niedziela, 10 lipca 2022

I. Rozdział XXIII

Był czas, gdy Crystal myślała, że nie ma w jej życiu nic ważniejszego niż egzaminy. Uświadomiła sobie, jak bardzo głupie to było podejście, właśnie podczas jednego z testów - dokładniej rzecz ujmując podczas ostatniego egzaminu z okresu trzeciego i czwartego roku. Właśnie wtedy zrozumiała również, jak brutalne poczucie humoru ma wszechświat. Może gdyby nie ogarniała jej panika, sama zaśmiałaby się w głos na ten chichot losu. 

Upadła na ziemię, brudząc kolana. Przeklinała się za to, że akurat tego dnia postanowiła założyć mundurek. Warknęła wściekle, uderzając pięścią w kałużę błota, która rozchlapała się widowiskowo. Że też Tony zdecydował się powiedzieć jej o wszystkim akurat przed egzaminem. Jeśli życzył jej oblania testu, a być może nawet wydalenia ze szkoły, to był na świetnej drodze… 

— Co się z tobą dzieje, Crystal? — spytała ze zdziwieniem profesor Tonks, podchodząc do Chris i niedokładnie czyszcząc ją z błota za pomocą zaklęcia. 

Wariuję, chciała powiedzieć, ale zacisnęła mocniej usta, tak że zupełnie jej zbielały. 

— Zwodnik podszedł cię już drugi raz — zauważyła nauczycielka, a Crystal spuściła głowę. Była wściekła i zawstydzona. Toru, który przygotowała profesor Tonks, nie można było nazwać skomplikowanym, chociaż był dość wymagający. Crystal wiedziała, co powinna była robić, jakich zaklęć użyć, ale nie mogła się skupić. Wiedziała, że obleje. To było już nieuniknione. Dwa razy dała się przechytrzyć Zwodnikowi, została zaskoczona przez Druzgotki i oberwała kilkoma słabymi klątwami, przed którymi powinna się ochronić za pomocą zaklęć obronnych. Wiedziała krok po kroku, jak należało postąpić. Pomyśleć, że Wybitny mogła mieć w kieszeni, ale teraz pozostało jej jedynie liczyć na okrągłe O. — Przecież masz wiedzę, znasz te zaklęcia, powinnaś zdać ten test z różdżką w… — Profesor Tonks pokręciła głową i pomogła Chris wstać. Całe szczęście nie mogła wiedzieć dlaczego, Lupin wzdrygnęła się, gdy nauczycielka złapała ją mocno za ramiona. Ciemne oczy kobiety zlustrowały ją uważnie, szukając powodu jej zachowania. — Czy wydarzyło się coś pomiędzy tobą a Tonym? 

— Nic się nie stało, pani profesor — bąknęła, próbując uciec wzrokiem od kobiety. 

— Wiesz, że jeżeli będziesz chciała porozmawiać, to śmiało możesz do mnie przyjść, prawda? 

Crystal westchnęła i skinęła głową, bo przecież nie mogła powiedzieć nauczycielce, że ta nawet nie wie, jak bardzo się myli. Nie chciała sobie wyobrażać tego, co by się stało, gdyby przyszła do profesor Tonks i przyznała się, że jest córką wilkołaków, a jej ojca zapewne zna, bo przecież Remus Lupin przysłużył się podczas dwóch wojen czarodziejów, tak jak ona był w Zakonie Feniksa, a przy okazji przyjaźnił się z jej krewnym. A to była chyba ta mniej druzgocąca część informacji, bo przecież wiedziała też, że matka Teda była w romantycznym związku z wilkołakiem, przez co ona i jej syn byli nękani przez jakiś porąbany departament i ich jeszcze bardziej porąbanych pracowników, a kuzyn Teddy’ego oskarżał go, a także jego ojca, którego przecież chłopak nawet nie zna, o śmierć swojego taty i najwidoczniej planuję zemstę. Tak, zdecydowanie nie mogła śmiało przyjść do nauczycielki, nawet gdyby bardzo chciała pogadać…

— Odpocznij chwilę, skup się i zaraz podejdziesz do testu jeszcze raz — przyznała łagodnie nauczycielka, a Chris zamrugała kilkakrotnie próbując ukryć łzy rozgoryczenia. Nie pomagał nawet pokrzepiający uśmiech profesor Tonks. — Jeśli ktoś ma wybitnie zdać ten egzamin, to tylko ty. 

Przez chwilę poczuła się lepiej, ale tylko przez krótką chwilę… Kiedy próbowała się skupić, nie mogła odgonić myśli, które ją nękały i wręcz błagały, by Crystal poukładała je w swojej głowie. Pogodziła się z myślą, że w świecie magii są nie tylko osoby, ale też instytucje, które utrudniały życie wilkołakom i powinna trzymać swoje pochodzenie w tajemnicy. Nadal tego nie rozumiała i budziło w niej to wewnętrzny bunt, ale wiedziała, że nie zmieni całego świata i powinna na dobry początek ogarnąć swoje najbliższe otoczenie. Niestety wokół niej był równie wielki bajzel… Osoba, która jako jedyna wyciągnęła do niej rękę, gdy potrzebowała informacji, okazała się być kimś niebezpiecznym. Luca Rossi nie tylko był rozpieszczony i brutalny, nie chodziło również o to, że był śmiertelnym wrogiem Teda Tonksa, ale również miał ojca, którego zamordowały wilkołaki. Odbiło się to na nim do tego stopnia, że teraz nienawidził likantropów i co gorsza miał w swoim posiadaniu coś, co mogło w najlepszym przypadku mocno zaszkodzić osobom z wilczym genem. Crystal powinna się od niego jak najszybciej odciąć, nawet jeśli miał wiedzę, której ona potrzebowała. Było to po prostu dla niej niebezpieczne. Co jeśli któregoś dnia Luca postanowi w swej paranoi ją sprawdzić i doda tojad do jej napoju? Co jeśli jednak Chris jest wilkołakiem i przez to zginie? Komu miała o tym powiedzieć? Dyrektor McGonagall, z którą była skonfliktowana? Niedorzeczny pomysł. A może profesor Tonks, która i tak drżała o życie swojego syna i nie znosiła Rossiego? Jeszcze większy absurd. Tym bardziej, gdy musiała uporządkować kolejny ciąg myśli, które łączyły się ze sprawą Luci… 

Bezwiednie podążyła wzrokiem w stronę profesor Tonks, która bawiła się różdżką w swoich dłoniach i czekała, aż jej uczennica da znak, że jest gotowa. Crystal jednak nie zdążyła pomyśleć o wilkołaku, który był ojcem Teda, bo w oddali tuż ponad ramieniem nauczycielki dostrzegła ciemną postać. To był mężczyzna, ubrany w czarne, mugolskie ubrania. Spieszył się, przemierzając błonia. Było to od razu widać, chociaż kuśtykał na jedną nogę. W Chris pojawiło się przekonanie, że zna tego mężczyznę, a gdy zmrużyła oczy i dostrzegła, że odgarnął od z twarzy ciemne, przyprószone siwizną włosy, niemal krzyknęła. 

— Jestem gotowa — mruknęła pospiesznie, łapiąc swoją różdżkę. Kiwnęła energicznie głową na pytanie czy aby na pewno. Już jej nic nie interesowało. I tak wszystko zaczęło się sypać. 

Ustawiła się w miejscu, gdzie miała ponownie rozpocząć tor przeszkód. Chciała to zrobić jak najszybciej, by sprawy się nie skomplikowały jeszcze bardziej. A obecność Huncwota w Hogwarcie z pewnością nie zwiastowała niczego dobrego. Tym bardziej, że Syriusz Black mógł szukać w zamku z pewnością dwóch osób - jedna z nich była przy niej, a druga miała się z nią spotkać zaraz po egzaminie. Teraz dla Crystal najważniejsze było znaleźć Teddy’ego i wyznać mu prawdę o sobie oraz że zna prawdę o nim. Ale nim profesor Tonks dała jej znak do rozpoczęcia kolejnego podejścia, jedna myśl prawie rzuciła ją na kolana. 

Teddy Tonks nie znał prawdy o niej, ale nie znał również prawdy o sobie. Jedyna Chris mogła go uświadomić w tym wszystkim. Tylko pytanie, jak Ted przyjmie wiadomość, że może być posiadaczem wilczego genu?

