sobota, 9 kwietnia 2022

I. Rozdział XXI

Faktów było kilka, a tajemnic i pytań jeszcze więcej. I z tym Crystal musiała się pogodzić, chociaż nie było to łatwe. Według prawa nie mogła być uczennicą Hogwartu, nie można było wspominać o wilkołakach na lekcjach, w książkach i w ogóle najlepiej by o nich nie rozmawiać. Co było zupełnym absurdem i to też był fakt, a to dlatego, że przecież istniał w Ministerstwie Magii Departament Likantropii zwany również Ósmym, który odpowiadał za wszystko, co z wilkołakami związane. Coraz więcej spraw sobie zaprzeczało, a Chris traciła nadzieję, że w tym wszystkim się odnajdzie. Nie rozumiała polityki wobec wilkołaków, z jednej strony traktowano je jak krwiożercze bestie i pozbawiano wszelkich praw, z drugiej utworzono departament, który miał poprawić ich status życia. W Ósemce niby tworzono jakiś specyfik, który miał leczyć wilkołaki, a jednocześnie zakazano produkcji Wywaru Tojadowego, który znacznie ułatwiał życie likantropów, które nie potrafiły nad sobą panować. Na dodatek pomijając te wszystkie absurdy, profesor Slughorn miał jakąś tajemnicę z dyrektor McGonagall, wyjątkowo niewygodną dla niego, i była ona z pewnością związana z Wywarem. No i to dziwne zachowanie Tony’ego, od którego prawie siłą musiała wyciągnąć strzępki informacji o Ósemce… 

Większość czasu myślała tylko o tej plątaninie faktów i zagadek, której nie potrafiła rozsupłać. Nic nie pomagało, a na swojej drodze natrafiała jedynie na przeszkody. Jedną z nich były egzaminy, do których było coraz bliżej… Przez poszukiwanie tych wszystkich informacji i analizowanie ich, Crystal opuściła się w nauce. Z wielu przedmiotów była przygotowana, nauczyciele zapewniali ją, że poradzi sobie doskonale. Przecież już w styczniu twierdzili, że opanowała wymagany materiał. Ale nie wszyscy byli tak łaskawi i próbowali tchnąć w nią okruchy optymizmu. Babbling dobitnie jej przypomniała, że za nią nie przepada i nie powinna liczyć na pozytywna ocenę, a Hagrid podczas ostatnich zajęć dał jej listę rzeczy, które powinna opanować, a oni nawet połowy jeszcze nie omówili… Do tego dochodziły bieżące lekcje, na których nie umiała się skupić i narobiła sobie tonę zaległości, skazując się na rozczarowane spojrzenia nauczycieli. I chociaż setki razy powtarzała sobie w myślach, że musi zdać te egzaminy jak najlepiej, żeby nie mieć kłopotów i dalej szukać ważnych informacji, ale nic nie mogła poradzić na to, że za każdym razem, gdy siadała z książką w ręce, odpływała do krainy dręczących ją rozważań.

Tak było również pewnego dnia przy śniadaniu, kiedy Teddy i Anthony usiedli razem z nimi przy stole Gryfonów. Rzadko kiedy spędzali czas w ostatnim czasie. Teddy chyba bardzo zaangażował się w rozwój swojej relacji z Victorie Weasley, bo gdy nie było wiadomo, gdzie jest, to zapewne był z nią. Tonks wykorzystywał swojego najlepszego przyjaciela i często włamywał się do wieży Krukonów, żeby spotkać się z dziewczyną. Tony z kolei i tak miał mnóstwo spraw na głowie, ale Crystal miała wrażenie, że zdystansował się do niej po tym, jak rozmawiali o Ministerstwie Magii pod pretekstem nieistniejącego zadania dla Binnsa. Natomiast Lizzy… Ona ciągle gdzieś znikała, co było dziwne, bo przecież zawsze było jej wszędzie pełno. Dlatego te rzadkie chwile, kiedy spotykali się wszyscy, były na wagę złota, co chyba nie docierało do Chris.

— Hej, ziemia do Owen, jesteś tu jeszcze? — zawołał z pełną buzią Teddy, machając swoją ręką natarczywie tuż przy jej twarzy, gdy kompletnie odpłynęła, a owsianka zaczęła skapywać z łyżki na jej podręcznik. 

— Weź te łapska, Ted… — bąknęła, odpychając jego rękę i pospiesznie wytarła serwetką ubrudzoną książkę. Nie wiedziała zupełnie, w którym momencie przestała ich słuchać, ale chyba gdzieś pomiędzy tym, jak Teddy i Tony dyskutowali o tabeli punktacji quidditcha, a propozycją Liz, że może im wywróżyć horoskop na podstawie aktualnej fazy księżyca. I to chyba jej słowa pokierowały jej myśli znów na temat wilkołaków… 

— Nad czym znowu tak siedzisz? — zapytał Ted, przełykając w końcu zawartość swojej buzi, a Tony spojrzał na niego z widoczną dezaprobatą. 

— Runy i Opieka… — mruknęła, zatrzaskując podręcznik i opierając łokcie na stole. Była kompletnie wypruta z chęci do działania. Tkwiło w niej poczucie beznadziejności, której nawet nie było sensu się sprzeciwiać. — To będą pierwsze egzaminy z tych przedmiotów i wiem, że Babbling przetyra mnie tak, żebym zrezygnowała z jej zajęć, a Hagrid… — mruknęła, zerkając na wystający z książki spis zagadnień. — Czasami nie wiem czy on ogarnia to wszystko… 

— Ze wszystkim do tej pory radziłaś sobie świetnie mimo tej całej paniki… — stwierdził Teddy, wywracając oczami, a potem podrzucił do góry pojedynczą kulkę winogrona i popisowo złapał ją do ust, ale nie doczekał się braw.

