sobota, 20 sierpnia 2022

I. Rozdział XXV

Crystal dałaby naprawdę wiele, gdyby jej największym zmartwieniem był Zadowalający z Obrony Przed Czarną Magią. Chociaż wcale jej nie przeszkadzało to, że szybko zapomniała o wynikach testów. Głowę zaprzątały jej ważniejsze sprawy. A właściwie to jedna sprawa, którą była potencjalna przemiana Teda. Wierzyła, że wszystko może się udać, że oboje odzyskają utracone zmysły i podczas zbliżających się pełni przemienią się bez żadnych problemów. Tego teraz pragnęła najbardziej, a jeśli miałaby być w stu procentach szczera, to najbardziej chciała, żeby Teddy nie miał kłopotów związanych z przemianą. A to było niestety wątpliwe…

Lupin wiele razy słyszała o tym, jak poznali się jej rodzice. Teraz wiedziała, że ta historia miała wiele luk, w które należało wpisać magiczne pochodzenie ojca, ale nie zmieniało to faktu, że wszystko inne było prawdą. Jej tata całe życie spędził w zatłoczonym mieście lub gwarnej szkole, pomijając nawet fakt, że bał się sam siebie i tego, co mógł robić pod wilczą postacią, już samo to utrudniało mu życie. Crystal rozumiała to doskonale, bo doświadczyła tego na własnej skórze… Remus Lupin dopiero po przenosinach do Wilczego Lasu, zbliżeniu się do natury i pogodzeniu ze swoim prawdziwym ja. Od tego czasu jego przemiany były łatwiejsze, łagodniejsze i ogólnie rzecz biorąc bardziej naturalne. Mama mówiła jej, że w tym wszystkim najwięcej pomógł ojcu ich wspólny mentor i przyjaciel Andrew Moon - ostatni czystokrwisty wilkołak, który oddał życie broniąc ich przed Greybackiem. Tata nie przeczył temu, ale wspominał, że to Maggie przybliżyła go do natury i pogodzenia się z sobą. Tylko to pozwoliło jej nie panikować, kiedy ona sama zatraciła swoje zmysły. Wiedziała, że będzie w stanie je odzyskać. I teraz też nie miała wątpliwości, że uda jej się pomóc Tedowi. 

Ona, Ted i Tony ustalili wstępny plan działania. Mieli trochę ponad miesiąc na obudzenie w Tonksie wilczych instynktów. Chris optymistycznie zapewniała ich, że tyle czasu wystarczy, chociaż nie miała doświadczenia w tej materii. Zgodnie z jej pomysłem powinni spędzać każdą wolną chwilę na polanie w Zakazanym Lesie. Był to plan nieco ryzykowny, bo groziły im liczne szlabany, ale musieli zaryzykować. Pierwsze dni były oczywiste, wymykali się na polanę i próbowali znaleźć drogę do wilczej strony Teda. Potem trochę się to skomplikowało… Teddy szybko stawał się markotny, znudzony i zniechęcony, a najgorsze było to, że w szkole ogłoszono rozpoczęcie kursu teleportacyjnego. Wszyscy szóstoroczni rzucili się na zapisy, w tym również i Tonks, który bez przerwy paplał o aportacji, rozszczepieniach, technikach i innych bzdetach. Crystal, Tony, Lizzy i reszta ich rówieśników także uczestniczyła w tych zajęciach, ale Teddy naprawdę się na nich skupiał, zapominając o tym, że być może prędzej przemieni się w wilkołaka niż legalnie teleportuje. 

Jego brak zaangażowania bardzo drażnił Crystal, która coraz bardziej martwiła się, że Teddy jako typowy mieszczuch źle zniesie przemianę. Siłą zaciągała go do lasu, znała jego grafik na pamięć i nie pozwalała mu ignorować ich wspólnych spotkań, a ona sama nawet nie pamiętała, kiedy ostatnio pojawiła się w bibliotece. W ogóle zapomniała o nauce przez tą sytuację i przez to, co zaczęło się z nią dziać. 

Chris w przeciwieństwie do Teda naprawdę spędzała każdą chwilę na polanie. Wstawała skoro świt i wracała o zmroku do zamku. Każda przerwa czy posiłek były okazją do odwiedzenia Zakazanego Lasu. Kiedy Ted zaczął ją olewać, musiała znaleźć sobie jakąś alternatywę do samotnego siedzenia na trawie. Przetransmutowała kilka gałązek w deski i ustawiła z nich tarczę, dzięki temu mogła korzystać z prezentu od ojca i wrócić do łucznictwa. Zapomniała jak relaksujące i pokrzepiające było dla niej to zajęcie. Kiedy celowała do tarczy, na chwilę zapomniała o wszystkich troskach, była tylko ona, cięciwa i strzała. W końcu przestała przychodzić na polanę tylko dla Teda, ale również i dla siebie. Czuła tam prawdziwy spokój, a w pewnym momencie również i ekscytację, gdy pewnego razu siedząc pod drzewem usłyszała szelest, ale nie taki bliski tylko odległy, którego nie powinna była usłyszeć. Wtedy wiedziała już, że to ma sens, że jej utracone zmysły wracają. Radość, którą czuła, nie mogła równać się nawet z wybitnymi wynikami egzaminów. Krok po kroku odzyskiwała tę cząstkę siebie, której jej tak brakowało. Po tym jeszcze bardziej naciskała na Teda, żeby jej towarzyszył. 

Był piątek, pora obiadowa. Crystal siedziała na zielonej trawie, opierając się plecami o pień drzewa i rozkoszowała się zapachem leśnej ściółki, który wypełniał jej płuca z każdym oddechem. Ptaki radośnie śpiewały swoje trele w oddali, a gdzieś na środku jeziora wielka kałamarnica plusnęła delikatnie jedną ze swoich macek, tworząc kręgi na wodzie. Chris słyszała i czuła to wszystko. Słyszała również, że siedzący naprzeciw niej Ted wierci się nerwowo, skubiąc źdźbła trawy.