***

Biegła przed siebie, rozglądając się dookoła tak uważnie, na ile było to możliwe. Próbowała wśród tych wszystkich twarzy odnaleźć tę jedną, nie mając nawet pojęcia, jakiego koloru tego dnia miał włosy. Przeklinała pod nosem, bo wszystko musiało być pod górkę…

Zaliczyła tor przeszkód w ekspresowym tempie. Nie zrobiła tego może najlepiej i nie wykazała się żadną gracją, ale zdała. Już nawet nie pamiętała, jaką ocenę wystawiła jej profesor Tonks, bo nie miało to żadnego znaczenia. W biegu podziękowała i przeprosiła… za wszystko i ruszyła w stronę zamku, licząc na to, że zgodnie z obietnicą, Teddy już tam na nią czeka. Chciała go pociągnąć w stronę cieplarni albo Zakazanego Lasu, gdzie mogli liczyć na chwilę prywatności, bo w weekendy uczniowie wręcz zalewali szkolne korytarze, wszędzie organizując sobie spotkania towarzyskie. Ale Teddy nie czekał. Ona też nie miała na to czasu, dlatego teraz biegła przez tłum dzieciaków, szukając swojego przyjaciela. 

Błagała w duchu o to, żeby nie było za późno. Żeby Syriusz Black nie zdążył mu powiedzieć, że okłamywała go cały czas. Żeby Tony nie przyznał się do tego, że zdradził jej sekret Teda. Żeby on w ogóle chciał na nią spojrzeć i zamienić chociaż kilka słów. 

Przebiegła już wzdłuż i wszerz dwa poziomy. Zaczynało jej brakować tchu. Wbiegła na trzecie piętro i już miała skręcić w prawo, kiedy coś tknęło ją, żeby sprawdzić okolice rzeźby Jednookiej Wiedźmy, która była również tajnym przejściem do Hogsmeade. Intuicja jej nie zawiodła. Naprzeciwko paskudnego posągu na kamiennej ławeczce siedział Ted, nieśmiało nachylając się nad blondwłosą Victorią Weasley. 

— Teddy! — zawołała resztką sił, które miała w sobie. Tonks spojrzał na nią, początkowo bezmyślnie, a potem podskoczył i wstał pospiesznie, nerwowo przestępując z nogi na nogę. 

— Wybacz, Chris! Zagadaliśmy się z Vic — zaczął się tłumaczyć Teddy, a Chris pokręciła głową. Nie miała mu za złe, że najwidoczniej olał ją na rzecz spotkania z Krukonką. Chociaż w innych okolicznościach z pewnością by mu to wypomniała. —  Jak egzaminy?

— Chodź ze mną — mruknęła, łapiąc oddech i złapała go mocno za ramię. — Szybko. 

— Coś się stało? — Ted chwycił ją ramiona i powstrzymał od jakiegokolwiek ruchu. Obrzucił ją troskliwym spojrzeniem, nie rozumiejąc najwidoczniej nic. Nie mogła się mu dziwić, bo wyglądała jak cały stos nieszczęść, nie zdążyła się nawet oczyścić po egzaminie i stała teraz przed nim na wpół przemoczona i umorusana błotem. Sama zaczęłaby się o siebie martwić. — Crystal, jesteś cała roztrzęsiona.

— Musimy porozmawiać — wyszeptała, patrząc w te czarne, troskliwe oczy, które zapewne jeszcze tylko przez kilka następnych chwil, pozostawały niezmącone mgłą. Zacisnęła palce mocniej na jego ramieniu, z jednej strony chcąc dodać mu otuchy przed tym, czego miał się zaraz dowiedzieć, z drugiej zaś próbując sprowadzić go na ziemię. Coraz większe niezrozumienie pojawiało się na jego twarzy, a Chris zbliżyła się do niego na tyle blisko, by nawet siedząca obok panna Weasley nie usłyszała słów, które miała właśnie powiedzieć… — Znam prawdę o twoim ojcu. 

***

Piastując stanowisko dyrektora szkoły, a także będąc nauczycielką z długim stażem, Minerwa przyzwyczaiła się do tego, że w jej gabinecie to ona była jedyną osobą, która podnosiła głos. Było to dość oczywiste, bo mało który z pracowników, a już tym bardziej z uczniów, jawnie się sprzeciwiał. Wiedzieli, że jeżeli dyrektor McGonagall jest zła, to faktycznie musi mieć ku temu powód. Z resztą nie zdarzało się to tak często, bo przez te wszystkie lata nauczyła się cierpliwości, którą odznaczał się jej poprzednik Albus Dumbledore. 

Bywały jednak sytuacje, chociaż raczej powinno się stwierdzić, że bywały jednak osoby, które w swej emocjonalności nie potrafiły utrzymać nerwów na wodzy nawet przy pani dyrektor. Minerwa zazwyczaj wtedy reagowała i stawiała do pionu takiego delikwenta. Ale teraz… cierpliwie słuchała wykrzykiwanych słów. Robiła to, bo wiedziała, że zasłużyła na podniesiony ton. Robiła to, bo w pewnym sensie ona również potrzebowała, by ktoś postawił ją do pionu. Robiła to, bo czego innego mogła się spodziewać po Syriuszu Blacku?

— Jak długo zamierzałaś to ukrywać? — Głos Blacka roznosił się po jej gabinecie. Krążył przed jej biurkiem już dobre piętnaście minut, wyrzucając z siebie całą wściekłość i żal. Nie winiła go. Nawet mu zazdrościła, bo sama nie miała na kim wyładować swojej frustracji. 

— Uspokój się, Syriuszu i nie krzycz na mnie w moim gabinecie — nakazała niezbyt stanowczym tonem, nie wierząc w to, że mężczyzna jej posłucha. On nigdy nikogo nie słuchał. Mimo upływu lat był tak samo uparty, jak wtedy gdy był nastolatkiem. 

— Jak mam się uspokoić, skoro ty ukrywasz tuż pod moim nosem taką rewelację? — krzyknął, opierając się o blat jej biurka i mierząc Minerwę chłodnym spojrzeniem. — Jakim cudem nie powiedziałaś tego nikomu? Dlaczego nie powiedziałaś tego Tonks? — Uderzył pięścią w biurko z takim impetem, że wszystkie przedmioty na nim aż podskoczyły. Black warknąć wściekle i na nowo zaczął krążyć po jej gabinecie, kuśtykając przy każdym kroku. Minerwa spojrzała na niego współczująco, ale szybko pozbyła się tego wyrazu ze swojej twarzy. Gdyby Syriusz to  dostrzegł, byłby jeszcze bardziej wściekły. Dopadała go furia, gdy ktoś zauważał jego słabości, dlatego wszystkie starał się ukryć. Jednak tego nie mógł w żaden sposób zamaskować, zwłaszcza gdy targały nim silne emocje. Altheda jako dobra żona i doskonała uzdrowicielka zadbała o to, żeby jej mąż nie nosił na sobie zbyt wielu blizn po ostatniej bitwie, a przecież miał wiele ran. Jednak tej jednej, najbardziej dotkliwej nie mogła uzdrowić. Syriusz syknął wściekle, potem zaklął paskudnie i wyrzucił z siebie, patrząc na nią z wyrzutem: — Do cholery, przecież ona musi to wiedzieć! 

— Obiecałam milczeć — odparła spokojnie Minerwa, zgodnie z prawdą. 

— Ja nie obiecałem — skwitował Black, krzywiąc się —  i żadnym sposobem mnie do tego nie zmusisz…

— Na Merlina, usiądź w końcu! Przecież widzę, że cię boli — jęknęła McGonagall, wstając ze swojego fotela i szybkim machnięciem różdżki podniosła z podłogi krzesło, które Syriusz przewrócił podczas swojej furii. Mężczyzna przez chwile stał w miejscu z zaciętym wyrazem twarzy, jakby chciał odmówić i zaprzeczyć jej słowom. Minerwa była równie nieugięta i patrzyła na niego srogim spojrzeniem tak długo, aż ten nie skapitulował. 

— Przeklęta noga, teraz człowiek rozumie, czemu Szalonooki był taki zrzędliwy… — warknął na wpół żartobliwie i opadł na krzesło. Dopiero wtedy McGonagall wróciła na swoje miejsce i sponad biurka patrzyła na Syriusza, który wyprostował lewą nogę i zaczął ją masować w okolicy uda, tuż nad miejscem, gdzie zaczynała się proteza. McGonagall pamiętała doskonale, że gdy kurz bitewny opadł, Black próbował żartować, że teraz w pełni może zastąpić Moody’ego w roli starego, kalekiego zrzędy. Próbował nie okazywać, jak dotkliwe jest dla niego kalectwo. A było bardzo. I chociaż nauczył się z tym faktem żyć, to nigdy do końca nie pogodził się z utratą nogi, bo musiał ratować swoją rodzinę. Ta chwila skupienia i milczenia, pozwoliła mu się uspokoić, bo kiedy znów się odezwał, już nie podnosił głosu. — Od kiedy wiesz? 