— Bo wcześniej brakowało mi czasu, a teraz brakuje mi wiedzy… — mruknęła pochmurnie Crystal. Poprzednim razem naprawdę panikowała, bo były to jej pierwsze egzaminy. Nie wiedziała, czego ma się spodziewać, ale gdyby miała odrobinę więcej czasu nabrałaby przekonania, że wszystko umie. Teraz było inaczej, miała przeczucie, że z większości przedmiotów zda, lepiej lub gorzej, ale zda. Problemem były Runy i Opieka, bo była z nich naprawdę słaba. Nie poświęciła wystarczająco uwagi, żeby przygotować się do testów i jej braki z pewnością dadzą olbrzymią satysfakcję Babbling. A ona chciała udowodnić jej, McGonagall i w sumie to każdemu, że zasługuje na to, żeby być w Hogwarcie, mimo wszystko… Spojrzała z żałosną miną po swoich przyjaciołach i jej wzrok spoczął na Anthonym. W jej głowie pojawił się od razu pomysł, ale coś ją jednak blokowało. Ostatnim razem, jak prosiła go o pomoc, to on zaczął zachowywać się dziwnie, ale z drugiej strony nie znajdzie lepszego nauczyciela niż on. Przełknęła ślinę wraz ze wszystkimi oporami, które ją wstrzymywał i odezwała się: — Tony, jesteś ulubieńcem tej diablicy…

— Nie jest taka zła — stwierdził, popijając kawę — tylko uważa Runy za najważniejszy przedmiot w planie. 

— Ona czas wolny spędza w piekle… — westchnęła Crystal, a Ted i Lizzy parsknęli niepohamowanym śmiechem. Ona sama uśmiechnęła się pod nosem, widząc dołeczek w policzku Tony’ego, a potem powiedziała łagodnym tonem: — Pomożesz mi z tym wszystkim? W końcu jesteś najlepszy… 

— No nie daj się prosić, prymusku — zawołał Ted, klepiąc przyjaciela w plecy i szczerząc się jak głupi. Tony pokręcił głową z zażenowaniem, odsuwając się od Tonksa, ale zaraz potem spojrzał na Chris i uśmiechnął się pogodnie. 

— Nie ma sprawy, Crystal — stwierdził, a ona odetchnęła z ulgą — pomogę ci z Runami. 

— Jeżeli chodzi o opiekę to powinnaś podbić do Amy — powiedział Ted, zanim w ogóle Crystal zdążyła podziękować Tony’emu — już kiedyś ci proponowała pomoc. 

— Prawie jej nie znam… — zauważyła Crystal.

— Za to ona zna się na magicznych stworzeniach najlepiej w całej szkole — stwierdził Teddy, ignorując jej sprzeciw. — Amy jest cudowna i chętnie ci pomoże. 

— No dobra… — mruknęła po chwili zastanowienia. Amelia faktycznie sprawiała wrażenie dziewczyny, z którą można było się zaprzyjaźnić i rzeczywiście sama wyszła z inicjatywą ewentualnej pomocy. Co prawda Chris nie chciała jej się narzucać ani żeby Puchonka czuła się zobowiązana jakkolwiek względem niej, ale potrzebowała przecież kogoś kompetentnego, żeby pomógł jej ogarnąć cały ten bajzel związany z opieką. Ostatecznie więc rozmowa z Amelią wydawała się być kuszącą opcją. — Spróbuję złapać ją w przerwie. 

— Crystal, twój horoskop mówi, że osiągniesz sukces — odezwała się Lizzy, która od dłuższego czasu nakreślała coś w swoim notatniku — więc nie martwiłabym się na twoim miejscu… 

Chris i chłopacy spojrzeli po sobie porozumiewawczo, taktownie, nie komentując radosnej wróżby Liz i uśmiechnęli się rozbawieni jej słowami. 

— A my kiedy się spotkamy? — zagadnął Tony, ciągle uśmiechając się szeroko. 

— Może wieczorem w bibliotece? — zaproponowała, a on skinął głową, jakby chciał powiedzieć, że w takim razie są umówieni. 

***

Zgodnie z tym, co Crystal powiedziała podczas śniadania, chciała złapać Amelię w trakcie przerwy. Dlatego po Transmutacji wzięła swoje rzeczy i pobiegła pod salę Zaklęć, gdzie według Teda mieli zajęcia owutemowcy z siódmego roku. Wśród fali uczniów rozlewającej się po korytarzu, próbowała wypatrzeć Amelię. Dostrzegła ją, oddalającą się w przeciwną stronę i zawołała za nią, machając ręką, żeby zwrócić na siebie uwagę. 

— Cześć, Crystal, jak się masz? — zagadnęła z promiennym uśmiechem Amelia, po tym jak Chris podbiegła do niej i zrównały krok. Lupin od razu się uśmiechnęła. Zapomniała, że ta dziewczyna sprawiała, jakby w jej otoczeniu wszystko tętniło optymizmem. Amy miała na sobie szkolny mundurek ze wstawkami Hufflepuffu i to właściwie była jedyna część jej wyglądu, która pozwalała myśleć, że jest ona zwykłą uczennicą, bo gdy spoglądało się na jej piękną, oliwkową cerę i lśniące brązowe włosy niedbale upięte wysoko i przewiązane jasną, żółtą wstążką, bardziej przypominała jakąś nimfę czy inną rusałkę. 

— Świetnie — przyznała Chris, poprawiając torbę na ramieniu — nie przeszkadzam?

— Skąd, uciekłam przed moją klasą, bo tam wszyscy panikują — przyznała przyjaźnie, puszczając w jej stronę oczko. — Przyda mi się towarzystwo.

— Czemu panikują? — zdziwiła się Crystal, zerkając przez ramię na siódmorocznych uczniów, którzy rzeczywiście zbili się w mniejsze grupki i szeptali nerwowo między sobą. 

— Zbliżają się porady zawodowe i wydaje im się, że to koniec świata. — Pokręciła głową i wzniosła oczu do nieba, a uśmiechała się przy tym tak pogodnie, że raczej wątpliwym było, żeby miała się z nich naigrywać, a jednak można było usłyszeć drwinę w jej głosie. — Jakby mieli zginąć, jeśli nie wymyślą, co chcą robić w życiu…

— Ty zapewne już wiesz — stwierdziła Crystal, spoglądając na dziewczynę. Domyślała się, że ona panikowałaby tak samo, jak koledzy Amelii, nie miałaby pojęcia, co mogłaby robić po zakończeniu szkoły. Presja otoczenia musiała być ogromna, a już zwłaszcza na ostatnim roku. Jednak z tego, co kiedyś wspominał jej Teddy, Amy naprawdę miała plan na przyszłość. — Magiczne Stworzenia, prawda? 

