czwartek, 1 września 2022

I. Rozdział XXVI

 Ostatnią rzeczą, jaką chciała w tej chwili zrobić Crystal, to wrócić na przeklętą imprezę Teddy’ego. Mdliło ją na samą myśl, że będzie musiała jeszcze raz wejść do przepełnionego Pokoju Wspólnego Puchonów i ponownie rozpocząć poszukiwania, tyle że tym razem miała rozglądać się za Amelią. Próbowała opóźnić to jak najbardziej. Długo odprowadzała wzrokiem Tony’ego, który pobiegł na ratunek swojej siostrze. Potem oparła się plecami o kamienną ścianę, zastanawiając się nad tym, co właściwie powinna powiedzieć Amy, żeby ta nie wzięła jej za kompletną wariatkę. Nie wyobrażała sobie, żeby na dzień dobry powiedzieć jej, że prawdopodobnie jest wilkołakiem, ale co lepsze jej przyszywany kuzyn również może nim być, a z kolei jej drugi kuzyn przed chwilą próbował zabić tego pierwszego. Zdawała sobie sprawę, że w gruncie rzeczy do tego właśnie wszystko będzie się sprowadzało, ale no cóż… Tak jak przyznała Tony’emu, była gotowa zrobić to dla Teda. Chociaż nieco żałowała, że nie poszła z Anthonym, albo że to on nie został z nią. Razem z nim może udałoby się to wszystko załatwić znacznie łatwiej i sprawniej. Westchnęła ciężko, wiedząc, że w końcu musi ruszyć się z miejsca i zrobić co należy. 

Ruszyła z powrotem korytarzem, zagłębiając się w coraz to bardziej drażniący jazgot imprezy. Im była bliżej, tym więcej dźwięków wyłapywała z tego hałasu. Muzyka, krzyki, trzaski rozbitego szkła, tupot stóp i śmiech… Śmiech, który kojarzyła i który idealnie pasował do Luccatteli. Chris od razu przyśpieszyła kroku. Amelia była blisko i nie była w Pokoju Wspólnym, ale nieco dalej na korytarzu. Rozmawiała z kimś, najwidoczniej również unikając przesadnego gwaru i imprezowiczów. Idealnie się składało i wszystko szło po myśli Crystal, która chciała jak najszybciej porozmawiać z Amy. 

Znalazła ją bez trudu. Amy siedziała na jednej z beczek, które były ustawione pod ścianą w rządku prowadzącym do wejścia do kuchni. Ubrana była imprezowo, najwidoczniej w planach miała dzisiaj beztrosko bawić się na urodzinach swojego prawie kuzyna, miała na sobie białą sukienkę w żółte kwiaty, której rozkloszowane rękawki zakończone były frędzelkami. Dziewczyna upięła włosy, a jako ozdobę wplotła w nie barwną chustę, która służyła jej za opaskę. Całość dopełniały duże, złote kolczyki w kształcie kół. Wyglądała zachwycająco, a jednocześnie niezbyt przesadnie. Nie to co Katie, która odstawiła się tak, że bardziej odstraszała niż zachęcała do wspólnej zabawy. Amy olśniewała swoją urodą, Crystal chyba nie była w tej opinii osamotniona, bo ciemnoskóry chłopak, który siedział obok Puchonki na beczkach wpatrywał się w nią oczarowany. Chris go nie znała, nigdy na niego nie wpadła. Zdawał się być wysoki i dość dobrze zbudowany. Miał okrągłą twarz, krótkie, czarne włosy, dość duży nos i szeroki uśmiech. Ciemnymi oczami patrzył na Amelię, która poprawiała chustkę na głowie. Chris nie chciała im przeszkadzać, ale musiała. 

— Hej, mogłybyśmy porozmawiać? — odezwała się, zwracając uwagę pary. Amelia spojrzała na nią nieco zdziwiona, z kolei Chris zaskoczył nagły brak uśmiechu na jej twarzy. To wydawało się być całkowicie nienaturalne w przypadku Luccatteli. 

— A możemy później? — spytała Puchonka, sprawiając, że Lupin naprawdę poczuła się niechciana w tym momencie. 

— Poczekam, Amy — odezwał się pojednawczo chłopak, tak jakby to o jego osobę chodziło, w co Chris szczerze wątpiła. Amelia ewidentnie miała jej coś za złe. Szkoda, że Crystal nie miała pojęcia, czym mogła zawinić dziewczynie. Kiedy Chris się nad tym zastanawiała, chłopak zeskoczył z beczki i przedstawił się: — Amir Purvis, chłopak Amelii. 

— Miło cię poznać — odparła, ściskając wyciągniętą dłoń, ale nie powiedziała mu nic więcej, bo od razu spojrzała na Amelię i wyznała szczerze, ze sporą dawką desperacji: — Bardzo zależy mi na tej rozmowie. Proszę… 

— Dobrze… — westchnęła Luccatelli, zsunęła się z beczki z gracją, uśmiechnęła promiennie do Amira i ruszyła w głąb korytarza, żeby zapewnić im nieco prywatności, a Chris podążyła za nią. Zatrzymały się kawałek dalej, patrząc na siebie w półmroku. — Więc o co chodzi?

— Wiem o Tedzie i Luce — wyznała na jednym oddechu Crystal, waląc od razu prosto z mostu. Może powinna to rozegrać delikatniej, w końcu miała przeciągnąć Amelię na ich stronę, ale nagle zaczęła się stresować, bo w tym wszystkim musiała zdradzić sekret Teda, ale co gorsza i swoją. — Dowiedziałam się, dlaczego pałają do siebie taką nienawiścią. 

— Nie wiem, o co ci chodzi, Crystal — odparła Amelia, mrużąc oczy i krzyżując ręce na piersi. To była pierwsza przeszkoda, która Chris musiała przeskoczyć. 

