni. — Jeśli tak to powiedz jej, że… 

— Sama przyszłam, profesorze — odpowiedziała natychmiast, robiąc wielkie oczy i cofając się nieznacznie. Slughorn kompletnie ją zaskoczył, dlatego przestała naciskać, ale może gdyby domagała się odpowiedzi, to dowiedziałaby się, dlaczego dyrektor McGonagall chciała od Slughorna czegoś, co miało związek z Wywarem Tojadowym. Nie zrobiła jednak tego, a nauczyciel odetchnął z ulgą. 

— No tak, rozumiem… — bąknął niepewnie, mlaskając ustami. Odchrząknął dwa razy i próbując na nowo przybrać pozę pozytywnego belfra, odpowiedział: — Nie jest nielegalne, ale każdą dawkę wywaru trzeba zarejestrować i przekazać Ministerstwu Magii. Warzyć go mogą jedynie Mistrzowie, tylko oni mają licencję… 

— A pan, panie profesorze, jest pan Mistrzem Eliksirów — bardziej stwierdziła niż zapytała.

— Oczywiście, ale… — przyznał profesor, a potem nieporadnie spojrzał na zegarek, poklepał się po brzuchu i stwierdził: — Późno się zrobiło, moja droga. Naprawdę nie interesuj się takimi sprawami. Skup się na egzaminach. 

Ale Crystal nie potrafiła odpuścić i wiedziała doskonale, że nie uda jej się skupić na nauce i egzaminach. Nie teraz, kiedy udało jej się zdobyć garść niejasnych informacji i pojawiły się kolejne pytania, na które być może uda jej się w końcu znaleźć odpowiedzi… 

*** 

Długo zastanawiała się nad tym, co już wie i próbowała wszystko złożyć w jedną pasującą do siebie układankę, a było to niezwykle trudne i czasami zdawało jej się, że nawet niemożliwe. Po raz kolejny przeczytała tajemniczą książkę, próbując zaznaczyć wszystkie istotne i niepokojące fakty. Skończyło się tym, że Crystal zaznaczyła prawie całą książkę. I zaczęła myśleć, co jest ważniejsze. Zrozumienie, dlaczego i jak wygląda życie wilkołaków w świecie magii czy może odkrycie tożsamości tajemniczego obserwatora? Im więcej się dowiadywała, tym bardziej chciała się skonfrontować z osobą, która podrzucała jej kolejne poszlaki. Ale nie wiedziała nawet, jak miałaby się do tego zabrać. Ciągle przesiadywała w bibliotece, wypatrywała sowy, ale chociaż uczucie obserwacji jej nie opuszczało, to kolejnej wiadomości nie dostała. Szukała więc poszlak w poprzednich wiadomościach, a im bardziej się w to angażowała, tym bardziej skupiała się na połączeniu kolejnych kropek. 

Wiedziała, że sytuacja wilkołaków była nieciekawa już przed wojną. Pamiętała to doskonale z opowieści ojca, który nie raz jej opowiadał, że gdyby nie poprzedni dyrektor, to właśnie z tego powodu nie mógłby rozpocząć nauki w Hogwarcie. Sprawa się nie poprawiała przez lata, a z pewnością nie pomagała temu zła legenda, która ciągnęła się za Fenrirem Greybackiem. Założyciel Wilczego Lasu był chyba najbardziej rozpoznawalnym wilkołakiem, bo to jego nazwisko zawsze pojawiało się w kontekście likantropii. To on i działania jego sfory utwierdziły społeczeństwo w przekonaniu, że wilkołaki popierają działania Lorda Voldemorta i wszystkich przedstawicieli tego gatunku z miejsca przypisano jako zwolenników czarnej magii. Okres wojenny, a zwłaszcza jego końcówka była wręcz zalana krwią ofiar Greybacka. Praktycznie każda pełnia wiązała się z kolejnymi atakami, podczas których niszczone były wioski i małe miasteczka, zginęła niezliczona liczba ludzi, a ci, którzy przeżyli, albo musieli się zmierzyć z poważną traumą, albo pierwszą przemianą w wilkołaka. Z tego też powodu liczba osób dotkniętych likantropią znacznie wówczas wzrosła. I ci właśnie ludzie musieli zmierzyć się z tym, że po wojnie wcale ich życie nie będzie lepsze.