— Dokładnie tak — przytaknęła Amelia, rozpromieniając się jeszcze bardziej, o ile to było możliwe. 

— Właściwie to ja w tej sprawie… — przyznała Crystal, uśmiechając się dość niezdarnie. — Trochę głupio mi prosić o pomoc, ale kiedyś wspominałaś, że gdybym potrzebowała pomocy z Opieki… 

— Nie radzisz sobie? — spytała z autentyczną troską, zatrzymując się i Chris chcąc nie chcąc, również stanęła w miejscu. Nie poczuła się jednak głupio, nie wkurzyła się, że ktoś w ogóle śmiał stwierdzić, że ona sobie nie radzi. Amelia powiedziała to w taki sposób, że Lupin miała wrażenie, że została otoczona taką czułością, która potrafiła podnieść na duchu i pchnąć do działania.

— Radzę, ale egzaminy za pasem, a książki, które wybrał Hagrid są… — mruknęła Chris, wzruszając ramionami. 

— Wiem, rozumiem doskonale —zaśmiała się beztrosko i rzuciła Chris spojrzenie naprawdę pełne zrozumienia. — Jutro podrzucę ci notatki, są dokładne i praktyczne. Powinny ci pomóc. 

— Wielkie dzięki, Amy, nie wiem, jak ci się… — Crystal zaczęła dziękować, ale zamilkła nagle, gdy dostrzegła na twarzy Amelii najbardziej promienny uśmiech, jaki w życiu widziała, a nie był on z pewnością skierowany do niej, bo dziewczyna patrzyła ponad jej ramieniem na kogoś zupełni innego. Chris automatycznie obróciła się w tamtym kierunku, jednak jej reakcja nie była tak radosna jak Amy. Wręcz przeciwnie, miała ochotę natychmiast zniknąć, a było to niestety niemożliwe, bo niechciany intruz zmierzał dokładnie w ich stronę i Crystal miała wrażenie, że zamiast na Amelię, spoglądał na nią. 

Pino, co tu robisz? — zapytała Amelia, czule zwracając się do chłopaka, który właśnie do nich podszedł. Niestety nic się nie zmieniło od ostatniego razu, kiedy Lupin go widziała i Luca Rossi, mimo swojej przeciętności, bo bożyszczem i Adonisem według Crystal nie był, nadal miał w sobie coś, co przyciągało wzrok. I nie wiedziała czy to spojrzenie brązowych oczu, delikatne loki w odcieniu czekolady czy może ten drwiący uśmieszek na jego bladej twarzy, ale im bliżej był, tym bardziej czuła ciarki na plecach.

— Cieszę swoje oczy, Gioia? — odpowiedział ciepłym, przyjemnym dla ucha głosem, o który Chris by go nie posądziła. Mówił z doskonale słyszalnym akcentem, Crystal domyślała się, że włoskim, a w jego ustach słowa brzmiały bardzo melodyjnie, zupełnie inaczej niż wtedy, gdy wyzywał Teda na pojedynek. Sposób w jaki nazwał Amelię był nawet uroczy i rozczulający. Co oznaczało słowo gioia, nie wiedziała, ale miała ochotę by ktoś kiedyś powiedział tak również i do niej.

— No już przestań mnie czarować… — mruknęła przekornie Amelia, sprowadzając Crystal na ziemie. Od razu przypomniała sobie, kim był Luca i że przed nią wcale nie stoi intrygujący Krukon o obcych korzeniach ze starszego rocznika, a typek, zwany częściej Dupkiem, który wysłał Teda na długi pobyt w skrzydle szpitalnym. Natychmiast otrząsnęła się ze wszystkich pozytywnych odczuć względem tego chłopaka, licząc, że uda jej się zaraz taktownie podziękować Amy za pomoc i odejść. Nie stało się tak jednak…

— Tym razem nie ciebie, moja słodka kuzyneczko — przyznał z zaczepną nutą w głosie, a spojrzenie jego ciemnych oczu spoczęło na Crystal, która nie rozumiała zupełnie, dlaczego miałaby być obiektem zainteresowania Luci. Z resztą Amelia była równie zaskoczona. I wtedy Rossi powiedział zdanie, które chociaż niepozorne, miało zmienić wszystko, a jego głos z hipnotyzującym, włoskim akcentem miał przez kolejne dni nękać Chris: — Chciałem tylko przypomnieć Crystal, że musimy skończyć nasz projekt przed kolejna pełnią. 

— Macie wspólny projekt? — zdziwiła się Amelia, spoglądając to na swojego kuzyna, to na Crystal, która zanim zdążyła przeanalizować te słowa i zrozumieć ich ukryty sens, skinęła głową na potwierdzenie słów Luci. Dała się wciągnąć w jego grę, ale zrobiła to już znacznie wcześniej, nieświadoma tego z kim zawiera układ. Bo musiałaby kompletnie wyłączyć wszelkie procesy myślowe, żeby nie zrozumieć, że ten cały projekt to nic innego jak jej badania na temat wilkołaków. I nie wiedziała, co było gorsze - to, że ktoś prosto w twarz dawał jej do zrozumienia, że wie o jej psychozie na temat likantropii czy to, że tym kimś jest Luca Rossi, który właśnie ujawnił się jako tajemniczy informator, pogrywający z nią i ciągnący we właściwe miejsca już od dłuższego czasu?

— Tak, bardzo ciekawy — przyznał Luca, spoglądając przenikliwie na Crystal, a ona dostrzegła błysk satysfakcji w jego oczach, gdy upewnił się, że zrozumiała jego grę słów. I zrozumiała, a świadomość tego, że odgrywa dziwną rolę w teatrze kukiełkowym największego wroga jej przyjaciela, całkowicie ją dobijała. Zupełnie tak samo, jak drażniące przeczucie, że to przedstawienie musi nadal trwać. 

