poniedziałek, 25 lipca 2022

I. Rozdział XXIV

Można by pomyśleć, że gdy człowiek zagra już w otwarte karty, wszystkie problemy powinny się naturalnie rozprostować i ułatwić życie. Niestety nie zawsze się tak działo i Crystal bardzo żałowała, że tak się potoczyły wszystkie sprawy… 

Rozmowa z Tedem wiele jej dała, chociaż ciągle dręczyła ją myśl, że powiedziała za dużo. Nie miała jednak wyjścia, bo przecież istniała szansa, że Teddy się przemieni, a nie był nawet świadomy takiej możliwości. Chris nawet nie chciała myśleć, co by się stało, gdyby Tonks nagle zaczął się przemieniać w dormitorium przy swoich współlokatorach, będąc zupełnie ogłupiałym i nieprzygotowanym na coś takiego. Mówiła więc sobie, że to była dobra decyzja, najlepsza jaką mogła w tej sytuacji podjąć. I w ten sposób zagłuszała swoje wewnętrzne obawy. A miała ich naprawdę sporo… 

Głównie zamartwiała się Tedem, tym że jednak mu odbije od natłoku nowych wiadomości, że ostatecznie odsunie się od niej i wpadnie w jakieś tarapaty, gdy jej przypuszczenia się sprawdzą. Bała się też tego, że nie miała żadnego doświadczenia z wilkołakami spoza Wilczego Lasu. U jej przyjaciół i rówieśników wszystko szło raczej gładko, przemiana była czymś naturalnym i nikt nie przypuszczał, że coś może pójść nie tak. Nawet Tracy…, myślała sobie Lupin, gdy rozważała wszystkie możliwości. Zastanawiała się wtedy, czy może lepiej nie byłoby, gdyby Ted nie był wilkołakiem. To byłoby prostsze rozwiązanie, ale przecież nie jedyne prawdopodobne. Bała się jego przemiany, tego jak wpłynie na niego fakt, że od urodzenia był bliżej cywilizacji niż natury, że coś mogło pójść nie tak. Co ona miała wtedy zrobić, skoro sama nawet nie przeszła pierwszej przemiany? Jak miała mu pomóc? Bo przecież musiała to zrobić, obiecała mu. Tak samo jak obiecała mu, że w wakacje pomoże w poszukiwaniach jego ojca. Tylko czy możliwe było znalezienie wilkołaka, który zapadł się pod ziemię siedemnaście lat wcześniej? 

Nie zajmowała się tym jednak teraz, bo miała na głowie o wiele więcej problemów, które można zaliczyć do bliższych pod każdym względem. Jednym z nich była niezapowiedziana i tajemnicza obecność Syriusza Blacka, który zjawił się w Hogwarcie, a jego wizyta nie przyniosła żadnych konsekwencji… I to chyba najbardziej niepokoiło Crystal. Gdy zobaczyła go na błoniach, była gotowa na trzęsienie ziemi, które pogrzebie ją w gruzach, ale wyglądało na to, że nie zjawił się w szkole ani po to, żeby spotkać się z profesor Tonks, ani tym bardziej, żeby porozmawiać z Tedem, czego Chris obawiała się chyba bardziej. Syriusz Black pojawił się i nie stało się nic. Taki obrót spraw był wręcz irracjonalny. Lupin domyślała się, że skoro nie pojawił się, żeby spotkać się z Tonksami, to musiał iść bezpośrednio do gabinetu dyrektora. A to oznaczało, że nie miała szans, żeby dowiedzieć się, co go sprowadziło do szkoły. 

Upewniła o tym podczas środowego śniadania. Siedziała kompletnie sama przy swojej części stołu Gryfonów, nie było to dziwne, bo pora była wyjątkowo wczesna. Nawet stół profesorski był praktycznie pusty. Do tego momentu Chris myślała, że może podczas ogłoszenia wyników jej egzaminów, będzie w stanie porozmawiać z McGonagall i dopytać się co nieco o Blacka. Nie liczyła na wiele, ale zadowoliłaby się chociaż zapewnieniem, że mężczyzna nie przybył do szkoły w jej sprawie. Pożegnała się z taką nadzieją w chwili, gdy tuż przed nią wylądowała sowa. Od razu rozpoznała, że to szkolna sowa, bo rzadko kiedy uczniowie mieli tak dystyngowanych i wytresowanych pupili. Puszczyk pochylił głowę i wystawił w jej stronę nóżkę z doczepioną wiadomością. Chris od razu odwiązała list i nawet nie zdążyła pogłaskać stworzenia, bo od razu odleciało. Crystal wpatrywała się chwilę w miejsce, gdzie przed momentem siedziało zwierzę i skutecznie odrzucała wszystkie absurdalne myśli, które przyszły jej do głowy, by pozostawić tylko jedną. W kopercie są moje wyniki… 

Było to dziwne, przynajmniej, gdy brała pod uwagę fakt, że ostatnim razem McGonagall ogłosiła jej wyniki osobiście, ale wtedy były w dobrych stosunkach. Ostatnie trzy miesiące nie sprzyjały ich relacjom. Dlatego chyba Crystal nie powinna się dziwić, że dyrektorka wysłała jej oceny sowią pocztą. Wzięła głębszy oddech, przypominając sobie wszystkie potknięcia i braki na ostatnich testach i otworzyła kopertę. 