— Skup się… — mruknęła, ledwo otwierając usta, jakby nie chciała by jej nagana zmąciła spokój panujący w Zakazanym Lesie. Niestety było to nieuniknione. 

— Mam pełno ziemi pod paznokciami — jęknął Ted, a gdy Chris uchyliła powieki, zobaczyła jak Tonks wydłubuje brud za pomocą różdżki. Był to widok nawet rozczulający, chociaż jednocześnie bardzo niepokojący. — Tak spędzacie wolne chwile w Wilczym Lesie? 

— Nie kpij ze mnie… — powiedziała obrażonym tonem i na nowo zamknęła oczy, wsłuchując się w dźwięki lasu.

— Wybacz — szepnął Ted i zaczął coś mruczeć pod nosem. Lupin westchnęła ciężko i już na dobre otworzyła oczy. Teddy nie miał zamiaru w ciszy skupić się na więzi z naturą. 

— Codzienność w moim domu wygląda zupełnie inaczej niż tutaj. 

— Mieszkacie w szałasach? — zażartował Puchon, a kiedy Crystal posłała mu nieprzeniknione spojrzenie, zrobił głupią minę. — Serio?

— Na początku powstawania watahy tak to wyglądało. Teraz jesteśmy dobrze prosperującą osadą — wyjaśniła mu ze spokojem, starała się odpowiadać na jego pytania i wykazywać cierpliwością. W końcu ta sytuacja była dla niego nowa i całkowicie wywracała jego dotychczasowe życie. Zasługiwał na wyjaśnienia. — Mamy drwali, kamieniarzy, rzemieślników, rolników. Każdy dokłada swoją cegiełkę do rozwoju naszego domu. Robisz to, co potrafisz najlepiej. 

— Czym ty się zajmowałaś?

— Polowałam — przyznała z nieskrywaną dumą i satysfakcją, widząc zdziwienie na twarzy Teda. Potem wyjęła z kieszeni miniaturową kuszę od ojca i zaprezentowała ją przyjacielowi. — Jestem najlepszą łuczniczką w Wilczym Lesie, prawie nigdy nie chybiam. 

— Poczułem się zagrożony — stwierdził pół żartem pół serio Ted, patrząc z zainteresowaniem na kuszę. Crystal uśmiechnęła się szeroko, zastanawiając się nad tym, jaką rolę miałby Teddy w ich stadzie. 

— Bez obaw, nie wymierzyłabym w ciebie — uspokoiła go, chowając broń głęboko do torby. — Mama nauczyła mnie polować, nasze zadanie jest w sumie jednym z najważniejszych. 

— Bo wilkołaki są mięsożerne? — dopytywał Tonks.

— Między innymi, mięso daje nam siłę, im bardziej krwiste tym lepsze… — przyznała Crystal, a Teddy skrzywił się paskudnie. — Od kiedy jesteś taki delikatny? — zaśmiała się Chris, kręcąc głową. Do tej pory dałaby sobie złamać różdżkę, że jej przyjaciel woli mięsne potrawy od rozgotowanych warzyw. Wątpiła, że miałby szczególny problem ze zjedzeniem słabo wysmażonego steku. Z resztą nikt go nie zmuszał, krwiste potrawy najlepsze były, gdy ktoś był ranny i potrzebował szybko zregenerować siły. — Zapewniamy zapasy pożywienia, dostarczamy skóry, z których inni mogą wyrabiać inne rzeczy. Jeszcze we wrześniu potrafiłam wytropić zwierzynę z odległości kilku mil. 

— A co robiłaś kiedy nie polowałaś? 

— Różnie… — stwierdziła, wzdychając z nostalgią na myśl o swoim dzieciństwie. — Biegałam po lesie, wspinałam się na drzewa, kąpałam w strumieniu… — Ted parsknął niepohamowanym śmiechem, a Chris chwyciła w dłoń kawałek kory i rzuciła w niego. — Nie śmiej się. To dawało prawdziwe poczucie wolności i swobody. Mieliśmy też bardziej przyziemne atrakcje. Imprezowaliśmy, paliliśmy ogniska, niektórzy pędzili bimber lub wino. Właściwie nic nas nie ograniczało. 

— A jednak uciekłaś, chociaż brzmi to jak utopia — zauważył już całkowicie poważnie, przyglądając jej się.

— Coś takiego jak utopia nie istnieje… — skwitowała i spojrzała w głąb lasu. Wmawiała sobie, że chciała sprawdzić, jak daleko sięga już jej wzrok, ale tak naprawdę ogarnął ją nagły i przygnębiający smutek. Teddy miał rację. Jej życie wydawało się być idealne i najbardziej bolało to, że takie właśnie nie było. Chciała mu pokazać, że przebywanie wśród wilkołaków było czymś wspaniałym, ale nie mogła zaprzeczać temu, że przecież uciekła z Wilczego Lasu. W końcu Ted zadał najbardziej kluczowe pytanie:

— Żałujesz?

— Nie, chociaż miałam kilka momentów zawahania. Wiem, że nie wszystko było tam idealne, a póki Benjamin jest przywódcą, nie będzie lepiej… — przyznała gorzko, wzdychając ciężko. — Jednak to mój dom, tam się wychowałam. Niektóre wspomnienia są naprawdę piękne. 