***

Uciekła. Musiała się do tego przyznać przed samą sobą. Bo chociaż wytrwale zniosła dalszą część rozmowy z Amelią i Lucą, dzielnie nie zdradzając swojego przerażenia, to przy pierwszej okazji zniknęła natychmiast, korzystając z jakiejś bzdurnej wymówki. I od tego momentu uciakała przez cały czas. Uciekała przed swoimi myślami, próbując pojąć sprawy zupełnie dla niej niezrozumiałe. Uciekała przed Teddym, któremu pewnie od razu wygadałaby się, że jego największy wróg próbuje spiskować z nią za jego plecami. Uciekała przed każdym spojrzeniem, bo wszystkie wydawały jej się podejrzane i oskarżycielskie. Uciekała tam, gdzie niosły ją jej własne nogi, próbując zrozumieć, gdzie w całym tym zamęcie zgubiła swój zdrowy rozsądek i opanowanie. W końcu uciekła do biblioteki, gdzie poprowadziła ją wewnętrzna potrzeba odnalezienia spokoju. I znalazła go. 

Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi biblioteki, zaczęła się zastanawiać, co ciągnęło ją w tamtym kierunku. Zrozumiała, że przecież miała się tam zjawić, dopiero gdy rozejrzała się po pomieszczeniu, a przy jednym ze stolików dostrzegła siedzącego tam chłopaka. Głowę miał lekko pochyloną, jego zazwyczaj idealnie ułożone włosy teraz były nieco zwichrzone, a jeden kosmyk opadł mu na czoło. Spojrzenie szarych oczu sunęło płynnie po linijkach tekstu otwartej książki. Kompletnie zapomniała o tym, że była z nim umówiona, a jednak podświadomie coś ciągnęło ją do biblioteki, gdzie czekał na nią Tony. I gdy tylko go zobaczyła, zaczytanego w lekturze, jakby opierał się całkowicie temu trzęsieniu ziemi, które ona tak dotkliwie odczuwała, poczuła się niesamowicie spokojnie. Na chwilę zupełnie zapomniała o wszystkich swoich problemach, poprawiła torbę na ramieniu i podeszła do niego, uśmiechając się pogodnie. Anthony odpowiedział jej tym samym, zamykając książkę, którą akurat czytał i odłożył ją na stosik potężnych tomów, leżących obok niego.

— Z tego mamy się uczyć? — spytała na przywitanie z lekkim przestrachem, spoglądając na opasłe księgi, które piętrzyły się na stoliku. 

— Nie, nie… — zaśmiał się Tony, poprawiając swoją fryzurę. — To moja lektura do poduszki, można tak powiedzieć… 

— Historia Czarodziejskiego Prawa? — przeczytała ze zdziwieniem tytuł najgrubszej księgi. Sam tytuł zniechęcał ją do czytania tej cegły, a Tony nazywał to lekturą do poduszki. — Czy to potrzebne na kurs aurorski?

— Nie do końca… Może część i to niewielka — odpowiedział, ściągając usta w grymasie niezadowolenia. Robił tak zawsze, gdy pojawiał się temat aurorstwa. — Ja po prostu się tym interesuję. 

— Interesujesz się wieloma rzeczami, które nie do końca są związane z karierą aurora, wiesz? — zauważyła trafnie Crystal, uważnie obserwując nerwowy uśmiech Tony’ego, który najwidoczniej miał zamaskować jego reakcję. 

— To prawda… — przytaknął, unikając jej spojrzenia, a Crystal pomyślała sobie, że to z pewnością nie jest ulubiony temat Anthony’ego. Wiele osób mówiło o jego przyszłej karierze aurorskiej, jego ojciec zabierał go przecież do Ministerstwa, żeby pokazać mu przyszłe miejsce pracy, ale nigdy nie słyszała, żeby to Tony mówił o kursach, pracy czy czymkolwiek. Wręcz przeciwnie, on zawsze ucinał ten temat, chociaż nigdy nie zaprzeczył, gdy ktoś przedstawiał go jako przyszłego aurora. 

— Tony, czy tobie w ogóle zależy na tym kursie? — zapytała, nie przestając na niego patrzeć. Krukon uśmiechnął się nerwowo i przyznał skromnie:

— Raczej się dostanę…

— Nie o to mi chodziło. To, że się dostaniesz to pewne. Jesteś najlepszy… — wyrzuciła z siebie z frustracją, wiedząc, że Tony próbował ją właśnie uciszyć ładnym słówkiem, które najwidoczniej zawsze uspokajało jego rozmówców, ale nie Crystal. Ona naprawdę miała już dość tego, że o tylu sprawach się nie mówiło. Widziała, jak Teddy reaguje, gdy ludzie mówią o aurorstwie w połączeniu z jego najlepszym przyjacielem, ale chciała sama zrozumieć, czemu Tony nie powie głośno tego, co naprawdę myśli. — Jesteś najlepszy we wszystkim, ale czy ty w ogóle chcesz zostać aurorem?

— Ted ci coś powiedział? — spytał Tony zrezygnowanym tonem, jedynie potwierdzając jej przypuszczenia. 

— Nie musiał — odparła, nie czując żadnej satysfakcji z tego, że miała rację — chociaż widzę, jak się krzywi za każdym razem, gdy ktoś wspomina przy tobie ten temat… 

— Ja… Moim rodzicom bardzo zależy… — przyznał, wzdychając ciężko i skrzywił twarz w nieszczerym uśmiechu. — Chcieliby, żeby to była taka rodzinna tradycja. 

— Czemu nie wymagają tego od Liz? — spytała z wyrzutem i dopiero, gdy dostrzegła jego minę, zrozumiała bezsensowność swoich słów. — Dobra… Czy tylko dlatego, że Lizzy jest inna, ty musisz być we wszystkim najlepszy i spełniać ich oczekiwania?