Ominęła wzrokiem herb szkolny, szybko przebiegła po równym, pochyłym tekście, mówiącym o tym, że dyrektor McGonagall ma przyjemność poinformować ją o zdobyciu następujących wyników i skupiła się na dwóch tabelkach, od których wiele zależało. 

— Mogło być gorzej… — westchnęła, analizując swoje stopnie z egzaminów z trzeciego roku. Wybitne otrzymała tylko dwa - z Astronomi, z której już przy pierwszych testach profesor Sinistra wystawiła taką ocenę jako ocenę ogólną, więc nie było to żadne zaskoczenie, oraz z Zielarstwa, z którego naprawdę dobrze jej poszło. Pozytywnym zaskoczeniem było to, że wśród jej ocen przeważało Powyżej Oczekiwań, bo dostała ich aż pięć - Transmutacja, Zaklęcia, ONMS, ku jej zdziwieniu Eliksiry i niestety również Obrona. Otrzymała również dwa Zadowalające, które naprawdę ją zadowalały, bo nie spodziewała się tak wysokich ocen z Historii Magii i Starożytnych Run. 

Stwierdzenie, że mogło być gorzej było naprawdę trafne, bo faktycznie te oceny nie były najgorsze, ale również wyniki z czwartego roku rzeczywiście były gorsze… Również dwa Wybitne - Astronomia i tym razem Zaklęcia, trzy Powyżej Oczekiwań - Eliksiry, Zielarstwo i ONMS, trzy Zadowalające - zaskakująco z Historii Magii i dwie plamy na jej honorze z Transmutacji i Obrony przed Czarną Magią. Oraz ocena, która musiała przynieść najwięcej satysfakcji nauczycielce podczas wystawiania - Nędzny ze Starożytnych Run… 

Crystal przygryzła wargi prawie do krwi. Wiedziała, że tym razem nie poszło jej tak dobrze jak ostatnio, a już zwłaszcza, że zawaliła Obronę. Próbowała się tym nie przejmować, bo przecież los Teddy’ego był ważniejszy niż jej oceny, ale teraz, gdy trzymała wyniki w swoich dłoniach, wiedziała, że stać było ją na więcej i mogła zdobyć znacznie lepsze stopnie. Jedynym pocieszeniem było to, że żadna z ocen nie była na tyle słaba, żeby dyrektorka cofnęła ją do niższej klasy, albo nie dopuściła do SUMów. 

Nie miała jednak czasu, żeby dalej roztkliwiać się nad swoimi ocenami i wypominać sobie, że mogło pójść jej lepiej, bo nagle poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciła się natychmiast i spojrzała prosto w ciemne oczy Teda, który był wyjątkowo poważny. Cała jego postać wydawała się być tego dnia niezwykle poważna. Był bledszy niż zwykle, czarne przydługie włosy opadały mu na czoło, na ustach nie gościł uśmiech, a broda była pokryta dwudniowym zarostem. To nie był obraz rozpaczy, ale ewidentnie ostatnie wydarzenia bardzo go dręczyły.

— Chris, przyjdź za dziesięć minut na dziedziniec — poprosił i zanim Crystal zdążyła spytać, dlaczego ma tam iść, Ted pomknął w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Lupin westchnęła przeciągle, spojrzała na niedokończone śniadanie i schowała listę ocen do torby, nie zwracając uwagi na to, że pogniotła papier. Zarzuciła torbę na ramię, zastanawiając się, o czym chce porozmawiać Ted i ruszyła jego śladem. 