— Od samego początku… — przyznała z westchnieniem McGonagall, przymykając oczy. Obiecała córce Remusa, że nie zdradzi jej tajemnicy. Nie zrobiła tego, Crystal sama rzuciła się w ogień, idąc na imprezę Blacka. Teraz to Minerwa musiała wszystko wyjaśnić i załagodzić, żeby panna Lupin nie spłonęła. — Pierwszego września pojawiła się w moim gabinecie, jak na ironię, przyprowadziła ją Tonks. W pierwszej chwili nie dostrzegłam podobieństwa, to było zbyt nierzeczywiste, dopiero gdy sprawdziłam w księdze. Nie ma wątpliwości… — wyjaśniła pokrótce i spojrzała na swojego absolwenta. — Właściwie czekałam na ciebie od dnia, kiedy ją poznałeś. Długo ci to zajęło… 

— Wiedziałem od razu. Te oczy… — mruknął nieprzytomnym głosem i pokręcił głową. McGonagall naprawdę była zdziwiona, że Syriusz wytrzymał tak długo. Black musiał ją poznać, z nich wszystkich to on najprędzej rozpoznałby Remusa w Crystal, bo Tonks chociaż z pewnością coś zauważyła, to nie dopuszczała do siebie myśli, że Lupin mógłby mieć córkę. — Już następnego dnia stałem pod bramami, ale zawróciłam. Próbowałem sobie wmówić, że się mylę, że to przecież niemożliwe. Potem chciałem zrozumieć, dlaczego ukrywasz to wszystko i  w końcu doszedłem do wniosku, że to wszystko nie ma najmniejszego sensu… 

— Tutaj muszę się z tobą zgodzić, próżno tu szukać racjonalnego myślenia.

— Co ci powiedziała? — zapytał Syriusz, a w jego głosie dało się słyszeć nutę zdradzającą niewypowiedzianą część zdania… Co ci powiedziała o Remusie… 

— Rzeczy, których nadal nie rozumiem — przyznała zupełnie szczerze McGonagall i rozmasowała sobie czoło, czując nadchodzącą migrenę. — Remus i jej matka żyją w miejscu zwanym Wilczym Lasem z innymi wilkołakami. Ukrywa swoją magię, bo jest tam zakazana, a Crystal przez całe życie nawet nie wiedziała, że jest czarownicą.

— To nie brzmi jak Remus — sprzeciwił się od razu Black, zanim zdążył ugryźć się w język. McGonagall uśmiechnęła się ledwie dostrzegalnie. 

— Też tak myślałam, ale wątpię by ta dziewczyna kłamała — stwierdziła łagodnym tonem. — Ma jego rzeczy, uczył ją i powiedział, jak ma tutaj dotrzeć. 

— On naprawdę zakładał, że z otwartymi ramionami przyjmiemy jego córkę? 

— A czemu to dziecko jest winne? — spytała z urazą McGonagall, czując coraz większą potrzebę pojednania się z tą dziewczyną, która naprawdę była w tym wszystkim zagubiona. — Wiedziała tyle, ile jej powiedział. Przybyła tu, nie mając nic. 

— Muszę z nią porozmawiać — zażądał Syriusz, próbując energicznie wstać z krzesła. — Zaprowadzi mnie do niego, choćbym miał ją zmusić siłą! 

— Opanuj się! — uspokoiła go natychmiast McGonagall, widząc, że jego gorąca krew na nowo zaczyna wrzeć. Musiała mu wyjaśnić powody swojego milczenia i liczyć, że ją zrozumie. Wbrew wszystkiemu był naprawdę inteligentnym mężczyzną. — Prawda nie może wyjść na jaw… Nie teraz. To byłaby tragedia… Dla niej, dla Tonks, dla Teddy’ego, dla ciebie również… I dla wszystkich, którzy go znali — powiedziała z powagą, a każde kolejne słowo coraz bardziej docierało do Syriusza. Wiedział, że miała rację. Gdyby prawda wyszła na światło dzienne od razu, może byłoby lepiej, ale teraz zabrnęli w tym wszystkim za daleko i trzeba było wszystkich przygotować na tę nowinę. — Nim uciekła na tą twoją przeklętą imprezę, obiecałam jej, że jeśli zdecyduje się tu zostać, pomogę jej sprawić, że konsekwencje będa jak najmniej bolesne. Nie wiem jeszcze, jak to zrobić, ale… — zamilkła na chwilę, wiedząc, że mówi to bardziej dla siebie, niż dla Blacka. On oczekiwał jasnych komunikatów. — Jeśli chcesz z nią porozmawiać, to proszę, daj jej zdać wszystkie egzaminy. Nie mieszaj jej w głowie i tak była wystarczająco przerażona spotkaniem z tobą. 

— Nie wiem, czemu miałbym na to przystać — przyznał, kręcąc głową. —  Nie rozumiem dlaczego ty się na to zgodziłaś…

— Ona i Ted się przyjaźnią… — stwierdziła McGonagall, wciąż nie mogąc wyjść z podziwu, jak los krzyżuje ludzkie ścieżki. Najwidoczniej było pisane tej dwójce młodych ludzi być blisko siebie. — Z resztą patrzę na niektóre sprawy inaczej niż wy, młodzi… 

— Cholera jasna! Mam przeszło pięćdziesiąt lat, nie mów mi nic o młodości — zawołał, krzywiąc twarz i rzucając dyrektorce nieprzychylne spojrzenie. — Jestem starszy niż ty, kiedy musiałaś się użerać ze mną i resztą moich przyjaciół… 

— Nadal nazywasz go przyjacielem — zauważyła McGonagall z pewną dozą satysfakcji, której nie dała po sobie poznać.

— Przyzwyczajenie… 

— Nie sądzę, Syriuszu — westchnęła McGonagall, prostując się na fotelu. — Ja również gardzę tym, co zrobił, chociaż nigdy nie poznałam jego wersji wydarzeń, ale nie potrafię gardzić nim. W głębi serca czuję, że to ten sam Remus Lupin, którego znaliśmy, a jego córka jest do niego niezwykle podobna — powiedziała z przekonaniem, mając wrażenie, że coraz bardziej przekonuje Blacka. — To dobre dziecko, które nie powinno cierpieć z powodu win ojca. 

— Oni są rodzeństwem, Minerwo — przyznał zrezygnowanym tonem. 

— Oraz przyjaciółmi — dodała McGonagall, spoglądając na niego ze zrozumieniem. — Wierzę, że to zbliżyło ich na tyle, że ta więź przetrwa prawdę. 

— Nie tak powinno być… 

— Masz rację, wiele rzeczy nie jest takimi, jakimi być powinny — zgodziła się z nim i doskonale rozumiała jego podejście. Tak samo jak wiedziała, że nie tylko kwestie Crystal i Teda miał na myśli. — I ty doskonale o tym wiesz. Twoja rodzina… 

— Nie musisz mówić, wiem, że to wszystko się sypie i dlatego nie mogę pozwolić, żeby cokolwiek im zagroziło.

— Prawda, to może być gwóźdź do trumny — stwierdziła McGonagall, bo sama obawiała się tego, co może nastąpić.

— Albo remedium na wszystko — mruknął Syriusz i zadumał chwilę. Minerwa nawet nie chciała wiedzieć, jakie szaleńcze myśli krążą po jego głowie. Black zmarszczył czoło, odchrząknął i jeszcze raz rozmasował swoją nogę, a potem przemówił głosem pewnym, chociaż przepełnionym nostalgią: — Zgoda, poczekam aż Crystal Lupin czy tam Owen zda te przeklęte egzaminy, ale potem nie będziesz blokować spotkań z nią. 

*** 

Lipiec 1998 r.

Przeraźliwy ziąb uderzył ich w momencie aportacji pośród… pośrodku niczego. Silny wiatr wdzierał się pod przemoczone ubrania i był tak przenikliwy, że praktycznie docierał do szpiku i mroził duszę. Deszcz siąpił nieprzerwanie, a na niebie próżno było szukać chociażby promyka słońca. 