— Tak… — przytaknął jej Teddy, chociaż to odnosiło się chyba bardziej do jego dzieciństwa niż jej wspomnień. Na chwilę każde zanurzyło się w swoich myślach. Chris zastanawiała się nad przyszłością, tą całkiem bliską, ale również i dalszą. Rok temu nie pomyślałaby, że będzie gdzieś indziej niż w Wilczym Lesie, w domu… Teraz również nie miała pewności, co los zgotuje jej za kolejny rok. Tkwili tak w nostalgicznym nastroju aż do momentu, gdy Ted klasnął w dłonie i zerwał się na równe nogi. — No cóż, było miło… 

— Dokąd idziesz? — zapytała zdziwiona, patrząc na niego bez zrozumienia. 

— Daj spokój, Chris — jęknął Tonks, machając ręką. — Siedzimy tak już od godziny i jakoś nie czuję wielkiej różnicy. 

— Bo nawet się nie starasz — zdenerwowała się Lupin, również wstając z ziemi. Miała dość zachowania Teda, podchodził do całej sytuacji zbyt lekceważąco. Nie próbował nawet zrozumieć, że wszystko co robią, robią dla niego i jego bezpieczeństwa. — Musisz odnaleźć połączenie z naturą. Powinieneś się skupić…

— Skupić to ja się mogę na kursie teleportacyjnym — przerwał jej lekceważącym tonem i przewrócił teatralnie oczami, jeszcze bardziej drażniąc Chris. 

— Naprawdę bardziej interesuje cię bzdurny kurs niż przemiana? — syknęła ze złością, przeklinając w duchu kurs, całą teleportację i Ministerstwo Magii. Teddy chyba czuł, że przegiął, bo złagodniał nieco i wsunął ręce do kieszeni. 

— Jestem umówiony z Victorie — przyznał w końcu, a Crystal nie powstrzymała nerwowego westchnienia. Może był to błąd, bo Teddy spiął się ze złością i zgromił ją nieprzychylnym spojrzeniem spod zmarszczonych brwi. Nigdy nie rozmawiali o Victorie, ale Chris nie przepadała za nią, a teraz tym bardziej uważała ją za przeszkodę w sytuacji Teda. On z kolei poświęcał blondynce coraz więcej czasu i żadna siła nie mogła go do tego zniechęcić. — Słuchaj, naprawdę mi na niej zależy i nie chcę tego zaprzepaścić tylko dlatego, że być może pod koniec miesiąca coś się wydarzy — powiedział stanowczo, a potem dodał coś, co jeszcze bardziej zdenerwowało Lupin: — Ona i tak już zaczyna coś zauważać i zadawać pytania… 

— Więc może nie powinieneś się z nią spotykać? — rzuciła ze złością Chris, podczas gdy w jej głowie pojawiła się wizja Teda, który w swoim zauroczeniu mówi o wszystkim Weasley, a ta rozgłasza plotkę o wilkołakach na prawo i lewo. 

— Ale ja chcę się z nią spotykać — odpowiedział równie mocno zdenerwowany, ale od razu wziął głębszy oddech i spróbował się uspokoić. — Nie kłóćmy się, to nie ma sensu. Wpadniesz jutro do Pokoju Wspólnego Puchonów?

— Po co? — spytała wciąż rozjuszona, a Teddy uśmiechnął się lekko i pokręcił głową, mówiąc:

— Mam urodziny… Szykuje się całkiem niezła impreza. Będzie muzyka, alkohol, mnóstwo żarcia i cała masa ludzi — wymieniał wciąż się uśmiechając, jakby ta wizja naprawdę go cieszyła. — Zrelaksujemy się trochę, zapomnimy o całym tym księżycowym gównie i…

— Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł — wtrąciła mu się w zdanie Crystal, chcąc jedynie zwrócić jego uwagę na ważniejsze sprawy, ale niechcący zburzyła jego chwilowe opanowanie. 

— Słucham? — spytał z niedowierzaniem, a jego włosy pociemniały nagle, przybierając granatowego odcienia. — Nie zabronisz mi świętować moich urodzin. 

— Nie zabraniam, Ted, ale wielka impreza to nie jest rozsądne — jęknęła i tym razem to ona przybrała łagodny, pojednawczy ton. Rozumiała przecież doskonale, że Teddy chciał świętować urodziny. Sama jeszcze tydzień temu zastanawiała się, jak powinni uczcić ten dzień, ale później zajęła się ich wilczymi sprawami i nawet się nie spostrzegła, kiedy ten czas minął. Gigantyczna impreza nie była dobrym pomysłem, tym bardziej jeśli brało się pod uwagę, że zostało im zaledwie dwadzieścia pięć dni do pełni. 

— Brzmisz, jak Tony — żachnął się Ted, wciskając ręce jeszcze głębiej w kieszenie, a Crystal dałaby sobie rękę uciąć, że zaciska pięści tak mocno, że aż knykcie mu zbielały. 

— Bo może on ma rację — zauważyła Crystal, siląc się na pojednawczy ton. — Zrozum, że się o ciebie troszczymy…

— To przestańcie! Chcę żyć normalnie, ile razy mam to powtarzać? — krzyknął wściekle Tonks, tak głośno, że ptaki na pobliskich drzewach zerwały się spłoszone z gałęzi. — Zaproszenie jest aktualne, a ty rób co chcesz i pozwól mi na to samo.

Crystal stała nieruchomo, spoglądając na oddalającą się sylwetkę Teda. Wszystko się w niej kotłowało, gniew, niepokój, niezrozumienie… Miała wrażenie, że tylko ona bierze to wszystko na poważnie i nikt zupełnie jej nie słucha. To wszystko odblokowało w niej coś, co mówiło, że wydarzy się coś złego. Instynkt jej to podpowiadał i może gdyby nie była teraz tak wściekła i rozgoryczona, posłuchałaby go od razu. Bo przecież zawsze powinna słuchać instynktu. 