Faktycznie znalazła go na dziedzińcu, gdzie siedział na balustradzie marmurowej fontanny, nerwowo tupiąc nogą. Nie był sam. Właściwie Crystal powinna się była tego spodziewać. Nie przysięgali sobie milczenia do grobowej deski, co może było błędem z jej strony. Teraz zrobiło jej się słabo, gdy patrzyła na Tony’ego, który cierpliwie przyglądał się swojemu przyjacielowi i czekał aż ten w końcu coś powie. Może Krukon nawet nie wiedział, że czekają na nią, na dziewczynę, z którą kilka dni temu potwornie się pokłócił i prawdopodobnie nie chciał nawet na nią patrzeć. Sama Crystal poczuła się słabo na jego widok, wciąż czuła dreszcze, gdy przypominała sobie jego ostry ton i piorunujące, pełne wyrzutu spojrzenie. Przez chwilę chciała odwrócić się na pięcie i odejść, ale musiała zostać dla Teda. Zadarła więc wysoko głowę, nie chcąc pokazać, jak bardzo było jej wstyd i jak bardzo chciałaby nigdy nie doprowadzić do kłótni z Tonym i podeszła do chłopaków. Gdy tylko Teddy ją zobaczył, zeskoczył z fontanny i spojrzał na nią znacząco. 

— Tony od zawsze wiedział o wszystkim, teraz też tak musi być, Crystal — powiedział spokojnym głosem i spoglądał na nią tak długo, aż nie skinęła głową. Wiedziała, o co chodziło Tedowi. Jeżeli Tony miał wszystko wiedzieć, to musiał dowiedzieć się również o niej. Inaczej nie przyjąłby informacji o przemianie, bo wszystko pozbawione byłoby logicznego wyjaśnienia. To naprawdę było konieczne. Bo chociaż relacja między nimi być może została już doszczętnie zniszczona, to obojgu zależało na Tedzie, a Crystal potrzebowała sprzymierzeńca w tym wszystkim, co mogło nadejść. 

— Przyznałaś się — zauważył Tony, nie spuszczając z niej wzroku. Chciała skulić się w sobie, było jej najzwyczajniej w świecie wstyd. Wymusiła na nim zdradzenie prawdy o pochodzeniu Teda, zraniła go i okazała się być kimś innym niż się tego spodziewał. Miał prawo być zły, miał prawo poddawać w wątpliwość jej intencje. Ale nie chciała przyznać mu racji i całe szczęście nie musiała. 

— Do wszystkiego — odpowiedział za nią Ted i posłał jej delikatny uśmiech. — I nie mam jej za złe, że rozmawiała z Lucą, tak samo jak tobie tego, że powiedziałeś jej o moim ojcu. Crystal miała ważny powód, żeby szukać tych informacji, Tony — zapewnił przyjaciela Tonks, ważąc kolejne słowa i coraz bardziej zbliżając się do sedna sprawy. Tym bardziej po tym, co powiedział jej Luca. — W tym właśnie momencie Teddy zaczął powtarzać wszystko to, co wcześniej przekazała mu Crystal, a ona po raz kolejny wsłuchiwała niedorzecznej teorii dziedziczenia wilczego genu, która niewiele miała wspólnego z prawdą. Tony słuchał bez słowa, marszcząc brwi i zaciskając usta, analizując każde słowo. 

— To brzmi absurdalnie, nie takie jest działanie Wywaru… — odezwał się w końcu rzeczowym tonem, gdy Ted skończył opowieść o tym, jak można by wstrzymać przemiany dziecka za pomocą Wywaru Tojadowego.

— Wiemy o tym, ale Chris… — Teddy przerwał mu naukowy wywód, na który się zapowiadało, ale szybko zamilkł. Spojrzał na Crystal, wziął głęboki oddech i stanął przed przyjacielem, rozkładając bezradnie ręce. — Tony, być może jestem wilkołakiem. Według Crystal jest to dziedziczne, ale przemiany zachodzą dopiero po ukończeniu pełnoletności — powiedział szybko, jakby liczył na to, że w tym pędzie Tony nie złapie sensu jego słów, a potem zaczął objaśniać: — Urodziny mam za niecałe dwa tygodnie, pełnia przypada pod koniec miesiąca i… 

— Skąd niby to wszystko wiesz? — Tony wtrącił mu się w środek zdania, ale jego pytanie nie było skierowane do Tonksa, a do Crystal. Nawet nie drgnęła, nie zareagowała na jego pytanie ani spojrzenie. Wiedziała, że jej nie ufał, a przynajmniej wszystko, co było z nią związane, poddawał wątpliwości. — Nie ma żadnych badań naukowych, co więcej specjaliści negują takie doniesienia. 

To była ostatnia szansa na ucieczkę. Ostatni moment, w którym mogłaby powiedzieć, że Teddy postradał rozum i wygaduje bzdury, że ona nic takiego nie mówiła i o wilkołakach słyszała tylko od Luci. Mogła zostawić Teda na pastwę niepewnego losu i tym samym uchronić swoją tajemnicę. Obiecała przecież sobie, że nikt poza McGonagall nie pozna prawdy o niej, a tymczasem wiedział Teddy, zaraz miał się dowiedzieć Tony, a Luca był na dobrej drodze by wszystko wytropić. Powinna ratować siebie, ale nie mogła tego zrobić. Nie mogła zostawić Teda i nie chciała okłamywać Tony’ego. Nie miała pojęcia, jak będzie wyglądać jej przyszłość i jak jej przeszłość wpłynie na wszystko dookoła, ale teraz liczyło się tylko to, żeby ona i Teddy pomyślnie przeszli swoje pierwsze pełnie - cokolwiek to znaczyło. 