Pogoda była wyjątkowo paskudna i utrzymywała się tak już od chyba czterech lokacji. Nikt o zdrowych zmysłach nie wyściubiałby nosa za próg domu. Jednak dwóch podróżników mokło, stojąc pośrodku polany i rozglądając się dookoła tak, jakby czegoś szukali lub kogoś… 

Syriusz zaklął paskudnie, próbując złapać równowagę, ale porywisty wiatr zagłuszył przekleństwo. Zanim spojrzał na swoją nogę, odszukał wzrokiem Tonks, by sprawdzić czy kolejna teleportacja tego dnia nie skończyła się rozszczepieniem. Kiedy zobaczył ją w jednym kawałku, pozwolił sobie skrzywić twarz. Blizny wciąż nie znikły i każde napięcie mięśni sprawiało, że czuł jak zgrubienie skóry ciągnie go nieprzyjemnie od czoła aż po ramię.  Jednak te drobne niedogodności były niczym w porównaniu do bólu w nodze… albo raczej jej braku. Altheda powtarzała mu, że potrzeba czasu, że w końcu się przyzwyczai. Jak miał się przyzwyczaić, skoro nie miał nogi? Co gorsza ciągle czuł ją, chociaż pozostał po niej kikut, kończący się przed kolanem, którego z resztą już nie miał. Próbował pocieszać się myślą, że poniósł niewielką cenę w bitwie, bo innych kosztowało to życie, ale teraz nie był już takim optymistą. Każdy krok, przy którym proteza wbijała się boleśnie w pozostałości po nodze, przypominała mu, że nic już nie będzie takie jak kiedyś. Mógł żartować, że każda epoka zasługuje na swojego Szalonookiego, ale cóż… On czuł bolesną niesprawiedliwość w związku z tym. Było to jednak niczym, w porównaniu do tego, co czuli ci, których bliscy zginęli albo zaginęli…

— Tonks, wracajmy już! — zawołał, przekrzykując wiatr. 

— Jeszcze kilka miejsc… — odkrzyknęła, łamiącym się głosem. — W końcu go znajdziemy. 

Ona naprawdę w to wierzyła. On początkowo też, ale po kolejnym nic nie wnoszącym dniu poszukiwań, zaczynał tracić nadzieję. Tonks była zrozpaczona, taki stan utrzymywał się od momentu przenosin Harry’ego z Privet Drive w zeszłym roku, od dnia kiedy Syriusz wybudził się ze śpiączki. Można uznać, że zrobił to w idealnym momencie. Nimfadora straciła Remusa, ale pojawił się Black, który nie pozwolił jej się załamać. Chociaż sam był ogłupiały po tym, co go spotkało, wziął odpowiedzialność za czyny swojego przyjaciela i to on pocieszał Tonks. Dla niego było to oczywiste, w końcu byli rodziną. Nic jednak nie ułatwiało tego zadania… Dora dowiedziała się, że jest w ciąży, Ted Tonks postanowił się chować po lasach przed Rejestrem Mugolaków, a potem zginął i to Black stał się opiekunem Tonks, Andromedy i maleństwa, które miało wkrótce przyjść na świat. Dzięki Merlinowi, że i on mógł na kimś polegać i że mimo wszystkich perypetii Altheda chciała spędzić z nim życie. Syriusz nie utrzymałby tego całego bagna w ryzach bez niej. I kiedy wszystko pozornie zaczęło się układać, gdy na świecie pojawił się Teddy, wszystko musiało znowu się posypać…

Może wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby wtedy Tonks go posłuchała, gdyby została z Teddym, zamiast iść walczyć. Nie zobaczyłaby wtedy Lupina, który pojawił się znikąd i włączył się do walki, nie odżyłyby wspomnienia i uczucia, które uciszała przez prawie rok. Wszystko rozpoczęło się na nowo, a gdy po bitwie Remus znów zniknął, żadna siła nie mogła powstrzymać Tonks przed wyruszeniem na jego poszukiwania. Z początku było ich więcej, ale po kilku dniach poddali się, wiedząc, że  Lupin nie chce być znaleziony. Tonks jednak nie odpuszczała, a on nie mógł jej zostawić samej na pastwę rozpaczy. Więc chociaż kikut się nie zrósł, ciągle krwawił i utrudniał życie jak diabli, wyruszał z nią na poszukiwania dzień w dzień, mimo że działy się rzeczy o wiele ważniejsze, a świat czarodziejów kształtował się na nowo. 

— Jest zimno, cała się trzęsiesz… — powiedział z troską, kuśtykając w jej stronę i kładąc ręce na ramiona. Była przemoczona, z krótkich mysich włosów kapała woda, która mieszała się na jej twarzy ze łzami. Był przekonany, że po powrocie Altheda znów napoi ich całym zestawem eliksirów wzmacniających albo rozchorują się na dobre. 

— To nieważne. Musimy go znaleźć — odezwała się, rozglądając dookoła. Byli pośrodku niczego, Syriusz nawet nie wiedział, dlaczego się aportowali akurat w tym miejscu. Zresztą znał Remusa całe życie, a już dawno skończyły mu się pomysły, gdzie ten idiota mógł się zaszyć. Szanse, że faktycznie go znajdą, graniczyły z cudem. 

— Tonks, wracajmy… — westchnął, zaciskając palce na jej ramionach, bo wyglądała tak blado, jakby miała zaraz zasłabnąć. Black nie wypowiedział tych słów nigdy na głos, ale miał nadzieję, że Nimfadora w końcu odpuści. Już nawet nie myślał o tym, żeby zapomniała, pogodziła się z tym, ale żeby chociaż odsunęła przeszłość w cień swojej świadomości i mogła w końcu żyć. Bo przecież miała dla kogo. Oboje mieli… — Teddy czeka. 

— Nie rób mi tego, Syriusz… — załkała, łapiąc za poły jego płaszcza, a on z trudem utrzymał równowagę. Skrzywił się z bólu, gdy przeniósł ciężar ciała na swój kikut. — Nie ty. Zostałeś jako ostatni, nie możesz nam tego zrobić…

— Jestem tutaj i zawsze będę przy was — zapewnił, przyciągając ją do siebie i mimo bólu, mocno przytulił. Pozwolił jej się rozpłakać, chociaż kiedyś potrząsnąłby nią i kazał się ogarnąć. Teraz nie potrafił tego zrobić, zmiękł całkowicie. Nie był już Łapą - Huncwotem, ani Blackiem - seryjnym mordercą, ani tym bardziej Syriuszem Blackiem - bohaterem wojennym. Teraz był przede wszystkim mężem, kuzynem, wujkiem, opiekunem całej rodziny, filarem, który i tak zbyt mocno się chwiał… — Jesteście moją rodziną, Tonks. Nie pozwolę by cokolwiek wam się stało, będę się wami opiekował, bo wasze życie jest dla mnie ważniejsze niż moje własne — powiedział pewnym głosem, czując jak Tonks trzęsie się w jego ramionach. — Dlatego proszę cię, wracajmy…

— Potrzebujemy go. Nie będziemy mogli bez niego żyć. Nie możemy go stracić — szlochała w jego ramię, a Syriusz zaciskał zęby, by nie zacząć złorzeczyć na Lupina. Nie miał słów, by ją pocieszyć, ale musiał to zrobić. Musiał, bo nie dałby rady sam pociągnąć całej rodziny do przodu, Tonks musiała odnaleźć nie Remusa, a chęć do życia. 

— Nie możemy stracić nadziei, Tonks, ale musimy żyć. W domu czeka na mnie żona, na ciebie czekają matka i syn — wyjaśnił jej, odsuwając od siebie, by spojrzeć na jej zrozpaczoną twarz. Wierzył, że miłość  do Andromedy i Teddy’ego przywróci jej zdrowy rozsądek. Że może od dziś na nowo postawi ich na pierwszym miejscu, tak jak to było jeszcze przed samą bitwą, nim na nowo ujrzała Lupina. — Musimy być dla nich silni, nawet jeżeli to wydaje się być niemożliwe. Musimy być przy nich i otoczyć opieką, na którą zasługują. 

— A co z Remusem?

— Jesteśmy cholernie narwani, może to u nas rodzinne… — mruknął, zmuszając się do uśmiechu. — Ale kiedy trzeba, potrafimy być cierpliwi. 

— Wierzysz, że on wróci? — Gdy tylko zadała to pytanie, objął ją ponownie. Nie z potrzeby pocieszenia jej, a po to by nie widziała w jego oczach prawdy. Bo Syriusz już chyba w to nie wierzył. Ale nigdy w życiu by jej tego nie powiedział…

— Wiem, że nie będzie ukrywał się wiecznie. Któregoś dnia z jakiegoś powodu wyjdzie ze swojej dziupli, a wtedy my będziemy czekać, żeby mocno skopać mu tyłek — zakończył nieco żartobliwie, chociaż naprawdę jeżeli kiedykolwiek spotka Lupina, to pozwoli mu odczuć, jak bardzo skrzywdził Tonks. Ponownie odsunął się od Dory i uśmiechnął się pokrzepiająco. — A teraz wracajmy do Teddy’ego. 