— To nie tak, że robię wszystko dla nich… — mruknął niechętnie, próbując zamaskować swoje niezadowolenie. Westchnął ciężko i oparł łokcie na blacie, podpierając głowę na dłoniach. — Lubię się uczyć, przychodzi mi to z łatwością, zarówno teoria jak i praktyka. Tak już mam, po prostu — przyznał, rozkładając ręce. Jego uśmiech nie był jednak szczery, Crystal nie dostrzegała dołeczka w jego policzku. Nie dziwiła się, jej samej z trudem przychodziło słuchanie jego słów. Nigdy nie zaprzeczała temu, że Tony jest piekielnie inteligentny i zdolny. Był chyba najmądrzejszą osobą, jaką znała. Kimś kto zawsze myślał rozsądnie i dokonywał słusznych decyzji. Nie rozumiała więc dlaczego w kwestii swojej rodziny był tak uległy i bezmyślny, dlaczego całkowicie poddawał się ich woli, nie protestując w żaden sposób, nawet gdy chodziło o jego życie. — A rodzice, oni mieli sporo problemów z Lizzy. Jest trochę nieokrzesana i nie radzi sobie w wielu sytuacjach, a ja nieskromnie mówiąc wręcz przeciwnie… Dlatego ona od zawsze była tą uroczą, ale i nieco dziwną córeczką, a ja idealnym synem, który radził sobie ze wszystkim.

— Nie musisz ze wszystkim sobie radzić, wiesz o tym, prawda? — spytała z troską, a jej ręka intuicyjnie znalazła się na jego dłoni w geście pocieszenia. Oboje spojrzeli wpierw na ich złączone ręce, a potem na siebie. Crystal w zakłopotaniu od razu się odsunęła i dodała: — Znaczy, świetnie, że tak jest, ale… 

— Dzięki — odparł natychmiast, uśmiechając się niezręcznie. — Po prostu nie chcę zawieść rodziców. 

— Czym byś się zajmował, gdyby nie ten cały kurs aurorski? — spytała zaczepnym tonem, nie chcąc by zapanowała między nimi niezręczna cisza. Tony uśmiechnął się szerzej, tym razem znacznie mniej niezręcznie i poklepał stosik ksiąg, które leżały obok niego.

— Prawo… 

Dla Crystal było to stwierdzenie co najmniej absurdalne, bo nie wyobrażała sobie, by ktokolwiek mógł chcieć zajmować się czymś tak nudnym, jak prawo. Jednak gdy patrzyła tak na Tony’ego, bardzo jej to do niego pasowało. Z resztą on na każdym kroku wykazywał się ponadprzeciętną wiedzą i znajomością reguł, jakie rządziły tym światem. Prawo naprawdę mogło być czymś, co było jego pasją. Rozmawiali jeszcze chwilę, właściwie to Tony opowiadał z zaangażowaniem o możliwościach, które daje znajomość prawa, ile można wtedy zrobić dobrego nie tylko dla siebie, ale również dla całego społeczeństwa. Słuchało się go przyjemnie, chociaż mówił o rzeczach, które zupełnie jej nie interesowały. Jednak w jego ustach było to nawet ciekawe. Do tego stopnia, że poczuła żal, kiedy stwierdził, że dość tych pogadanek i pora zabrać się za Runy. Wspólnie zaplanowali, czym się zajmą, żeby Chris nie miała problemów na zbliżających się egzaminach, Tony przygotował dla niej tablice runiczne w najlepszym przekładzie i zaczął tłumaczyć. I trzeba było przyznać, że był fantastycznym nauczycielem, a Babbling powinna uczyć się od niego podejścia do uczniów. Mówił spokojnie, cierpliwie objaśniał, wskazywał błędy i podawał jej najlepsze rozwiązania. Przerabiali materiał w ekspresowym tempie, do tego stopnia, że zabrakło im już pomocy naukowych, a wcale nie chcieli kończyć tych korepetycji. Dlatego też Crystal poszła do działu ksiąg runicznych, żeby przynieść parę książek i popracować jeszcze trochę z Tonym. 

Wodziła wzrokiem po rzędach książek, szukając tytułów, które podyktował jej Krukon. Wypatrzyła w końcu jeden z nich i stanęła na palcach, żeby sięgnąć księgę. Wtedy właśnie usłyszała szmer po drugiej stronie regału i nim zdążyła się rozejrzeć, obok niej pojawił się ktoś, kogo naprawdę nie miała ochoty widzieć. 

— To nie problem zgadnąć, gdzie będziesz… — mruknął ze swoim włoskim akcentem, stając tuż obok niej i świdrując ją swoimi ciemnymi oczami. Crystal poczuła dreszcze niepokoju. 

— Luca…

— Przedstawianie się mamy z głowy — stwierdził z satysfakcją, uśmiechając się w sposób, który z pewnością nie był sympatyczny i bezinteresowny. — Domyśliłaś się już?

— Nie pozostawiłeś cienia wątpliwości w tej kwestii — przyznała z trudem, czując jak zaciska jej się gardło ze stresu. Oczywiście, że od razu się domyśliła, że to on podrzucał jej wszystkie informacje i liściki. Nie rozumiała jednak dlaczego? Jaki miał w tym cel? — O co w tym wszystkim chodzi?

— Musimy o tym porozmawiać, ale nie teraz — powiedział, zniżając głos do szeptu i nachylając się w jej stronę. Jego spojrzenie było dziwnie hipnotyzujące tak, że Crystal zamarła w bezruchu, nawet zapominając o oddychaniu. Luca wykorzystał okazję, żeby powiedzieć ostatnie zdanie i zniknąć w labiryncie regałów: — Czekaj na moją wiadomość. 