***

Nastał w końcu ten dzień. Drugi kwietnia. Siedemnaste urodziny Teda Tonksa - chłopaka, którego wszyscy uwielbiali. Plan na ten dzień nie mógł być przecież inny niż huczne świętowanie tej niepowtarzalnej okazji. Od samego rana do części stołu Puchonów, gdzie siedział Teddy, zleciała się chmara sów z licznymi pakunkami w najróżniejszych rozmiarach i kształtach. Wśród nich znajdował się również prezent od Crystal, która wciąż była zbyt zła, żeby porozmawiać z przyjacielem, nawet jeśli to były jego urodziny. Dlatego o świcie pobiegła do sowiarni i wykorzystując jedną ze szkolnych sów, wysłała zapakowany w skromne pudełeczko złoty lunaskop, który sama dostała od ojca. Wierzyła, że ten prezent zachęci Teda do działania, bo pełnia zbliżała się nieubłaganie. Teddy jednak najwidoczniej o tym zapomniał i nawet nie starał się przypomnieć przy akompaniamencie życzeń i urodzinowych przyśpiewek, które co chwilę rozbrzmiewały w Wielkiej Sali. Kiedy Crystal próbowała wydostać się z zamku, żeby w przeciwieństwie do Tonksa, spędzić trochę czasu w lesie, widziała bandę dzieciaków, które pod przewodnictwem Victorie rozwieszały wszędzie urodzinowe ozdoby i transparenty z wypisanymi życzeniami dla Teddy’ego. Ta zgraja w głównej mierze rudawa, musiała być od Weasleyów, a przynajmniej tak przypuszczała Chris. 

Odetchnęła z ulgą, kiedy wydostała się na błonia. Jej słuch nadal nie był tak wyczulony jak na początku roku, ale już teraz przypomniała sobie uciążliwości, które będzie musiała teraz z pewnością na nowo znosić. Cieszyła ją cisza poza murami zamku. Miała dość słuchania o imprezie, planowanych atrakcjach czy libacjach alkoholowych. Sama postanowiła na przekór Tedowi i na znak protestu nie pojawić się na przyjęciu. Była w tej decyzji jednak osamotniona, bo przy śniadaniu słyszała, jak Tony i Lizzy rozmawiali przy stole Ravenclawu, że Anthony nieco spóźni się na imprezę, ale oczywiście będzie obecny. Crystal zamierzała zaszyć się na polanie i do wieczora ćwiczyć strzelanie do celu. 

Ten plan prawie udało jej się wcielić w życie. Prawie, bo ciągle dręczyły ją niepokojące myśli. Złość nieco opadła i mogła już trzeźwiej myśleć. Próbowała racjonalnie tłumaczyć sobie wszystkie swoje obawy. Zapewniała się, ze dwadzieścia pięć dni to nie tak mało, a ona przecież zaczęła na nowo odzyskiwać zmysły po niecałych dwóch tygodniach więc i Tedowi się uda. Z resztą istniała szansa, że to wszystko na nic i Teddy się nie przemieni, wtedy nie będą musieli nic robić, nikomu o tym mówić, problem sam się rozwiąże, a ona będzie mogła zająć się swoją własną przemianą. Próbowała nawet postawić się na miejscu Teda i zapewnić samą siebie, że ta impreza to nic złego, a po niej Tonks nie będzie miał już żadnych wymówek i będzie musiał postępować zgodnie z planem. Jednak to wszystko było bezskuteczne, nie mogła się skupić, za którymś razem, gdy chybiła, poddała się i zdecydowała wrócić do Pokoju Wspólnego. 

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a wieczór zwiastował imprezę, jakiej Hogwart nie pamiętał. Chris słyszała jej znaki już z daleka, zanim zdążyła wejść do zamku. Tłum ludzi zmierzał do lochów, gdzie w Pokoju Wspólnym Puchonów już rozbrzmiewała muzyka, nie zważając na zbliżającą się ciszę nocną i nieudolnie chowając butelki pod bluzami i swetrami. Crystal sapnęła, kręcąc głową, gdy spoglądała na wielką zbieraninę uczniów ze wszystkich domów i roczników, która zamierzała zmieścić się tej nocy u Puchonów. Szybkim krokiem wbiegła na schody, wyklinając w głowie wszystko, co ją złościło w ostatnich dniach, łaskawie omijając postać Teda, bo w końcu to były jego urodziny i  nie wypadało mu złorzeczyć. 

Była już na piątym piętrze, kiedy we własnych myślach krytykowała nieodpowiedzialną organizację imprezy i fakt, że mógł tam wejść każdy. Na tę myśl poczuła niepokojący dreszcz. I słusznie, bo przecież dzieciaki mogły się zaczaić i opić alkoholu, a Chris była pewna, że nikt tam nie będzie ograniczał się do kremowego piwa. Kolejny dreszcz. Co gorsza przecież, ktoś może dolać komuś tam jakiś eliksir do żartu, tak jak to kiedyś piekielna trójca zrobiła Lizzy. I kolejny. Kto wie, jakie uczniowie przemycają eliksiry, Slughorn nie zorientowałby się nawet gdyby zniknęła mu połowa składziku. Następny. Zmieszają dwa nieodpowiednie składniki i może skończyć się tragedią… Kolejnego niepokojącego dreszczu już nie było. Crystal zamarła w miejscu, dając sobie parę sekund na przeanalizowanie swoich własnych myśli i niestety zrozumiała, co przez ten cały czas podpowiadał jej instynkt. 

Ruszyła biegiem po schodach, czując, że może mieć za mało czasu, jeśli jej przypuszczenia okażą się prawdziwe. Pokonała dwa piętra w ekspresowym tempie, przeskakując co kilka stopni. Zastanawiała się czy nie powinna raczej od razu pobiec na tę przeklęta imprezę, ale czuła, że powinna najpierw sprawdzić to miejsce. Wymijała spóźnionych imprezowiczów, modląc się w duchu, żeby się myliła. Już była na korytarzu prowadzącym do Wieży Ravenclawu, kiedy dostrzegła w oddali sylwetkę osoby, której co prawda nie szukała, ale bardzo ucieszyła się na jej widok.