Tonks skinęła głową, ale spojrzała jeszcze w stronę lasu, który wydawał jej się dziwnie tajemniczy i niebezpieczny, ale również przyciągający i wyszeptała jeszcze:

— Któregoś dnia… Z jakiegoś powodu… 

*** 

Gdy tylko wyznała, że chodzi o ojca Teda, a tym bardziej, że zna całą prawdę, Tonks złapał ją za rękę i bez słowa wyjaśnienia pozostawił zdezorientowaną Victorie Weasley. Pociągnął Crystal za rękę, przebiegli cały korytarz, potem skręcili w lewo, następnie w prawo, weszli do jakiegoś przejścia za jedną ze zbroi, które prowadziło do przejścia między wschodnim a zachodnim skrzydłem zamku, gdzie rzadko kiedy ktoś spacerował. Był to właściwie most tuż nad jednym z dziedzińców szkoły, całkowicie porośnięty bluszczem, który piął się po ażurowych, kamiennych balustradach, osłaniając ich przed wiatrem, a także przed oczami i uszami postronnych osób. Tam Teddy zatrzymał się, ale tylko na ułamek sekundy, bo zaraz potem zaczął krążyć w tę i z powrotem. Crystal pozwoliła mu na to, bo sama nie wiedziała, jak miałaby zacząć tę rozmowę. Nie mogła przecież wyskoczyć z tekstem hej, być może jesteśmy wilkołakami! Nawet nie wiedziała, jakie podejście do likantropów miał Tonks. Nie wierzyła jednak, by darzył je nienawiścią tak jak wszyscy inni, a przynajmniej nie chciała w to wierzyć… Spoglądała na niego ze strapioną miną, podczas gdy on nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem. Nie potrafiła nawet stwierdzić czy jest na nią wściekły, czy ma jej za złe to wszystko… A gdy w końcu się zatrzymał, odchrząknął dwukrotnie i spróbował coś powiedzieć, poczuła się beznadziejnie, bo miała być osobą, która wywróci jego życie do góry nogami. 

— Rozumiem, że jesteś wściekła, ale wszystko ci wytłumaczę — powiedział bardzo ostrożnym tonem, którego nie spodziewała się po nim w tej chwili. Chris zamrugała kilkakrotnie, nie rozumiejąc już wcale, w którą stronę zmierza ta rozmowa, a Teddy spuścił wzrok zawstydzony, jakby był czemuś winien. — Nie chciałem, żebyś się ode mnie odwróciła z tego powodu.

— O czym ty pleciesz? — bąknęła, robiąc wielkie oczy. To ona miała się od niego odwrócić? Cokolwiek Ted miał w tej chwili w głowie, to z pewnością były to niedorzeczne myśli. 

— Wiem, jak ludzie reagują na temat wilkołaków, nie chciałem cię odstraszyć — powiedział szybko, robiąc w jej stronę kilka niepewnych kroków, jakby bał się, że od niego ucieknie. — Z resztą wiesz, że nawet nie znam mojego ojca, nigdy go nie widziałem i…

— Teddy, uspokój się — odezwała się stanowczym tonem, łapiąc go za trzęsące się ręce. Miała ochotę go przytulić, zapewnić, że nie jest wściekła, a on jest strasznym głupkiem i wszystko jest w porządku. Ale czy na pewno tak było? Czy skoro tak się denerwował teraz, to czy nie będzie jeszcze gorzej, gdy dowie się o swojej potencjalnej likantropii? — Nie musisz mi tego tłumaczyć, nie jestem zła.

— Nie jesteś? — spytał zupełnie oniemiały, mrugając nerwowo, a na widok wyrazu jego twarzy Crystal uśmiechnęła się łagodnie. 

— O co miałabym być zła? 

— Mój ojciec jest wilkołakiem, a ludzie nie chcą mieć z nimi nic wspólnego… — powiedział, odsuwając się od niej, jakby chciał zrobić to zanim ona sama odskoczy od niego z obrzydzeniem. Wyglądał tak, że miała wrażenie, że wcale nie słyszał jej zapewnień chwilę wcześniej. Poczuła się beznadziejnie, miała do siebie żal, że przez ten cały czas tak usilnie starała się zrozumieć, co poróżniło Teda i Lucę, w wyniku czego dowiedziała się prawdy o ich ojcach. Przez chwilę była przekonana nawet, że było to coś, czego nie powinno się ruszać, by nie wybuchło niczym bomba, ale od razu uświadomiła sobie, że jeżeli jej podejrzenia są trafne, to ta bomba eksplodowałaby tak czy siak i zapewne zabrałaby jeszcze większe żniwo. Gdy uspokoiła się tą myślą, dotarła do niej ironia całej sytuacji. Teddy przepraszał ją i bał się, że odwróci się od niego, bo jego ojciec jest wilkołakiem. Tymczasem nie miał pojęcia, że ona ma więcej wspólnego z wilkołakami niż on, co pewnie nawet nie mieściło mu się w głowie. Nagle zachciało jej się śmiać, ale pozwoliła sobie jedynie na pogodny uśmiech. 

— Dla mnie już za późno, Ted — przyznała, spoglądając na niego z mieszaniną rozbawienia i strachu - mieszanką dziwną, chociaż zrozumiałą w związku z tym, co miała właśnie zrobić. — Zbyt długo cię okłamywałam… — westchnęła i całą siłą woli, powstrzymywała się od odwrócenia wzroku. Dzięki temu dostrzega zdziwienie na twarzy Teda, może nawet lekki niepokój. Ale było już za późno. Wzruszyła ramionami i pozwoliła sobie na wyznanie swojej tajemnicy. — Moi rodzice są wilkołakami, moi przyjaciele też są wilkołakami, były facet to wilkołak, wszyscy moi sąsiedzi i znajomi z przeszłości są wilkołakami. 

Zapadła między nimi chwila milczenia, która ciągnęła się w nieskończoność, a Ted z każdą upływającą sekundą robił się bardziej blady, a jego oczy omal nie wypadły z orbit. To był moment prawdy, ten pierwszy, nie wymagający jeszcze szczegółowych wyjaśnień, ale jednocześnie najbardziej kluczowy. To od tej chwili zależało, jak potoczą się dalej ich losy, ich przyjaźń. Bo Teddy mógł zareagować na wiele sposobów. Mógł być wściekły, mógł ją wyśmiać, mógł jej zupełnie nie uwierzyć i odsunąć od siebie. I chociaż jeszcze sekundę wcześniej Chris była nawet rozbawiona, teraz niewidzialna dłoń ściskała jej serce, które mimo to próbowało wyskoczyć jej z piersi. Pomyśleć, że to milczenie powinno zakończyć się jakąś sensowną deklaracją, ale Teddy wyszeptał jedynie: 

— Pieprzysz… 

— Nie, Teddy, to prawda. Pochodzę z wioski wilkołaków, która nazywa się Wilczy Las — przyznała, starając się by jej głos nie zdradzał nerwów, które ją w tej chwili ogarnęły. Teddy zmarszczył brwi i zacisnął usta. — Teraz ty jesteś zły? 

— Nie, chyba nie… — mruknął, przymykając oczy i wziął głęboki oddech. — Ale nic z tego nie rozumiem. Uciekłaś od nich…

— To długa historia — westchnęła, przestępując z nogi na nogę. Ponad poczuciem winy, wybrzmiewał w jej głowie ostrzegawczy głos, który mówił, że nie może powiedzieć całej prawdy.

— Kłamałaś cały ten czas? — spytał Teddy, a w jego głosie dało się słyszeć wyrzut, który próbował zamaskować. Teraz Chris naprawdę żałowała, że ukrywała prawdę. Bo nie wieść o jej pochodzeniu najbardziej zraniła Teda, a fakt, że nie była z nim szczera. Ale wiedziała, że nie mogła grać w otwarte karty, nie mogła, bo to skończyłoby się dla niej tragicznie. I Tonks musiał to zrozumieć, skoro sam zataił informacje o swoim ojcu.

— Ja po prostu nie mówiłam sporej części prawdy… — przyznała niechętnie, obejmując się ramionami, jakby miało to uchronić ją przed konsekwencjami jej działań. — I po tym, czego się dowiedziałam, o tym jak wszyscy reagują, chyba robiłam dobrze. 

— Poczekaj, od początku… — mruknął Teddy, masując skronie. Podszedł do jednego z filarów i opierając się o niego plecami, osunął się na ziemię, nie mogąc najwyraźniej udźwignąć tych wszystkich informacji. Chwilę siedział na podłodze, a potem spojrzał na nią, już bez żalu w oczach. — Masz na imię Crystal? 

— Tak — przyznała z łagodnym uśmiechem, widząc, że Teddy zaczyna sobie żartować — tata mówi do mnie Chris, mam prawie siedemnaście lat. 