— Wiem o wilkołakach więcej niż ci wszyscy naukowcy razem wzięci, a każda informacja w tych badaniach to wierutne kłamstwo — odparła hardo na jego pytanie, wytrzymując jego długie spojrzenie. 

— Skąd?

— Jej rodzice są tacy sami, jak mój ojciec… — wtrącił się Teddy, a Chris wywróciła oczami w przypływie nagłej frustracji i powiedziała bez ogródek:

— Są wilkołakami. Ja tak samo jak Ted również mogę nim być — dodała, a po tym jak dostrzegła, że takie wyjaśnienia nie wystarczą Tony’emu, powiedziała jeszcze: — Pochodzę z wioski wilkołaków. 

— Całej wioski? — powtórzył za nią z powątpiewaniem, a potem spojrzał to na nią, to na Teda i znów na nią, jakby spodziewał się, że zaraz wybuchną śmiechem, a to wszystko było żartem. Tak się nie stało. Zarówno Lupin jak i Teddy byli całkowicie poważni. Anthony opadł na kamienną ławkę, potarł czoło i westchnął ciężko. — Wytłumaczcie mi wszystko na spokojnie… 

Tym razem większość słów wypłynęła od Crystal. Zgodnie z prośbą Tony’ego mówiła spokojnie, opowiadając o wszystkim, co wcześniej wyjaśniła również Tedowi. O Wilczym Lesie, wilkołakach, odkryciu prawdy i jej ucieczce, podróży do Hogwartu, zbieraniu informacji i co najważniejsze wszystko, co wiedziała o wilczym genie. Tony słuchał w milczeniu, nie przerywając jej ani razu, nie reagując przesadnie. Raz po raz marszczył czoło, albo rzucał nerwowe spojrzenie na Chris lub Teddy’ego. W jego oczach Lupin dostrzegała błysk, ale nie wiedziała, co on oznaczał. Pewnym było, że Anthony bardziej niż ich dwójka analizował całą tę sytuację, nawet po tym jak Crystal przestała mówić, a milczenie zapanowało między ich trójką. 

— Co o tym myślisz? — spytał w końcu zniecierpliwiony Teddy, przerywając ciszę. Tony odchrząknął, dając sobie kilka dodatkowych sekund i mruknął, uśmiechając się tak, że w jego policzku pojawił się dołeczek:

— Wiesz, zawsze byłeś lekko nieokrzesany… — Gdy zrozumiał sens swoich słów, spojrzał szybko na Crystal. — Wybacz, nie to miałem na myśli. — Chris pokręciła tylko głową, dając znać, że to nieistotne. Bo to prawda, a kolejne zdanie wypowiedziane przez Tomson-Jonesa do Teda upewniło ją w tym jeszcze bardziej. — Jesteś moim przyjacielem bez względu na fazę księżyca czy cokolwiek innego. — W tej sytuacji brakowało jeszcze tylko braterskiego uścisku do pełni szczęścia, ale rozsądna natura Tony’ego wygrała, bo od razu spojrzał na Crystal, już znacznie łagodniej niż wcześniej i spytał: — Co powinniśmy zrobić, żeby przygotować się na potencjalną przemianę? Chyba jakoś to robicie?

— To wychodzi naturalnie, instynktownie. Wszystkie przemiany, których byłam świadkiem miały miejsce w Wilczym Lesie, gdzie żyliśmy od zawsze… — spróbowała wyjaśnić Crystal, ale od razu dotarło do niej, że Tonks jest przypadkiem wyjątkowym i nie będzie przechodził tego tak jak wszyscy. Westchnęła ciężko i pomyślała szybko przez chwilę. — Ted powinien się opanować, wyciszyć i ćwiczyć panowanie nad oddechem, żeby podczas pełni nie blokował przemiany. 

— Mówiłaś, że to nie boli — zauważył natychmiast Ted, a w jego głosie słychać było nutę strachu, której z pewnością Crystal nie chciała sprowokować. 

