piątek, 16 września 2022

I. Rozdział XXVII

Od urodzin Teda minęło dziesięć wyjątkowo spokojnych dni, które przebiegały tak normalnie, że powinny wzbudzać w nich niepokój. Każdego dnia o poranku Crystal wyciągała Teddy’ego na bieg wzdłuż brzegu jeziora, żeby potem chociaż na chwilę przed lekcjami posiedzieć na ich polanie i spróbować rozbudzić w nim wilcze instynkty. Musiała przy tym się nasłuchać, że w tej chwili Tonks powinien ćwiczyć na boisku quidditcha i jeżeli Puchoni przegrają to będzie to tylko i wyłącznie wina Chris. Wytrzymywała to, chociaż po prawdzie kilka razy zdzieliła chłopaka w głowę za irytujące komentarze. Potem wspólnie szli na śniadanie i lekcje, w przerwie na lunch wracali na polanę, wówczas najczęściej w asyście Tony’ego. Później wracali na zajęcia. I tak przebiegała ich codzienna rutyna, która miała trwać aż do pełni, do której zostało jedynie piętnaście dni. 

Był wyjątkowo pochmurny dzień i wszystko wskazywało na to, że po południu będzie padać. Powietrze było gęste i ciężkie, otulało człowieka i zachęcało do odpoczynku. Crystal leżała na trawie, patrząc jak pnie drzew pną się ku niebu, by połączyć się ze sobą liściastymi koronami. Brakowało tylko, by w końcu z chmur zleciało tych kilka kropel, które rozgoniłyby wszechobecną duchotę. 

— Tobie poszło łatwiej, ja też już powinienem coś czuć… — jęknął Teddy, tupiąc nogą jak małe dziecko. O tym chłopaku można było powiedzieć wiele dobrego, ale z pewnością nie to, że był osobą cierpliwą. 

— Nie irytuj się, to nie jest takie łatwe — próbowała go uspokoić Chris, ale nie miała zamiaru wstawać z miękkiej trawy, która delikatnie łaskotała jej ciało. — Moje zmysły były wygłuszone tylko na parę miesięcy, twoje na kilkanaście lat. To logiczne, że u ciebie będzie to trwało dłużej. 

— Racjonalne argumenty mi nie pomogą… — mruknął urażonym tonem. 

— Masz do tego złe nastawienie, Teddy — westchnęła, odwracając się z pleców na brzuch, tak żeby mogła patrzeć na Tonksa, który siedział tak blisko drzewa, że równie dobrze mógłby się do niego przytulić. — Wiem, że masz sporo obaw, że to nie jest dla ciebie normalne, ale musisz w końcu dopuścić do siebie możliwość przemiany. Inaczej będziesz wszystko w sobie blokował. 

— Ale jak mam to zrobić, Chris? — spytał całkowicie bezradnie, odsuwając się od drzewa i wzdychając z rozgoryczeniem. — Kiedy myślę o swojej przemianie, boje się bólu, tego, że kogoś mogę skrzywdzić, tego, że moja rodzina się ode mnie odwróci, albo co gorsza na nowo zacznie się ten sam dramat, który miał miejsce po zniknięciu mojego ojca… — wyznał przybity, nie patrząc w stronę Lupin, która zmarszczyła brwi. Od kiedy dostrzegła w Tedzie ten strach podczas jego imprezy, nie zawsze wiedziała, co powinna powiedzieć, żeby poczuł się lepiej. Nie miała takiej umiejętności, jak jej tata, którego obecność wystarczyła, żeby wszystko od razu wydawało się prostsze. — To wszystko mnie dobija, chciałbym tego uniknąć, a ja mam się otworzyć na możliwość przemiany. 

— To wszystko nie zniknie od razu, będziesz musiał przekonać się na własnej skórze, jak to jest, ale… — powiedziała, przysuwając się do niego i pokrzepiająco trącając go w ramię. — Im szybciej to zaakceptujesz i odzyskasz swoje zmysły, tym mniej będzie bólu i strachu. 