W tym momencie Crystal zaczynała się gubić. Bo chociaż było to wszystko trudne do zaakceptowania, potrafiła sobie to wszystko wyobrazić. Później zaczynały się schody. Wynotowała sobie z gazet nagłówki, w których aż roiło się od niezrozumiałych dla niej nazw. Nie wiedziała nic o Howardzie Greyu, którego nazwisko pojawiało się obok informacji o protestach, w których chodziło o sprzeciwienie się brutalnym metodom Brygady Ścigania Wilkołaków, czymkolwiek to było. Jednak po tych protestach, zakończonych stworzeniem ósmego Departamentu, co też nic nie mówiło Chris, lawinowo zaczęto wprowadzać zakazy i ograniczenia dla wilkołaków i wszystkiego, co było z nimi związane. I w związku z tym nie wolno było ich zatrudniać, nie miały prawa do nauki, zatajanie swojej likantropii było karalne, tak samo jak publikowanie i nauczanie o wilkołakach. Przy okazji kilka razy od zakończenia wojny w Wizengamocie, który musiał mieć spore znaczenie, pojawiał się wniosek o zamknięcie wszystkich wilkołaków w Azkabanie. Ni jak pasowało to wszystko do najnowszych informacji o leku na likantropię, który podobno miał zostać już podany pierwszemu pacjentowi. W tym wszystkim miała mnóstwo luk, związanych głównie z całym tym Ministerstwem Magii. Dodatkowo ciekawiła ją sprawa Wywaru Tojadowego, o którym Slughorn ewidentnie nie chciał z nią rozmawiać, ale wspomniał, że dyrektor McGonagall mogła w tej sprawie chcieć się z nim skontaktować. Tylko po co, skoro było to zakazane? Chociaż przyjęcie jej do szkoły też było niezgodne z prawem… A przynajmniej takie będzie, jeżeli w czerwcu okaże się, że Lupin posiada wilczy gen. Dopisała tę sprawę do listy, którą miała poruszyć przy najbliższej rozmowie z McGonagall, chociaż ta pewnie długo nie nadejdzie… 

Jedynym sposobem, by ruszyć dalej w jej malutkim śledztwie, było dowiedzenie się czegoś konkretnego o Ministerstwie Magii, a szukanie jakichkolwiek informacji w gazetach, mijało się w tym przypadku z celem. Dlatego Crystal zdecydowała się na najprostszy i najskuteczniejszy sposób przyswajania wiedzy. Poszła do biblioteki i szybko namierzyła stolik, przy którym siedziała jedyna osoba mogąca jej pomóc. 

— Mogę się dosiąść? — spytała, uśmiechając się pogodnie, stając przy stoliku. 

— Pewnie, siadaj, Crystal — odparł natychmiast, nieco zdziwiony Tony, unosząc głowę znad opasłej książki. Lupin usiadła naprzeciwko niego i dla niepoznaki wyciągnęła z torby swoje podręczniki oraz pergamin i pióro. W tym właśnie momencie dostrzegła, że chłopak przyglądał jej się uważnie, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, przez co w jego policzku można było dostrzec dołeczek. 

— Co się tak uśmiechasz? — spytała, zaczesując niesforny kosmyk za ucho i rozprostowała rolkę pergaminu, jakby miała coś właśnie na nim zanotować. 

— Nie zdążyłem ci podziękować — przyznał Tony, opierając się łokciami o stół.

— Za co?

— Za to jak się zachowałaś w Sylwestra przy moich rodzicach — wyjaśnił szczerze i uśmiechnął się jeszcze bardziej. — Trochę im utarłaś nosa, przedstawiając się jako przyjaciółka Lizzy.  

— Ta, byli trochę zdziwieni… — przyznała Chris, chociaż nie wiedziała, czy jest za co jej dziękować.

— Dałaś się zaciągnąć do tej pozerki Silver… — zauważył z mieszaniną wdzięczności i zdziwienia, a Crystal wywróciła jedynie oczami.

— Nie wspominajmy o tym, okej? 

— Dziękuję — powiedział szczerze Tony, ignorując jej komentarz, a słysząc jego miękki, przyjemny ton, uśmiechnęła się delikatnie. Przez chwilę trwali w dość niezręcznym milczeniu, które donikąd ich nie prowadziło. Było tak aż do momentu, gdy Crystal chrząknęła i powiedziała beztrosko:

— Możesz się teraz odwdzięczyć. Mam parę pytań o Ministerstwo Magii… 

— Ministerstwo? — zdziwił się Tony, przyglądając jej się z ciekawością. — To jakaś praca dla Binnsa? 

— Tak — odpowiedziała pospiesznie, będąc w szoku, że Anthony sam wykorzystał jej dotychczasową wymówkę i wydawać by się mogło, że wszystko toczyło się po jej myśli, więc Crystal kuła żelazo póki było gorące: — Tylko problem w tym, że ja nie wiem, czym jest to całe Ministerstwo, a twoi rodzice chyba tam pracują… 

— Nie ma problemu — odparł ochoczo Tony, zamykając swoją książkę, uprzednio starannie zaznaczając stronę, na której skończył lekturę. — Co musisz wiedzieć? 