— Pochodzisz z wioski wilkołaków, gdzie każdy jest wilkołakiem…

— Dokładnie — przytaknęła, podchodząc do niego i siadając naprzeciwko. Spojrzał jej prosto w oczy, jakby chciał powiedzieć, że rozumie, chociaż nic z tego nie pojmuje. Poczuła się pewniej i swobodniej. W końcu siedziała tuż obok swojego przyjaciela, osoby, której ufała.

— Ktoś o tym wie? — zapytał, wyginając sobie przy tym palce, a ona pokiwała głową.

— Dyrektor McGonagall zna całą prawdę.

— Stara McGonagall… — westchnął i pokręcił głową z uśmiechem — mogłem się domyślić, że te całe egzaminy i wszystko… bez powodu by się nie zgodziła. — Zadumał się na chwilę i ponownie zmarszczył brwi, zastanawiając się nad czymś intensywnie. — Ale dlaczego uciekłaś? Groziło ci niebezpieczeństwo? 

— Nie, nie do końca… — westchnęła, spoglądając na zachmurzone niebo. Wiatr zawiał delikatnie, mierzwiąc jej włosy i otulając, jakby dodawał jej otuchy w tej sytuacji. Nawet nie spostrzegła, kiedy zaczęła opowiadać. Mówiła o swoim życiu, o tym, że dowiedziała się o magii i pojęła zasady panujące w Wilczym Lesie. Wspomniała o groźbie wygnania za uprawianie czarów, o przyjaciołach i Ianie, o ich rozstaniu. Powiedziała, że zaplanowała ucieczkę i dość szczegółowo opisała swoją podróż do Hogwartu. Słowa powoli wypływały z jej ust, a zdania układały się z trudem. O wiele trudniej było jej się przyznać przed Tedem, niż przed McGonagall. Nie musiała zastanawiać się, dlaczego tak było. Dyrektorce powiedziała całą prawdę, a Teddy’emu nie. Nie mogła wyznać, że jest córką Remusa Lupina, że przygotował ją do tej podróży. Zataiła swoje nazwisko, zataiła przeszłość ojca. Może nie powinna była tego robić, ale czuła, że tak będzie lepiej. Z resztą czy to było aż tak istotne w całej opowieść o wiosce pełnej wilkołaków?

— Okej, ale czekaj… — Teddy wykorzystał przydługą pauzę, którą zrobiła w swojej historii i zlustrował ją od góry do dołu. — Powiedziałaś, że wszyscy w tym lesie są wilkołakami czy ty… 

— Nie wiem, Teddy — odpowiedziała zgodnie z prawdą, ale widząc jego zdumienie i wiedząc, że to jest temat, który muszą poruszyć, dodała od razu: — Jeszcze nie wiem, dlatego chciałam koniecznie z tobą porozmawiać…

— Dlaczego? 

— Bo widzisz… — zaczęła, ale nagle zabrakło jej słów. Jak Teddy przyjmie wiadomość, że może być wilkołakiem? Dorastał w społeczeństwie, które nie dość, że nic nie wie o likantropii, to jeszcze nienawidzi ludzi, którzy mają wilczy gen. Czuła w sobie straszną gorycz za te wszystkie kłamstwa, które wymyślano na temat wilkołaków. Ile by dała, żeby Teddy wiedział, że to nic złego… — Tutaj nikt nie zna prawdy, a wszystko czego można dowiedzieć się o wilkołakach to kłamstwa i to bardzo krzywdzące. Bo chociaż pewnie wmawiano ci tak od dzieciństwa, to nie jesteśmy krwiożerczymi bestiami, które nie potrafią nad sobą panować…

— Wiem, Chris — przerwał jej, łapiąc ją za rękę w uspokajającym geście. Jego ciepłe spojrzenie pozwolił Crystal złapać oddech i opanować nerwy, które zaczynały ją przerastać. — A przynajmniej wiem tyle, że to zależy od człowieka, a nie od tego czy jest wilkołakiem — zapewnił ją z bladym uśmiechem. — Może i nie za wiele w moim domu mówiło się na ten temat, ale nikt z moich bliskich nie nienawidzi wilkołaków. 

— Ale inni już tak… — zauważyła trafnie. Przed oczami miała Lucę, a w uszach dudniły jej słowa aurorki Smith, która mówiła, że każdy wilkołak jest potworem. Opowiedziała Tonksowi o wszystkim, co wydarzyło się przed jej pojawieniem się w Hogwarcie. Teraz musiała wspomnieć o tym, co się działo później. — Ted, muszę ci się do czegoś przyznać. Jakiś czas temu, trochę pokłóciłam się z twoją mamą. Mój podręcznik jest stary, jeszcze przedwojenny i jest w nim temat o wilkołakach… Myślałam, że pominęła go przez przypadek, dlatego zwróciłam jej uwagę, a ona zaczęła się dziwnie zachowywać. Przez głowę mi nie przeszło, że być może znała jakiegoś wilkołaka, że to mógłby być twój ojciec… — mruknęła niezręcznie, nie wiedząc, jak odpowiednio dobrać słowa. — A wtedy zjawiła się aurorka Smith i…

— Lucille Smith z Ósemki? — spytał nagle podniesionym głosem, na jego twarzy widoczne było zdenerwowanie, którego mimo całej sytuacji Crystal się nie spodziewała. — Czego chciała? 

— Podpisu twojej matki pod czymś tam… — przyznała nieco zszokowana i pluła sobie w brodę, że nie znała szczegółów, żeby przekazać je Tedowi. — Chodziło o jakąś dawną misję. Podsłuchiwałam za drzwiami. Potem twoja mama udawała, że nic się nie stało, ja też nie pytałam, bo to było cholernie dziwne, ale ciągle o tym myślałam — powiedziała wszystko, co wiedziała na ten temat, ale musiała kontynuować całe wyjaśnienia. — Smith powiedziała, że każdy wilkołak jest potworem, nie mogłam się z tym zgodzić, dlatego zaczęłam szukać.

— Nic byś nie znalazła… — stwierdził, wzruszając ramionami. — Wszystko usunęli. 

— I nic nie znalazłam. Ale ktoś mi pomógł… — wyszeptała i spojrzała mu prosto w oczy, czując, że chociaż do tej pory znosił wszystkie rewelacje ze spokojem, to teraz może być inaczej. W końcu go zdradziła, bratając się z jego największym wrogiem. — Tak bardzo cię przepraszam, Teddy.

— Za co, Crystal? — spytał troskliwie, ale w jego oczach czaiła się obawa, której nie potrafił ukryć. Chris pokręciła głową, będąc bliska płaczu. Kilkakrotnie powiedziała, że przeprasza, jakby mogło to złagodzić kolejną wiadomość.

— To był Luca — wyrzuciła z siebie z ciężkim sercem i nie pozwoliła mu nawet zareagować, bo od razu zaczęła tłumaczyć: — Z początku nie wiedziałam, bo zaczął podrzucać mi informacje, wysyłać wiadomości… Nie miałam pojęcia, że to on. Wiem, powinnam była przestać, kiedy się dowiedziałam, ale… Spotkałam się z nim wczoraj, mówił straszne rzeczy, powiedział mi też, że twój ojciec… 

— On nie zabił ojca Luci — wycedził przez zaciśnięte zęby Teddy, odwracając wzrok.

— Wiem, Teddy, wiem… — wyszeptała uspokajająco, bo to akurat było coś w co naprawdę nie wierzyła Lucę. — Tony mi powiedział. Nie bądź na niego zły… 

— Nie mógłbym. Nigdy nie zrobił czegoś wbrew mnie — westchnął, rozluźniając się nieco po jej zapewnieniach, jednak ciągle kręcił głową nie pojmując, do czego Chris zmierza. — Ale nadal nie rozumiem…

— Luca powiedział mi o pewnej teorii — przyznała, chociaż patrząc na minę Teda, nie miał  zamiaru wierzyć w coś, co mówił Rossi. Nie zwiastowało to dobrze na fakt, że miał się zaraz dowiedzieć prawdy o sobie, która niestety w pewnym sensie potwierdzała słowa Luci. — Według niego likantropia może być dziedziczona, a przemiany takiego dziecka mogą być wstrzymane przez pojenie go Wywarem Tojadowym od dnia narodzin — wyjaśniła dość pospiesznie, a gdy wypowiedziała te słowa na głos, jeszcze bardziej czuła jak głupio to brzmi. Nie zmieniało to jednak faktu, że coś w tej paplaninie było prawdą. — Teddy, on podejrzewa, że jesteś takim dzieckiem…

— Bzdura! Nigdy nawet na oczy nie widziałem Wywaru Tojadowego — wykrzyknął, zrywając się na równe nogi. — Nie jestem wilkołakiem, chyba w to nie wierzysz… 

— Ta teoria ma trochę wspólnego z prawdą, Ted. Dlatego mówiłam, że nie wiem czy jestem wilkołakiem — powiedziała. Próbowała mówić spokojnie, ale dalej musiała pociągnąć ten temat, musiała uświadomić Teda i powiedzieć, jak może wyglądać jego przyszłość. Dlatego również wstała z zimnej posadzki i podeszła do niego tak, że stali twarzą w twarz, a między nimi nie było już miejsca na kłamstwo. — Likantropia jest dziedziczna, ale pierwsza przemiana następuje dopiero, gdy osiągnie się pełnoletność, czyli w pierwszą pełnię po siedemnastych urodzinach. Ale nie jest to takie oczywiste. Wilkołakiem jesteś, gdy masz w sobie wilczy gen, który umożliwia przemianę. Nie wszyscy go dziedziczą. Dlatego uciekłam… — wyznała szczerze, patrząc mu prosto w oczy i szukając w nich zrozumienia. — Nie wiem czy mam wilczy gen, jeśli nie i tak zostałabym wygnana. 