— Wiesz i to bardzo dobrze — stwierdziła, będąc nieugiętą. Wiedziała, że Amelia nie będzie chciała przyjąć do wiadomości, że jej kuzyn jest niebezpieczny dla otoczenia, ale przecież Teddy też jej był bliski. Z resztą zarówno Tonks jak i Luca byli dla niej jak bracia, których kochała całym sercem. Lupin musiała ją przekonać, że pomagając im, ratuje Rossiego. W pewnym sensie tak było, bo uchroni tego kretyna od popełnienia największego błędu w jego życiu. — Rozumiem, że Luca to twój kuzyn, ale musisz mi pomóc go powstrzymać. 

— Niby co takiego zrobił? — spytała urażona, gotowa bronić Lucę w każdej chwili, ale Chris musiała zdjąć jej klapki z oczu i uświadomić, jakim dupkiem jest jej kuzyn, dlatego powiedziała prawdę:

— Dzisiaj próbował zabić Teda. 

— Mam tego dość — zawołała Amelia, dając upust swojej frustracji. Spojrzała na Crystal w taki sposób, że Lupin nie dostrzegała w niej tej pogodnej dziewczyny, którą znała. Nie była tym promyczkiem słońca w ponurej Wielkiej Brytanii, pomocną Puchonką, która pomogła jej w nauce. Bardzo ją to sfrustrowało, bo przepadała za Amelią i wierzyła, że będą się dobrze dogadywać. Najwidoczniej się myliła, ale nie było to istotne pod warunkiem, że Amy jej uwierzy i pomoże Teddy’emu. — Próbujesz go pogrążyć, nie mając ku temu żadnych powodów. 

— Mówię prawdę… — syknęła Lupin, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszała. Nie próbowała pogrążyć Luci, chciała tylko, żeby Amy poznała prawdę i miała ku temu naprawdę poważne powody. I Amelia musiała to zrozumieć, ale najwidoczniej nie chciała tego zrobić.

— Po co w ogóle się zakręciłaś obok mojego kuzyna? — wykrzyknęła ze złością i takim przekonaniem, jakby faktycznie to Crystal szukała uwagi Luci, a nie na odwrót. Teraz obrywało jej się za to, że Rossi był kompletnym psycholem. — Skoro wiesz skąd wziął się konflikt między Lucą i Tedem, mogłabyś odpuścić…

— Posłuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać dwa razy — przerwała jej Crystal, czując, że dłużej nie utrzyma nerwów na wodzy. Najwidoczniej nie wierzyła jej, że naprawdę wie o genezie konfliktu między Tonksem i Rossim, inaczej nie zareagowałaby w taki sposób. Tego Chris była pewna, bo nikt w tym popapranym świecie nie podchodził tak lekko do tematu likantropii. Jeżeli miała mieć Amelię po swojej stronie, to musiała ją wyrwać ze iluzji, w której Luca był dobrym człowiekiem. — Wiem, że ojciec Teddy’ego to wilkołak, wiem, że ojciec Luci zginął przez wilkołaka, wiem sporo o wilkołakach, bo wychowałam się wśród nich, ale za to ty nie wiesz, że wilkołactwo jest dziedziczne — powiedziała dosadnie, starając się nie unosić głosu, a z każdym kolejnym słowem, szok i niedowierzanie pojawiało się na twarzy Amelii. Teraz naprawdę zaczynała wierzyć, że Chris zna prawdę i to nawet z wieloma szczegółami. Chociaż i tak mocniejszym ciosem była wiadomość, że Crystal pochodzi od wilkołaków, ale nie tak najważniejsze było to, że likantropia jest dziedziczna. Z resztą to był dopiero wierzchołek góry lodowej, bo najistotniejsze dopiero miało nadejść. — Twój kuzyn przed chwilą dodał płynny akonit do wszystkich napojów w twoim Pokoju Wspólnym i zapewniam cię, że jeżeli Ted jest wilkołakiem albo ktokolwiek inny w tej szkole, to Luca miałby jego krew na rękach. 

— Co ty pleciesz?

— To prawda, Luca chciał zabić Teda — podsumowała Crystal, nie pozwalając Amelii zbyt długo się zastanawiać. — Żeby być bardziej szczegółową, Luca podejrzewa, że Ted jest wilkołakiem i z premedytacją podstawił mu pod nos truciznę, która by go zabiła, jeśli jego przypuszczenia są prawdziwe. 

— To niemożliwe — wyszeptała Amy. Przetarła twarz i zrobiła kilka kroków w miejscu, próbując poradzić sobie z tą rewelacją. Crystal odetchnęła głęboko, trochę z ulgą, a trochę ze współczuciem. Przed chwilą widziała Teda, który nie dawał sobie rady z nową sytuacją, teraz patrzyła na Amelię, która właśnie przejrzała na oczy i również mogła tego nie udźwignąć. — Luca jest porywczy, ale nie zabiłby człowieka.

— W tym problem — przyznała Chris, zatrzymując Amelię w miejscu. — Wilkołaki nie są dla niego ludźmi tylko potworami…

— Ale Teddy przecież nie jest… — szepnęła gorączkowo Amy, a potem spojrzała na Lupin i rozdziawiła usta. — Czekaj powiedziałaś, że ty… 

— Wychowałam się wśród wilkołaków i tak samo jak Ted, mogę być jednym z nich — powtórzyła spokojnie Crystal, nie zastanawiając się dłużej nad tym, ile osób wie o tym, kim naprawdę jest. 

— Nic nie rozumiem — wyznała zrozpaczona Amy, załamując ręce. Wyglądała jak skrzywdzone dziecko, które boi się, że nikt nie wyciągnie w jego stronę pomocnej dłoni. Crystal przez chwilę miała ochotę ją objąć i zapewnić, że w gruncie rzeczy nie wydarzyło się nic złego, ale musiała przecież doprowadzić sprawę do końca.