— Poznać jego strukturę, pokrótce opisać i… — wyjaśniła niezbyt wyraźnie, licząc, że to co mówi ma jakiś sens. I najwidoczniej tak było, bo chłopak pokiwał ze zrozumieniem głową. 

— Czyli wszystko — stwierdził rozbawiony, postukał palcami w blat i zaczął mówić: — Ministerstwo Magii to nasz rząd, taki organ rządzący czarodziejami na danym terenie. My podlegamy pod Brytyjskie Ministerstwo Magii, które działa na terytorium Wielkiej Brytanii i Irlandii… — przerwał nagle, zerkając w jej stronę. — Nie notujesz? 

— Tak, wybacz… — mruknęła rozkojarzona i pospiesznie zanotowała na pergaminie informacje, które podyktował jej Tony, jakby faktycznie były jej niezbędne do jakiejś pracy. — Kontynuuj. 

— Ministerstwo współpracuje z mugolskim rządem, głównie przez premiera. Nasz Minister Magii ma z nim bezpośredni kontakt w razie jakiegoś kryzysu, gdyby na przykład ktoś ujawnił magię na oczach setek mugoli i trzeba by im wszystkim wymazać pamięć, to wtedy mugolski premier dba o uspokojenie sytuacji po ich stronie — tłumaczył spokojnym, powolnym tonem, a Crystal z przyjemnością go słuchała, ciągle notując najważniejsze wiadomości. — Musisz znać historię czy wystarczy struktura?

— Tylko struktura… — odparła pospiesznie, nie chcąc zagracać swojej głowy zbędnymi faktami, które Tony z pewnością znał doskonale. 

— No dobra, to zanotuj tylko, że siedziba jest w Londynie, a obecnie Ministrem Magii jest Kingsley Shacklebolt, masz? — podyktował rzeczowo, a kiedy Crystal kiwnęła głową, kontynuował wykład, przechodząc do spraw, które naprawdę ja interesowały: — Całe Ministerstwo Magii dzieli się na osiem departamentów, które zajmują się różnymi dziedzinami życia i magii. Najważniejszym jest Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Jego pracownicy pilnują porządku, generalnie to największy departament. Głównym oddziałem jest Biuro Aurorów…

— Tam pracują twoi rodzice? — dopytała, przypominając sobie, jak na imprezie sylwestrowej była o tym mowa. — Byłeś tam w czasie przerwy świątecznej, prawda?

— Tak, ale nie mówmy o tym teraz… — uciął dość pospiesznie, machając ręką. — Wiesz kim są aurorzy? — Crystal kiwnęła głową, wiedząc doskonale czym zajmował się ten oddział specjalnie wykwalifikowanych czarodziejów. — Oni ogarniają Kwaterę Główną Aurorów, to taka jednostka specjalna. Pod nich podlega Czarodziejska Policja, Brygada Uderzeniowa i Wydział Śledczy. Można powiedzieć, że są od brudnej roboty, bo papierkową zajmuje się Urząd Administracyjny Wizengamotu — wyjaśnił Tony, a Chris słysząc znajomą nazwę, spojrzała na niego, a chłopak wyjaśnił krótko: — Wizengamot to sąd czarodziejów. 

— I ten cały urząd też się na coś dzieli? — spytała, próbując nadążyć za tym wszystkim. 

— Akurat tylko na Wydział Rejestracji Administracyjnej i sam Wizengamot, za to Urząd Niewłaściwego Użycia Czarów dzieli się na Biuro Substancji Odurzających, Urząd Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli i Biuro Wykrywania i Konfiskaty Fałszywych Zaklęć Obronnych i Środków Ochrony Osobistej — wyjaśnił płynnie Tony, bez problemu wymieniając wszystkie nazwy. — Jeżeli zaczniesz używać magii poza szkołą to właśnie ludzie od Niewłaściwego Użycia Czarów będą ci utrudniać życie, więc nie polecam… 

— Za dużo nazw, Tony… — mruknęła Chris, przerywając notowanie i marszcząc brwi, na co Tony zaśmiał się cicho.

— Spokojnie, następne Departamenty nie są aż tak rozbudowane. 

— Obiecujesz? — spytała, zerkając na niego podejrzliwie, ale on nie odpowiedział, tylko kontynuował:

— Departament Magicznych Wypadków i Katastrof… 

— Sympatycznie… — mruknęła Crystal, pochylając się nad pergaminem.

— Tutaj musisz wiedzieć o Czarodziejskim Pogotowiu Ratunkowym, Biurze Amnezjatorów, ci od usuwania pamięci i Biuro Łagodzenia Mugoli… — stwierdził, ale widząc jej minę, wyjaśnił szybko: — Oni wymyślają wszystkie wymówki, gdyby nagle smok uwił sobie legowisko na London Eye. 