— Tony! — zawołała głośno, chociaż bicie jej własnego serca zdawało się zagłuszać krzyk. Anthony odwrócił się w jej stronę, mierząc zdziwionym spojrzeniem. Wyglądał nienagannie, jak zwykle z resztą i przez chwilę Crystal na jego widok pomyślała, że wszystko musi być w porządku, ale potem spojrzała w jego szare jak burzowa chmura oczy, zrozumiała, że muszą działać. 

— Co się dzieje, Crystal? — zapytał, łapiąc ją za ramiona, kiedy tylko dobiegła do niego, ale szybko odsunął się o krok, jakby naruszał jej granice. Chris nie miała czasu tego analizować ani zastanawiać się nad tym, że od ich kłótni nie zdarzyło im się rozmawiać bez obecności Teda. Czuła jednak, że będąc obok niego robi coś nie na miejscu, a już tym bardziej, gdy powiedziała błagalnym tonem:

— Powiedz, że Luca jest w waszej wieży. 

— Czemu chcesz to wiedzieć? — spytał oschle, a jego oczy spochmurniały w wyrazie rozczarowania. Crystal chciała mu powiedzieć, że to nie tak, jak on myśli. Że ona wcale nie spiskuje z Rossim i jest przecież po stronie Teda. Zapewnić, że już nigdy nie zamieni słowa z Lucą i w ogóle na niego nie spojrzy. Jednak nie było istotne teraz to, co Tony o niej myślał, musiała to zostawić na później. 

— Odpowiedz! 

— Nie widziałem go, ale być może jest w swoim dormitorium… — stwierdził, nie zdradzając żadnych emocji, a Chris zadrżała nerwowo.

— A być może na imprezie Teda? 

— Po co miałby tam iść, nienawidzi go — stwierdził Tony, ale to wyjaśnienie jej już nie wystarczało, co więcej upewniło ją, że Luca mógł wybrać się na przechadzkę do pokoju Puchonów, a tam… Chris nawet nie chciała wiedzieć, co mogło się stać, bo na samą myśl, łzy napływały jej do oczu. Zaczęła panicznie łapać oddech, a ręce jej drżały, gdy próbowała otrzeć twarz. Tony mógł być w stosunku do niej zdystansowany, ale nie potrafił zignorować jej dziwnego, niepokojącego zachowania. Cokolwiek się działo, czegokolwiek znów chciała od Luci, ta dziewczyna była przerażona. — Crystal, czego się boisz? 

— W całym tym zamieszaniu zapomniałam wam powiedzieć… — wymamrotała, próbując zebrać myśli i gestykulując chaotycznie. — Luca wtedy powiedział mi, że Ósemka chce likwidować wiesz kogo… 

Tony rozejrzał się dookoła, domyślając się, jaki temat chce poruszyć Chris. Objął ją ramieniem i podprowadził kilka kroków dalej, odsuwając się od wejścia do wieży Krukonów, a potem spojrzał na jej przerażoną twarz i przytaknął.

— Wspominałaś o tym.

— Chcą to zrobić za pomocą płynnego akonitu, tojadu, który jest czystą trucizną — mówiła, próbując zapanować nad plączącym się językiem. Jak mogła nie wspomnieć chłopakom o tym, czego sama tak bardzo się przestraszyła. Przecież Luca wtedy jej się praktycznie przyznał, po co mu tojad. Za dużo było tego wszystkiego, nie ogarniała już całej tej sytuacji. — Sama roślina jest bardzo szkodliwa dla nas. 

— A Wywar? — zdziwił się Tomson-Jones, nawet na chwilę nie przestając myśleć logicznie. — Też przecież zawiera…

— On jest inaczej spreparowany — przerwała mu Lupin, kręcąc gorączkowo głową — ale płynny akonit może być śmiercionośny. 

— Co to ma do rzeczy? — zapytał w końcu, marszcząc czoło, a Chris na chwilę przestała machać głową i spojrzała mu prosto w oczy, szukając jakiegoś zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Napotkała tylko niezrozumienie i nerwowe zainteresowanie, ale jednak fakt, że Tony na nią nie krzyczał, mówił spokojnie i był tak blisko, że czuła jego wewnętrzny spokój całą sobą, pozwolił jej się opanować. 

— Luca ma całą fiolkę, nosi ją przy sobie i… 

— Podejrzewa Teda o likantropię — dokończył za nią Anthony, a jego źrenice powiększyły się znacząco, gdy zrozumiał, o co jej chodziło przez ten cały czas. — Myślisz, że mógłby mu jakoś to podać? 

— Myślę, że to bardziej niż prawdopodobne — przyznała niechętnie Chris, spuszczając wzrok. Pluła sobie w brodę, że w całym tym zamieszaniu zapomniała akurat o tym szczególe, który mógł zagrozić życiu Teda.  

— Skąd mamy mieć pewność? — spytał Tony, a Crystal nie do końca wiedziała, jak ma rozumieć to pytanie, więc stwierdziła, że chodzi mu o pewność w rozpoznaniu akonitu.

— Tojad ma charakterystyczny zapach, a płyn w fiolce miał intensywną fioletową barwę — powiedziała Chris, a Tony skinął głową, złapał ją za rękę i pociągnął za sobą.

