sobota, 30 kwietnia 2022

I. Rozdział XXII

 Kiedy kończyło się szkołę, należało zadać sobie ważne pytanie i nie dotyczyło ono wcale ocen czy egzaminów, a tego co nastąpi po nich. Bo póki uczniowie znajdowali się w bezpiecznych murach Hogwartu, nie musieli przejmować się niczym. Mogli wieść beztroskie życie, ciesząc się swoją młodością. Jednak dorosłość pukała do ich świadomości coraz mocniej i nie mogli tego ignorować. 

Na piątym roku po raz pierwszy przyszło im się zastanowić nad tym, co będą robić po szkole. Wtedy opierało się to na marzeniach, młodzieńczych mrzonkach o wielkiej karierze, które szybko ostudziły wyniki SUMów. Później przez rok mogli zapomnieć o wszystkim, ale na siódmym roku wszystko zaczynało się od początku. Z tą różnicą, że wtedy naprawdę należało zacząć racjonalnie myśleć o swojej przyszłości. A skoro nie robiło się tego do tej pory, to przy okazji porad zawodowych pojawiała się potworna panika. Bo jak tu stanąć naprzeciw opiekunów swoich domów i wprost powiedzieć, że nie wiedzą, co chcą robić w życiu i że w ogóle najlepiej jakby nie kończyli szkoły?

Jedynie nieliczna garstka miała już plan na przyszłość i nie obawiali się spotkań, które miały jedynie naprowadzić ich na kolejne kroki prowadzące do celu. Do tej grupy należała między innymi Amelia Luccatteli, która już dawno wiedziała, w jakiej dziedzinie chciała dalej się rozwijać, a porady zawodowe były dla niej tylko formalnością i okazją, żeby w spokoju napić się kawy ze swoją ciocią, która jednocześnie była opiekunką Puchonów. 

Niestety w ostatnim czasie jej głowę zaprzątało zbyt wiele myśli, które nękały ją na każdym kroku i chociaż cieszyła się na spotkanie z ciocią Tonks, to podczas tej wizyty błąkała myślami zupełnie gdzie indziej. Nie umknęło to uwadze jej ciotki, która chociaż próbowała porozmawiać ze swoją chrześnicą o jej marzeniach, nie była w stanie tego zrobić.

— Powinnaś z nimi w końcu porozmawiać, bo… — urwała profesor Tonks, dostrzegając w oczach Amelii, że błąka ona we własnych myślach, nie słuchając jej już od dłuższej chwili. Nie zwróciła nawet uwagi, gdy zamilkła. Ciągle o czymś myślała, coś ją martwiło. Tonks wiedziała o tym, znała swoją chrześnicę doskonale. Jednak nie byłaby sobą, gdyby nie zwróciła na siebie uwagi w sposób niepasujący zupełnie do profesji nauczyciela. Uśmiechnęła się chytrze i przemówiła znacznie głośniej niż dotychczas, jakby spuentowała doskonałą historię, co w istocie przecież robiła: — I wtedy właśnie przyłapałam twoich rodziców w łóżku.

— Ciociu!

— Jednak mnie słuchasz? — spytała łagodnie, słysząc jej oburzony krzyk, a na widok rumieńca wstydu na twarzy dziewczyny, wybuchła głośnym śmiechem. 

— Jesteś okrutna! — bąknęła urażona Amelia, krzywiąc się znacząco. Uwielbiała swoją matkę chrzestną i kochała ją całym sercem, ale czasami zapominała, że jej poczucie humoru jest nieco dziwaczne, zupełnie jak u mamy. Ciocia Tonks i Sara Luccatteli były zbyt podobne w wielu aspektach, a ona czasami ciągle nabierała się na to, że będą zachowywać się bardziej dojrzale niż ona sama. 

— A ty nieobecna… — zauważyła Tonks, już zupełnie sprowadzając ją na ziemię. Uśmiechnęła się do swojej chrześnicy pokrzepiająco, co bardzo podniosło ją na duchu. — Co jest, Amy?

— Martwię się, ciociu — przyznała zupełnie szczerze, rozglądając się nieporadnie po gabinecie, w którym siedziały. Amelia zawsze zastanawiała się czemu ciocia Dora zamieniła się z profesorem Longbottomem pokojami. Zawsze tłumaczono to w ten sposób, że pokoje po starej Sprout były znacznie bliżej cieplarni i dostosowano je pod nauczyciela Zielarstwa, dlatego ciocia oddała je właśnie dlatego. Jednak były one też bliżej Pokoju Wspólnego Puchonów, których wcześniej pod swoją pieczą miała Sprout. Ciocia Tonks jednak wolała gabinet i dormitorium przylegające do sali Obrony. Mówiła, że czuje się tam lepiej i nawet jak zaśpi na zajęcia to się nie spóźnia. Amelii jednak zawsze wydawało się, że jako dumna Puchonka jej ciotka będzie kontynuować tradycję. Myliła się. Lubiła jednak gabinet swojej ciotki. Nie brakowało w nim puchońskiego ducha, pomocy naukowych, a nawet książek w całkiem sporej ilości, chociaż te ciocia Dora trzymała tylko dla utrzymania pozorów. Tuż pod oknem wychodzącym na boisko quidditcha stała niska komoda, którą przygotowała na tegoroczny puchar, twierdząc, że z Tedem jako kapitanem Puchoni wygrają. Amelia podzielała tą opinię, bo zarówno jej kuzyn i chłopak wyciskali siódme poty na treningach i wygrali już dwa mecze. Na biurku ciotki nie leżało zbyt wiele przedmiotów, czemu nikt się nie dziwił, bo każdy wiedział, że profesor Tonks miała w zwyczaju siadać na blacie, więc wszelkie bibeloty były tylko przeszkodami, które spadały na podłogę. Za biurkiem znajdowały się drzwi prowadzące do prywatnych pokoi, gdzie Amy często odwiedzała ciocię, a po obu stronach stały masywne komody. Co w nich było? Tego Amelia nie wiedziała, mogła jedynie przypuszczać, że był to potworny bałagan w rzeczach mniej lub bardziej ważnych. Za to na komodach ciotka ustawiała ramki ze zdjęciami swoich najbliższych. Na kilku z nich z resztą była sama Amelia w asyście rodziców, Teda lub wujka Charliego. Była też jedna ramka, ta która zawsze stała obok podobizny dwuletniego Teddy’ego, ale ona była pusta. Amy domyślała się dla kogo była zarezerwowana i właśnie dlatego nigdy nie poruszała tego tematu, chociaż pustka w drewnianej ramie boleśnie rzucała się w oczy. Jakim cudem ciocia zawsze była taka pogodna, tego Amelia nie rozumiała, ale starała się brać z niej przykład, chociaż nie zawsze to się udawało. — Ostatnio wszystko jest nie tak.

— Pogadaj z rodzicami — poradziła jej ciocia, błędnie próbując odgadnąć powód jej zmartwień. — Zbyt długo ukrywasz swoje plany i to ci ciąży.

— To nie jest najlepszy moment — mruknęła, spoglądając w stronę okna, a ciotka jęknęła rozgoryczona.

— A kiedy będzie? — spytała z wyrzutem. — Oczywiście wiem, że reakcja Franczesca będzie niezwykle widowiskowa, gdy dowie się, że jego jedyna córka nie ma zamiaru zająć się rodzinną hodowlą hipogryfów i chętnie bym to zobaczyła, ale obawiam się, że to ja i Charlie dostaniemy po głowie. 

— Przecież to moja decyzja, a nie wasza — zauważyła trafnie Amelia. Chociaż zrobiła to tylko dlatego, żeby nie przyznać cioci racji, bo zdawała sobie sprawę, że trafiła ona w samo sedno. Od kiedy tylko okazało się, że Amy ma rękę do magicznych stworzeń, jej tata założył, że to właśnie ona przejmie po dziadkach hodowlę hipogryfów w Este. Ona nie wyprowadzała go z tego błędu, bo… właściwie to z wielu powodów. Kochała hipogryfy, zajmowała się nimi od zawsze, jeszcze kiedy była mała i mieszkali we Włoszech całe stado pozwoliło jej się do siebie zbliżyć. Potem przeprowadzili się do Manchesteru i bywała u dziadków tylko w wakacje i w czasie świąt. Nie zmniejszyło to jednak jej fascynacji tymi stworzeniami i nadal uważała, że są wspaniałe. Skłamałaby również, że wizja pracy z nimi nie była kusząca, nawet jeśli wiązała się z przeniesieniem na stałe do słonecznej Italii. Amelia czuła się zarówno Brytyjką jak i Włoszką i brakowałoby jej Anglii, jednak w dzisiejszych czasach transport mugolski i czarodziejski ułatwiał sprawne podróżowanie między granicami. Z resztą już teraz regularnie podróżowała między Wielką Brytanią, a Włochami czy Rumunią. Nie przeszkadzało jej to zupełnie. Jednak hipogryfy były dla niej planem B, o czym powinna była już dawno poinformować rodziców, a ciocia Dora ciągle jej o tym przypominała.