— Okej, co mamy dalej? — powiedziała Lupin, chcąc w końcu wyłapać z tego wykładu coś, co mogłoby być związane z wilkołakami. Chociaż i tak Tony już znacznie rozjaśnił jej wątpliwości związane ze wszystkimi sprawami Ministerstwa Magii.

— Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami — stwierdził Tony, a Chris drgnęła nerwowo, domyślając się, że być może właśnie w tym momencie się czegoś dowie. — On dzieli się na Wydział Zwierząt, o którym z pewnością sporo opowiedziałaby ci Amelia… — przyznał chłopak, a Crystal nie spuszczała z niego wzroku, nie chcąc uronić chociażby najmniejszej informacji. — Jest w nim Biuro Łączności z Centaurami, Biuro Badań i Kontroli Smoków oraz Komisja Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń. Potem Wydział Duchów czyli no sprawy duchowe… 

— Ulubione miejsce Binnsa? — wtrąciła żartobliwie, kryjąc rozczarowanie. 

— Z pewnością — zaśmiał się Tony. — Jest jeszcze wydział Istot od spraw bardziej rozumnych osobników, które mają swoje prawa jak na przykład gobliny. — Crystal słuchała cierpliwie, chociaż w opowieściach Anthony’ego nie wyłapała nic przydatnego. Nieważne dla niej były sprawy Departamentu Magicznych Gier i Sportów, chociaż Teddy z pewnością by ją za taki stwierdzenie przeklął. Niewiele ją interesowały również sprawy magicznego transportu, chociaż Tony wspomniał, że niedługo będą mogli zacząć przygotowania do egzaminu na licencję teleportacyjną. Nie było to dla niej zupełnie istotne, chociaż musiała przyznać, że przyjemnie słuchało się, jak Krukon z zaangażowaniem opowiada o tym wszystkim. — No i Urząd Patentów Absurdalnych, ale chyba nawet jego pracownicy nie wiedzą czym się zajmują…

— No dobra — mruknęła, spoglądając na swoje chaotyczne notatki, które były tylko marnotrawstwem pergaminu i zauważyła: — ale to tylko siedem Departamentów… 

— Jest jeszcze Ósemka — przyznał niechętnie Tony, zupełnie zmieniając ton. Chris od razu się zaciekawiła, spoglądając na niego uważnie, ale on spuścił wzrok na swoje dłonie. 

— Tak się nazywa?

— Tak wszyscy mówią — stwierdził, a potem westchnął ciężko i wyjaśnił w kilku słowach: — To najnowszy departament. Powstał dopiero po wojnie. 

— Czym on się zajmuje? — dopytywała Crystal, przestając już udawać, że notuje każde słowo chłopaka. Tony otworzył usta i od razu zamknął, krzywiąc je. Kolejna osoba, która nie chciała jej czegoś powiedzieć. O dziwo było to związane właśnie z całym tym Departamentem Ósmym, o którym huczały gazety i na czele którego stał właśnie tajemniczy Howard Grey. Nabierała coraz więcej przekonania, że to właśnie cała ta Ósemka, była źródłem i rozwiązaniem jej pytań.

— To Departament Likantropii — przyznał w końcu Tony, ważąc każde słowo, a mówił tak cicho, że ledwo go usłyszała — zajmują się wszystkim, co związane jest z wilkołakami.

Serce zabiło jej mocniej. Departament Likantropii, miejsce które było dedykowane wyłącznie likantropom i wszystkiemu, co ich dotyczyło. Skoro więc chciała zrozumieć, dlaczego w świecie magii próbowano wymazać istnienie wilkołaków, musiała szukać informacji właśnie o tej instytucji. Zerknęła na Tony’ego, który wydawał się być przygnieciony poczuciem winy, jakby zdradził jej właśnie jakiś groźny sekret. Poczuła się z tym źle, nie chciała go widzieć w takim stanie, nie chciała go dalej męczyć, ale nie mogła w tej chwili odpuścić. Musiała połączyć jeszcze dwa fakty…

— Również rejestracją Wywaru Tojadowego? — spytała, nieświadomie ściszając głos, a Tony skinął głową. 

— Tak, Centrum Produkcji Wywaru Tojadowego… — Po tych słowach, podniósł nagle głowę i spojrzał jej prosto w oczy, mówiąc śmiertelnie poważnie: — Crystal, lepiej nie pisz o tym w swoim wypracowaniu. Binnsowi z pewnością wystarczą te informacje, które ci już podałem. 

— Ale dlaczego? — zdziwiła się, nie potrafiąc tego zrozumieć, a Tony przywołał na twarz sztuczny uśmiech i zapewnił ją:

— Zaufaj mi, to będzie dobre wypracowanie. 

***

Marzec 1999 r.