— Wyjaśnię ci wszystko, Amy, ale najpierw coś mi obiecasz — powiedziała Chris, łapiąc ją za ramiona. — Jeśli choć trochę zależy ci na Tedzie, zgodzisz się odciągnąć Luca do czasu pierwszej przemiany Teddy’ego.

***

Nieprzyjemny wiatr przedzierał się między pniami drzew, zagarniając w swoje mroźne łapy każdego, kto próbował się skryć w Wilczym Lesie. I chociaż zdradziecki powiew wdzierał się pod koszulę niosąc za sobą dreszcze i gęsią skórkę, Remus uważał, że jeszcze bardziej przykry był dla niego dźwięk, który roznosił się echem po lesie od polany po sam skraj boru. 

Ich dom był na takim odludziu, że w jego zaciszu nie słyszeli tego, co działo się w sercu lasu, ale gdy zdarzyło im się wyjść, musieli zmierzyć się z niepokojącym zachowaniem ich watahy. I teraz, kiedy wraz z Maggie przemierzali na drugą stronę osady, Remus nie mógł przestać myśleć o tym, co się działo. A działo się wiele, biorąc pod uwagę dotychczasowy spokój tej wioski.

Benjamin od zawsze był apodyktyczny i żądny władzy. Miał ogromną potrzebę kontrolowania wszystkiego i wyznaczania własnych zasad. Udawało mu się to przez wiele lat, nawet gdy Remus otwarcie się mu sprzeciwiał, chociażby wtedy, gdy wygnano Vię. Wówczas udało mu się utrzymać swoją pozycję, ale to nie było już takie pewne po ucieczce Chris. Lupin w pewnym sensie odczuwał satysfakcję, że River czuje się zagrożony przez działania jego córeczki. Jednak później wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej i nie było już miejsca na satysfakcję, a jedynie na niepokój. Ciągłe śledzenie jego i Maggie przez Iana i Danzela, potem gdy to ucichło i każdy udawał, że zapomniał o istnieniu Crystal, nastał Sylwester i ta pamiętna pełnia, która przyniosła wiele złego. Pojedynek dziedzica i bękarta, przegrana Iana i jego wygnanie. Chłopak zginąłby, gdyby Remus mu nie pomógł, a Chris zabiłaby ojca, jeśli by tego nie zrobił. Lupin musiał jednak przyznać, że separacja od Benjamina wyszła młodemu Riversowi na dobre. Nie powiedziałby, że nagle zaczął lubić tego chłopaka, ale cóż… przestał mu być zupełnie obojętny. W końcu Ian mógł polegać tylko na nim i na Maggie. Nawet ta sytuacja zdawała się unormować, a wtedy znikąd pojawił się obcy wilkołak…

Ostatnim razem, gdy w ich osadzie pojawił się ktoś nowy, chodziło o Reece’a, który zajechał pod las swoim terkoczącym gratem, paląc skręta. Remus wątpił, że kiedykolwiek nazwie tę sytuację normalną. Ale taka właśnie była w porównaniu do połamanego, zakrwawionego i nieprzytomnego chłopaka, który nagle aportował się w Wilczym Lesie. Remus uczestniczył w dwóch wojnach i wielu bitwach, sam nie raz był bliski śmierci, ale nie przypominał sobie, by kiedykolwiek widział człowieka w takim stanie. Gdyby mógł mu się przyjrzeć z bliska, gdyby miał przy sobie różdżkę, może udałoby mu się zrozumieć, co tak naprawdę się stało. Nie należał jednak do zaufanego kręgu Benjamina i nie miał prawa zbliżyć się do tego chłopaka. Wiele czasu zajęło wilkołakom doprowadzenie go do porządku. Właściwie już wszyscy spisali go na straty, ale w końcu się obudził, a wraz z nim obudziło się coś bardzo niepokojącego…

— Robi się coraz gorzej — westchnął, spoglądając w stronę polany, gdzie przed chatą Benjamina zebrali się prawie wszyscy mieszkańcy Wilczego Lasu. Spotykali się tam i słuchali tego, co mówił im Rivers i ten chłopak, a Morton podjudzał ich, by reagowali tak, jak chciał tego ich przywódca. 

— Nawet im się nie dziwię… — mruknęła Maggie, naciągając na głowę kaptur, żeby wiatr nie rozwiewał jej włosów, a gdy spostrzegła jego przenikliwe spojrzenie, wywróciła oczami. — Nie patrz tak na mnie, wiesz w jakim stanie był ten chłopak — zauważyła, rzucając mu wyzywające spojrzenie. — Okazało się, że czarodzieje zgotowali mu ten los. 

— Nie wszyscy — odparł Remus, nie mogąc całkowicie zaprzeczyć swojej żonie. 

Poniekąd Meg miała rację. Oczywistym było dla niego, że część obrażeń była magiczna, ale nie składało mu się to w żadną całość. Wilkołak-czarodziej zupełnie skatowany, ledwo żywy aportował się w miejscu, o którym świat magii zapomniał. To nie był przypadek. Z resztą wszystko to, co mówił ten cały Backy Grey, z resztą jego nazwisko samo w sobie było ironiczne, było wyjątkowo podejrzane. Urzędnicy i naukowcy, którzy torturowali i przeprowadzali badania na chłopaku, dlatego że był wilkołakiem. Wiedział, że czarodzieje nie są w stanie zaakceptować likantropów, że zawsze tacy jak oni będą na marginesie społeczeństwa. Ale takie tortury? Nawet zbiry z Rejestru nie posuwały się do czegoś takiego.

— Ta sprawa śmierdzi na kilometr — wyznał Remus, ignorując niepokojące okrzyki poparcia dla Benjamina — nie ufam temu człowiekowi. 

— Był torturowany, bliski śmierci — zauważyła Meg, usilnie próbując nie patrzeć w stronę polany.