— Ale to my pomagamy ci wcielić ją w życie.

— Wujek wczoraj napisał mi, że mogę wysłać moje zgłoszenie na staż — mruknęła i niechcący potwierdziła to, co powiedziała ciocia. Ona i wujek bardzo dopingowali ją w jej planach, a Charlie dodatkowo starał się ułatwić jej wszystkie formalności. I była im za to ogromnie wdzięczna.  

— Dlaczego jeszcze tego nie zrobiłaś? — spytała z wyrzutem ciocia, a Amelia rozłożyła bezradnie ręce. Co miała odpowiedzieć? Tonks zmarszczyła brwi, wstała z fotela i przykucnęła tuż przy swojej chrześnicy, chwytając ją za ręce. Spojrzała jej prosto w oczy i powiedziała troskliwym tonem: — Amy, kochasz smoki bardziej niż Charlie, smokologia to twoja dziedzina, a staż w Rezerwacie jest ogromną szansą.

— Wiem — westchnęła Puchonka, zwieszając głowę. Wiedziała to, od kiedy trzy lata wcześniej spędziła wakacje u Charliego Weasleya, swojego ojca chrzestnego, który zabrał ją do Rezerwatu smoków, gdzie pracował. Wtedy była świadkiem wyklucia małego smoczka i już miała pewność, że to jest jej miejsce na ziemi. Wiedziała to również kilka miesięcy temu, kiedy wujek poinformował ją, że Rezerwat będzie szukał młodych ludzi na staż, żeby wyszkolić ich w dziedzinie smokologii. I nic się od tego czasu nie zmieniło. Chyba…

— Chodzi o rodziców? — dopytywała troskliwie ciocia.

— Nie — stwierdziła, uśmiechając się i ściskając dłoń kobiety, jakby chciała potwierdzić swoje słowa — wiem, że się wkurzą, ale to nie zmieni mojej decyzji. 

— Amir cię zniechęca?

— Próbuje — przyznała już mniej chętnie, nie chcąc wspominać o ostatniej kłótni ze swoim chłopakiem — mówi, że nie po to jego matka wyrwała się z Rumunii, żeby teraz tam wracał. Ale czy ja mu każę? Nie mogę zmieniać swoich planów tylko dlatego, że on jest niezdecydowany…

— Więc o co chodzi? — spytała Tonks, a Amy ze zmartwieniem skrzywiła usta. Na widok tego grymasu ciocia pokręciła głową raptownie i wstała, najwidoczniej domyślając się już, co zaprząta głowę jej chrześnicy. — O nie, tylko nie ta mina…

— Martwię się o Pino — wyrzuciła z siebie w końcu, chociaż wiedziała, że rozmowa o nim z ciocią to ostatnia rzecz, jaką powinna robić. I miała się o tym teraz przekonać, bo Tonks stwierdziła oschle, zaciskając zęby:

— Trzęsiesz się nad nim, od kiedy zaczęliście chodzić. Czas z tym skończyć.

— Wiem, że go nie lubisz, ciociu. 

— Skąd ten pomysł? — spytała sarkastycznie kobieta. — Przecież on tylko prawie zabił mi syna!

— Ostatnio jest z nim gorzej, znowu — powiedziała, nie odpowiadając na słowa cioci. Gdy chodziło o Lucę, były po różnych stronach barykady. Tak było od zawsze, a przynajmniej od czasu, kiedy Pino wygadał Tedowi o wszystkim. Tylko Amelia wierzyła, że nie miał wtedy złych zamiarów. Z resztą nie była ślepa, wiedziała, że jej kuzyn nie zawsze zachowywał się właściwie, ale przecież nikt nie może być idealny. Rossi miał wiele problemów, o których sporo osób nie zdawało sobie sprawy i musiał się z nimi mierzyć od urodzenia, ale niestety nawet ci, którzy wiedzieli, nie potrafili spojrzeć na niego z troską. Powinna porozmawiać z tatą i ciocią Esterą, ale oni byli daleko i nie wiedzieli, co się dzieje w Hogwarcie. Jedyną osobą na miejscu była Tonks i Amelia wierzyła, że mimo wszystko będzie mogła z nią porozmawiać na ten temat. Tym bardziej, że niedawno zaczęła domyślać się, dlaczego Luca zaczął zachowywać się inaczej. — Myślę, że to wszystko przez Crystal Owen. 

— Jeżeli twój kuzyn jest na tyle małostkowy, żeby bawić się w podbieranie Teddy’emu dziewczyny, przyjaciółki czy kim ona jest dla niego, to naprawdę kiepsko z nim — rzuciła niechętnie ciocia Dora, wywracając oczami.

— Tu chyba nie chodzi o podbieranie sobie dziewczyn — stwierdziła Amelia, nie chciała zapewniać, że Luca nie jest zainteresowany Crystal, bo wciąż pamiętała to spojrzenie, które rzucał jej podczas ich rozmowy, ale nie chciała też wsypać Teda. Co prawda na początku sama myślała, że on i Owen są w jakiejś romantycznej relacji, ale Teddy temu zaprzeczał. Teraz to wiedziała, bo na ostatnim patrolu przyłapała Tonks pod wieżą Krukonów, gdzie był razem z Victorią Weasley i no cóż… to nie wyglądało na rozmowę. Amelia wolała nie być tą osobą, która uświadomi ciotkę, że jej syn spotyka się z córką jej byłego faceta. Chociaż to mogło być ciekawe… Zwłaszcza, jeżeli przy okazji dowiedzą się Bill i Fleur. Ale nie myślała o tym teraz. Ciągle zastanawiała się, co wspólnego ma Crystal z Lucą. Nigdy nie widziała, żeby ze sobą rozmawiali. Ten wspólny projekt też był kłamstwem, bo Chris była rok niżej niż ona i jej kuzyn, a Pino i Owen nie należeli razem do żadnego koła zainteresowań, nie licząc Klubu Pojedynków, na którym nie było projektów. Jeszcze to stwierdzenie, że muszą go skończyć przed pełnią i do tego ta paskudna książka, którą znalazła w jego torbie… To składało się w jakąś całość, musiała to niechętnie przyznać i bardzo ją to martwiła, ale nie wiedziała, gdzie to mogło zmierzać… I dlaczego właśnie Crystal Owen? — Co o niej myślisz?

— Crystal jest piekielnie zdolna, ambitna i sumienna — odpowiedziała rzeczowo, jak na nauczycielkę przystało, ale Amy nie dała się zwieść. 

— I tak naprawdę nic o niej nie wiemy, prawda? — dodała rezolutnie, a ciocia nie odpowiedziała. Coś z Crystal było na rzeczy. Cała ta sprawa z jej nagłym przybyciem, McGonagall, która ze wszystkim szła jej na rękę i w ogóle… Wszyscy ją lubili, włączając w to Teda, ciocię Dorę i w sumie samą Amelię. Puchonka naprawdę nie doszukiwała się w ludziach zła, ale teraz ciągle patrzyła na Owen podejrzliwym wzrokiem. — Od ostatniej terapii Luca był spokojny i nagle zjawia się ona, a Pino na nowo…

— Amy — przerwała jej ciocia, spoglądając na nią stanowczo, chociaż w jej głosie dało się słyszeć troskę — wiem, że on jest twoim kuzynem i go kochasz, ale ta miłość cię zaślepia. Ani ty, ani twój ojciec, ani tym bardziej Estera nie potraficie spojrzeć na niego obiektywnie — zauważyła kobieta, ale Amelia nie odpowiedziała. Kochała Lucę, to prawda i zrobi wszystko dla jego dobra. Ta sprawa nie podlegała dyskusji. Ciocia Tonks spojrzała na nią i pokręciła głową. — Na ilu on był terapiach? Dziewięciu?

— Ośmiu… — sprostowała Amelia. 

— I żadnej nie skończył — zauważyła Tonks. Amy skinęła głową, Luca spotykał się z wieloma specjalistami przez ostatnie dziesięć lat, żaden nie pomógł mu wyleczyć się z jego fobii, czy jak to niektórzy określali obsesji. Coraz bardziej dotkliwe było to, że nikt na terenie Wielkiej Brytanii nie był w stanie mu pomóc i Amelia domyślała się, że wkrótce cała rodzina wróci do Este i spróbuje pomocy włoskich specjalistów. Ciocia Dora na pewno rozmawiała o tym z mamą Amelii, z resztą tylko z nią mogła rozmawiać, bo raczej z nikim innym nie poruszała tematu Luci, a już zwłaszcza po wypadku przed świętami. — Może nie jestem odpowiednią osobą, żeby to mówić, ale rozumiem co przeszli. Bardzo im tego współczuję, ale Luca nie chce pomocy, nawet zaryzykuje stwierdzenie, że na nią nie zasługuje. 

— Ciociu! — zawołała oburzona Amy, rzucając chrzestnej karcące spojrzenie. Tym razem to ją zaślepiała matczyna miłość. — Mówisz tak ze względu na Teda. 