— Idziemy, ponoć Ted jest już nieźle wstawiony…

Crystal nie zakodowała, którymi korytarzami biegli. Była pewna, że Tony poprowadził ją jakimiś skrótami i tajemnymi przejściami, które znacznie skróciły drogę spod wieży Krukonów na parter. Całą drogę trzymał ją za rękę, prowadząc przez kolejne zakręty. Z początku było to bardzo uspokajające, ale im bliżej byli celu, tym bardziej Crystal słyszała dźwięki zabawy u Puchonów, które budziły w niej niepokój. Przemknęli przez salę wejściową, która już była pusta, chociaż doskonale słychać było w niej muzykę i hałasy. Przez chwilę Chris zastanawiała się, jakim cudem nauczyciele nie rozpędzili jeszcze tego towarzystwa? Tony pociągnął ją dalej i wpuścił do Pokoju Wspólnego Puchonów. 

Crystal nie zdążyła przekroczyć progu, a już ją odrzuciło. Nie chodziło o tłum ludzi, który wypełniał cały pokój, wpasowując się w każdą szczelinę i lukę. Nie chodziło również o przesadnie głośną muzykę, która drażniła jej słuch. Od razu ogarnął ją paskudny zapach, tak intensywny, że zdawał się ranić jej nozdrza i płuca. Gdyby nie Tony, który stał za nią, upadłaby od mocy tego smrodu. Spojrzała na Krukona i skinęła głową, bo domyśliła się, co spowodowało u niej taką reakcję. Wzięła głęboki oddech i wepchnęła się między tańczących imprezowiczów. Próbowała wśród nich wyłapać Tonksa, ale było to naprawdę trudne zadanie, bo ledwo dostrzegała twarze osób, na które wpadała. Tony pociągnął ją nagle za sobą i wypadli z plątaniny rąk i nóg. Znaleźli się tuż przy stole z przekąskami. Anthony strategicznie zaczął się rozglądać z niewielkiego dystansu, ale Crystal bardziej zainteresowała się tym, co było na barku. Pomiędzy licznymi talerzami wypełnionymi przekąskami, poustawiano sporej wielkości kryształowe wazy, w których delikatną poświatą błyszczał poncz, z pewnością zdrowo doprawiony. Chris podeszła do jednego z naczyń i nawet nie musiała się schylać, żeby od razu domyślić się, że różowawy napój nie był zmieszany tylko z alkoholem… Między kaszlnięciami zawołała Tony’ego, a gdy ten na nią spojrzał, wskazała na wazę. Chłopak od razu zrozumiał, o co chodzi. Pewnie w tej chwili rzuciłby się w tłum, w poszukiwaniu Teda, ale nagły rumor, dochodzący z tunelu prowadzącego zapewne do dormitoriów, rozproszył ich dwójkę. Jednocześnie spojrzeli w tamtą stronę i zobaczyli Tonksa, który runął jak długi na ostatnich stopniach schodów, robiąc sporo zamieszanie. Biegiem ruszyli do niego, Tony złapał leżącego Tonksa za koszulę i ustawił do pionu, opierając o ścianę. Wystarczyło mu krótkie spojrzenie, żeby zrozumiał, że Tonks raczej nie jest otruty, a kompletnie wstawiony…

— Czyś ty do reszty zdurniał? — krzyknął na niego, potrząsając nim porządnie, ale on spojrzał na niego jedynie pijanym wzrokiem. Chris podeszła i ponad ramieniem Tony’ego złapała twarze Teda w dłonie, zmuszając go do skupienia wzroku na niej. Wyglądał żałośnie, raczej jak człowiek całkowicie rozbity, a nie chłopak wkraczający w dorosłość i świętujący radośnie swoje urodziny. 

— Piłeś coś z tego? — spytała, siląc się na spokojny ton i wskazała w stronę stołu, ale Teddy pokręcił ciężko głową i wybełkotał:

— Cuchnie tak, że do ust bym tego nie wziął… 

— Nic nie czuję — stwierdził Tony, patrząc na nich z niezrozumieniem wypisanym na twarzy. 

— Ja czuję —  powiedziała Crystal i popchnęła dwójkę chłopaków w stronę tunelu, gdzie było trochę ciszej. Anthony nie zdołał dłużej utrzymać Teda i pozwolił mu osunąć się na stopnie. Tonks usiadł i ukrył twarz w dłoniach, kiwając się w każdym możliwym kierunku. Chris westchnęła z nieskrywaną ulgą, załamując nad nim ręce. Całe szczęście nic się nie stało. Luca musiał wlać do ponczu cały zapas trucizny, bo była doskonale wyczuwalna i tym samym uchronił Teda od wypicia tego gówna. Chociaż kto wie, może Teddy w swoim alkoholowym upojeniu w końcu napiłby się i stałaby się tragedia. Oboje wyczuli tojad, zapewne również zareagowaliby na niego, ale Chris zastanawiała się czy to mogło być dowodem na posiadanie przez nich wilczego genu…

— O co chodzi? — spytał w końcu Ted, przeczesując dłonią białe włosy i marszcząc brwi.

— Luca dolał do alkoholu płynny akonit — odpowiedział mu Tony, a Teddy pokiwał głową, z początku twierdząco ze zrozumieniem, ale zaraz potem przecząco, rozkładając ręce i wybełkotał tylko:

— Jaśniej proszę… 

— Płynny akonit czyli inaczej tojad w najczystszej postaci. Śmiercionośny dla wilkołaków — wyjaśniła dokładniej Crystal, zgarnęła z podłogi kubek i za pomocą różdżki najpierw go wypłukała dokładnie, nie przejmując się tym, że moczy dywan, a potem zaklęciem napełniła wodą i podała przyjacielowi. — Gdybyś wypił z tego chociażby szklankę…

— Nie kończ, domyślam się, co mogło się stać. Dupek chciał się mnie pozbyć… — stwierdził, przyjmując kupek, którego zawartość wypił na raz i skwitował: — Przewidywalne. 

— Dlaczego się tak wstawiłeś? Przecież umiesz pić z głową — powiedział Tony, patrząc na przyjaciela ze zmartwioną miną. Teddy pokiwał bezmyślnie głową i prychnął, a potem sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął pogniecioną kopertę. — Co to? 