— Bo zazwyczaj tak jest, to dzieje się między jednym, a drugim oddechem, ale… — zamilkła, nie wiedząc, jak zakończyć tę myśl. — Być może dlatego, że jesteś takim okropnym mieszczuchem… — spróbowała zażartować, ale wyszło jej to dość nieporadnie. Nie było to trafione, musiała być z Tedem szczera, bo za miesiąc będzie musiał być gotowy, żeby to przetrwać. Złapała Tonksa za rękę i uścisnęła w pokrzepiającym geście. — To będzie dla ciebie coś nowego, my nastawiamy się i oczekujemy swojej pierwszej pełni od dnia narodzin. Nie możemy się jej doczekać. Ale jeżeli ktoś nie chce tego, to nie zawsze jest miło. 

— Co masz na myśli?

— Moi rodzice opowiadali, że ich pierwsze przemiany były potworne, ale wtedy nie akceptowali tego, kim są. Wilcza strona brała nad nimi kontrolę — wyjaśniła, będąc całkowicie szczerą, ale nie pozwoliła Tedowi długo rozmyślać nad tą wizją, bo od razu zapewniła go: — Gdy przyszła akceptacja i zrozumienie, pozbyli się bólu i odzyskali świadomość. W naszym przypadku dużym ułatwieniem jest to, że nie zostaliśmy ukąszeni. Każdy robił to w swoim tempie… 

— Czyli im szybciej Ted zaakceptuje możliwość bycia wilkołakiem, tym łagodniej zniesie przemianę — dopytał się Tony, który uważnie słuchał jej wyjaśnień. Crystal spojrzała na niego i po prostu skinęła głową, bo według jej wiedzy i doświadczenia dokładnie tak było. Anthony spojrzał na Teda. — Jak się do tego odnosisz? 

— Na razie to do mnie nie dociera… — odparł Ted i podrapał się po głowie, wzruszając ramionami. — I trochę się boję. 

— Naprawdę nie ma czego — zapewniła go żarliwie Crystal, a potem nagła myśl pojawiła się w jej głowie i zrozumiała, że to jest dla nich szansa. — Musimy obudzić w tobie wilcze zmysły. 

— Słucham? — zapytał Tonks, zaskoczony jej nagłym optymizmem. Chris uśmiechnęła się szeroko, jakby miała przekazać mu najwspanialsze wieści na świecie.

— Musisz poczuć, jak fantastyczne możliwości daje ci wilkołactwo — powiedziała mu, ale nie dostrzegła na jego twarzy radości ani nawet ulgi. — Wtedy przestaniesz się bać. 

— Sama je straciłaś — zauważył dość sceptycznie, a przy tym również i trafnie. 

— Tymczasowo — zapewniła go, była przekonana, że tak właśnie jest. Nie próbowała do tej pory odzyskać swoich zmysłów, bo skupiała się na nauce. Nie wyobrażała sobie ponownych mdłości i bólów głowy podczas warzenia eliksirów, chociaż ogromnie brakowało jej wyostrzonego słuchu, wzroku i węchu. Teraz, kiedy jej własna przemiana była coraz bliżej, a Teda jeszcze bardziej, nadszedł czas, żeby to naprawić. Byli w tym razem. — Musimy być bliżej natury. Poczuć ją i rozkoszować się tym, co daje. Zrozumiesz, że to wszystko jest naprawdę wspaniałe, po prostu magiczne… 

— Jak mamy to zrobić? 

To było dobre pytanie. Hogwart nie był centrum miasta, nie był zatłoczonym Londynem czy nawet miasteczkiem w pobliżu Wilczego Lasu, a jednak Crystal straciła swoje wyostrzone zmysły. Cały czas przebywała w murach szkoły i to wystarczyło. Teraz musiała znaleźć skuteczny sposób na ich odzyskanie i to nie tylko u siebie, ale i u Teda. Jak miała to zrobić, skoro byli zamknięci w szkole? Gdzie mogła znaleźć miejsce na tyle odcięte od cywilizacji, będące jednocześnie blisko?

— Zakazany Las — Chris niemal wykrzyknęła z ekscytacji. To było idealne rozwiązanie, którego musieli spróbować. — Polana, którą pokazałeś mi w połowie poprzedniego semestru — sprecyzowała, patrząc wymownie na Teddy’ego, który powoli zaczął łączyć fakty. — Będziemy spędzać tam każda chwilę. Czułam się tam fantastycznie i miałam wrażenie, że tylko tam mogę odpocząć. To idealne miejsce, żeby spróbować. 

— Zgoda, na dobry początek to musi wystarczyć — przystał na to wszystko nieco niepewnie i posłał jej blady uśmiech, a Crystal zapewniła go słowami, które miała zamiar mu powtarzać każdego dnia:

— Naprawdę, nie masz się czego bać. 

— Ufam ci, Chris — zgodził się, uśmiechając się szerzej, jakby ten gest zamykał całą sprawę, ale niestety tak nie było.