Ted uśmiechnął się blado, jakby chciał zadowolić ją tym gestem, ale wcale nie wziął jej słów na serio. Chris westchnęła, nie wiedziała w jaki sposób mogłaby mu jeszcze pomóc, skoro on bał się nawet myśleć o przemianie. Wiedziała, że powinna powiedzieć coś jeszcze, ale w tej chwili spomiędzy drzew wyszedł Tony, który wygrzebywał ze swojej idealnej fryzury drobną gałązkę. 

— Teddy, Victorie szuka cię po całej szkole… — oznajmił na przywitanie z niezbyt wesołą miną — znowu. 

— Pokłóciliście się? — zdziwiła się Lupin, mierząc badawczym wzrokiem Teda. Jeszcze niewiele ponad tydzień temu Teddy gotów był prędzej zakończyć znajomość z nią niż z młodą Weasleyówną, która w od sylwestra była dla niego całym światem. Fakt, że to się zmieniło w tak krótkim czasie, był co najmniej dziwny. — Myślałam raczej, że wam się układa. 

— Bo tak było, ale… — odezwał się i od razu jęknął rozgoryczony, uderzając pięścią w ziemię — nie umiem i nie chcę jej okłamywać, okej? Ani udawać, że nie myślę wciąż o przemianie. Lepiej będzie, jeśli nie będę się z nią widywał do czasu… — westchnął ciężko, jakby słowa o potencjalnym byciu wilkołakiem nie mogły mu przejść przez gardło — aż wszystko się wyjaśni. 

— Unikasz jej… — skomentowała jego zachowanie, ignorując pozostałe słowa. Chris nie przepadała za Victorie, nie potrafiła powiedzieć dlaczego, po prostu nie pałała do niej sympatią, ale nie znaczyło to, że od razu chciała odizolować ją od Teda, któremu na blondynce szalenie zależało. A ewidentnie ich rozłąka wcale go nie uszczęśliwiała, wręcz przeciwnie. 

— Nie chcę o tym teraz rozmawiać… — zakończył temat Tonks, a potem spojrzał na Tomson-Jonesa. — Tony powiedz coś mądrego. 

Anthony uśmiechnął się bez przekonania, siadając na trawie. Najwidoczniej Teddy nie był dla niego wiarygodny w takim samym stopniu jak Chris, ale nie zmieniało to faktu, że Tony faktycznie miał im coś do powiedzenia. 

— Całą numerologię myślałem o tym, jak ta pełnia powinna przebiegać — oświadczył dość rzeczowym tonem, chcąc dać im do zrozumienia, że naprawdę powinni już wszystko uzgodnić. — Nie wiemy, jak zareagujesz na przemianę, więc potrzebujemy odosobnionego miejsca, żebyś miał jako taki komfort. 

— Właściwie myślałam o Zakazanym Lesie — przyznała zupełnie szczerze Crystal. Zastanawiała się nad tym kilka dni temu i według niej Teddy powinien mieć całkowitą swobodę, ale wtedy miała więcej nadziei na to, że Tonks będzie gotowy na przemianę. 

— To nie byłoby złe, gdybyśmy mieli stuprocentową pewność, że Ted się przemieni — powiedział ostrożnie Tony, zerkając to na Chris, to na Teddy’ego. — Wilkołak poradziłby sobie z innymi stworzeniami w lesie, ale jeśli się nie przemieni cóż… — wzruszył ramionami w niezbyt pokrzepiającym geście — centaury, akromantule i Merlin raczy wiedzieć, co jeszcze Hagrid tu hoduje. — Dał wszystkim chwilę na rozważenie jego słów, z którymi musieli się niestety zgodzić. Crystal nie wyobrażała sobie jednak innego miejsca na przemianę niż las. Najwidoczniej w przeciwieństwie do Tony’ego, który miał inną wizję na tę pełnię. — Dlatego pomyślałem o Wrzeszczącej Chacie. 