Nigdy nie przepadała za tym gabinetem. Chociaż powinna raczej stwierdzić, że nie przepadała za osobami, które ten gabinet przez lata okupowały. Wychodziła z założenia, że im mniej styczności miało się z Ministrem Magii, tym lepiej. Trzymała się tej zasady za kadencji Knota i Scrimgeoura, już nie mówiąc o krótkich rządach Thicknesse’a, ale kiedy na stołku Ministra Magii zasiadł Kingsley, cóż… Prędzej czy później musiała się z nim spotkać. 

Nie chodziło o to, że nie cieszyła się z awansu Shacklebolta, bo cieszyła się i to bardzo. Z początku… W końcu znalazł się ktoś kompetentny na odpowiednim miejscu. Za trochę ponad dwa miesiące miał minąć rok, odkąd King piastował stanowisko Ministra Magii i można było uznać, że skończył się czas na sprzątanie wojennego burdelu i nadszedł moment, by poddać ocenie pierwszy okres jego kadencji. Tak twierdziły gazety, większość pracowników ministerstwa, ogrom społeczeństwa i chyba w końcu sam Kingsley, bo skończył wysyłać jej grzeczne wiadomości i ostatecznie zażądał, żeby w końcu do niego przyszła i nie rzucała żadnymi wymówkami. 

Posłuchała, co prawda dość niechętnie, bo miała na głowie sprawy ważniejsze niż bieganie po korytarzach ministerstwa i wysłuchiwanie kolejnej tyrady na temat jej zachowania, które już chyba nikomu nie odpowiadało… 

— Nie stać mnie na to, żeby cię stracić, ale nie mogę dłużej przymykać oczu na ten niekończący się urlop — poinformował ją King, siedząc za tym przesadzonym, potężnym biurkiem, które z pewnością nie było praktyczne, a miało za zadanie podnieść prestiż osoby, która za nim siedziała. Kiedy patrzyła tak na Kingsleya i brała pod uwagę, co się ostatnio działo, zastanawiała się czy jej przyjaciel nie padł klątwą tej posady, która robiła z ludzi strasznych dupków. Nie powiedziała tego na głos, bo mimo wszystko darzyła Kinga ogromną sympatią i odzywał się w niej sentyment, tęsknota za czasami, kiedy razem z Moodym, Carlem, Syriuszem i resztą Zakonu Feniksa opróżniali piwniczki Grimmauld Place 12. Teraz jednak nie siedziała naprzeciwko tego sarkastycznego faceta z tubalnym głosem i zaskakującym poczuciem humoru, a przed Ministrem Magii, najważniejszym urzędnikiem i jej bezpośrednim przełożonym. 

— Masz rację — odezwała się w końcu, spoglądając prosto w twarz Kingsleya. Wydawało jej się, że dostrzegła na niej ulgę, ale to z pewnością nie miało potrwać długo. Zarówno ona, jak i on myśleli o dwóch różnych rzeczach. — Pora zakończyć to wszystko. 

— Tonks, chcę żebyś została szefem Biura Aurorów — oznajmił Kingsley, udowadniając, że on i Nimfadora nie byli jednomyślni w tej rozmowie i każde z nich dążyło do czego innego. On chyba też to sobie uświadomił, patrząc na jej reakcję. — Nie kręć głową… 

— Weź Sturgisa… — zaproponowała Tonks, nadal kręcąc głową.

— Będzie uczył w Hogwarcie. 

— Harry? 

— To jeszcze nie jego czas — odparł Minister, a Tonks jęknęła rozgoryczona, wznosząc oczy do nieba. Marnował tylko swój i jej czas, bo przecież musiał wiedzieć, jakie ona ma zdanie na ten temat. 

— King, nie mogę przyjąć tej propozycji, póki go nie znajdę — oświadczyła bez ogródek, patrząc w jego ciemne oczy i tym razem to on westchnął ciężko. 

— Tonks…

— Nie patrz tak na mnie, King — przerwała mu Tonks, krzyżując ręce na piersi. Wiedziała doskonale, co to oznacza. Przeprowadziła już zbyt wiele takich rozmów i kolejna nie była jej potrzebna. 

— Jego już nie ma, Tonks — stwierdził, mówiąc tonem łagodnym, takim ostrożnym, jakby obawiał się, że jego słowa mogą wywołać jej nagły wybuch. — Odszedł i nie chce być znaleziony. Może pora się z tym pogodzić? 

— Może byś się zamknął? — odwarknęła mu natychmiast. 

— Mówisz do Ministra Magii — napuszył się Kingsley, a jego głos zadudnił w czterech ścianach jego gabinetu. Szybko jednak spuścił z tonu, widząc jej niewzruszoną pozę. — Dobra i tak wiem, że masz to gdzieś… — stwierdził niechętnie. — Ale pomyśl o Teddym, musisz mu zapewnić godne życie, żeby nie odczuł żadnych braków. 