— Być może, ale mówię to też dlatego, że Luca jest niewdzięczny, atencyjny i mściwy — stwierdziła bez żadnych oporów. Gestem ręki uciszyła Amelię, która już chciała powiedzieć coś w obronie kuzyna i kontynuowała, mówiąc spokojnie: — Zdominował swoją matkę, twojego ojca i ciebie. Umie grać na waszych emocjach i to po mistrzowsku. Wiem, że on wiele przeszedł, ale to nie usprawiedliwia jego zachowania. Od zawsze traktujecie go jak jajko, a w tym czasie on wyrósł na kawał niezłego… gnojka — skwitowała, kręcąc głową, a Amy miała wrażenie, że ciocia powstrzymywała się, żeby nie użyć słowa, którym to Teddy określał Lucę. — Nie mówię tego, żeby dopiec tobie albo jemu. Wiem, że masz wpojony obowiązek opiekowania się nim i dlatego masz wątpliwości przed wyjazdem. Powinnaś jechać na ten staż i pozwolić mu żyć własnym życiem. Jeśli to spieprzy, trudno, jego sprawa, ale ty musisz spełniać marzenia.

— Ale… — jęknęła Amelia, nie mogąc tak bez żadnej reakcji słuchać tego wszystkiego. I może dlatego, że ciocia miała trochę racji… Od zawsze wszystko z Lucą robili razem, nawet szkołę zaczęli w tym samym czasie, chociaż ona powinna teoretycznie skończyć ją już rok temu. Była przy nim na każdym kroku, opiekując się i dbając by nic nie pogorszyło jego stanu. W końcu był jej kuzynem i kochała go… Czemu tak wiele osób nie potrafiło tego zrozumieć? 

— Żadnych ale, Słoneczko — powiedziała ciocia, złapała ją za ramiona i spojrzała prosto w oczy, uśmiechając się pokrzepiająco. — Powstrzymują cię tylko bariery, które na siebie nałożyłaś, a nie Luca, rodzice, Amir czy Crystal Owen.

***

Myśl, że to Luca Rossi jest jej tajemniczym informatorem, przyprawiała Crystal o gęsią skórkę. Długo nie chciała dopuścić tego do swojej świadomości, usilnie powtarzała, że nie chce mieć z nim nic wspólnego, że przecież jest on wrogiem Teda, jej przyjaciela. Ale mimo wszystko jakiś cichy głosik mówił jej, że to nie znaczy wcale, że jest również przeciwko niej i być może wcale nie powinna zakładać, że jego zamiary są nikczemne. Przecież tak po prawdzie pomógł jej i wskazał, gdzie powinna szukać jakichkolwiek informacji. Nie wiedziała, jaki miał w tym cel, ale czy powinna się na tym zastanawiać? Bardziej martwiły ją wiadomości, które pozyskała o wilkołakach. Nie rozumiała z nich zbyt wiele, by mogła złożyć wszystko w sensowną całość. Wiedziała przecież, że społeczeństwo nie darzyło miłością likantropów, jej tata wyjaśnił jej to, ale żeby od razu usunąć wszystko, co o nich wiadomo, pozostawiając informacje nieprawdziwe i krzywdzące? To nieludzkie. A jednak… 

I chociaż nie chciała tego przed sobą przyznać, to czekała na informację od Luci, który obiecał się z nią jeszcze raz skonsultować. Trwało to kilka dni, a ona już zaczynała wątpić, że wiadomość przyjdzie. Myśli o Luce zaczęły schodzić na drugi plan, bo termin jej egzaminów był coraz bliższy. Tak jak poprzednim razem miały się odbyć w sobotę i niedzielę, które miała mieć wyrwane z życia, a cały poprzedzający je tydzień dziewczyna powtarzała materiał. Czuła się przygotowana, chociaż wątpiła, że uda jej się zgarnąć Wybitny z  Run czy ONMSu. W piątkowy wieczór nie chciała już siedzieć nad książkami i korzystała z faktu, że była sama w dormitorium. To właśnie ten moment, jakże nieodpowiedni, kiedy powinna była się zrelaksować i zapomnieć o wszystkich troskach, wybrał Luca na przesłanie wiadomości. 

Biała sówka z brązowymi skrzydełkami zastukała dziobem w szybę, a gdy tylko Crystal otworzyła okno, wleciała do środka, upuściła na łóżko dziewczyny małą kopertę i od razu wyleciała. Chris od razu rozpoznała w niej to samo stworzenie, które przesłało jej pierwszą wiadomość od Luci. Szybko usiadła na łóżku i rozdarła kopertę. Wiadomość była krótka. 

Jutro o 7, korytarz koło cieplarni. 

I czas, i miejsce było jej bardzo nie na rękę. O dziewiątej miała mieć pierwszy egzamin z transmutacji. Nie uśmiechało jej się biec z parteru na szóste piętro i to bez śniadania, bo cokolwiek Luca chciał jej powiedzieć, to kolidowało z posiłkiem. Już sobie wyobrażała, jak bardzo będzie burczeć jej w brzuchu. Ciekawość była jednak większa i po tym jak zapakowała dodatkowe arkusze pergaminu i kilka zapasowych piór, zeszła na parter. Mijała wielu uczniów, stwierdziłaby nawet, że zadziwiająco wielu, jak na sobotni poranek.  Ona sama jeszcze wczoraj zapewniała Teda, że nie musi się zrywać skoro świt, a kopniak na szczęście ma taką samą moc dzień przed jak i chwilę przed egzaminem i mogą się spotkać po pierwszym teście. Trafiła we wskazane miejsce bez problemu, a Luca już tam na nią czekał. Stał oparty nonszalancko o ścianę. Sobotni brak mundurka znacznie mu służył, bo szkolna szata wcześniej zdawała się przygniatać całą jego osobę. Teraz w jasnej koszuli z podwiniętymi rękawami i beżowych spodniach zaprasowanych w kant wyglądał o wiele korzystniej i całym sobą krzyczał, że wcale nie jest Brytyjczykiem, a Włochem. Gdy ją dostrzegł, uśmiechnął się nieznacznie, ale poza tym nie wykonał żadnego ruchu. 

— O co w tym wszystkim chodzi? — spytała, podchodząc do niego szybko i rozglądając się czy przypadkiem ktoś ich nie podsłuchuje. 

— Ciebie też miło widzieć, Crystal — odparł beztrosko, odpychając się od ściany i stając normalnie. Chris nie odpowiedziała na przywitanie, skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na niego wyczekująco. Najwidoczniej bardzo cieszył się z tego spotkania, bo w jego ciemnych oczach dostrzegała błysk triumfu. — Pomyślałem, że czas najwyższy skończyć z wiadomościami i spotkać się jak należy. 

— Czyli wyjaśnisz mi wszystko? — spytała, próbując ostudzić swoją ekscytację. Zapomniała o swoich egzaminach. Miała nadzieję, że Luca odpowie teraz na jej wszystkie pytania i wszystkie luki się wypełnią, a ona w końcu zrozumie co się działo w świecie magii z wilkołakami. — Całe te podchody, wiadomości… 

— Żałujesz, że dowiedziałaś się prawdy? — Spojrzał na nią przenikliwie, słysząc w jej głosie nutę żalu. Chris wciągnęła raptownie powietrze. Nie żałowała, chociaż nie cieszyły ją informacje, które odkryła. Pokręciła nieznacznie głową w odpowiedzi, a Luca uśmiechnął się chytrze. — Widziałem twój podręcznik, widziałem, jak szukasz informacji tylko, że w złych miejscach. Chyba zbyt krótko jesteś w Hogwarcie, że nie próbowałaś sprawdzić Działu Ksiąg Zakazanych… — mruknął z delikatną kpiną. — Chciałem tylko pomóc. 

— Dziękuję, że pomogłeś zaspokoić moją ciekawość — odparła z delikatnym uśmiechem, chociaż wcale nie była zadowolona. Najwidoczniej Luca nadal chciał prowadzić swoją grę i nie ma zamiaru z nią rozmawiać normalnie. Miała już tę pewność, gdy Rossi roześmiał się nagle. 

— Nie żartuj…

— Nie żartuję, to była najzwyklejsza ciekawość — stwierdziła, zadowolona z tego, że jej głos był naprawdę przekonujący i dalej chciała utrzymywać taką wersję, bo mimo wszelkich wątpliwości, które miała przez ostatnie dni, teraz czuła całą sobą, że nie powinna całkowicie ufać Luce. 

— Przede mną nie musisz się kryć — powiedział Rossi, robiąc krok w jej stronę i wpatrując się w jej oczy. — Ja też ich nienawidzę…

— O czym ty mówisz? — mruknęła, marszcząc brwi. Miała wiele spraw, które mogła ukrywać przed nim, ale żadna nie dotyczyła nienawiści względem kogokolwiek. 

— O wilkołakach. — Zadrżała na dźwięk tych słów i nawet nie zauważyła, kiedy Luca złapał ją mocno za ramię. Pociągnął ją w głąb korytarza i posadził na kamiennej ławce. Usiadł tuż obok niej, tak blisko, że stykali się kolanami. — Spokojnie, wiem, że wszyscy wariują, słysząc to słowo, ale ja nie. 