— Czemu akurat tam? — zapytała natychmiast Crystal, czując dreszcz na plecach. Połączenie Wrzeszczącej Chaty z przemianą od razu przywodziło jej na myśl tatę, który przez całą swoją edukację właśnie tam krył się podczas pełni. Było to miejsce bezpośrednio przygotowane pod przemianę ucznia Hogwartu, nawet legenda o nawiedzonym domu była zmyślona, żeby nikt się tam nie kręcił. To że Tony od razu zaproponował by tam przenieść Teda na czas pełni, był dla niej niepokojący. 

— To idealne miejsce — zapełnił ją Tony i zaczął wymieniać wszystkie zalety, które ona znała doskonale — oddalone zarówno od Hogwartu jak i od Hogsmeade, wszyscy myślą, że Wrzeszcząca Chata jest nawiedzona, więc jeśli pojawiłoby się jakieś wycie, albo inne odgłosy… 

— Tony, wstydź się, to zabrzmiało perwersyjnie… — zażartował Teddy, uśmiechając się szeroko, ale nikt nie podchwycił tego dowcipu, więc powiedział już poważnie: — Ale masz rację, to idealne miejsce i prowadzi do niego korytarz spod Bijącej Wierzby — zgodził się z Tonym, a potem dodał, mówiąc już do Chris: — Z resztą kiedyś obiecałem, że cię tam zabiorę, żebyś sama się przekonała, że tam nie straszy. 

— No dobrze… — powiedziała przeciągle, chociaż miała wewnętrzne obawy związane z tym planem. — Niech wam będzie. Teddy przemieni się we Wrzeszczącej Chacie — zgodziła się z nimi, a potem kontynuowała temat, pomijając wątek miejsca pobytu Teda. — Pełnia akurat wypada w weekend, więc nie powinno być raczej problemu z nauczycielami i… twoją mamą. 

— Też tak myślę, raczej nie spotykamy się na niedzielną herbatkę, a ja i tak się ciągle gdzieś włóczę — przyznał Teddy, kiwając głową — więc najwyżej powiem, że spacerowałem po zamku. 

— Czy potrzebujemy jakiś eliksirów lub czegoś innego? — dopytywał Tony, spoglądając teraz na Crystal jak na jakąś ekspertkę od likantropii, ona jednak odpowiedziała:

— Zakładając najlepszą wersję przemiany, nie potrzebujemy niczego. 

— A najgorszą?

— Eliksir przeciwbólowy, może wywar ze szczuroszczeta i parę zaklęć leczniczych — stwierdziła po krótkiej chwili namysłu, nie wiedząc, co jeszcze mogłoby się przydać, bo w Wilczym Lesie raczej nikt nie budził się po pełni ranny. 

— Recepta na udany weekend — sarknął Teddy, krzyżując ręce na piersi z nietęgą miną. 

— To tak w razie potrzeby — powiedziała Chris, zastanawiając się nad tym, że być może nie powinni tego tematu poruszać przy Tonksie — być może nie będziemy musieli tego używać. 

— Małe pocieszenie, ale zawsze jakieś… — skwitował Ted, wzruszając ramionami, niezbyt pokrzepiony.

— To powiem inaczej — stwierdziła Chris, łapiąc go za rękę i uśmiechając się łagodnie, a potem zapewniła go: — Obiecuję, że będę przy tobie podczas przemiany.

— Crystal, czy to aby na pewno… — odezwał się zaniepokojony Tony, który przysłuchiwał się ich rozmowie, podczas gdy na twarzy Teda pojawił się ufny uśmiech. W głosie Anthony’ego było słychać obawę i niezrozumienie.

— Bezpieczne? — dokończyła za niego, odwracając się w jego stronę, uśmiechając się pewnie. — Jak najbardziej. Ted jest większym zagrożeniem dla siebie niż dla mnie — stwierdziła Crystal, chcąc rozwiać wszelkie wątpliwości. — Wilkołak nie zaatakuje swojego, a w mojej krwi płynie krew wilkołaków. 