— Czyli możesz być wilkołakiem? — spytał cicho, jakby wypowiedzenie tych słów głośniej mogło zburzyć cały zamek. Crystal uśmiechnęła się blado, rozkładając ręce.

— Dowiem się tego w czerwcową pełnię, bardzo bym tego chciała, ale nie o tym chciałam z tobą porozmawiać — przyznała, a potem złapała Tonks mocno za rękę i ścisnęła jego dłoń. Nagle zaschło jej w gardle, ale zmusiła się całą siłą woli i w końcu powiedziała to, co było najważniejsze: — Teddy, skoro twój ojciec był wilkołakiem, ty również możesz nim być.

— To niemożliwe… — stwierdził, kręcąc głową i śmiejąc się, jakby Crystal właśnie opowiedziała mu najzabawniejszy żart. Ale Chris nie żartowała. 

— Możliwe, chociaż nie pewne — powiedziała spokojnie, nie puszczając jego dłoni. Domyślała się, że Ted będzie wypierał tę wiadomość, być może nawet słusznie, ale nie mogła mu pozwolić na zignorowanie możliwości przemiany. Nie wiedziała czy Tedy posiadając jednego rodzica z wilczym genem, miał szanse go odziedziczyć, ale istniała chyba taka szansa. I to właśnie Crystal była zobowiązana, żeby wspierać go w tym wszystkim, bo jako jedyna wie, jak wygląda przemiana. — Kiedy masz urodziny?

— Drugiego kwietnia… — odparł nieco bezmyślnie, ale potem od razu zrozumiał, dlaczego zadała to pytanie. Wyrwał dłoń z jej uścisku i odsunął się od niej z przerażeniem wypisanym na twarzy. — Wiem, co myślisz, ale ja nie mogę… Moja matka i babcia… One tego nie wytrzymają. 

— Ted, one cię kochają — zapewniła go natychmiast, nie pozwalając mu uciec. Zanotowała również w myślach, że Teddy nie przeraził się wizją przemiany, a tym, jak zareagują jego najbliżsi. Dawało jej to nadzieję, że wszystko to, co przyniesie im los, zniosą znacznie łatwiej. Ted też musiał w to uwierzyć. — Tak wiele osób cię kocha i nie zmieni tego fakt, że jesteś wilkołakiem. A jeśli ktoś się od ciebie odwróci, to znak że ta miłość była nic nie warta. Jesteś wspaniałym człowiekiem i zasługujesz na wszystko, co najlepsze. 

— I wilkołactwo jest czymś takim? — spytał z powątpiewaniem, patrząc na nią niepewnie. Chris uśmiechnęła się szeroko, chcąc dodać mu otuchy. Miała ochotę od razu powiedzieć, że tak, ale wiedziała, że Teddy nie zrozumiałby tego. Musiała mu wszystko wyjaśnić. 

— Dzieci likantropów są inne niż wilkołaki ukąszone — powiedziała spokojnie i powoli, próbując dobrać słowa tak, żeby przekazać jak ważna dla nich jest przemiana i wszystko, co związane z wilkołactwem. — Jesteśmy inni od urodzenia. Mamy wyczulone zmysły, jesteśmy silniejsi i szybsi. Potrafimy dostrzec najmniejszy szczegół w ciemną noc i usłyszeć śpiew ptaków tak odległy, że nie jest słyszalny dla normalnego człowieka. A kiedy przyjdzie czas, przemieniamy się, zachowując pełną świadomość. Nasza wilcza postać jest piękna, potężna i majestatyczna. 

— Nie mam nic takiego, żadnych wyczulony zmysłów czy cokolwiek — zauważył Ted po dłuższej chwili milczenia, kiedy analizował to, co powiedziała Crystal. — To chyba znaczy, że nie jestem…

— Ja też już nie mam — przyznała z żalem, ale szybko odsunęła od siebie myśl o utraconych zmysłach. Nie ona była teraz najważniejsza. — Pamiętasz, że na początku naszej znajomości nie byłeś w stanie mnie zaskoczyć?

— A ty zdawałaś się zawsze wiedzieć, gdzie jestem… — przytaknął, marszcząc brwi. — Ty mnie wyczuwałaś?

— Można tak powiedzieć. 

— Co się stało? — zapytał z wyraźną troską. Nie negował jej słów, po prostu przejmował się tym wszystkim, co było dla niego nowe i niezrozumiałe. 

— Moje zmysły osłabły… — westchnęła Crystal, starając się wszystko wyjaśnić. — To przez to, że tak długo przebywam z dala od natury. Las, polany, jeziora i strumienie, to jest nasze naturalne środowisko, cywilizacja jest zbyt głośna i zanieczyszczona. Z początku przyprawiało mnie to o ból głowy i mdłości, zwłaszcza na Eliksirach — przyznała, krzywiąc się na wspomnienie pierwszych miesięcy — a potem zaczęło być lepiej, chociaż poniosłam za to dużą cenę.

— Brakuje ci tego? — Teddy stawał się coraz bardziej rozluźniony, chociaż nie mogła chyba tak określić jego postawy. Przestał panikować, a próbował zrozumieć. Doceniała to ogromnie, bo już nawet zapomniała o obawach, które jej towarzyszyły od momentu dowiedzenia się prawdy o ojcu Teda. Teraz wiedzieli o sobie prawie wszystko i mogli się wzajemnie zrozumieć. 

— To była ogromna część mnie — przyznała, ale od razu dodała: — Nie straciłam jej na zawsze, wszystko wróci, gdy ja również wrócę we właściwe miejsce.

— Czyli jeśli się przemienisz, to nie zostaniesz z nami… — zauważył z żalem Ted, patrząc na nią ze smutkiem, a Crystal westchnęła ciężko, bo nadal nie wiedziała, co zrobi. 

— To przecież nielegalne — spróbowała zażartować, chociaż wyszło jej to raczej nieudolnie. Jeśli okaże się być wilkołakiem, to nie mogła mieć pewności, że pozwolą jej zostać w szkole, że może Ósemka nie weźmie jej sobie na celownik. Jeszcze nie dawno powiedziałaby, że to odległa przyszłość, ale teraz zostało jej coraz mniej czasu, a ona nadal nie wiedziała, co powinna zrobić. — Nie wiem, Teddy, nie umiem odpowiedzieć na te pytanie. Ale to nie jest teraz najważniejsze, mam jeszcze czas… 

— Ja mam go znacznie mniej, prawda? — zauważył Teddy, podchodząc ponownie do filaru i opierając się o niego plecami ze skrzyżowanymi na piersi rękoma. Widziała gołym okiem, że ta wizja go dręczyła i niestety miał rację. Łatwiej by było, gdyby to ona była starsza i wprowadziła go w pełni w świat wilkołaków, a tak musiała być dla niego przewodnikiem w ludzkiej formie. 

— Kwietniowa pełnia przypada pod koniec miesiąca, to przeszło miesiąc — stwierdził Crystal, stając obok niego ramię w ramię i dodała pokrzepiająco: — Zdążymy się przygotować. 

— My? — Spojrzał na nią z nadzieją, jakby obawiał się, że po powiedzeniu tego wszystkiego, Chris zostawi go na pastwę losu. Niedorzeczność. Teraz Teddy był jej jeszcze bliższy i nie miała zamiaru go porzucić. Znał prawdę o niej, a ona znała prawdę o nim. 

— Przecież cię nie zostawię. Jesteśmy w tym razem, Ted — zapewniła go i dała mu zaczepną sójkę w bok. Wymienili porozumiewawczy uśmiech, a Crystal oparła głowę o jego ramię. Spoglądali przed siebie, a między kurtynami bluszczu podziwiali krajobraz hogwarckich błoni. Ten widok napawał Chris spokojem, którego od dawna nie czuła. Życzyłaby sobie, żeby ta chwila trwała bez końca, jednak Teddy przerwał ją, zadając pytanie:

— Chris, obiecasz mi coś?