— Właśnie — zgodził się Remus, chcąc zwrócić jej uwagę na oczywiste sprawy — człowiek w jego stanie ledwo się rusza, nie ma mowy, żeby się teleportował i przeżył. A skoro jego oprawcy życzyli mu śmierci, to wątpię, żeby uciekł im prosto do wioski wilkołaków, o której tak naprawdę nikt nie wie. Coś tu nie pasuje…

— Chłopak jest przerażony — przyznała Maggie, tym razem patrząc na polanę, gdzie rozbrzmiewał właśnie donośny głos Riversa, który mówił o niesprawiedliwości, bestialstwu i żądzy wyrównania rachunków. Remus pokręcił głową. Tyle lat Benjamin starał się, by nikt nie wspominał o magii w Wilczym Lesie, grożąc wygnaniem, a teraz dzień w dzień wykrzykiwał z progu swego domu o  magii i czarodziejach. Uosobienie hipokryzji… 

— Oczywiście, boi się wilkołaków. Nie widzisz tego? — spytał Remus, marszcząc brwi. Raz poszedł na polanę, chcąc zobaczyć cudem uzdrowionego Greya. Nie zobaczył człowieka, o którym mówiono między drzewami - męczennika, obrońcy wilkołaków, bohatera i drogowskaz ku ich przyszłości. Widział zastraszonego, wyniszczonego chłopaka, który brzydził się ludźmi, którzy go otaczali. Nie był jednym z nich. — Uciekłby stąd, ale coś go powstrzymuje. Nie wydaje ci się dziwne, że tak ochoczo opowiada o wszystkim, co mu się przytrafiło, coś co jest tak traumatyczne? Mówi o wszystkich badaniach, testach, torturach jakby miał w głowie ułożony scenariusz. Odgrywa rolę, którą kazano mu grać. 

— Nie wiesz, co Benjamin wmówił mu przez ten czas… 

— Wydaje mi się, że jest na odwrót i to on powiedział to, co Benjamin chciał usłyszeć — wypowiedział na głos swoje podejrzenia. Chociaż naprawdę wolałby, żeby to jego żona miała rację, byłoby to o wiele prostsze i mniej niepokojące. Jeżeli to jednak Remus dedukował trafnie, to mogli gdzieś być czarodzieje, którzy potrafili stworzyć z życia piekło każdemu wilkołakowi. A jeśli tak było, to ani Remus, ani Maggie nie mieli jak temu zaradzić i co gorsza Benjamin miał pełne pole do popisu. — Rivers w końcu ma coś, czym może zjednać sobie ludzi i na nowo nimi manipulować, nie wiem tylko, co zyskuje na tym ten chłopak. 

— Remusie… — westchnęła zrezygnowana Meg, a on pokręcił głową. 

— Nie mów mi, że nie myślisz o tym co ja. 

— Że wśród czarodziejów jest ktoś, kto zagraża wilkołakom? — spytała, a jej głos ociekał sarkazmem, którego nie mógł przeoczyć. — Tak, myślę o tym, a przy okazji również o tym, że moja córka jest jeszcze bliżej tego zagrożenia niż my. 

Remus zacisnął wargi, nie chcąc mówić czegoś, czego nie przemyślał. Zwłaszcza jeżeli chodziło o Chris. Rozmawiali z córką kilka miesięcy temu, kiedy podczas świąt przypadkowo odkryła dodatkową funkcję zegarka, który jej podarował. Specjalnie zachował fragment szkiełka dwukierunkowego, jako zabezpieczenie, gdyby nagle Chris potrzebowała pomocy. Tamta rozmowa dała im wiele, nawet Maggie dostrzegła, że ich córeczka jest szczęśliwa. Wtedy dopiero tak naprawdę Meg pogodziła się z decyzją Crystal, ale również wtedy stwierdzili, że Chris bezpieczniejsza jest w Hogwarcie niż w Wilczym Lesie. Byli co do tego zgodni, aż do chwili, gdy Backy Grey zaczął opowiadać o tym, co zrobili mu czarodzieje. Nawet jeżeli mówił prawdę, Remus wiedział, że w Hogwarcie Chris jest bezpieczna. Wierzył w to całym sobą, ale Maggie straciła tę wiarą. Traciła ją z każdym kolejnym dniem, z każdym kolejnym nieszczęściem. A już zwłaszcza od czasu, gdy tydzień temu odwiedziła ich Melody Robins, prosząc o pomoc dla męża, ich przyjaciela Grega, który nagle zaniemógł. I chociaż Maggie nie należała do osób pesymistycznych, to teraz dostrzegała tylko złe znaki, a swoją córkę chciała mieć przy sobie.

— Jak to się skończy? — spytała ze zmartwioną miną.

— Każdego dnia kolejny pucz. Wątpię, że emocje opadną i to im się znudzi — stwierdził Remus, nie dostrzegając w tej chwili żadnych pozytywów ani możliwych rozwiązań. Podszedł do Meg i spojrzał na jej pochmurną twarz. Pogładził jej policzek, a ona zmarszczyła czoło, okazując swoje niezadowolenie, co wywołało u niego delikatny uśmiech. Pocałował ją, a Maggie przytuliła się do niego mocno. — Jakoś to załatwię, Maggie.

— Pamiętaj, że dobro Crystal jest najważniejsze — powiedziała mu, wtulając się w niego jeszcze mocniej. Mruknął na znak, że to dla niego oczywiste. Stali tak chwilę, starając się nie myśleć o tym wszystkim i nie dopuszczając do siebie dźwięków rodzącego się buntu. Jednak ta chwila nie mogła trwać wiecznie. Maggie wysunęła się z jego ramion, przywołując pogodny, choć nieco wymuszony uśmiech na twarz. — Chodźmy do Grega, potrzebuje kolejnych lekarstw.