— Podobno o tym się nie mówi — mruknęła niepewnie i szybko zamilkła, bo przez miejsce, gdzie przed chwilą stali, przespacerowała się grupa dziewczyn. 

— Jak ktoś jest głupi, to boi się mówić głośno o rzeczach oczywistych — powiedział pewnym głosem, a Chris mocniej zabiło serce. Ile by dała, żeby takie słowa wypowiedział Tony czy Ted, albo chociaż profesor Tonks. Naprawdę chciała porozmawiać z kimś otwarcie, żeby nikt jej nie uciszył i nie mydlił oczu jakimiś bzdurami. 

— I ty głupi nie jesteś? — spytała, a on zaśmiał się głośno, jakby naprawdę rozbawiła go tym pytaniem. Jeden z ciemnych loków opadł mu na czoło, a błysk w oczach wciąż tlił się błysk satysfakcji. Wyglądał na człowieka, który wie znacznie więcej niż mówił. Było to coś, co sprawiało, że Chris czuła się kompletnie bezbronna i podatna na każde jego słowo. Może właśnie dlatego zadrżała, gdy zadał kolejne pytanie:

— To z powodu tych potworów tu jesteś, prawda? 

Czy intuicja go zawiodła? Nie do końca… Nigdy nie nazwałaby wilkołaków potworami, znała ich przecież doskonale i wiedziała, że znaczna większość z nich jest osobami dobrymi i pomocnymi. Mieli wady, ale każdy je miał i nie można z tego powodu klasyfikować ich jako potwory czy bestie. Jednak Luca miał rację, że poniekąd z ich powodu jest w Hogwarcie. Wpatrywał się w nią wnikliwie, oczekując jakiejś odpowiedzi. Chris oblizała nerwowo spierzchnięte wargi i bąknęła jakby w dziwnym amoku:

— Moi rodzice… 

Sama nie wiedziała, co chciała wtedy powiedzieć… Postawić się i przyznać, że jej rodzice nie są potworami, że nie ma prawa ich tak nazywać? Mało prawdopodobne, miała zupełną pustkę w głowie. Ale najwidoczniej ta niezbyt składna wypowiedź, chociaż chyba nie można było jej tak nazwać, poskutkowała lepiej niż mogłaby przypuszczać. 

— Rozumiem, nie musisz nic mówić — przyznał Luca, mocniej ściskając jej ramię, które nieustannie trzymał. Crystal wątpiła, że faktycznie ją zrozumiał, bo jej sytuacji sama nawet nie pojmowała, ale najwidoczniej wydawało mu się, że przejrzał ją całkowicie. Jego oczy zaszły mgłą, sprawiając, że stały się chłodne i nieprzystępne, a jego głos drżał od nienawiści. — Mojego ojca też zabiła ta bestia. Ale uwierz mi, niedługo wszyscy odpowiedzialni za nasze krzywdy pożałują.

— Co masz na myśli, Luca? — spytała cicho, słysząc groźbę w jego głosie, której naprawdę się przestraszyła. 

— Wiesz o Departamencie Ósmym. — Bardziej stwierdził niż zapytał, ale Crystal i tak kiwnęła głową. Wszystko, co wiedziała o tym departamencie, znalazła w starych gazetach, do których kazał jej zajrzeć. Chociaż musiała przyznać, że działania tej instytucji nie miały zupełnie sensu i zaprzeczały sobie na każdym kroku. — Wiem, że to mylące, ale oni wcale nie są po ich stronie. 

— Nie pomagają wilkołakom? — Chociaż wiedziała, że działania Ósemki w żaden sposób nie mogłyby realnie pomóc likantropom, a wręcz przeciwnie raczej utrudniały im życie, to nie chciała zakładać, że były to działania celowe. — A ten cały lek?

— Nie ma czegoś takiego jak lek na likantropię — przyznał z kpiną Luca, posyłając jej spojrzenie, które można by posłać największemu z ignorantów. — Były próby, ale to niemożliwe…

— A Wywar Tojadowy?

— Eliksir, który teoretycznie chwilowo przywraca człowieczeństwo? — prychnął z pogardą i uśmiechnął się wstrętnie, tak że jego twarz już nie była ani przystojna, ani zupełnie przeciętna, a odstraszająca. — Jak można je przywrócić potworom, które nie wiedzą, czym jest?

— Więc czym oni się zajmują? — spytała cicho, czując jakby niewidzialna ręka zaciskała jej się na gardle. Nie wiedziała, jakim cudem znosiła te wszystkie oszczerstwa i ile jeszcze wytrzyma. Najchętniej odeszłaby od Luci w tej chwili, ale chciała się jeszcze czegoś dowiedzieć, a on miał najwidoczniej sporą wiedzę. Rossi spojrzał na nią z błyskiem w oku i powiedział, coś czego jednak nie chciała słyszeć:

— Będą się ich pozbywać. 

— Jak? — wyjąkała, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że to może być prawda. W tej chwili Luca, puścił ją w końcu i sięgnął po coś do kieszeni. Miejsce, gdzie trzymał ją przez ten cały czas, piekło ją teraz żywym ogniem, jakby jego dotyk był trujący. Rossi wyciągnął rękę między nich tak, żeby nikt nie widział, co trzyma w dłoni. A była to podłużna fiolka wypełniona jaskrawo-fioletowym płynem. Nie wiedzieć czemu, Chris zadrżała na ten widok, jakby przeczuwała, co to może być… — Co to jest?

— Upłynniony akonit — przyznał ze szczerym uśmiechem, najwidoczniej będąc dumnym z tego, że jest w posiadaniu takiej mikstury. Crystal nie podzielała jego zadowolenia, wręcz przeciwnie była przerażona. Wiedziała czym był akonit, chociaż znała go pod inną nazwą… 

— Tojad? 

— Jako roślina jest niebezpieczny dla wilkołaków i może uszkodzić ich układ nerwowy, ale w płynnej postaci jest śmiercionośny — wyjaśnił Luca, przechylając fiolkę, a gęsta ciecz spłynęła po szklanych ściankach aż pod korek. Na jego twarzy malowała się niezdrowa fascynacja. Lupin całą sobą powstrzymywała drżenie rąk. Doskonale znała tojad, pamiętała, że jak była mała wszystkie te rośliny w Wilczym Lesie zostały zniszczone. Luca miał rację, tojad był silnie trujący i od zawsze rodzice ostrzegali ją przed nim. Samo dotknięcie delikatnego kwiatostanu w przypadku, gdy wilkołak miał zdartą skórę lub niewielką ranę, mógł skutkować długotrwałym paraliżem, a nawet stałym niedowładem, a gdyby ktoś powąchał ten kwiat i pyłek z jego kielicha dostałby się do układu oddechowego, mógł paskudnie podrażnić, a nawet doprowadzić do utraty zmysłów. Jedyne szczęście, że miały one intensywny, duszący zapach, który skutecznie potrafił odstraszyć wilkołaki. 

— Dlaczego masz go przy sobie? — spytała, tłumiąc w sobie chęć odsunięcia się jak najdalej od niego. Nie słyszała, by ktokolwiek upłynniał tojad, ale domyślała się, że faktycznie mogło to spotęgować jego działanie. Nie chciała wiedzieć, co mogłoby się z nią stać, gdyby chociażby kropla spadła na jej rękę. 

— Dobrze wiesz — mruknął głębokim głosem. Luca nachylił się w jej stronę, świdrując ją spojrzeniem, przyprawiając o jeszcze szybsze bicie serca. — W szkole są wilkołaki.

— O czym ty mówisz? — spytała cicho, wytrzeszczając oczy. Czy on właśnie chciał jej powiedzieć, że zna jej tożsamość? Jeśli tak, to powinna uciekać, bo jego wrogość do wilkołaków i tojad jako broń nie zwiastowały dalszej przyjacielskiej rozmowy. 

— Uważa się, że likantropii nie można przekazać za pomocą genów, ale to nie do końca prawda — stwierdził, mówiąc nadal tym niskim tonem, który przyprawiał ją o gęsią skórkę. Nawet nie pisnęła, by zaprzeczyć tym bzdurom. Likantropia była dziedziczna, ale to zależało od tego, czy ktoś posiadał wilczy gen czy nie. Nie chciała jednak go poprawiać, nie chciała wyrywać się w żaden sposób, żeby się nie narazić. — Mało jest informacji o dziedziczeniu tego gówna, bo nikt normalny nie przespałby się z taką bestią z własnej woli, a nawet jeśli takie dziecko się urodziło to dla jego dobra pewnie było mordowane albo umierało podczas pierwszej pełni… 

— Przecież niemowlak nie mógłby się przemienić… — wyrwało jej się, słysząc o takim absurdzie. Taka sytuacja mogłaby mieć miejsce jedynie w przypadku, gdyby zostało ukąszone. Inaczej nikt z jej rówieśników w Wilczym Lesie, i być może ona sama, by nie przeżył. 