— Dostałem dziś rano… — odpowiedział, kiedy Crystal wyrwała papier z jego ręki i spojrzała na adres nadawcy, pokazała go Tony’emu, a on otworzył szeroko oczy. 

— Pismo z Departamentu Ósmego. 

— Czego chcą? — spytała Chris, rozprostowując kartkę, żeby samej sobie odpowiedzieć. 

— W skrócie wiedzą, że mój ojciec to wilkołak i uważają, że skoro nie odziedziczyłem jego choroby, to w moim ciele może być coś, co to powstrzymało… — powiedział Teddy, próbując mówić składnie i zrozumiale, kiedy Lupin śledziła tekst wzrokiem. Pisali, że współczują mu takiego ojca, ale ma ogromne szczęście nie będąc wilkołakiem. W Chris natychmiast się gotowało. — Chcą pobrać próbki do badań, które pozwolą im pracować dalej nad lekiem. 

— Twoja pomoc może uratować życie wielu osób, które muszą mierzyć się z okropnym losem wilkołaka — przeczytała ostatnie zdanie listu, zaciskając ze złości zęby. Zgniotła papier jeszcze bardziej i cisnęła nim na mokry dywan, wrzeszcząc: — To oni powinni się leczyć! 

— Sam nie wiem, co mam już myśleć — wyznał Ted, sprawiając, że  Crystal zamówiła. Spojrzała na przyjaciela, chcąc go od razu zbesztać. Nie wierzyła, że Teddy mógłby rozważać pomoc Ósemce, która chciała pozbyć się wilkołaków. Było to dla niej całkowicie niepojęte, ale gdy tak przypatrywała mu się dłużej, zaczynała rozumieć. Nie widziała już przyjaciela, który prawdopodobnie będzie taki jak wszyscy, których znała, a chłopaka, któremu całe życie powtarzano, że wilkołaki są potworami i powodem wszelkiego zła na świecie. Nie tak dawno dziwiła się, że Teddy bał się, jak prawdę o nim przyjmie jego rodzina. Teraz rozumiała, że to on bał się zaakceptować tę prawdę.

— Nie wierz w żadne słowo kogokolwiek z Ósemki— powiedziała łagodnie, kucając przed nim i chwytając jego dłoń. — Wiesz, że nie można im ufać. Twoja matka chroniła cię przed nimi całe życie, prawda? Nie robiłaby tego bez powodu. — Ścisnęła mocno jego ręce, chcąc mu udowodnić prawdziwość swoich słów. On spojrzał na nią jedynie zbolałym, zagubionym wzrokiem. — Teddy, likantropii nie trzeba leczyć, to nie jest choroba. 

— Wrócimy jutro do lasu? — To pytanie było prośbą o pomoc, o wsparcie w całej tej sytuacji. Teddy na chwilę kompletnie się rozkleił, stracił pewność siebie i zdjął maskę zawadiaki. Potrzebował zapewnienia, że wszystko będzie dobrze i Chris dała mu to:

— Wrócimy. 

— Dobrze, a teraz muszę zadbać o gości — oświadczył nagle nieco trzeźwiej, wstając na równe nogi. Zachwiał się, ale nie przewrócił, chociaż Tony był gotowy go złapać w razie potrzeby. Tonks uśmiechnął się głupkowato i poklepał przyjaciela po ramieniu. Zrobił dwa kroki i oprzytomniał, patrząc w stronę naczyń wypełnionych otrutym ponczem. — Nic im się nie stanie od tego gówna?

— Jeśli nie są wilkołakami, są bezpieczni — skwitowała Crystal, wzruszając ramionami. Szczerze wolałaby położyć tego kretyna w łóżku i najlepiej unieruchomić go jakimś zaklęciem. 

— Zaraz pozbędziemy się tego wszystkiego — zapewnił go Tony, stając tuż obok Crystal, która westchnęła jeszcze ciężko: 

— Nie pij już więcej, Ted. 

Teddy zasalutował, potknął się o dywan i z szerokim, niezbyt szczerym uśmiechem ruszył z powrotem na swoją imprezę. Tony wyciągnął swoją różdżkę i zgodnie ze swoją obietnicą, sprawił, że nagle naczynia z ponczem stały się puste, a zagrożenie zniknęło. Chris uśmiechnęła się blado w jego stronę, a on odpowiedział jej tym samym. Ta sytuacja kosztowała ich naprawdę wiele nerwów i ostatnią rzeczą jakiej mogliby chcieć, było zostanie na imprezie Teda. Byli co do tego tak zgodni, że nawet nie musieli nic mówić, razem wyszli z Pokoju Wspólnego Puchonów na znacznie spokojniejszy i przyjemniejszy korytarz.

— Co teraz zrobimy? — spytał w końcu Tony, po krótkiej chwili, podczas której cieszyli się ciszą. — Nie możemy tego tak zostawić. 

— Powinniśmy powiedzieć o tym jego matce, albo komuś kto wyciągnie konsekwencje — stwierdziła Chris, stawiając powolne kroki. Nie widziała w tej chwili innego wyjścia. Ten wieczór mógł skończyć się tragicznie. Inne również, jeżeli okaże się, że Luca ma większy zapas tojadu, niż podejrzewała. 

— Obiecaliśmy mu, Crystal — stwierdził niezadowolony z tego faktu Tony, a Chris zacisnęła zęby.

— Luca próbował go zabić — zauważyła, nawet nie chcąc myśleć o tym, że faktycznie obiecali nie mówić profesor Tonks i dyrektorce o niczym do czasu, gdy będą mieli pewność. Ale czy te wydarzenia nie zmieniały całej sytuacji? W Hogwarcie był samozwańczy łowca wilkołaków i ani Ted, ani ona nie byli bezpieczni. Jednak Tony był wiernym przyjacielem i zawsze dotrzymywał słowa, Lupin wiedziała o tym i ceniła go za to, ale nie mogli być bezczynni. — Musimy coś zrobić, Tony! 