— Teraz mi lepiej — odezwał się Teddy, ściskając jej ramię. Widać było, że jej obecność naprawdę podnosi go na duchu. To się teraz liczyło najbardziej. Bardziej od faktu, że Crystal nie mogła być z nim zupełnie szczera. Bo prawda jest taka, że tak naprawdę to nie miała stuprocentowej pewności, że Teddy nie zrobi jej krzywdy podczas przemiany. Wiedziała, że w Wilczym Lesie żaden wilkołak nie zaatakował nieprzemienionej osoby, dlatego też argument Benjamina Riversa, że wypędzenie osób bez wilczego genu jest dla ich dobra, nie miał żadnego sensu. Jednak wilkołaki w Wilczym Lesie były zupełnie inne niż te, które mieszkały poza nim. Lupin musiała przyznać przed samą sobą, że tak naprawdę nie wie, jak Teddy się zachowa podczas pełni. Nie zmieniało to jednak nic. Bo cokolwiek by się nie działo, Chris zamierzała być wtedy z Tedem.

***

Gdyby ktoś powiedział Crystal na początku roku, że w zamku jest tajemniczy pokój, który może jej służyć za osobistą sypialnię, oddałaby mu połowę zawartości skrytki jej ojca w Banku Gringotta. Wyprowadzka z wieży Gryfonów okazała się być jedną z najlepszych decyzji. Zaskakująco szybko przyzwyczaiła się do swojego nowego dormitorium w Pokoju Życzeń. I właściwie nie tylko ona przeniosła się tam na stałe, ale również i Lizzy, z którą Chris można powiedzieć, że naprawdę się zżyła. Naprawdę niewiele brakowało by pojawiła się między nimi nić przyjaźni. Lupin miała nawet wyrzuty sumienia, że tak długo dystansowała Liz, ale z drugiej strony miała przeczucie, że nie doceniłaby jej tak bardzo, gdyby ten pierwszy semestr nie wyglądał tak jak wyglądał. Teraz potrafiła swobodnie czuć się w obecności Tomson-Jones i cieszyć się tym. 

Był wieczór, bardzo spokojny i przyjemny. Crystal leżała rozłożona na jednym z miękkich dywanów w Pokoju Życzeń, a przed nią leżał otwarty podręcznik od Transmutacji i pergamin, który powinien już dawno być wypełniony treścią jej wypracowania. Chris jednak skupiała się bardziej na kreśleniu mapy nieba i ustawienia najistotniejszych konstelacji przy najbliższej pełni. Robiła to dla własnego spokoju, żeby znać dokładną godzinę wschodu księżyca. Nie mogła tego sprawdzić szybciej, od kiedy zegarek jej taty został zniszczony, akurat w momencie, gdy potrzebowała go najbardziej. Uwinęła się z tym zadaniem dość sprawnie, ale nie zajęła się Transmutacją, tylko zaczęła się przyglądać Lizzy, która już od dłuższego czasu w milczeniu i całkowitym skupieniu zapełniała kolejne płótno różnymi odcieniami farb. 

Crystal przyglądała się jej z uznaniem, w końcu w pewnym sensie mieszkała w pracowni Lizzy i miała ciągle styczność z jej pracami. Dostrzegała w nich prawdziwy dar, który nosiła w sobie Liz. Trudno uwierzyć, że w tak chaotycznej i niekonsekwentnej osobie drzemał tak wielki talent. Tomson-Jones potrafiła realistycznie oddać w swoich pracach zarówno ludzi, jak i krajobrazy, uwydatniając piękno skryte za spojrzeniem czy kształtem drzewa. Widok tych obrazów uspokajał Chris. Chociaż wśród swoich prac Liz miała również parę abstrakcyjnych projektów, które w sumie bardziej pasowały do jej osobowości. 