— Całkowicie nie — zgodził się z nią, ale od razu dodał beztrosko: — bo od razu by zginął. 

— Skoro tak, to skąd w szkole mogłyby wziąć się wilkołaki? — spytała, drgając nerwowo. Jeżeli tak brzmiała jego teoria, to znaczy, że nie miał jej na myśli ani nikogo z uczniów. — Masz na myśli nauczycieli?

— Nie — stwierdził Luca, kręcąc głową i krzywiąc się — chociaż wielu jest sympatyków tych bestii w gronie pedagogicznym. Howard Grey wystosował teorię, że specjalne jednostki mogły przetrwać okres dziecięcy, gdyby dorastały w sprzyjającym środowisku, gdyby od urodzenia były pojone Wywarem. 

— Sądzisz, że to mogłoby wstrzymać przemiany? — mruknęła, próbując wyłapać jakikolwiek sens z jego wypowiedzi. Teraz miała już pewność, że Luca wcale nie wie tak dużo, jak mu się wydawało. Jego informacje o wilkołakach mijały się z prawdą. Podejrzewała, że również w tym przypadku. Jej ojciec przecież zażywał kiedyś Wywar Tojadowy i on pozwalał mu jedynie zachować świadomość podczas przemiany, a nie powstrzymywał jej. Z resztą w Wilczym Lesie każdy potrafił zachować świadomość i nie potrzebował do tego żadnego eliksiru. Dlatego ta teoria tego całego Greya od Departamentu Ósmego nie trzymała się kupy… 

— To tylko niesprawdzona teoria — stwierdził ostrożnie Luca, najwidoczniej zdziwiony jej sceptycznym podejściem — ale mam podejrzenia, że może być prawdziwa…

— I myślisz, że ktoś taki jest w Hogwarcie?

— Ty też tak myślisz, Bella — stwierdził, nachylając się w jej stronę. Teraz byli tak blisko siebie, że Luca mógł zrobić wszystko, a ona by mu się nie wywinęła. Z resztą jego słowa sprawiły, że zamarła w bezruchu. Nie mrugała, prawie nie oddychała, jedynie serce coraz szybciej obijało się o jej żebra. — Nie bez powodu zakręciłaś się koło Tonksa. Przejrzałem cię, chciałaś się do niego zbliżyć i go wybadać — powiedział pewnym głosem, czekając tylko na potwierdzenie własnych domysłów. Ale Crystal nie miała pojęcia, o czym ten chłopak mówił. — Nie martw się, nie wydam cię przed tym kretynem. 

— Czemu Ted miałby mieć z tym coś wspólnego? — spytała, mrużąc oczy. Wiedziała, że Luca nie znosił Teddy’ego, ale nikt nie powiedział jej dlaczego tak jest. Czy to był właśnie moment, w którym miała się tego dowiedzieć? Inaczej nie rozumiała, dlaczego Luca miałby wciągać w sprawę wilkołaków, których nienawidził, Teda Tonksa, którego nie mógł znieść… Twarz Rossiego była o cal oddalona od jej twarzy, a ciemne oczy błyszczały mu złowrogo, gdy się odezwał.

— Przez jego ojca zginął mój tata… 

Tym razem przestała oddychać, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. Ból, który malował się w jego spojrzeniu, rozdzierał serce. Okrutnym byłoby nie uwierzyć w jego słowa, ale przecież chodziło o ojca Teda… W dalszym ciągu nie rozumiała, co to miało mieć wspólnego z wilkołakami, czemu miałaby wybadać Teddy’ego, jednak nie to teraz było ważne… Czy to możliwe, że ojciec Tonksa był mordercą? Czy właśnie dlatego uciekł, skazując  go na dorastanie tylko z matką? Czy w ogóle mogła zadać te pytania Luce, czy może powinna milczeć i czekać na jego kolejne słowo? 

— Crystal! — Znajomy głos wyrwał ją z amoku. Przestała wpatrywać się w twarz Luci i zaskoczona spojrzała w stronę Liz, która stała pośrodku korytarza i udawała, że wcale im się nie przygląda. — Musimy iść…

— Tak, już idę, Lizzy — mruknęła nieswoim głosem i odchrząknęła. Szybko wstała, a chęć ucieczki na nowo pojawiła się w jej głowie. Gdy wyrwała się z uścisku Luci, wróciła do rzeczywistości. Przypomniała sobie o egzaminach, które miała lada moment pisać, o ile już się nie spóźniła. Zgarnęła swoją torbę i rzuciła Rossiemu ostatnie spojrzenie, a on nie epatował już złością, żalem i nienawiścią. Siedział teraz nonszalancko, w podobnej pozie, w jakiej wcześniej na nią czekał i powiedział krótko:

— Odezwę się. 

— Co ty robisz, Crystal? — spytała z wyrzutem Elizabeth, próbując dorównać jej kroku, gdy Chris szybko przemierzała kolejne korytarze. Naprawdę chciała uciec. Powinna żałować tego, że tak uporczywie szukała informacji, że dała się wciągnąć Luce w tą popapraną grę, ale nie potrafiła. Chciała zrozumieć, teraz nawet bardziej niż wcześniej, bo cały ten bałagan mógł dotyczyć w jakiś sposób Teda. Zupełnie nie wiedziała, co robi i nie potrafiła powiedzieć, że będzie w stanie napisać te przeklęte egzaminy, a Lizzy dodatkowo była niepotrzebnym świadkiem jej spotkania z Rossim. — Umawiasz się z Adonisem? 

— To nie tak… — mruknęła, nie wiedząc, jak mogłaby wszystko wyjaśnić Lizzy. Spojrzała w stronę dziewczyny i dostrzegła jej zmartwioną minę. Gryfonka wyglądała tak, jakby wydarzyło się coś strasznego. — Co się stało?

— Jane i Grace cię widziały — wymamrotała Liz, zatrzymując się i rozkładając bezradnie ręce. — O wszystkim doniosły Jo. 

— O czym? — spytała zestresowana Crystal, a po jej głowie krążyły wszystkie rzeczy, które ktoś mógł o niej powiedzieć, a było ich zatrważająco wiele, biorąc pod uwagę wszystko, co działo się w ostatnim czasie oraz to, kim była. 

— Że byłaś z Lucą — wyznała z pełna powagą Lizzy, zapewne licząc na to, że Lupin podzieli jej niepokój, ale przeliczyła się.

— No i co z tego?

— Jo nie pozwoli nikomu się do niego zbliżyć. Tym bardziej tobie — zauważyła Lizzy, łapiąc Chris za ramię, a w jej błękitne oczy przepełnione były autentycznym strachem. Lupin nie chciała nawet myśleć, ile Liz musiała doświadczyć upokorzeń ze strony piekielnej trójcy, że bała się ich aż tak. Jednak nie interesowała jej Jo McLaggen i nie miała zamiaru się przed nią chować. — Aż szaleje z zazdrości i wrzeszczy na całą wieżę Gryfonów, że pożałujesz. 

— Naprawdę mam gdzieś, co mówi i myśli McLaggen — mruknęła chłodnym tonem, nie chcąc dalej drążyć tego bzdurnego tematu. Miała ważniejsze sprawy na głowie i to na nich powinna się skupić. — Wybacz, mam zaraz egzamin.

— Ale chyba obchodzi cię zdanie chłopaków — powiedziała głośno Liz, zatrzymując ją przy sobie. Chris doskonale wiedziała, o jakich chłopakach mówiła Gryfonka. I dziewczyna miała rację… Jo, Jane i Grace mogły gadać, co chciały, ale naprawdę nie chciała, żeby Tony i Teddy wiedzieli, że cokolwiek łączy ją z Lucą, tym bardziej, że nie mogła im wyjaśnić tego wszystkiego. — Crystal, tak nie możesz… 

— Co masz na myśli? 

— Nie możesz jednocześnie mieć Teda, Tony’ego i Luci — zauważyła, marszcząc brwi. Nie musiała jej tego mówić, bo Crystal zdawała sobie z tego sprawę, a jednak zachowywała się, jakby tego nie wiedziała. — Są takie rzeczy, których nawet oni ci nie wybaczą… 

***

Trudno jej było zrozumieć, jakim cudem przetrwała ten weekend… prawie… By zakończyć go sukcesem, musiała podejść do jeszcze jednego egzaminu i mogła to potraktować jako cud. Bo jak inaczej nazwać fakt, że po tej przerażającej rozmowie z Lucą Rossim była w stanie zrobić cokolwiek, a co dopiero przystąpić do testów, na których poszło jej całkiem znośnie. 