— Porozmawiamy z Amelią — postanowił Tony, a widząc jej nieprzekonaną minę dodał: — Tylko ona może jakoś wpłynąć na Lucę, a los Teda jest dla niej naprawdę ważny. 

— Myślisz, że to może jakoś pomóc? — spytała Chris, nie kryjąc swoich wątpliwości. Uważała Amelię za cudowna osobę, ale kompletnie zaślepioną prze Lucę. Gdyby naprawdę mogła na niego wpłynąć pewnie już dawno by to zrobiła. Jedyną zaletą tego pomysłu było to, że powinni mieć w Amy sojuszniczkę.

— Tak, jak powiedziałaś, musimy coś zrobić — stwierdził Krukon, przymykając oczy ze zmęczenia. 

— Tony! — Dziewczęcy głos przerwał im rozmowę. W ich stronę szła dziewczyna, którą Chris kojarzyła. To była Katie Dawson, jedna z prefektów Gryffindoru, rok starsza od nich. Crystal nie miała z nią zbyt wiele do czynienia i raczej nie zabiegała o jej uwagę, bo z tego co udało jej się zaobserwować, to Katie całkiem dobrze dogadywała się z piekielną trójca, a to całkowicie przekreślało szanse na jakiekolwiek koleżeńskie stosunki. 

— Katie, coś się stało? — spytał zdziwiony Anthony, patrząc na dziewczynę, która ewidentnie wybierała się na imprezę, z której oni wyszli. Ubrała bardzo przylegającą sukienkę, wysokie obcasy, a rudawe włosy zakręciła w loki. Chris już na sam ten widok dostawała migreny. Tym bardziej gdy dziewczyna powiedziała:

— Lizzy chyba jest w tarapatach… 

— Chyba? — wtrąciła się Lupin, krzyżując ręce na piersi. 

— Coś się dzieje w waszym dormitorium — zakomunikowała obojętnie Dawson, a Chris już chciała jej coś odpowiedzieć, ale Tony ubiegł ją:

— Dziękuję, zajmę się tym. 

— Co z niej za prefekt, skoro wolała przyjść na imprezę zamiast ogarnąć sytuację? — spytała ze złością Lupin, kiedy Katie zniknęła w tłumie imprezowiczów. Tony uśmiechnął się blado, jakby już nic go nie dziwiło.

— Kiepski… 

Crystal pokręciła głową, wzdychając ciężko. Liz miała talent do wpadania w kłopoty, a jeśli coś wydarzyło się w ich dormitorium, to zapewne za sprawą trzech blond idiotek. Powinna tam być i zrobić porządek z Jo i jej przydupasami, ale teraz naprawdę nie potrafiła myśleć o niczym innym niż Teddy. Nie chciała wybierać priorytetów.

— Idź do Lizzy — powiedziała w końcu, widząc, że Tony boryka się z identycznym dylematem — hasło to intermezzo

— A ty?

— Ja znajdę Amelię i z nią porozmawiam — stwierdziła Chris, a Tony spojrzał na nią w dziwny sposób. W taki, którego już dawno nie dostrzegała w jego oczach i którego nadal nie potrafiła całkiem rozszyfrować. 

— Będziesz musiała powiedzieć jej prawdę nie tylko o Tedzie — zauważył trafnie, a Chris nie mogła mu odmówić racji. To byłaby już kolejna osoba, która miała poznać jej tajemnice. Sytuacja była coraz bardziej niepokojąca, ale przecież i tak robiło się niebezpiecznie.

— Wiem, jestem gotowa to zrobić — przyznała, podejmując decyzję, której nie mogła uniknąć. —  Dla Teda…


2 komentarze:

  1. Hejka,
    te rozdziały są dla mnie krótkie 😟 No ale jeśli kolejny ma być początkiem września, to jestem w stanie się z tym pogodzić 😁

    Co to treści tego rozdziału; świetnie że Chris znowu działa z Tonym, że uratowali Teda przed możliwością śmierci. Nie podoba mi się jednak pomysł z Amelią. Nawet ona nie sprawi, by Luca odpuścił, a może przy tym wydać się tajemnica Chris. Ami jest kochana i jej można zaufać, ale Luce, który jest tak blisko niej, już nie. Szkoda, że McGonagall dalej nie wyciągnęła ręki do Chris, to by bardzo ułatwiło sprawę. Syriusz też by pomógł, mógłby być przy potencjalnej pierwszej przemianie Teda. Jeszcze nie wszystko stracone, ale obawiam się, że potoczysz fabułę tak, iż nasi starzy członkowie Zakonu Feniksa postanowią nie działać w sprawie Chris przed wystawieniem ocen końcowych. W jednym się zgadzam z Tedem. Lepiej niech Dora na razie o niczym nie wie, dopóki nie ma potrzeby jej denerwować. Gorzej, jeśli Ósemka zacznie zbyt mocno naciskać na Teddy'ego :/

    Z ogromną ciekawością czekam na rozwój wydarzeń, zwłaszcza na linii Chris-Syriusz 😇
    Ściskam mocno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę, a ja ze wszystkich sił się staram, żeby rozdziały były podobnej długości. Ale cóż... już teraz mogę Cię zapewnić, że rozdział pojawi się między 1 a 4 września.
      To prawda, największą wadą Amelii jest Luca, ale nie znaczy to, że ze względu na niego, nie będzie postępować słusznie. A Dora naprawdę zwariowałaby, gdyby usłyszała chociaż strzępki prawdy...
      Już niedługo zaspokoję Twoją ciekawość kolejnym rozdziałem <3
      Buziaki!

      Usuń