— Jest jeszcze coś — zauważył, dopuszczając do siebie głos, który cichutko dobijał się od chwili, gdy wyjawiła Tedowi prawdę. Nie podobało jej się to zupełnie, ale tak powinni zrobić. — Myślę, że powinniśmy powiedzieć twojej mamie, albo chociaż poinformować o wszystkim dyrektor McGonagall. 

— Nie ma mowy — sprzeciwił się natychmiast Tonks, kręcąc uparcie głową. 

— Crystal ma rację, Ted — odezwał się Tony po dłuższej chwili milczenia i spojrzał na przyjaciela znacząco.  

— Powiedziałem nie — powtórzył jeszcze bardziej stanowczo, gromiąc pozostałą dwójkę spojrzeniem, które nie znosiło sprzeciwu. —  Nic im nie powiemy. Jeszcze nie… 

— A kiedy masz zamiar to zrobić? — spytała Crystal, nie kryjąc kpiny w głosie, która może nie była na miejscu, ale nie potrafiła jej powstrzymać. — Przemienić się, wejść do zamku i zapukać do gabinetu, żeby zobaczyły cię na własne oczy?

— Na razie tylko spekulujemy… — stwierdził Teddy, kręcąc głową. — To wcale nie jest pewne, że jestem wilkołakiem. Nie widzę sensu, żeby przyprawiać moją matkę o zawał. 

— Ted… — zaczął Tony, próbując przekonać przyjaciela, ale Tonks szybko mu przerwał:

— Poczekamy i upewnimy się. — Teddy podrapał się po głowie i westchnął ciężko. Crystal widziała, że Tonks troszczył się o swoją rodzinę, ale takie zachowanie mogło być irracjonalne. Sam chyba też to dostrzegał, ale wypierał. — Jeśli nasze przypuszczenie okażą się prawdziwe, powiem im, a jeśli nie… tematu nie było. Zgoda? 

Żadne z nich nie zdążyło się zgodzić, nie zdążyli nawet rozważyć wszystkich za i przeciw. Powinni byli to zrobić, powinni ustalić bardziej szczegółowy plan działania. Jednak w tej samej chwili, w której Ted skończył mówić, na jednym z krużganków pojawiła się postać z blond włosami.

— Hej, Teddy! 

— Cześć, Vicky — odparł zmieszany, uśmiechając się nerwowo. Chris poczuła dreszcz zażenowania, widząc rumieniec na jego twarzy. To było oczywiste, że Tonks beznadziejnie zadłużył się w tej dziewczynie, która teraz stała kilka kroków od nich i przygryzała wargę, czekając na jego ruch, a kiedy chłopak nic nie zrobił, sama odezwała się ponownie:

— Jest piękna pogoda i pomyślałam, że może chciałbyś wybrać się ze mną na spacer. 

— Ja… — Teddy bąknął niezręcznie, spoglądając na przyjaciół i obiekt swoich westchnień, jakby kompletnie odjęło mu mowę i zdolność poruszania się. Chris sapnęła nerwowo, widząc dokąd to wszystko zmierza. Ted zrobiłby teraz wszystko, żeby być z Victorie, a jeśli tak będzie, to skutecznie odciągnie go od przygotowania się do przemiany. Nie mogła na to teraz pozwolić, więc uśmiechnęła się nieco sztucznie i odpowiedziała za chłopaka:

— Jest teraz zajęty. 

— Rozumiem… — bąknęła Victorie, przygryzła wargę i zaczesała jasne włosy za ucho. — To do zobaczenia później. 

— Nie musiałaś być taka oschła — syknął Ted, odzyskując zdolność normalnego mówienia, gdy tylko blondynka zniknęła z pola widzenia. Crystal parsknęła, wywracając oczami. 

— Skoro twoja matka się nie dowie, to nikt inny też nie powinien — stwierdziła dobitnie, mając zamiar pokazać mu, że ta sprawa to nie zabawa i naprawdę muszą się skupić na tym co ważne. — Luca już cię obserwuje i wystarczy pretekst, żeby cokolwiek zrobił. Głupia plotka i… 

— Victorie nie jest plotkarą, Chris — przerwał jej ostro, marszcząc ze złością brwi. — Ufam jej. 

— Powinieneś teraz skupić się na sobie.

— Chcę żyć normalnie, rozumiesz? Nie zrezygnuję ze wszystkiego tylko dlatego, że… — Teddy nie dokończył tej myśli, zaklął paskudnie, kopiąc kamienną ławkę. — Nie chcę tak. 

***

Kto by pomyślał, że zniknięcie jednej osoby może zmienić tak wiele w życiu całej społeczności. W końcu w Wilczym Lesie ludzie już nie raz znikali, a życie toczyło się dalej. Najwidoczniej Crystal Lupin była kimś niezwykle ważnym, bo jej ucieczka spowodowała lawinę wydarzeń, które wywróciły życie wilkołaków do góry nogami. 