***

To była trudna rozmowa i Crystal musiała przyznać, że wyjawienie prawdy Amelii, było znacznie bardziej wymagające niż przyznanie się Tedowi czy Tony’emu. Nie wiedziała czy to było spowodowane tym, że z Amelią była mniej zżyta, czy może raczej dlatego, że u podstawy wszystkich wyjaśnień było oskarżenie Luci o próbę morderstwa. Wcześniej wydawało jej się, że Teddy przyjął wszystko spokojnie, później okazało się, że prawda kompletnie go przybiła, Tony z kolei zaakceptował fakty po wszystkich wyjaśnieniach, natomiast Amy… 

Puchonka kilka razy pytała ją o to samo, na bieżąco próbowała ułożyć sobie wszystko w głowie, co raczej szło opornie, składała w całość wszystkie puzzle, dochodząc do oczywistej prawdy, która kompletnie burzyła jej spokój. Luccatteli musiała zaakceptować fakt, że jej kuzyn jest niebezpieczny dla Teda i trzeba było ich odseparować od siebie na tyle, na ile to było możliwe przynajmniej do momentu aż dowiedzą się czy Tonks jest wilkołakiem. 

Po długiej serii pytań, na które Chris odpowiadała już ze znużeniem, kilkukrotnym sprzeciwie przed wyznaniem prawdy cioci Tonks i zapewnieniami, że Ted żyje i póki co ma się dobrze, w końcu doszły do porozumienia, którego obie oczekiwały. Rolą Amy było pilnowanie Luci, uniemożliwianie mu kolejnego skrytobójczego ataku, a także informowanie Chris o jakiś niepokojących podejrzeniach względem Rossiego. Crystal z kolei obiecała na własne życie, że zadba o Teddy’ego, pomoże mu przejść przez to wszystko bez szwanku i będzie donosiła Amelii o wszelkich postępach lub problemach. Dla Chris najważniejsze było to, że mieli ją po swojej stronie. Co prawda mogła oczekiwać większego oburzenia poczynaniami Luci, deklaracji, że ten pożałuje swoich czynów, a Puchonka nigdy mu już nie zaufa, ale cóż… Może nie wszystko naraz. Może powinna wierzyć w to, że Luca po skończeniu szkoły wyjedzie z Wielkiej Brytanii.

Lupin dźwigając na barkach ogromne zmęczenie, nie miała już sił na dalsze pertraktacje ani inne niespodzianki tego paskudnego dnia. Po rozmowie z Amelią skierowała się prosto do dormitorium, ciesząc się, że wieża Gryfonów na tę noc opustoszała, a większość jej lokatorów przeniosła się na imprezę Teddy’ego. Mogła liczyć na odrobinę spokoju, którego naprawdę potrzebowała. Podała Grubej Damie hasło, zignorowała chęć zaśnięcia na jednej z kanap w Pokoju Wspólnym i zaczęła wędrówkę po schodach prowadzących do jej dormitorium. Marzyła o łóżku, szła już z zamkniętymi oczami, kiedy nagle usłyszała szepty osób, które dobrze znała. Od razu się rozbudziła, przypominając sobie o tym, że Tony miał przecież biec na ratunek Lizzy. Przyspieszyła kroku i wpadła do swojego dormitorium, pytając: 

— Co tu się stało?

Jej wzrok od razu padł na rodzeństwo Tomson-Jones. Lizzy siedziała na swoim łóżku, patrząc w tej chwili na Chris z przerażeniem i współczuciem, nie wyglądała jakby stało jej się coś złego, była w jednym kawałku, bez widocznych uszczerbków, za to ze znacznie większą ilością talizmanów, wisiorków i innych błyskotek niż zazwyczaj. Tony natomiast klęczał między łóżkiem swojej siostry, a Crystal próbując rzucić jakieś zaklęcie. Ta sytuacja może nie była normalna, ale nie była też dziwna, a przynajmniej tak się jej wydawało w pierwszej chwili, bo gdy tylko upewniła się, że oboje są cali, zwróciła uwagę na przerażający bałagan, który, co dziwne, pojawił się jedynie w obrębie jej łóżka. Zasłony były poplamione i podarte, gdzieniegdzie nawet przypalone, z pościeli wyleciało całe pierze, kufer, który powinien być zamknięty, był przewrócony, a cała jego zawartość zaśmiecała teraz podłogę, a tuż przed Tonym leżał jeden z najważniejszych przedmiotów, jakie miała. Otworzyła szeroko usta, nie mogąc wydać z siebie żadnego dźwięku.

— Tak mi przykro, Crystal, próbowałam je powstrzymać, ale one mnie nie słuchały — odezwała się Lizzy, wstając ze swojego łóżka, ale od razu opadła na nie z powrotem, bo nie miała pojęcia, jak się teraz zachować. Chris nie odrywała wzroku od zniszczonego zegarka, ale rozumiała doskonale, kto za tym stał. Jo, Jane i Grace, piekielna trójca… — Zniszczyły wszystko. 

— Zegarek taty… — jęknęła bezradnie, klękając naprzeciwko Tony’ego. Wyciągnęła rękę w stronę roztrzaskanego zegarka, i przesunęła palcem po łańcuszku. Poczuła się odarta z czegoś cennego. To nie była tylko pamiątka po tacie, ale również jedyna możliwość skomunikowania się z rodzicami. Teraz te idiotki jej to odebrały bez powodu. — Co im odbiło? 

— Kompletnie oszalały — zauważyła Lizzy, skubiąc skraj swojego frędzlowatego szala. Crystal chciała powiedzieć, że te kretynki oszalały już przy swoich narodzinach, ale w tej chwili zrozumiała, że to wcale nie był bezpodstawny wybryk, a Jo w ten sposób próbowała jej coś przekazać.

— Chciały dać mi do zrozumienia, kto będzie ofiarą corocznej katastrofy… 

— Ale to ja zawsze nią jestem — zdziwiła się Lizzy, spoglądając na Chris swoimi wielkimi, błękitnymi oczami. 