— Nie odczuje… — syknęła Tonks, mrużąc wściekle oczy. Miała dość tego, że wszyscy próbowali wychowywać jej synka za nią, twierdzili, że zrobią to lepiej, że ona jest nieobecna i musi poukładać swoje sprawy. To było bezczelne, nawet jeśli ich intencje były dobre. Dość tego! Teddy był jej synem i wiedziała, co jest dla niego najlepsze. Nie miała zamiaru słuchać nikogo, ani swojej matki, ani Syriusza, ani Molly czy kogokolwiek z Weasleyów. Wszyscy powtarzali niczym złą mantrę, że musi odpuścić, ale ona wiedziała, że Teddy będzie najszczęśliwszy tylko wtedy, gdy będzie mógł dorastać w pełnej rodzinie i zamierzała zrobić wszystko, by tak się stało. Miała dość słuchania, że popełnia błąd. Tonks doskonale zdawała sobie sprawę, że gdyby wcześniej powiedziała Remusowi o podejrzeniach względem ciąży, jego decyzje byłyby inne. Tym, czego była pewna to fakt, że jej synek zasługiwał na to, by poznać swojego tatę. I nikt, absolutnie nikt nie miał prawa szantażować jej emocjonalnie, by zmieniła swoje zdanie. — Mój syn nie będzie kartą przetargową w tej sprawie. 

— Tonks, błagam cię! 

— To przestań! — krzyknęła, nie próbując nawet tłumić swojej złości. Naprawdę Kingsley był ostatnią osobą, która mogła jej zwracać uwagę. Gdyby był prawdziwym przyjacielem, zadbałby o dobro jej najbliższych osób, a tymczasem pozwalał by wszystko, co tak usilnie starała się utrzymać na powierzchni normalności, utonęło. I nie powstrzymała się przed wytknięciem mu tego. — Dobrze wiesz, co się dzieje pod twoim nosem… 

— To tymczasowe… — bąknął Kingsley, zaciskając szczękę. 

— Ty serio mówisz? — zaśmiała się chłodno Tonks. — Ludzie protestują w atrium, a ty tworzysz… 

— Nie wciągaj mnie w to… — poprosił zmęczonym tonem, ale Nimfadora nie zważała na to. Wszystko, co działo się w ministerstwie, działo się za jego zgodą i nieważne czy przystawał na to chętnie czy nie. Powinien mieć na tyle ukształtowany kręgosłup moralny po dwóch wojnach, żeby nie ulegać wpływom zidiociałej grupy ćwierć mózgów, które pod chwalebnymi hasłami, próbowały przeforsować swoje chore idee. 

— Ósemka powstała za twoim pozwoleniem! — zarzuciła mu bezpośrednio, zrywając się z fotela i uderzając pięściami w jego biurko. 

— Wilkołaków jest dwa razy więcej niż przed wojną — powiedział przez zaciśnięte zęby Shacklebolt — nie mogli biegać między Biurem Istot i Zwierząt… 

— Ten cały Grey mi się nie podoba — syknęła Tonks, wzdrygając się na myśl o tym człowieku, który przejął kontrolę nad protestami i wykrzykiwał swoje teorie. Gdy tylko ogłoszono, że powstanie nowy departament od razu sięgnął po władzę i wystawił listę żądań, które znacząco różniły się od tych podniosłych haseł z protestów. Dodatkowo zaczął gromadzić wokół siebie coraz więcej wpływowych osób, które zamiast poświęcić się pracy we własnych departamentach, były na każde jego skinienie. King zdawał sobie z tego sprawę, bo wydajność ministerstwa znacząco się pogorszyła. — Podstawia ci świnie na każdym kroku, a ty przymykasz na to oko. 

— Pracownicy ministerstwa mogą migrować między departamentami. 

— Ale pracować w dwóch jednocześnie to już nie bardzo… — mruknęła, wzdrygając się na myśl o doskonale znanej jej osobie, która niedawno ją odwiedziła, przekazując wiadomości, o których nikomu nie powiedziała. 

— Co to ma do rzeczy? — spytał, próbując bronić swoje stanowisko, a wtedy Tonks nie wytrzymała.

— Że wysyłają żądania badań na Teddym — wyrzuciła z siebie, a głos jej się załamał. Stłumiła w sobie niemy szloch, nie chcąc się zupełnie rozkleić przed Kingiem. Jak jej przyjaciel i towarzysz mógł pozwolić, by w Ministerstwie Magii pojawili się ludzie, którzy niby to zgodnie z prawem, mogli żądać by oddała swojego synka na jakieś eksperymentalne badania tylko dlatego, że jego ojciec był wilkołakiem. Naprawdę oczekiwała, że Kingsley spróbuje ich ochronić przed taką niesprawiedliwością i stereotypami, skoro próbował kreować powojenny świat jako utopię, gdzie wszelka niesprawiedliwość już nie istnieje. — Nic nie powiesz? 