Pierwsza była Transmutacja i to część teoretyczna, która nastąpiła zaraz po rozmowie z Lucą i Lizzy. Chris szła na egzamin jak na ścięcie i była święcie przekonana, że zawali po całej linii, ale nie… Usiadła przed arkuszem i wszystkie myśli, niezwiązane z tym przedmiotem, wyparowały. Pisząc ten test, złamała trzy pióra, odpowiadała wyczerpująco na każde pytanie i chyba nie było takiego, które zbiło by ją z pantałyku. Nie gorzej poszła jej część praktyczna, chociaż nie udało jej się całkowicie transmutować dzbanka w żółwia błotnego, bo jego skorupa nadal była metalowa. Jej ostatnią myślą, gdy opuszczała salę i odwracała się od uśmiechniętej profesor Dunbar, była pokrzepiająca, bo twierdziła, że zasłużyła na dobrą ocenę. 

Pod salą czekał na nią Teddy, który przyniósł ze sobą kilka słodkich bułeczek. Była mu za to dozgonnie wdzięczna, bo przecież nie miała okazji, żeby zjeść śniadanie. Jednak gdy przypomniała sobie, dlaczego tak się stało, od razu odechciało jej się jeść. Nie potrafiła z czystym sumieniem siedzieć obok Teddy’ego, zwłaszcza po tym, co powiedziała jej Lizzy. Czy jej współlokatorka rozmawiała już ze swoim bratem i dlatego Tomson-Jonesów nie było z nimi? Czy tylko Tedy był nieświadomy, że Crystal zbratała się z jego wrogiem? Być może… Spędzili wspólnie te pół godziny i Tonks odprowadził ją na kolejne egzaminy. Towarzyszył jej przez cały dzień, donosząc jedzenie i biegając po całym zamku pod sale, w których Chris miała popisywać się swoją wiedzą. 

To musiały być jakieś dziwne czary, które sprawiły, że każdą chwilę między egzaminami potrafiła być z Tedem, a wchodząc do sali egzaminacyjnej zapominała o wszystkim i wylewała całą swoją wiedzę. Zaklęcia poszły jej równie dobrze co Transmutacja, chociaż musiała dwukrotnie rzucić zaklęcie rozweselające, żeby zrobić to poprawnie, ale za to popisała się perfekcyjnym Accio, dzięki czemu Flitwick był pod wrażeniem. W zdziwienie również wprawiła Hagrida, który podczas jej egzaminów był chyba bardziej zdenerwowany niż ona. Udało się to jedynie notatkom Amelii, które pozwoliły uporządkować jej wiedzę. Ostatnie tego dnia miała mieć Zielarstwo, które nie było dla niej żadnym problemem, a profesor Longbottom nieustannie powtarzał jej nad głową, gdy przycinała  liście trzepotki, że ma niebywałą rękę do roślin. 

Niedziela nie była niestety już tak udana. Teddy odprowadził ją na pierwszy egzamin i powiedział, że odbierze ją po ostatnim, ale obiecał Victorie, że spędzi z nią ten dzień. Nie mogła mieć mu tego za złe, chociaż poczuła odrobinę żalu, że będzie sama, bo tak samo jak w sobotę, w niedzielę nie widziała ani Lizzy, ani Tony’ego. A dzień zaczął się paskudnie, bo od egzaminu ze Starożytnych Run. I chociaż Teddy psioczył trochę na Babbling, czym poprawił jej humor, to nauczycielka szybko przepędziła dobry nastrój. Nie miała pojęcia, jak jej poszło. Nie chciała nawet o tym myśleć, bo Babbling przygotowała tyle materiału, że ledwo starczyło jej czasu, żeby zapełnić cały pergamin, a wszystkie pytania były tak podchwytliwe, że chyba nawet Tony zacząłby się mylić. 

Z egzaminu wyszła wściekła i podczas krótkiej przerwy nie zdążyła ochłonąć. I chyba to był błąd, bo zaczęła się nakręcać. Opisując na Historii Magii proces palenia czarownic w średniowieczu, myślała o niesprawiedliwości, która dotyczyła wilkołaków i hipokryzji czarodziejów, którzy chociaż sami doświadczyli niesprawiedliwości ze strony mugoli, nie mieli skrupułów, żeby robić to samo względem innych istot. W głowie huczały jej słowa Luci, które wypowiedział do niej poprzedniego poranka, a które w sobotę tak skutecznie wyrzuciła z głowy. Myśli te z każdą minutą rosły. Na Eliksirach automatycznie przygotowała wywar dodający spokoju i sama miała ochotę go zażyć, żeby w końcu się opanować. W arkuszu kilka razy pomyliła właściwe nazwy i wpisywała zamiast nich Wywar Tojadowy, tojad, akonit i później skreślała je tak, żeby nikt nie mógł ich rozczytać. Było to frustrujące do tego stopnia, że na ustach miała wciąż nieme przekleństwa… 

Ostatnia była Obrona przed Czarną Magią. I chociaż była świetna z tego przedmiotu, to przez całą część teoretyczną analizowała wszystko, co nie było związane z Obroną. A przez większość jej myśli przewijało się nazwisko Tonks. Jej poszukiwania nie dotyczyły tej rodziny, a wilkołaków, a jednak z jakiegoś powodu co chwilę natykała się na jakieś powiązania z nimi… Cała ta Smith i Ósemka, która zajmowała się wilkołakami, usilnie próbowała zmusić do czegoś profesor Tonks, która siedziała teraz przed nią i czekała, aż Chris skończy egzamin. Ci sami ludzie chcieli czegoś od Teddy’ego i jego matka utrudniała im kontakt. Luca Rossi, który miał na punkcie wilkołaków jeszcze większego fioła niż ona, nienawidził Teda, a ojciec Tonks miał coś wspólnego ze śmiercią rodzica tego drugiego. Co napisała w arkuszu, tego nawet nie pamiętała… Pytania były dla niej banalne i nie musiała się wysilać, a pióro samo sunęło po pergaminie, i to w zawrotnej prędkości, bo chciała jak najszybciej skończyć ten egzamin i nie musieć dłużej patrzeć na profesor Tonks, której widok powodował bolesne wyrzuty i żal do samej siebie, że wplątała się w to wszystko. 

Te same uczucia towarzyszyły jej, kiedy nerwowo czekała pod drzwiami w sali wejściowej. Poleciła jej to właśnie matka Teda, informując ją, że część praktyczna odbędzie się na zewnątrz. To już zupełnie jej nie interesowało, miała dość tego weekendu, dość tego miesiąca, dość tego roku, który przecież dopiero się zaczął. Chciała mieć możliwość wyłączenia własnych myśli i uczuć. Cały czas wałkowała w kółko ten sam temat… 

Howard Grey stał na czele Departamentu Ósmego, odpowiedzialnego za wszystko, co tyczyło się wilkołaków. Szukali oni informacji o jakiejś starej misji profesor Tonks, która to zadanie im utrudniała. Ta misja musiała dotyczyć wilkołaków, bo inaczej czemu mieliby się nią interesować? Dodatkowo chcieli czegoś od Teda, co było jeszcze dziwniejsze, bo przecież był tylko nastolatkiem. Z resztą nie ważne o co chodziło, bo biorąc pod uwagę wrogie działania Ósemki względem wilkołaków, wiadomym było, że trzeba trzymać się od nich z daleka. Tego nie wiedział Luca, który najwidoczniej był zafascynowany tą instytucją i jej kierownikiem. Nie wiedział również tego, że wiele rzeczy, które mówił Howard Grey, mijało się z prawdą, bo cała ta teoria o dziedziczeniu wilkołactwa i wstrzymywaniu przemian za pomocą Wywaru Tojadowego nie trzymała się kupy. Jedyne co było zgodne z prawdą, to ryzyko idące za podaniem wilkołakowi akonitu. Luca wiedział jedną rzecz, a była nią prawda o konflikcie między nim a Tedem. W to wszystko zamieszani byli ich ojcowie, a być może rodzic Tonksa miał krew tego drugiego na rękach. Tak przynajmniej wynikało ze słów Luci, który uważał również, że w szkole był jakiś wilkołak. Tylko jak te dwie sprawy miały się ze sobą łączyć? Co wspólnego mieli Tonksowie z wilkołakami? Dlaczego Luca myślał, że ona też nienawidzi wilkołaków i specjalnie zakręciła się koło Teddy’ego? Gdzie w tym wszystkim był sens? 

Od tych pytań aż szumiało jej w głowie. Tym bardziej, że towarzyszyło jej uczucie, które mówiło jej, że gdyby uzyskała jedną wiadomość, większość tej plątaniny byłaby czytelna i zrozumiała. I stała tak z tym przeczuciem pośrodku pustej sali, czekając już nie na egzamin, a właśnie na tę odpowiedź, która być może nigdy nie nadejdzie. Głuchą ciszę nagle przerwały szybkie kroki, odbijające się echem od marmurowych ścian. Były coraz głośniejsze i bliższe. Nim zdała sobie sprawę, kto zmierza w jej stronę, on był już przy niej. 