— Do teraz, Lizzy — poprawiła ją Lupin, spoglądając na swoje zniszczone rzeczy. — To wystarczająco wymowna deklaracja…

— Crystal ma rację, Liz — odezwał się w końcu Tony, chowając swoją różdżkę. Ton jego głosu był czymś, co zaskoczyło Chris. Lupin spodziewała się dosłyszeć ulgę, spowodowaną faktem, że tym razem to nie jego siostra będzie nękana, ale stało się wręcz przeciwnie. Tony mówił tak, jakby sytuacja była tak samo beznadziejna, jak w przypadku Lizzy - z troską i determinacją by do tego nie dopuścić. — Myślę, że nie powinnaś tutaj mieszkać. 

— Łatwo powiedzieć, mnie takie myśli dręczą od początku roku szkolnego — powiedziała zbyt pospiesznie i zbyt ironicznie, biorąc pod uwagę, że raczej wolałaby okazać wdzięczność za troskę, a potem zrozumiała, że jej słowa mogły być źle zrozumiane więc dodała od razu: — Bez urazy, Lizzy. 

— Nie gniewam się.

— Powinniśmy cię gdzieś przenieść — postanowił Anthony, wstając z podłogi. 

— Gdzie? — spytała, unosząc brwi w wyrazie zdziwienia. — Masz zamiar schować mnie pod swoim łóżkiem? 

Dopiero, gdy wypowiedziała te słowa na głos, zrozumiała, że nie zabrzmiały tak jak powinny i w ogóle były zbyt spoufalające, biorąc pod uwagę, że dopiero dzisiejszego dnia w końcu normalnie ze sobą porozmawiali. Spojrzała na niego szybko, ale od razu odwróciła wzrok, czując się speszona swoim własnym komentarzem i tym, jak Tony mógł to zrozumieć. Całe szczęście Lizzy nie dostrzegała niezręczności sytuacji i uratowała ich od długich chwil milczenia.

— Ja wiem gdzie możesz zamieszkać! — wykrzyknęła zachwycona swoim własnym pomysłem. — Pamiętasz te wszystkie opowieści o Pokoju Życzeń, Tony?

— Byliśmy w nim z Tedem kilka razy… — odpowiedział chłopak i nagle go oświeciło, bo uśmiechnął się z uznaniem. — To nie jest głupie, Lizzy. 

— Pokój Życzeń? — zdziwiła się Chris, spoglądając to na jedno z bliźniąt, to na drugie. Nie miała pojęcia o czym rozmawiali, a to było raczej kiepskie, skoro dotyczyło to właśnie jej skromnej osoby. 

— Ukryte pomieszczenie, które przybiera dokładnie taki kształt, o jakim sobie wymarzysz — wyjaśnił pospiesznie Tony, rzeczywiście podekscytowany tym pomysłem. — Wystarczy, że przejdziesz wzdłuż korytarza na siódmym piętrze trzy razy, myśląc o sypialni, której teraz potrzebujesz, a po chwili taką właśnie będziesz miała. 

— I dopiero teraz mi o tym mówicie? — spytała z urazą, chociaż nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, który pojawił się nagle na jej twarzy. — Przeszło pół roku musiałam znosić idiotyczne rozmowy tych kretynek, a mogłam tego łatwo uniknąć. 

— Gdyby nie one, nie miałabyś na co narzekać — zauważył zaczepnie Tony. 

— Z pewnością bym coś znalazła — odparła równie zadziornie. Chociaż większość jej rzeczy była zniszczona, miała też możliwość całkowitego odcięcia się od jej przeklętych współlokatorek i ta perspektywa napawała ją zaskakującym optymizmem.— Więc pokażecie mi ten Pokój Życzeń?

— Najpierw pomożemy ci się spakować — zdecydował Tony, rozglądając się po całym bałaganie. Crystal nie miała nic do gadania, chociaż nawet nie chciała protestować. Anthony z własnej inicjatywy zaczął porządkować wszystko, brał zniszczone przedmioty w ręce i za pomocą zaklęcia próbował je naprawić chociaż powierzchownie. Potem Lupin brała te rzeczy i składała je, żeby później włożyć je do kufra. Z kolei Lizzy wyjmowała je i przekładała je kolorystycznie lub też wedle innego systemu, tak żeby nie pomieszały się i nie przeniosły złej aury do nowego miejsca. Nawet z tymi dziwactwami poszło im to całkiem sprawnie. W ich dormitorium w końcu nie można było znaleźć śladu po mieszkającej tam od początku roku szkolnego Crystal Owen. 

Chris, Tony i Lizzy przeprowadzili dziwaczny korowód z wieży Gryfonów, aż pod gobelin z Barnabaszem Bzikiem tańczącym z trollami. Co dziwne to nie Anthony, a Liz prowadziła ich eskapadę, wskazując odpowiednią drogę, a Crystal i Tony szli za nią, niosąc kufer Lupin. Dotarli na miejsce, które okazało się być ślepym zaułkiem. Nie było tam nic oprócz paskudnego gobelinu i ogromnej pustej ściany. Wtedy Lizzy zaczęła krążyć, a Crystal domyślała się, że właśnie wybiera miejsce, jakim ma być Pokój Życzeń.

— Lizzy, to Crystal powinna sobie wybrać… — zaczął mówić Tony, ale Chris pacnęła go wolną ręką w ramię, uciszając go. Miała dziwne wrażenie, że Liz wie, co robi, a to nie zdarzało się przecież zbyt często. Chciała dać szansę dziewczynie. Z resztą, jeśli wizja Lizzy jej się nie spodoba, to później sama wybierze sobie wnętrze nowego pokoju. 