— Prowadzą badania… — bąknął King, cedząc każde słowo, ale Tonks nie potrafiła tego słuchać. 

— Przestań pieprzyć, widzę, że cię to wkurza, King — warknęła, patrząc na niego i nie kryjąc obrzydzenia jego postawą. — Skoro chcesz to znosić to proszę bardzo, ale ja się wypisuję… 

— Tonks, nie rób mi tego… — błagał Shacklebolt, wiedząc, co oznaczają takie słowa wypowiedziane przez osobę tak upartą jak Tonks.

— Chrzanię Ministerstwo, które znowu zamyka oczy, gdy ktoś próbuje wmówić społeczeństwu kto jest lepszy, a kto gorszy — powiedziała dosadnie, mając nadzieję, że nie będzie musiała tego powtarzać. — I radzę ci, ogarnij ten burdel, bo Remus nie zasłużył na to, żeby te urzędasy traktowały go w taki sposób, jak wilkołaki są traktowane teraz. 

Po tych słowach z impetem kopnęła fotel, na którym jeszcze przed chwilą siedziała i wyszła z gabinetu, trzaskając drzwiami. Kingsley próbował ją zatrzymać, wołając za nią, ale jej już to nie interesowało. Wiedziała, że postąpiła słusznie, kończąc to wszystko i rzucając pracę w ministerstwie. Wyminęła kilku gapiów, którzy przyglądali jej się z ciekawością i ruszyła w stronę atrium, skąd chciała dostać się do domu, żeby móc przytulić swojego synka i zapewnić go, że wszystko będzie dobrze. Jednak zanim dotarła do windy, zza zakrętu wyłoniła się osoba, której nie chciała widzieć. 

— Podjęłaś decyzję? — spytała chłodno Lucy, spoglądając na nią spod byka. 

— Każda z nas ją podjęła, Lucy — stwierdziła Tonks, czując dreszcze na ciele, pamiętając, że to właśnie Lucille była posłańcem z departamentu Greya. — Mam wrażenie, że stało się to już dawno temu. 

— Czyli nasze drogi się rozchodzą? — odezwała się z żalem dziewczyna, a Tonks odwróciła wzrok.

— Nie widzę innego wyjścia… — mruknęła i ruszyła przed siebie, chcąc wyminąć swoją byłą podwładną. 

— Jak ci nie wstyd? — warknęła Smith, zagradzając jej drogę.

— Słucham?

— Byłaś naszą przełożoną! Byliśmy twoim oddziałem! — krzyknęła z wyrzutem Lucy, mierząc w nią palcem, a potem wymieniła z żalem: — Morris, Scott, Blake, Williamson i Eliza… — Przy imieniu Elizabeth głos jej zamarł, a w oczach pojawiły się łzy. Tonks drgnęła na wspomnienie dawnych znajomych, którzy nie dotrwali do końca wojny. — Oni wszyscy zginęli przez takich jak twój kochaś. 

— Skończ, zanim powiesz coś, czego będziesz żałować, Lucy… — przerwała jej Tonks, nie chcąc rozmawiać na ten temat w miejscu publicznym. Tym bardziej, że Lucille niesłusznie obwiniała Remusa, a przecież wszyscy wiedzieli, że to Greyback był winien tej masakry oraz pozostałych. Tylko czy kogoś to interesowało? 

— Ja mam czegoś żałować? — spytała z kpiną w głosie Smith, krzywiąc brzydko twarz. — Jedyną rzeczą, której mogę żałować, jest to, że nie udało mi się ich wybić, kiedy miałam jeszcze ku temu okazję z tym twoim kochasiem na czele.

— Odszczekaj to — warknęła wściekle Tonks. 

— Zapewniam cię, że on wpadnie w nasze ręce, tak jak wszystkie te potwory, a potem… — przerwała w pół słowa, gdy czubek różdżki Tonks wbił się w jej szyję, a sama Nimfadora zbliżyła się do niej tak blisko, że mogła wyszeptać jej do ucha:

— Jesteś tylko szmacianą laleczką Greya. — Jej głos był lodowaty i groźny, ale słowa, które wypowiadała były pewne, bo wierzyła w nie całą sobą. Wtedy jeszcze nie mogła powiedzieć, że chociaż w tym momencie to ona górowała nad Lucy, to sytuacja miała wyglądać zupełnie inaczej przez następne lata. Nie przeszkadzało to jednak, by z satysfakcją i wiarą w swoje rację powiedziała: — Zobaczysz, że wykorzysta cię do cna, a potem wywali na zbity pysk i przekonasz się, kto tak naprawdę jest potworem.