Należałoby zacząć od tego, że zniknięcie tej dziewczyny rozwścieczyło Benjamina Riversa. Dlaczego? Wiele osób zadawało sobie to pytanie. Przecież nie chodziło o to, że Crystal złamała serce jego syna. Powinno tu być mu raczej na rękę, bo jej ucieczka załamała Lupinów, z którymi przecież był skonfliktowany. Teoria o trosce wobec syna padła w momencie, gdy Rivers wydziedziczył Iana i wypędził go z osady, wybierając się kolejnego syna, który był jeszcze gorszy od poprzedniego. Chodziło raczej o to, że Benjamin po raz pierwszy stracił kontrolę i nie radził sobie z tym. Jednak nadal był przywódcą i nic nie mogło tego zmienić. 

Można było pominąć fakt, że najgorzej znieśli wszystko rodzice Crystal, chociaż i tak trzymali się bardzo dobrze, jakby wiedzieli więcej, mieli świadomość, że nie muszą się martwić. To nie zmieniało jednak faktu, że zniknięcie ich córki zachwiało życiem w Wilczym Lesie i od tego czasu z dnia na dzień było coraz gorzej. A tego dnia miało nastąpić coś przełomowego. Pytanie tylko, w którą stronę przechyli się szala nieszczęść?

Reece O’Neili szedł przez las, próbując odpalić nieco zmokniętego papierosa, co udawało mu się raczej z marnym skutkiem. Deszcz siąpił tego dnia nieprzerwanie i Reece niechętnie wyściubiał nos ze swojego namiotu. Ale co miał zrobić skoro przywódca stada wzywał swoich zaufanych ludzi? Nad chatą Benjamina unosiły się kłęby dymu z komina i przez chwilę wilkołak miał ochotę znaleźć się już w środku i ogrzać trochę, jednak później przypominał sobie, że ta chata to ochronka dla tego dziwaka i od razu mu się odechciewało. 

Trzy miesiące temu cała osada stanęła na głowie, bo znienacka pojawił się ktoś nowy. Było to raczej sytuacją niecodzienną, bo Wilczy Las był miejscem bardzo hermetycznym i odciętym od świata. Ostatnim razem zdarzyło się to w chwili, gdy to właśnie Reece zajechał do swojego nowego domu. Nie zrobił tego w tak spektakularny sposób jak ten nowy i chyba nie był aż taką sensacją. No cóż, może gdyby padł jak długi pośrodku polany tuż przed chatą Riversów trzęsąc się w konwulsjach i krwawiąc z niezliczonych ran, też zrobiłby takie wrażenie. 

Krew i ból nie robiły na nim zbyt wielkiego wrażenia, ale widok tego chłopaka, niewiele młodszego, ale jednocześnie bardziej doświadczonego przez życie, wstrząsnął nim. I to bardzo. Nawet z ulgą przyjął fakt, że chłopak wpadł w letarg i był nieprzytomny przez kolejne tygodnie. Aż do teraz… Od kilku dni dawał znaki życia i widocznie mu się poprawiało. Odzyskiwał przytomność tylko po to, żeby zaraz ją stracić. Ta sytuacja chociaż optymistyczna, zaczynała drażnić Benjamina i dlatego zwołał wszystkich zaufanych ludzi, żeby tym razem wyciągnąć z niego wszystko, co się da. 

Reece zdeptał peta, którego ledwo rozpalił tuż przed progiem domu Riversów. Wziął głębszy wdech i wszedł do domu przywódcy. W chacie było ciepło i tłoczno. W głównej izbie, dookoła leżanki, na której leżał ten przeklęty chłopak, zebrało się około dziesięciu wilkołaków, w tym Benjamin, Phillip Wilson i rzecz jasna przyszły przywódca, nieślubny syn Riversa - Danzel Morton. Reece skinął im głową, Benjamin odpowiedział mu z nikłym uśmiechem i rozsiadł się na fotelu obserwując wszystko z bezpiecznej odległości. O’Neili przyszedł w samą porę, bo nowo przybyły wilkołak akurat spazmatycznie łapał powietrze, trzęsąc się ze strachu.

— Kim jesteś? — ryknął na pół przytomnego chłopaka Danzel, ledwo się powstrzymując przed rękoczynami. Typowe, przemknęło Reece’owi przez myśl. Morton nigdy nie należał do opanowanych osób, był typowym osiłkiem, któremu brakowało rozumu. A od kiedy został oficjalnym bękartem Benjamina, wykorzystywał chętnie swoją siłę, bo wpływów nie miał żadnych. — Kto ci to zrobił? 