Chris tkwiła w tym samym miejscu i tej samej pozie, nie mogąc otrząsnąć się z tego niespodziewanego spotkania, którego chciała uniknąć. Nie sądziła, że po tym, jak Luca ujawnił się przed nią podczas rozmowy z Amelią, będzie chciał z nią porozmawiać jeszcze tego samego dnia. W głębi duszy liczyła, że on również będzie jej unikać do czasu, aż Lupin oswoi się z tymi informacjami. On jednak zaskoczył ją i zapowiedział, że ma czekać na jego wiadomość, żeby się spotkać i skonfrontować to wszystko. Sytuacja była paskudna i chyba niewiele rzeczy mogło ją pogorszyć… A jednak! Nim zdążyła otrząsnąć się z całej tej sytuacji, usłyszała głos Tony’ego:

— Crystal? — Stał w przejściu między regałami, nie patrzył jednak na nią, a w miejsce, gdzie przed chwilą zniknął Luca. —  Czy to był… 

— Dupek — dokończyła za niego i otrząsnąwszy się z potwornego odrętwienia, kiwnęła powoli głową. Już nie chodziło o to, że przeżyła jedną z najmniej komfortowych i dziwnych rozmów, a raczej o fakt, że czuła się jakby Tony przyłapał ją na czymś karygodnym. Zestresowała się tym, że widział, jak rozmawiała z Lucą, a ona nawet nie miała jak wytłumaczyć tego zajścia, bo sama niewiele z niego rozumiała. 

— Czego chciał? — spytał cicho, chociaż jego głos przepełniony był złowrogim niepokojem, którego próżno szukać u Tony’ego na co dzień. 

— Nie mam pojęcia, Tony… — mruknęła, nie chcąc patrzeć mu w oczy. — Kompletnie tego nie rozumiem. 

— Uważaj na niego, Crystal — powiedział poważnie, a jego spojrzenie było nieprzeniknione, chociaż gdy tak mu się przyglądała, dostrzegła w nich niepokojący błysk. — Widziałaś do czego potrafi być zdolny. Najlepiej gdybyś trzymała się od niego z daleka. 

***

Śniegi zaczęły topnieć, a wraz z nim otępienie w Wilczym Lesie również zaczęło znikać. Jak co roku wszystkie wilkołaki rozpoczęły porządkowanie osady i przygotowanie jej na wiosnę. Nie było w tym nic dziwnego, żyli z pracy własnych rąk, a większość z nich uzależniona była od pory roku. Ian wiedział o tym doskonale. Jego ojciec ciągle powtarzał mu, że powinien wiedzieć, czym dane osoby zajmują się w lesie i jak przebiega ich praca, żeby mieć to pod kontrolą. Cóż, wyglądało na to, że ta wiedza nie przyda mu się już na dłuższa metę w życiu… 

Postanowił jednak korzystać z niej, bo właściwie nie miał już nic do stracenia. I chociaż wiedział, że nie powinien wyściubiać nosa za próg starej chaty, która stała się jego domem, to gdy tylko poczuł się w pełni sił, ruszył w stronę serca Wilczego Lasu, by zobaczyć jedną osobę. 

Przedzierał się przez krzaki, omijając błotniste kałuże i kierując się w stronę pól uprawnych. Nie były one duże, w lesie trudno o porządny teren pod uprawianie roślin, jednak przez te wszystkie lata mieszkańcy Wilczego Lasu zaanektowali w tym celu całkiem sporą polankę, która co roku przynosiła im wystarczające zbiory, by wykarmić całą watahę. Prac na tym terenie zawsze doglądała jedna osoba, która pilnowała, by wszystko było w jak najlepszym porządku. I to właśnie z nią chciał porozmawiać Ian. Cieszył się, że to miejsce znajduje się w sporej odległości od głównej polany i pewnie nie natknie się na swojego ojca lub Danzela. Skrył się za jednym z drzew, wiedząc, że to kwestia paru chwil, nim go wyczuję. Nie mógł się jednak powstrzymać, by spojrzeć na czarnowłosą kobietę, która wraz z grupą innych wilkołaków oczyszczała grządki i wyznaczała miejsca na konkretne rozsady. Wystarczył niewielki podmuch wiatru, by spojrzała w jego stronę. Rivers natychmiast schował się przed spojrzeniem innych, nie chciał być zauważony przez kogoś jeszcze. Jednak słyszał doskonale jej pospieszne kroki i gałązki, łamiące się pod jej nogami. Była coraz bliżej, jeszcze tylko kilka kroków… Wyszedł zza drzewa i złapał ją mocno za ramiona.

— Mamo… — szepnął, spoglądając w dobrze znaną mu twarz. Zmarniała przez te ostatnie dni i Ian czuł się za to odpowiedzialny. Skóra, która zawsze miała zdrowy odcień, teraz była blada, cienie pod zielonymi oczami sugerowały, że od dawna nie spała spokojnie. Usta chociaż zawsze były raczej blade, teraz przybrały nieco sinego kolorytu. A czarne włosy, równie ciemne co jego, oklapły smętnie i poplątały się, dopełniając obrazu kobiety zrozpaczonej. Jego matka nie potrafiła dłużej tłumić emocji i z jej oczu popłynęły łzy, a Ian nie mógł na to patrzeć. — Nie płacz, wszystko w porządku.

— Nie jest — wyszeptała przez łzy, kręcąc głową. Złapała jego twarz w dłonie i spojrzała na niego z taką miłością, że aż to go zabolało. —  Nie powinno cię tu być. 

— Musiałem sprawdzić czy ty… — zawiesił głos, zaciskając dłonie na jej ramionach. Czuł się paskudnie. Patrzył teraz na kobietę, która go urodziła i troszczyła się o niego od pierwszej chwili. Evelyn Rivers była najbardziej opiekuńczą i czułą osobą, jaką znał, a on i tak przez całe życie wychwalał swojego ojca, który wyrzekł się go przy pierwszej okazji. Jego matka zawsze była na drugim miejscu, nie doceniał jej, traktował jako dodatek do ojca. Dopiero kiedy przekonał się, jakim człowiekiem jest Benjamin, zaczął o niej myśleć. 

— Nic mi na razie nie grozi — zapewniła go matka, chociaż jej głos był niepewny. 

— Na razie?

— Ian, ja już nie jestem matką przyszłego przywódcy… — powiedziała z powagą, nie okazując żadnego strachu, jakby była z tym faktem pogodzona. Ona być może była, ale Ian wręcz przeciwnie.