2 komentarze:

  1. Cześć kochana!

    Ten rozdział dał Chris kilka cennych informacji. Ta zmowa milczenia jest ogromna i nie ukrywam, że czekam kto ja przełamie dla naszej Chris. McGonagall widać coś kombinowała, na wypadek, gdyby, myślę że nie tyle Chris ale głównie Ted, okazał się wilkołakiem. Taką opcję muszą przecież brać pod uwagę. Skoro syrektorka uruchamia dawne powiązania z Zakonu, to może byłaby też skora do rozmów na temat likantropii, zwłaszcza, że Chris zbliża się nieuchronnie do pełnoletności.
    Któż podsyła te wiadomości?! Przecież nie McGonagall. Czyżby ktoś w Hogwarcie był dawniej na tyle blisko Remusa, by odgadnąć, że Chris to jego córka? Przecież nie robi tego portret Dumbledore'a zza grobu xD. Kwestia jest intrygująca, czekam na rozwinięcie!
    Co do Tony'ego, mam nadzieję, że ta jakże pomocna rozmowa, będzie kolejnym krokiem, który zbliży ich do siebie. Tony jest wdzięczy Chris za sylwestra. Może tak to się zacznie, a potem miłość rozkwitnie 😇
    Rozmowa z przeszłości Dory z Kingiem pokazuje, jak trudno być na kierowniczym stanowisku. Uważam, że oni obydwuje tu mają swoje racje. King w tym, że taki wysyp wilkołaków po prostu trzeba kontrolować, Dora w tym, że nie przez tworzenie tak bestialskiego prawa.
    Podoba mi się, że Tonks wie, że Remus by się zachował inaczej, gdyby wiedział o synu. Jej miłość do Niego nadal jest mocna, wierzę, a raczej chcę w to wierzyć. Bo wtedy, gdy działa się opisana scena, myślę że tak było. Na pewno nie szukałaby go poświęcając czas, który mogła dać Teddy'emu, gdyby nie łączyło jej z Remusem silne uczucie. Mam nadzieję, że teraz,gdy minęło już tyle lat, to uczucie nadal przetrwało, choć tu jesteśmy o tyle do tyłu, że nie znamy myśli i odczuć Tonks w tej materii.
    Czy w ostatnich rozdziałach nie jest za mało Teda? Co on robi, że nie spędza czasu z Chris?!

    Czekam do 9 marca z nadzieją,że kolejny rozdział da kolejną porcję dobrego czytania! Dzisiaj sprawiłaś, że moja podróż pociągiem do Krakowa, gdzie wiodę moje niemagiczne życie studenckie, była wspaniała, mimo iż pociągi regionalne komfortem jazdy nie różnią się wiele od Błędnego Rycerza.
    Ściskam mocno!
    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmowa milczenia rzeczywiście jest ogromna i niestety przełamie ją osoba, która akurat nie powinna tego robić. Twój zmysł dedukcyjny działa na najwyższych obrotach, przewidując działania McGonagall. Chociaż przyznam, że o Tedzie myśli raczej podświadomie, bo chyba nikt nie będzie chciał dopuścić do siebie myśli, że mógłby być wilkołakiem, skoro nawet nie mają świadomości o istnieniu czegoś takiego jak wilczy gen.
      Masz rację, to nie jest McGonagall. Ona i Chris są ostatnio na siebie obrażone więc próżno szukać kontaktu między nimi. Ale kto to jest... Tego nie zdradzę. Dumbledore to z pewnością nie jest xd
      Hmmm... Ale z Ciebie swatka! xd Mówisz, że ta rozmowa może być początkiem czegoś miedzy Tonym a Crystal? Nie potwierdzam i nie zaprzeczam.
      King jest w gorszej sytuacji, bo nie tylko piastuje kierownicze stanowisko, ale przyszło mu to czynić od razu po wojnie, gdy społeczeństwo tapla się w chaosie. Myślę, że chęć zachowania pokoju będzie nim kierowała cały czas, ale nie można tego robić za wszelką cenę. Z resztą King niedługo się pojawi i będzie go sporo w II części.
      To chyba oczywiste, że Remus postąpiłby inaczej, gdyby wiedział o Tedzie. I tego Tonks może być pewna. Cóż jej miłość jest prawdziwa i szczera, a takowa rzadko kiedy się wypala...
      Teddy lata za pewną blondyną... Cóż, chłopak się zakochał!
      Myślę, że kolejny rozdział też przypadnie Ci do gustu, a przynajmniej jego część. Będzie też scena w Wilczym Lesie, no i dowiemy się, kto jest naszym obserwatorem.
      Bardzo mi miło, że mogłam sprawić, że podróż była bardziej znośna. Aż zazdroszczę Krakowa na co dzień!
      Buziaki!

      Usuń