— Wody… — wychrypiał ledwie słyszalnie biedak. Reece w końcu zmusił się, żeby na niego spojrzeć. Nie wyglądał tak źle, jak wtedy, gdy go znaleźli. Był wychudzony, gdyby nie gruby pled, O’Neili mógłby policzyć każdą kość pod jego skórą, która i tak była przeraźliwie szara w miejscach, gdzie nie pokryta była nacięciami, olbrzymimi siniakami czy krwawiącymi poparzeniami. Włosy przedwcześnie mu wyblakły i smętnie opadały w każdym możliwym kierunku, usta miał sine i popękane, nos niezbyt zgrabny, raczej pospolity i aż dziwne, że nie połamany. A jego oczy… duże, jakby dziecięce, wodniste i pełne przerażenia. Zwłaszcza w momencie, gdy Morton zacisnął pięść na włosach chłopaka i gotów był już roztrzaskać jego głowę o podłogę.

— Zlituj się nad nim — jęknął Wilson, odwracając wzrok z kiepsko ukrywanym obrzydzeniem. Reece również siłą zmuszał się do patrzenia na popis siły tego idioty. Benjamin nie zareagował, dając synowi wolną rękę. I to był jego błąd, bo Morton nie miał pojęcia, co powinien zrobić, żeby całkowicie zadowolić ojca. 

— Cicho bądź — sapnął wściekle w stronę Phila, którego chyba wciąż uważał za przyjaciela. Chociaż kto wie, kto był tam czyim przyjacielem. Morton oddychał głośno, nie wiedząc czy wymierzyć cios, czy może zrobić coś innego. Puścił w końcu chłopaka w dość brutalny sposób, tak że ten opadł bez sił na leżankę, kaszląc okropnie. — Daj mu tej wody. 

Phil niechętnie wziął w dłonie kubek i napoił chłopaka, chociaż ten i tak większość wypluł, kaszląc. Wilson ze stukotem odstawił z głuchym hukiem naczynie na podłogę i wrócił na swoje miejsce, pozostawiając pole do popisu Mortonowi, ale nim ten na nowo zaczął się znęcać, Benjamin spytał spokojnym głosem:

— Skąd wiedziałeś, gdzie jesteśmy? 

— Cza… — sapnął chłopak, krztusząc się kolejnym oddechem — dzieje…

— Mów wyraźniej! — ryknął Morton, wprawiając biedaka w kolejne drgawki. — Kto ci to zrobił? 

— Czarodzieje… — wypluł wręcz młody wilkołak, a łzy pociekły mu z oczu, sprawiając, że wyglądał jeszcze bardziej żałośnie. 

— Kto? — spytał tępo Morton, jakby był kompletnie głuchy. Spojrzał na wszystkich i zawołał: — Plecie bzdury, powinniśmy go dobić i tyle! 

— Czarodzieje? — syknął Benjamin, zrywając się z miejsca i stając nad przerażonym chłopakiem. Jego mina była nieprzenikniona, jakby okazywała mieszaninę strachu i triumfu, a Reece domyślał się, że była to  bardzo niebezpieczna mieszanka. — Jak się nazywasz?

— Grey… — wychrypiał młody wilkołak. — Bucky Grey.


2 komentarze:

  1. Czeeeść!
    Obstawiam, że Syriusz wpadnie do Chris, by "pogadać" i wtedy może uda się też porozmawiać o przypuszczalnym wilkołactwie Teddy'ego. Fajnie, że Tony zachował się normalnie w stosunku do Teda, dobry z niego przyjaciel. Biedny Tonks, ciekawe jak mu pójdzie ćwiczenie w lesie. Dla Chris to pewnie będzie przyjemność, bo będzie na nowo zdobywać swoje ukochane nadludzkie zmysły.
    Ciekawe jak dalej się potoczy sytuacja w Wilczym Lesie i czy zeznanie nowego odbije się na Remusie, jako na dawnym czarodzieju.
    Jak tam sytuacja z nowym rozdziałem? Pojawi się w najbliższym czasie?
    Ściskam mocno,
    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, hej!
      Syriusz dał słowo Mc, zobaczymy czy go dotrzyma. Przydałby się dorosły, który ogarnąłby tę dwójkę młodocianych prawie-wilkołaków.
      Masz rację Teddy niechętnie będzie szukał swojej wilczej natury, a Chris wręcz przeciwnie, ale o tym już w kolejnym rozdziale.
      W Wilczym Lesie zacznie się niedługo niezły kocioł i to właśnie za sprawą nowego.
      Rozdział właśnie dzisiaj opublikowałam i czeka na komentarze c:
      Ściskam równie mocno!

      Usuń