— Nadal jesteś jego żoną. 

— A ty jego synem, tylko czy to coś znaczy? — spytała, zamykając oczy i ściskając usta. Chciała pewnie powiedzieć coś jeszcze, może przeprosić, że nie ostrzegła go przed Benjaminem, a może poradzić, co powinien dalej zrobić. Tego się nie dowiedział, bo ktoś z pola zawołał ją i jedynym, co zdążyła mu jeszcze powiedzieć było ostrzeżenie: — Uważaj, komu ufasz, kochany… 

Ian nie zdążył spytać, co to znaczyło, na kogo oprócz ojca i Danzela powinien uważać, nie dowiedział się też nic o tajemniczym, nowym wilkołaku, o którym wspomniał mu Phil. Nie miał też możliwości by przeprosić matkę i zapewnić, że ją obroni. Bo niestety nabrał przekonania, że skoro Benjamin pozbył się swojego syna, to i wobec żony może mieć podobne plany. 

Wiedział, że nie powinien stać tak blisko osady, ale nie chciał wracać do drewnianej chaty. Obawiał się, że jeśli spędzi jeszcze jeden dzień w samotności, to zupełnie oszaleje. Musiał gdzieś pójść, gdzieś gdzie będzie mógł z kimś porozmawiać, a ta rozmowa nie przyprawi go o kolejną porcję wyrzutów sumienia i wściekłości. Długo nie był świadomy, w którą stronę prowadziły go własne nogi. Zdał sobie sprawę z tego, dopiero wtedy, gdy w oddali zamajaczył mały ceglany domek, który dobrze znał. Stał dokładnie w tym samym miejscu, gdzie zawsze rozstawał się z Crystal, gdy odprowadzał ją wieczorami do domu. W głowie dudniło mu ostatnie zdanie wypowiedziane przez matkę. Uważaj, komu ufasz… Dym unoszący się z komina, upewnił go, że ktoś jest w środku. Nie czekał już więc na nic, tylko ruszył dalej, szybko wbiegł po kilku stopniach prowadzących na werandę i już uniósł dłoń by zapukać w drzwi, ale te otworzyły się same nim zdążył to zrobić. Stanął twarzą w twarz z Meg Lupin, która spojrzała na niego uważnie, nasłuchując jednocześnie czy ktoś nie czai się za najbliższym drzewem.

— Mogę wejść? — spytał zachrypniętym głosem, a kobieta odsunęła się w drzwiach, wpuszczając go do środka. Rozejrzał się po niewielkiej kuchni, spodziewając się, że zastanie w niej również Remusa. Jednak w domu nie było nikogo poza nimi. Maggie zamknęła drzwi, nic nie mówiąc, a Ian poczuł się jeszcze bardziej nieswojo. — Nie wytrzymałem… 

— Remusa nie ma, też nie mógł usiedzieć w miejscu — stwierdziła, jakby doskonale rozumiejąc, co chciał powiedzieć. 

— Był u mnie Phil, powiedział, że mamy nowego — powiedział powoli, zastanawiając się czy dowie się czegokolwiek od niej. Nie miał dobrych kontaktów z rodzicami swojej dziewczyny. Znaczy byłej dziewczyny… A jednak miał wrażenie, że lepsze stosunki łączą go z Maggie niż z Remusem, teraz podejrzewał, że jednak to matka Crystal darzyła go mniejszą sympatią i bardzo go to speszyło. Zwłaszcza, że po ostatnim spotkaniu z Philem, a już tym bardziej po rozmowie z matką, miał wrażenie, że tylko Lupinom może zaufać. — To pierwszy od prawie siedmiu lat…

— Tak — przyznała bardzo lakonicznie Meg, ale po chwili dodała, siląc się na mało szczery uśmiech: — Reece już nie jest ostatni. 

— Kto to, Maggie? — dopytywał Ian, czując, że pojawienie się tego wilkołaka nie przyniesie nic dobrego. — Skąd się wziął? 

— Nikt nic nie wie i to jest najgorsze — westchnęła ciężko Maggie, a potem machnęła na niego ręką, mówiąc: — Siadaj, zrobię herbaty… 

— Nie będzie mógł milczeć w nieskończoność — mruknął złowrogo Ian, ale jednak potulnie usiadł przy kuchennym stole. Sprawa nowego wilkołaka w lesie nie dawała mu spokoju. Nie mógł znieść tego, że nic nie wie i jest zupełnie odcięty od wszelkich informacji. Do tej pory był najlepiej poinformowany i zawsze o wszystkim rozmawiał z ojcem. Teraz było zupełnie inaczej… 

— Póki jest nieprzytomny, nic nie powie… — stwierdziła Maggie, stawiając przed nim kubek z ziołowym naparem. I właśnie w tym momencie dostrzegła zdziwioną minę Iana, który naprawdę nic nie wiedział. Do tej pory twierdził, że nowy wilkołak to tajemniczy typ, który nic nie chce o sobie zdradzić, a prawda była taka, że najwidoczniej nie miał możliwości, by powiedzieć cokolwiek. Meg najpewniej czuła się w obowiązku by w końcu coś zdradzić. — Zjawił się dwanaście dni po pełni, nie wiem jakim cudem doszedł prawie do polany — powiedziała z powagą w głosie. — Uwierz mi, Ianie, ale nigdy nie widziałam tak skatowanego i wyniszczonego człowieka… 

Ian wzdrygnął się nagle, nie próbując nawet tego ukryć. Przecież jeszcze nie tak dawno sam był człowiekiem skatowanym i długo mu zajęło nim doszedł do siebie. Nikt poza Lupinami się nad nim nie ulitował, no chyba, że brać pod uwagę Phila, który dał mu do zrozumienia, że nie ma co liczyć na jego pomoc. Nie chciał więc wiedzieć, w jakim stanie musiał być ten człowiek, skoro Maggie mówiła o tym z takim przestrachem i powagą…

— Macie jakieś podejrzenia? — spytał, zastanawiając się, co musiało przydarzyć się temu wilkołakowi i kto za to był odpowiedzialny. Widząc minę Meg, sam domyślił się odpowiedzi na własne pytanie. — Macie. 