Siostra Tony’ego przeszła wzdłuż korytarza trzy razy i wtedy na pustej ścianie nagle zmaterializowały się drzwi, które ktoś mógłby pomylić ze wszystkimi innymi w zamku. Chris wpatrywała się w nie z zafascynowaniem, chociaż tak naprawdę nic nie powinno jej już dziwić. Lizzy spojrzała na nich przez ramię i nacisnęła klamkę, otwierając przed nimi najdziwniejszy pokój, jaki Crystal kiedykolwiek widziała. Na pierwszy rzut oka przypominał znacznie większe atelier madame Silver. Weszli do barwnej sali, wyłożonej kilkoma różnokolorowymi dywanami o finezyjnych kształtach i wzorach, na prawo ułożony był kącik, który zapewne służył do wróżbiarstwa, bo na stoliku leżała kryształowa kula a obok niej talia kart do tarota, tuż obok był duży fotel, obity przyjemnym w dotyku sztruksowym materiałem. Po przeciwnej stronie było stanowisko, które można by nazwać pracownią artystyczną - dwie sztalugi, kosze z farbami i innymi przyborami plastycznymi oraz kilkanaście obrazów.

— Liz, co to za miejsce? To… — powiedziała Chrsi, nie kryjąc zdziwienia i zachwytu, kiedy podeszła do sztalugi, na której stało niedokończone jeszcze płótno przedstawiające krajobraz hogwarckich błoni — twoje obrazy i… — kaszlnęła wchodząc dalej, gdy uderzył w nią ciężki, duszący zapach — mnóstwo kadzideł…

— Nie zawsze mogłam nocować w naszym dormitorium, kiedy Jo miała kiepski nastrój i… — przyznała nieco przygnębiona, zerkając na nich niepewnie — nie miałam gdzie malować, a tu jest dużo miejsca. 

— Od kiedy tu mieszkasz? — spytał Tony, nie mogąc wyjść z szoku i patrząc na swoją siostrę, a Chris uśmiechnęła się przelotnie, widząc po raz pierwszy, że Liz okazała się sprytniejsza od Krukona. Jednak chwilę później zrozumiała, że przez ostatnie kilka miesięcy ani razu nie zauważyła, żeby Lizzy nie było w jej łóżku. Poczuła się z tym okropnie, ogólnie czuła się paskudnie z faktem, że nie była dla Liz lepszą współlokatorką i koleżanką… Przeszła przez pokój, odsłaniając jedwabną kotarę, która oddzielała część dzienną od części sypialnej. Było tam duże łóżko, z przesadną ilością poduszek i kilka ogromnych okien sięgających od podłogi do sufitu z widokiem na jezioro i Zakazany Las. Widok zapewne był jedynie iluzją, ale bardzo udaną. 

— Ja właściwie to pomieszkuję… — przyznała Lizzy, a potem uśmiechnęła się do Crystal. — Możemy ogarnąć drugie łóżko dla ciebie.

— Lizzy, ale to twoje miejsce, twój pokój i pracownia — zauważył Chris, czując, że jej obecność mogłaby zrujnować to miejsce. — Nie mogę wejść tu od tak i namieszać.

— I tak już jesteśmy współlokatorkami — stwierdziła Liz, wzruszając ramionami. — To ma jakieś znaczenie czy w dormitorium czy może tutaj?

— Dziękuję — szepnęła głosem pełnym najróżniejszych emocji i w dwóch szybkich krokach znalazła się przy Lizzy, żeby objąć ją mocno. Liz chyba się tego nie spodziewała, bo chwilę jej zajęło zanim odwzajemniła uścisk. Chris tym gestem chciała nie tylko podziękować, ale również przeprosić za to, jak paskudna bywała dla Tomson-Jones. Ignorowała więc wbijające się w jej ciało amulety i koraliki. I chociaż to nie działało w tak szybki i ,,magiczny” sposób to w pewnym sensie ten moment Crystal uznawała za początek ich przyjaźni. Przytulały się długo, a gdy w końcu się od siebie oderwały, Chris rzuciła pół żartem, pół serio: — Ale te kadzidła muszą zniknąć, zanim się uduszę…

— Szałwia zostaje… — postawiła się Lizzy, chociaż uśmiech nie schodził jej z twarzy.

— Tylko szałwia i w mniejszej ilości — poszła na kompromis Crystal, a po chwili obie roześmiały się głośno. 

***

Crystal dawno już nie spała tak dobrze. Nowe miejsce było tym, czego potrzebowała, zwłaszcza po perypetiach ostatniego dnia, a Pokój Życzeń spełniał jej wszystkie wymagania. No może prawie wszystkie, bo nadal był w głównej mierze idealnym azylem Lizzy, ale Lupin nie potrafiła narzekać. Wszystko było lepsze od dzielenia dormitorium z piekielną trójcą. A Chris teraz mogła znieść nawet kadzidełka, które drażniły jej świeżo odzyskane zmysły. 

Tego dnia obudziła się wypoczęta i szczęśliwa. Nie ważne było, że poprzedniego dnia uratowała z Tonym Tonksa przed niechybną śmiercią, przeprowadziła wymagającą rozmowę z Amelią i przebrnęła przez nieplanowaną przeprowadzkę w środku nocy. Do tego długo rozmawiała z Lizzy przed snem, a Tony i tak szybko je zostawił, nie mogąc poradzić sobie ze zdziwieniem, które wywołała drobna tajemnica jego siostry. Po tych wszystkich rewelacjach powinna do południa leżeć w łóżku, ale miała zbyt dużo energii w sobie. Wybrała się na śniadanie sama, nie mogąc dobudzić Lizzy. Wielka Sala była opustoszała, najwidoczniej imprezowicze musieli odespać nocne harce. Siedziała praktycznie sama przy stole Gryfonów, zajadając się smażonym bekonem i jajkami, kiedy nagle do sali wszedł prowodyr wczorajszej balangi. Teddy Tonks wyglądał jak siedem nieszczęść. Podkrążone oczy, blada twarz, potargane włosy i koszula założona na lewą stronę wyraźnie dawały do zrozumienia, że nie czuł się najlepiej. 