— Co ty sobie wyobrażasz? — Nigdy nie słyszała, żeby Anthony Tomson-Jones odezwał się tak do kogokolwiek. Był wściekły, nie panował nad sobą. To było do niego zupełnie niepodobne. Tony był oazą spokoju i zdrowego rozsądku, który nigdy nie postępował pochopnie i nie miał w zwyczaju dawać się ponieść emocjom. Teraz niczym przez mgłę spoglądała na Krukona, który z zaciśnięta mocno szczęką, mierzył ją stalowym spojrzeniem. Nie było śladu po uśmiechu i dołeczku w policzku, nie było wesołych ogników w oczach, które najczęściej zdradzały jego rozbawienie, nie było spojrzenia łagodnego i wyrozumiałego. Miała pewność, że Lizzy powiedziała bratu o jej spotkaniu z Lucą. Pytanie czy zrobiła to dopiero teraz, czy może on powstrzymywał się przez cały ten czas od sobotniego poranka? Ale to właściwie nie było istotne… 

— Nie teraz, Tony — wychrypiała, chociaż nie chciała pokazać tego w jakim stanie jest i jak bardzo boli ją jego złość, której obiektem wolałaby nigdy nie być. — Zaraz mam egzamin… 

— Mam gdzieś twój egzamin! — krzyknął gniewnie, a jego głos poniósł się echem, aż po niewidoczne sklepienie sali wejściowej. Crystal zadrżała. Miała wrażenie, że Tony nie miał wcale na myśli egzaminu, ale ją samą. Miał ją gdzieś… A jednak przyszedł tu, żeby zapewne powiedzieć jej, co o niej myśli. Być może po tym wszystkim od razu pójdzie do Teda i powie mu o Luce, a wtedy oboje będą mogli nią gardzić. — W co ty grasz, Crystal? Luca? — Jego głos był druzgocąco chłodny, a każde słowo było niczym lodowy sztylet wepchnięty w jej serce. I chociaż powinno ją to zmrozić, to wciąż drgała w niej struna niesprawiedliwości, która była powodem tego wszystkiego, bo to ona popychała ją do wszystkich działań. — Aż tak nisko upadłaś? 

— Nie będziemy tak rozmawiać… — odparła, starając się by jej głos pozbawiony był jakichkolwiek emocji, bo na hardy ton nie była w stanie się zdobyć. Chciała go wyminąć, ale przecież nie miała gdzie pójść. Powinna czekać na profesor Tonks. Znalazła się w potrzasku, ale tym razem to ona miała zamiar uciąć temat i pełnić tę samą rolę, którą grał w ostatnim czasie Tony, który karmił ją półsłówkami i nie traktował, jak kogoś godnego zaufania. 

— Będziemy! — postanowił ostro, zagradzając jej drogę. Nie miał zamiaru jej przepuścić. Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że nie zdziwiłaby się, gdyby przejrzał ją na wylot. Nie zrobił tego jednak, bo patrząc na nią z góry, spytał z wyrzutem: — Po co się przyjaźnisz z Tedem, skoro masz go tak bardzo gdzieś?

— Nie mam! — sprzeciwiła się stanowczo, robiąc krok w jego stronę. Mógł jej zarzucić naprawdę wiele i miała tego świadomość, ale mylił się twierdząc, że nie zależy jej na  Teddym. 

— Więc dlaczego spiskujesz z Lucą? 

— Nie spiskuję! — zaprzeczyła natychmiast, chociaż było to niechybne kłamstwo. Kłamstwo, które było niezbędne do utrzymania jej tajemnicy. Nie spiskowałaby, gdyby od razu powiedziała swoim przyjaciołom, że to Rossi szukał z nią kontaktu. Wtedy jednak musiałaby się przyznać do poszukiwania informacji o wilkołakach, a dalej już prosta droga do zdradzenia prawdy o sobie. Naprawdę miała dość tego wszystkiego, ale prawda jednak była taka, że nieświadomie dała się wplątać w tą grę, w której ewidentnie przegrywała. — To on się ze mną skontaktował. 

— Nie trzeba było odpowiadać — stwierdził oschle Tony, krzywiąc usta w wyrazie pogardy. — Widziałaś, do czego jest zdolny, co zrobił Tedowi, a i tak do niego poleciałaś! 

— Bo jako jedyny chciał mi cokolwiek powiedzieć! Bez żadnego tabu czy mydlenia oczu! — krzyknęła, nie mogąc już wytrzymać. Czuła wstyd, ale mieszał się on z ogromnym żalem, który w tej chwili wziął nad nią kontrolę. I chociaż wiedziała, że być może za chwile będzie chciała cofnąć te słowa, nie potrafiła zamknąć już ust. — Od was niczego nie mogłam się dowiedzieć. Nawet nie wiedziałam, dlaczego go tak bardzo nienawidzicie! 

— Skończ! — próbował ją uciszyć i na Merlina, udałoby mu się, gdyby nie to, że przez cały dzień chodziła nabuzowana i w końcu pozwoliła swoim emocjom wypłynąć.

— Nie, Tony. Nie będziesz mnie uciszać — syknęła wściekle, celując palcem w jego tors. Ten gest go nie wzruszył, co więcej napiął się jeszcze bardziej. — W tym przeklętym zamku o niczym się nie mówi, niczego nie można się dowiedzieć. Luca był pierwszą osobą, która dała mi informacje bez żadnego ale… — wysapała z żalem. Chciała powiedzieć jeszcze, że wolałaby wszystkiego dowiedzieć się od niego, żeby to on i Teddy przekazali jej wszystkie informacje, żeby obdarzyli ją zaufaniem, ale była zbyt wściekła w tej chwili. Wyrzuciła więc to z siebie, jakby chciała wraz ze słowami wypchnąć całą złość i żal. Spoglądała na niego teraz zrozpaczona. Czuła się dokładnie tak samo jak zeszłego lata w Wilczym Lesie, kiedy cała prawda powoli wychodziła na jaw, a nikt poza ojcem nie okazał jej chociażby odrobiny zrozumienia. Chciała, żeby teraz Tony wykazał się tą wyrozumiałością, żeby od uśmiechu pojawił się dołeczek w jego policzku, a twarz złagodniała. — Z resztą i tak nie zrozumiałam nic z jego wytłumaczeń. Powiedział jedynie, że to przez ojca Teda zginął jego…

— Kłamał. 

— Słucham? — spytała z niedowierzaniem, wciąż słysząc w jego głosie chłód. Zadrżała, ale nie wiedziała czy wynikało to z jego oziębłego tonu, czy może raczej z faktu, że zaprzeczył temu, co ona przez cały weekend analizowała, skłaniając się do tego, by uwierzyć Luce. 

— Okłamał cię. 

— Wydawał się być pewny swoich słów… — mruknęła, choć wcale nie chciała tego zrobić. Nie miała zamiaru podważać słów Tony’ego, ale sprowokował ją kolejnym lakonicznym wyjaśnieniem, którego nie mogła znieść. Brakowało jeszcze, żeby powiedział, że nie powinna się tym zajmować i lepiej, żeby z nikim o tym nie rozmawiała…

— Niech to szlag, Crystal! Nie możesz odpuścić? — warknął wściekle, chwytając jej nadgarstki w żelaznym uścisku i zbliżając swoją twarz do jej twarzy. Zmusił ją tym samym, do patrzenia mu prosto w twarz. Jego spojrzenie aż paliło i Crystal wiedziała, że to uczucie towarzyszy szczerości. — Nie możesz zrozumieć, że niektóre sprawy są prywatne i nie można od nikogo żądać, żeby mówili o nich na prawo i lewo? To cię nie dotyczy. To sprawa między Tedem i jego rodziną. 

— Ale ty wiesz… — odezwała się z żalem, próbując wyrwać się z jego uścisku. 

— Bo Ted mi powiedział — syknął, sięgając po najważniejszy i najbardziej oczywisty argument. — W momencie, w którym był na to gotowy. 

Powinna była się zgodzić, przyznać Tony’emu rację, zacząć kajać się i obiecać, że nigdy nawet nie spojrzy na Lucę, a każde jego słowo zignoruje. Powinna była okazać skruchę i przeprosić za spiskowanie z Rossim. Powinna była postąpić zupełnie inaczej, niż zrobiła, ale była zbyt uparta, żeby się przemóc i skapitulować. 

— Wiem o wilkołakach — powiedziała, wkładając w to wyznanie resztkę swoich sił, które pozwalały jej jeszcze utrzymać się na nogach. Źrenice Tony’ego powiększyły się niebezpiecznie, ale w pierwszej chwili zdawał się nie słyszeć tych słów i pozwalając jej jeszcze raz zabrać głos. — Ale nie rozumiem, co to ma wspólnego z Tedem, Lucą i całym tym gównem. 

— Cicho! — syknął, potrząsając nią, ale nie miał takiej siły by teraz ją uciszyć, bo ona nadal zarzucała go kolejnymi słowami: 

— Nie chciałeś nic powiedzieć o Departamencie Ósmym.

— Crystal, zrozum, że… — mruknął, zaciskając usta. Przez ułamek sekundy jego twarz przybrała to samo oblicze co w bibliotece, gdy opowiadał jej o Ministerstwie Magii. Wtedy również wyglądał tak żałośnie, jakby trawiły go najgorsze wyrzuty sumienia, jakby zdradził największy sekret, jakby dopuścił się zdrady. Czy do tego właśnie go zmuszała? 