— Remus podejrzewa, że niektóre obrażenia mogą być magiczne… — przyznała po chwili zastanowienia, a Ian spiął się nerwowo na dźwięk słowa magiczne. Bardzo go nie lubił, zawsze gdy je słyszał, przypominał mu się pożegnalny list Crystal. Wtedy naprawdę znienawidził tych całych magików i innych, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że to do nich uciekła jego dziewczyna… była dziewczyna… Tym bardziej, gdy Maggie powiedziała mu teraz, że jakiś wilkołak został dotkliwie zraniony przez czary. 

— Podejrzewa? — zapytał, a matka Crystal skinęła głową. 

— Nie ma, jak tego sprawdzić, bo twój ojciec trzyma tego biedaka pod kluczem i kazał Mortonowi go pilnować. Danzel nikogo nie przepuści, ale przynajmniej przestał się tak panoszyć… — urwała, dostrzegając, że jej wyjaśnienia wcale nie rozjaśniają mu całej sytuacji, a wręcz przeciwnie. Ian nerwowo zaciskał szczękę, nie potrafiąc w spokoju słuchać o swoim ojcu i dawnym przyjacielu. Potępiał ich zachowanie, ale jeszcze bardziej wkurzała go myśl, że gdyby wszystko potoczyło się inaczej, to on teraz miałby oko na tego tajemniczego wilkołaka. — Przykro mi. 

— Widziałem się z matką… — mruknął, spuszczając wzrok. Nie potrafił powiedzieć nic więcej.

— Jej też nie jest łatwo — przyznała ze współczuciem, a on spojrzał na nią. Wiedział, że będzie musiał wrócić do starej chaty i nie powinien się z niej wychylać bez wyraźnego powodu. Wszystko mu jednak mówiło, że powinien otoczyć opieką swoją matkę, ale jak miał to zrobić, kryjąc się w głębi lasu? Mógł ją zabrać ze sobą, ale wtedy jego ojciec zacząłby ich szukać. Nie chciał nawet myśleć, co by się wtedy stało. 

— Wiem — przyznał i poprosił szczerze: — będziesz miała na nią oko?

— Na tyle, na ile mogę — obiecała Maggie i spojrzała na niego z dobrotliwym uśmiechem. — Dobry z ciebie chłopak. 

— Maggie, powiedz mi czy Crystal jest tam bezpieczna? — spytał potem, nerwowo zaciskając ręce. Z każdą sekundą coraz bardziej czuł na swoich barkach ciężar odpowiedzialności za swoich bliskich. O ironio, wcześniej przygotowywał się by opiekować się całą watahą i traktował to jako oczywistość, ale dopiero teraz zrozumiał na czym to polega. Chciał mieć pewność, że jego najbliżsi są bezpieczni, ale przecież nie wiedział, gdzie była Crystal i co z nią się działo. — Skoro ci magicy zrobili coś temu wilkołakowi, to może ona jest w niebezpieczeństwie… 

Maggie nie odpowiedziała od razu. Dłuższą chwilę zastanawiała się nad jego słowami. Ian domyślał się, że podobne myśli również krążyły jej po głowie i być może była jego jedynym sprzymierzeńcem, który mógł mu pomóc w sprowadzeniu Crystal z powrotem do domu. Jednak jej odpowiedź wcale nie upewniła go w tym przekonaniu. 

— Obawiam się, że gdyby była tutaj, to wcale nie byłaby bezpieczniejsza… — mruknęła smętnie, jakby niezadowolona tą myślą. Wyjrzała przez okno, na zachodzące w koronach drzew słońce ze zmartwioną miną. — Mam wrażenie, że nad Wilczy Las wróciły ciemne chmury.


2 komentarze:

  1. Przeczytałam rozdział niedługo po opublikowaniu, ale jak to ja, zapomniałam skomentować, gdy miałam chwilę. No także dlatego teraz. Ale czy to jest usprawiedliwienie dla Ciebie, by nie zostawić ani skrawka z informacją, kiedy i gdzie będzie następny rozdział? :D Haha, może i jest, no ale tak pomyślałam, że weekend majowy zaraz będzie, to się upomnę <3
    Cieszę się na te "korki" u Tony'ego. Niech Babling szczęka opadnie! Plusik też za kolejne spotkanie z Amelią. Gorzej, że z jej kuzynkiem też. Mam kilka teorii co do Luki. Może być tak, że jest przewrażliwiony na punkcie śmierci ojca i dlatego śledzi wszystko co się dzieje w Hogwarcie. Nie wydaje mi się jednak by to wystarczyło, by domyślił się, kim jest Chris. Druga opcja jest taka, że podsłuchał rozmowę w McGonagall lub przez lusterka dwukierunkowe (choć tu raczej ciężko ogarnąć, jak miałby to zrobić). Teoria numer trzy mówi o tym, że doniósł mu któryś z obrazów. Ostatnia i najbardziej prawdopodobna myśl, brzmi, że Luca ma informatora spoza Hogwartu, a dokładniej z Wilczego Lasu. O, jeszcze mi teraz wpadło do głowy, że centaury mu powiedziały, bo one to wszystko w tych gwiazdach widzą :D Podsumowując, nie mam pojęcia skąd i ile wie Luca.
    W lesie sprawy też ciekawie się toczą. Jakieś tajemnicze zagrożenie, nie wiadomo od kogo, o którym informuje mama Iana i tajemniczy wilkołak. Czekam na dalszy rozwój sytuacji.
    Ściskam mocno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, ja jestem mistrzem zapominania i spóźnień, więc się nie przejmuj! Dla mnie faktycznie nie ma żadnych usprawiedliwień, pomijając fakt, że musiałam skupić się na innych rzeczach i z łatwością odcięłam się od opowiadań.
      Twoje teorie odnośnie Luki są świetne, chociaż zapewne już wiesz więcej po przeczytaniu kolejnego rozdziału.
      Ściskam Cię równie mocno!

      Usuń