— Złośnico… — wychrypiał, gdy podszedł do niej i usiadł na miejscu obok. Westchnął ciężko i nalał sobie do pucharu wody, którą wypił od razu duszkiem. Chris przyglądała mu się z nieskrywaną satysfakcją i nie mogła się powstrzymać od ironicznego tonu, gdy powiedziała:

— Wytrzeźwiałeś, jestem pełna podziwu.

— I nadal żyję, sam jestem zaskoczony… — odparł, spoglądając na nią spode łba. — Mam takiego kaca, że słyszę jak trawa rośnie.

— Może to w końcu twoje zmysły dają o sobie znać? — znęcała się nad nim nadal, bawiąc się przy tym zbyt dobrze, żeby przerwać. 

— Ja właśnie w tej sprawie — westchnął Teddy, przeczesując dłonią włosy i marszcząc brwi. — To co się stało wczoraj…

— Mogło się skończyć tragicznie — dokończyła za niego, tym razem już na poważnie. Mogła się z niego naigrywać do woli, ale prawda była taka, że poprzedniej nocy zrozumiała jakim wyzwaniem dla Tonksa jest zmierzenie się z prawdą. Do tej pory raczej cieszyła się z tego, że nawet w sferze likantropii będzie miała kompana w Tedzie. Teraz jednak widziała, że powinna bardziej skupić się na nim i jego uczuciach oraz obawach. 

— Tak, całą noc zastanawiałem się, czy moja przemiana też taka będzie…

— Że niby tragiczna? — spytała z troską, rozumiejąc do czego zmierzał. Teraz po raz pierwszy chciał się przyznać do tego, że się boi.

— Dokładnie… — przyznał, kiwając głową i garbiąc się nieco. — Trochę panikowałem, bo wiesz, dla ciebie to normalne, a dla mnie dziwne.

— Rozumiem, Teddy — powiedziała Crystal, chcąc dać mu do zrozumienia, że nie ma tego za złe. — Wolałabym, żebyś od razu mi to powiedział, a nie udawał, że wszystko jest w porządku, wiesz?

— Byłem młody i głupi, teraz z racji powagi wieku wiem co należy zrobić — przyznał, wywracając oczami i prostując się. Nagle pojawiło się w nim światło, które towarzyszyło mu na co dzień. To nie znaczyło, że przestał się bać, ale odnalazł nadzieję. — Spotkamy się po obiedzie na naszej polanie?

— Już ci nie przeszkadza brud pod paznokciami? — zapytała z przekąsem, a Teddy uśmiechnął się szeroko. Crystal nie mogła go teraz zapewnić, że wszystko pójdzie łatwo, ale również wierzyła, że może być już tylko lepiej i obiecała sama sobie, że zrobi, co w jej mocy, żeby tak się stało.


3 komentarze:

  1. Hej, hej!
    Przeczytałam wracając pociągiem z poprawki 😁
    Rozdział super, bardzo dobrze się go czytało. Dobrze, że Amelia zareagowała mimo wszystko ostatecznie na korzyść Chris. Bardzo fajna gra emocji na twarzy Ami <3 Dobrze widzieć, że ten promienny uśmiech jest autentyczny i nasza Włoszka ma też inne gesty mimiczne 😁 Zobaczymy czy Luca nie zacznie czegoś podejrzewać, bo nie umiem sobie wyobrazić Ami, która będzie przy nim taka jak zawsze. Zakładam, że zacznie się mu przyglądać, być bardziej smutna itp.
    Zgadzam się z Remusem, że facet jest podejrzany. Może Greyback ma jakiegoś syna, o którym nie wiemy? Może młody stwierdził, że tu w Wilczym Lesie będzie bezpieczny? Ale tak czy siak nie ufam mu, a Remusowi i Mega dziwię się, że nadal chcą mieszkać w miejscu, gdzie rządzi apodyktyczny Benjamin Riviera. Ale zakładam, że niedługo się tam wiele podzieje. Pewnie wiele złego, zakładam jakąś rewolucję. Tylko pytanie czy Remus będzie na jej czele czy będzie z boku. Lizzy jest dobra, ale i tak nie lubię jej jakoś bardzo. O wiele bardziej moja sympatię zaskarbia sobie Tony. Jego dzisiejsza relacja była piękna, jego troska o Chris mnie ucieszyła! Weź im daj chociaż część wakacji spędzić razem. Zresztą, ogólnie jestem ciekawa, jak będą wyglądać wakacje Chris. Czekam na jakieś wieści o przemianie Teda. Dzisiaj się w końcu wygadał, ale sama rozmowa nie ułatwiła mu jeszcze pogłębienia kontaktu z naturą.
    Ściskam mocno i do przeczytania 18 września ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jaaa mam nadzieję, że poprawka poszła super!
      Zapewniam Cię, że Amelia ma też temperament Sary i jej gama emocji jest bardzo duża c: Czy Luca zacznie coś podejrzewać? Być może. Na razie sama Amelia jest na takim etapie, że do końca nie dowierza w to wszystko, zobaczymy więc jak się zachowa.
      Haha... Bucky Grey nie jest synem Greybacka, ale bardzo zależało mi na tej grze słownej. Ale to fakt, cała sytuacja jest podejrzana i tak naprawdę nic nie wiadomo. Masz rację, że wiele się będzie działo w Wilczym Lesie i Remusowi oraz Maggie ciężko po prostu stamtąd odejść.
      Wiesz, że jak zaczynałam pisać to opowiadanie, to zakładałam, że wszyscy będą uwielbiać Lizzy? A tu jednak jest na odwrót. Do Tony'ego z kolei masz słabość od samego początku. Zawsze jak coś o nim piszę, to zastanawiam się, jaka będzie Twoja reakcja c: A jeżeli chodzi o wakacje, to do nich jeszcze daleko i wiele się wydarzy, więc nie mogę nic obiecać.
      Ściskam równie mocno!

      Usuń