— O tym się nie mówi? — wtrąciła mu i sapnęła ze złością po raz kolejny wyrywając się z uścisku jego silnych dłoni. — Jasne…

— To ślizgi i niebezpieczny temat… — mruknął nieprzytomnie, kręcąc głową. — Gdyby ktoś usłyszał, że rozmawiamy o…

— Wilkołakach? — powiedziała głośniej, robiąc mu na przekór, ale z Tony’ego zaczęła ulatywać wściekłość. Być może to Crystal przegrywała w starciu z Lucą, ale teraz zmuszała Anthony’ego do kapitulacji, która przychodziła mu z niewyobrażalnym trudem. 

— Tak, właśnie o nich… — zgodził się, a ona sama była zdziwiona, że nie próbował jej dalej uciszyć. On naprawdę poddał się, a Chris czuła z tego powodu nie satysfakcję, a wstyd. — Departament Ósmy działa zgodnie z prawem i ma ogromny wpływ na społeczeństwo, które się po prostu boi, ale ich działalność to jedynie przykrywka.

— Czego się tak boją?

— Pamiętają, jak jeszcze za czasów wojny co pełnię ginęły dziesiątki ludzi z rąk wilkołaków — przyznał, a jego uścisk na jej nadgarstkach zelżał. Nie odsunęła się jednak, nie chciała tego, bo bała się, że wtedy od razu upadłaby bez siły na ziemię. Zadała jednak pytanie, które ją dręczyło:

— Co to ma wspólnego z Tedem i Lucą? 

— Ojciec Luci zginął właśnie podczas takiej pełni — powiedział w końcu Tony, chociaż po jego głosie wywnioskowała, że nie jest to ta tajemnica, którą tak usilnie próbował zachować. Jednakże informacja ta pozwalała jej odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Luca tak bardzo nienawidził wilkołaków. — Został rozszarpany, nic z niego nie zostało.

— A Ted? — dopytywała, nie mogąc poprzestać na wiedzy, którą miała w tej chwili. Jeszcze przed pojawieniem się Tony’ego czuła, że potrzebuje jednej odpowiedzi i teraz wiedziała, że mogła ją uzyskać w tej chwili. — Co z jego ojcem? Dlaczego zniknął? Dlaczego Luca obwinia go o to wszystko?

Tony otworzył usta i natychmiast je zamknął. Oczy Crystal zaszły łzami, czuła, że zmusza go do czegoś, czego nie chciał zrobić. On również musiał mieć świadomość, że jego kolejne słowa mogą zmienić wszystko. chociaż nie mógł sobie zdawać sprawy do jakiego stopnia. Zdradzał przyjaciela, ale mimo wszystko musiał wierzyć w to, że  to najlepsze wyjście z tej całej sytuacji. Musiał wierzyć, że w ten sposób pomaga lub chroni Teda. A Crystal niemal czuła jego wewnętrzną rozterkę, tę bitwę, która toczyła się w jego głowie. Stał tak blisko niej, że oddychali tym samym powietrzem, być może dzielili teraz te same myśli i współodczuwali tak samo. Tony przełknął z trudem ślinę i coś zmieniło się w jego oczach. Podjął decyzję i nie było już odwrotu, a słowa, które wypowiedział, miały być niczym fatum:

— Ojciec Teda to wilkołak… 

— I jak, Crystal, gotowa na ostatni egzamin? — Głos profesor Tonks rozdarł ciszę między nimi niczym ostrze. Natychmiast odskoczyli od siebie niczym, rzucając sobie przerażone spojrzenia, które wyjaśniały zbyt mało, by mogli się porozumieć. Kobieta stała tuż pod schodami, kilka metrów od nich, podpierając ręce na biodrach. Na jej twarzy błądził figlarny uśmiech, który zwiastował, że nie usłyszała nic z ich rozmowy. Dobrze, że nie słyszała również plątaniny myśli, która rozsadzała głowę Crystal, podczas gdy ta stała bezradnie z szeroko otwartymi oczyma. — Nie chciałam przeszkadzać. Teraz wiem, co miałaś na myśli, mówiąc, że nic nie łączy cię z Teddym. 

— Pani profesor, my… — odezwał się Tony, nerwowo oblizując wargi, a jego spłoszony wzrok biegał między nauczycielką, a Crystal. 

— Nie wnikam — mruknęła kobieta, podnosząc ręce, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.  — Teraz zmykaj, Tony. Za godzinę oddam ci Crystal całą i zdrową. 

Czy był to pomyślny bieg zdarzeń? W tamtej chwili Lupin nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Nie potrafiła nawet wydobyć z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Stała w osłupieniu, a nauczycielka kilkakrotnie musiała ją zawołać, nim ta wbrew sobie ruszyła za nią. Profesor Tonks była w wyśmienitym nastroju, przypuszczając zapewne, że zapewne właśnie przyłapała dwóch nastolatków na schadzce. Nie mogła przecież wiedzieć, że Crystal Lupin właśnie dowiedziała się, że ojcem jej dziecka był wilkołak.


2 komentarze:

  1. Chcę więcej!
    Genialny rozdział! Tyle się tutaj wydarzyło. Powiem Ci, że nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy, na pewno nie tej dramatycznej rozmowy z Tonym. Chris wychodzi tu na osobę nie mającą szacunku do spraw innych. No chyba, że Tony pomyślał, że Chris sama, przed kontaktem z Lucą dowiedziała się więcej, niż tak naprawdę wiedziała przed spotkaniem z Rossim, czyli w sumie nie wiedziała nic.
    I ta Tonks, która wchodzi w najmniej oczekiwanym momencie xD Mam nadzieję, że ta rozmowa z Tonym będzie miała drugą część, choć ciekawe czy los nie przeszkodzi w tym, by stało się to zaraz po egzaminie. Chłopak albo mimo wszystko musi mocno ufać Chris, albo się boi, że jak dziewczyna nie otrzyma prawdy, to rozniesie rewelacje Luci po całym zamku albo zagra przeciw Tedowi w jakiś sposób. No w każdym razie, Chris ma teraz niezły bałagan w głowie, który wymaga uporządkowania z Tonym lub z samym Tedem. Kurcze, te wydarzenia mogą też wpłynąć na relację Ted-Tonny, choć myślę, że Teddy gdy dowie się, jaka była sytuacja, to zrozumie postępowanie Tomson-Jonesa.
    Jedno powinni wysnuć z kolejnej rozmowy - na Lucę trzeba uważać. Mam nadzieję, że Chris powie chłopakom wszystko. Rossi ma tak naprawdę truciznę, jeśli będzie chciał, to może kogoś zabić. Co prawda Ted chyba nie ma wilczego genu (?) ale kto wie, co jeszcze ten Luca wymyśli.
    Biedna Amy, jeszcze jej perspektywę chciałabym poruszyć, choć nie do końca wiem jak to ugryźć. Wspaniała z niej kuzynka, ale kiedyś to się mocno na niej odbije, bo mam wrażenie, że gdyby sytuacja tego wymagała, to skrzywdził by nawet ją, by dojść do celu. Z jednej strony rozumiem ją i jej współczucie do Luci; Amelia jest tak dobra, jak osoba, po której dostała swoje imię. Z drugiej strony widząc jak jej kuzynek zmasakrował Teda, powinno to w niej wzbudzić większe wątpliwości, a nie tylko współczucie.
    Ciekawa jest tu też perspektywa Dory, która patrzy na Lucę totalnie krytycznie, ale tego już nie będę rozwijać.
    Czekam na wyniki egzaminów, przede wszystkim na dalszy rozwój dzisiejszej ostrej sprzeczki, bo rozmową tego nazwać nie można oraz może na jakieś ożywienie w relacji z McGonagall, skoro już po egzaminach...
    Nie mogę się doczekać, serio!!!
    Ściskam mocno <3
    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaa! Ale się cieszę, że podobał Ci się rozdział! Tym bardziej mi głupio, że po nim nastąpiła tak długa przerwa...
      Rozmowa z Tonym marzyła mi się od samego początku. W końcu musiał przestać być tak opanowanym typem. Masz rację, Chris z punktu widzenia Tony'ego wypada słabo, faktycznie jakby nie szanowała zdania innych... Ale pamiętajmy, że to jednak dotyczy jej bezpośrednio i ma prawo wiedzieć. A Tony, cóż on jest w kropce - z jednej strony ma przyjaciela, któremu chcę być oddany, z drugiej tak jak zauważyłaś, Chris - dziewczynę, której chce ufać, ale nie wie, czego może się spodziewać. Najlepszym wyjaśnieniem będzie chyba to, że widział działania Lupin, która chciała poznać prawdę i bardzo chciał wierzyć w jej oddanie Tedowi, dlatego zdecydował się zagrać w otwarte karty.
      To fakt, na Lucę muszą bardzo uważać.
      Dalszej części sprzeczki nie będzie, ale będą jej konsekwencje. I wiele więcej!
      Buziaki!

      Usuń