— Co tylko zechcesz — zapewniła go bez wahania, wiedząc, że poświęciłaby nawet własne dobro i szczęście, by mu pomóc. 

— Latem, gdy już będziemy wiedzieć, czy jesteśmy wilkołakami, pomożesz mi odnaleźć mojego ojca? 

Prośba Teda była oczywista. W sensie ogólnym, a już zwłaszcza biorąc pod uwagę informacje, które dzisiaj go zaskoczyły. Teddy nigdy nie poznał ojca, nie mógł tego zrobić nawet przez historię, bo jego temat był tabu. Wiedział o nim naprawdę niewiele, a jedną z tych nielicznych rzeczy był właśnie fakt, że jego tata to wilkołak. Ted być może to po nim odziedziczył, tym bardziej zasługiwał na wyjaśnienia. Powinien spotkać się ze swoim ojcem, powinien z nim porozmawiać i spojrzeć mu w twarz, bo inaczej będzie go to dręczyć całe życie. Crystal była tego świadoma i naprawdę chciała pomóc przyjacielowi. Dlatego zignorowała dziwne przeczucie, które mówiło jej, że to może się źle skończyć i powiedziała z pewnością, ściskając ramię Tonksa:

— Pomogę, zasługujesz na to, żeby w końcu go poznać.


Kochani! Wracam po przymusowym urlopie, którego wcale nie planowałam. Może nie byłby on tak dotkliwy dla Was, gdybym nie zawaliła sprawy z pustymi, planowanymi rozdziałami, które się tu pojawiły... Przepraszam bardzo za całą sytuację i wracam do działania ♡

2 komentarze:

  1. No wybaczam Ci, nie mam innego wyjścia <3
    Bardzo czekałam na ten rozdział i nareszcie jest! Trudny dla naszej Chris, ale idący bardzo do przodu.
    Nie spodziewałam się tutaj Syriusza, z jego obecnością akcja bardzo przyspieszyła. Scena jego i McGonagall to taki mały diamencik. Bardzo mi się spodobał wzajemny stosunek tej dwójki do siebie. Do tego jeszcze Łapa, (który nie ma łapy), świetnie wykreowany - weteran wojenny, na każdym etapie życia dużo przeszedł, a nadal (trochę z pozoru, trochę naprawdę) silny , nastawiony na rodzinę. Mam jakąś dziwną satysfakcję, zawsze gdy Syriusz chce ukarać kumpla za wszelkie krzywdy, których był autorem. Dalsza akcja dziać się będzie zapewne jednak poza Lupinem. Obstawiam, że raczej Syriusz wcześniej wyjawi Chris prawdę, niż młodzi znajdą Remusa, ale kto wie, może Syriusz i Minerva dojdą do wniosku, że lepiej milczeć dla dobra ogółu? Tak czy siak, wyjdą z tego niezłe kwiatki. Niestety, najgorzej wyjdzie na tym zapewne prof. Tonks. Ciekawi mnie stosunek Remusa do Dory, gdy będzie już wiedział, że ma z nią syna.
    Fragment, gdy Syriusz z tak wielkim poświęceniem szuka z Dora Remusa, też mnie ujął. Biedna Tonks, szkoda, że Syriusz nie potrafił jej postawić do pionu, ale tutaj nawet gdyby powiedział, że ma się ogarnąć, pewnie byłoby tylko gorzej. Gdy Dora wpada w czarna rozpacz przez Remusa, to tak naprawdę tylko Remus jest w stanie ją z niej wyciągnąć. Bez niego wiedzie w życiu dość niezdrową relację do syna. Myślę, że gdyby teoria Luki o wilkołactwie Teddy'ego była prawdą, to Tonks byłaby w stanie niepostrzeżenie podawać mu tojad.
    Rozkminiam też sobie trochę Teda. Młody nie przejął się, aż tak faktem, że może być wilkołakiem, jak tym, co o nim pomyślą bliscy. Chris wyłapała, że to dziwne, dla człowieka, który żyje wychowywany w mądrym podejściu do likantropii. Jego psychika jest naprawdę biedna, ciągle tworzy jakiś swój wyidealizowany obraz przed bliskimi. A może to też kwestia tego, że oni ufali wilkołakowi-Remusowi, ale potem to zaufanie stracili w momencie, gdy tak okropnie postąpił znikając i teraz Ted boi się, że gdy dowiedzą się, iż jego syn też jest wilkołakiem, to się od niego zdystansują? Łapa jest wściekły na Remusa, Andromeda pewnie też, młody na pewno to widzi.
    No cóż, czekam na kolejny rozdział, na wujka Syriusza, siedemnaste urodziny Teda, na rozwiązanie zagadki jaka sprawę chcę wznowić ministerstwo i na Tony'ego, haha. No ogólnie czekam na to co się będzie działo dalej. Gdzie będzie kolejny rozdział, tu czy na innym blogu? Czy my tutaj mamy spojler co do Nimfadory? Ted zginie, Tonks dowie się, że jest w ciąży, a Remus znowu da nogę, nawet nie wiedząc o dziecku? Mam nadzieję, że fabuła tu a tam potoczy się inaczej :'(
    Dobrze, że jesteś spowrotem, bo bardzo lubię wracać do świata HP dzięki Twoim opowiadaniom!
    Ściskam mocno!
    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odetchnęłam z ulgą!
      Faktycznie to był trudny rozdział dla Crystal, ale również jeden z przełomowych, jeżeli chodzi o opowiadanie.
      Uwielbiam scenę w gabinecie McGonagall, nie mogłam się doczekać aż w końcu ją napiszę. W końcu też miałam okazję wpleść trochę więcej Syriusza, a bardzo mi go brakowało, bo pojawił się tylko raz do tej pory. Ja z kolei mam mały problem z potrzebą ukarania Lupina u Syriusza, bo... cóż już jedną taką scenę napisałam i nie wiem jak ugryźć ją od drugiej strony xd Ale do tego momentu jeszcze sporo czasu!
      Syriusz i Minerwa właśnie ustalili, że póki Chris nie skończy nadrabiać egzaminów, nie zrobią nic - a raczej Black nic nie zrobi. Co daje nam czas do czerwca... Czyli może jeszcze dużo się wydarzyć!
      Hmmm... moim zdaniem, gdyby teoria Luci miała sens, to Tonks raczej sprzeciwiałaby się zasadom i walczyła o prawa swojego syna, a nie bawiła się w podawanie Wywaru Tojadowego.
      Co nie, że postawa Teda jest niecodzienna? Tylko, że to jest trochę inaczej... Teddy nie martwi się tym, co inni pomyślą o nim, a raczej tym, że to może ich zranić, załamać. Chris bała się, że Teddy będzie czuł obrzydzenie do samego siebie, bo wychowywał się w świecie, gdzie ze wszystkich stron szkalowano wilkołaki. Jednak jego rodzina jest mądra i troskliwa, a przy okazji tolerancyjna. Nikt przecież nie negował tego, że Remus był wilkołakiem i tak jak powiedział Teddy - to czy ktoś jest dobry czy zły zależy od człowieka, a nie od tego że jest wilkołakiem.
      Kolejny rozdział będzie pod koniec lipca albo na początku września. Zobaczymy jak to wyjdzie - z jednej strony będzie to raczej krótki rozdział, z drugiej mam zaplanowany wyjazd więc różnie może się potoczyć. Na innych blogach chyba będzie jeszcze trochę ciszy, bo zgubiłam moje notatki i znalazłam tylko te o WK... Czeka mnie robienie porządku w mieszkaniu xd
      Czy mamy spojlery? Powiedzmy tak, że część wspólna jest do chyba 145 rozdziału Tonks - czyli do śmierci Maggie, a właściwie ucieczki Remusa z Wilczego Lasu. Potem zdarzają się części wspólne, ale są też zmiany. Remus ucieknie tuż po przenosinach Harry'ego z Privet Drive - to chyba najistotniejsza różnica, ale zdarzenia potoczą się podobnie, bo Syriusz tego dnia wybudzi się ze śpiączki. Nie jest to akurat żaden spojler do Tonks, bo tam już mamy i przebudzenie Blacka, i wiadomość o ciąży, i "ucieczkę" ale tam tylko na grób Maggie, bo to Syriusz był u złotej trójcy na Grimmauld Place, i mamy też ukrywanie się przez Teda. To chyba jest straszne masło maślana xdd Więc w skrócie, wydarzenia z obu opowiadań mogą się pokrywać, ale nie muszą.
      Ściskam Cię równie mocno, Kochana!


      Usuń