— Nie wierzę, że tak długo wytrzymujesz w milczeniu… — zauważyła Crystal, spoglądając na Lizzy, która właśnie zatknęła sobie pędzel za ucho i spojrzała na efekty swojej pracy, zupełnie nie słuchając Chris. — Te obrazy są piękne. Dużo lepsze od tych obrazków, które podrzucałaś mi na początku roku — powiedziała zupełnie szczerze Lupin, a Liz uśmiechnęła się nieprzytomnie, a zaraz potem zmarszczyła brwi.

— Ej…

— No co? To był komplement — stwierdziła Crystal, szczerząc się szeroko. — Naprawdę masz talent, Lizzy. Po szkole będziesz malować?

— Jeszcze nie wiem, rodzicom się to nie spodoba — przyznała, wzruszając ramionami, a zielona farba spadła z pędzla na jej spodnie, czym Liz za bardzo się nie przejęła — ale skoro i tak nie zostanę aurorem, to bycie artystką nie powinno ich rozczarować bardziej…

— Nie rozumiem twoich rodziców —  stwierdziła Lupin, przewracając się na plecy i patrząc w sufit. Rodzina Tomson-Jonesów zdawała jej się być jeszcze bardziej zagmatwana niż rodzina Tonksa, a to przecież on miał niezliczone zastępy prawie-kuzynów, ćwierć-ciotek i niby-wujków. Liz uśmiechnęła się i odpowiedziała już zupełnie beztrosko, a nawet radośnie:

— Ja też nie, ale i tak ich kocham. 

— Tony też nie chce być aurorem — odezwała się Crystal, niewiele myśląc, jakie ta wypowiedź ma znaczenie w ich rozmowie. Po prostu za każdym razem, gdy wspominano o rodzicach bliźniąt, od razu przypomniało jej się wszystko… Podsłuchana rozmowa Tony’ego z ojcem, który bardziej przejmował się jakimiś aktami, niż faktem, że Liz spadła z drabiny, spotkanie na Sylwestrze, gdzie rozmawiali o leku na wilkołactwo i zachwalali syna, zapominając zupełnie o córce, w końcu rozmowa z Tonym, który przyznał jej, że wcale nie marzy mu się kariera aurora, a jego prawdziwą pasją jest prawo czarodziejów. W rzeczywistości zamieniła z tymi ludźmi kilka zdań, ale nie potrafiła ich polubić, co więcej uważała ich za niesprawiedliwych i raczej kiepskich rodziców. 

— Naprawdę? Nigdy mi o tym nie mówił… — zdziwiła się Lizzy, wstając od sztalugi i kładąc się tuż obok Chris, brudząc przy okazji jej podręcznik farbą. — To po co on chodzi z tatą do ministerstwa? 

— Chyba nie chce go zawieść… — westchnęła Crystal, chwytając różdżkę i szybko pozbywając się plamy na książce. 

— Cokolwiek zrobi Tony i tak będą go uwielbiać — stwierdził Lizzy, tonem bardzo nie pasującym do jej osoby. Było coś w jej głosie, co brzmiało jak wyrzut czy żal, ale taki bardzo świadomy i nie impulsywny. Jednak zanim Crystal pociągnęła ją za język, Liz płynnie zmieniła temat, mówiąc: — Widziałaś dzisiaj minę Jo na Zaklęciach? Chyba była wściekła…

— Nie ona po prostu ma taki wyraz twarzy… — odpowiedziała zupełnie poważnie Crystal, a chwilę później obie wybuchły śmiechem. Było w tym coś niezwykle ożywczego i naturalnego. Crystal nie pamiętała, żeby kiedykolwiek doświadczyła takich chwil z Nancy, która była dla niej najlepszą przyjaciółką przez całe życie. Chris patrzyła teraz na Lizzy, jej błękitne, głębokie oczy i szeroki uśmiech i doszła do wniosku, że naprawdę lubi tę dziewczynę. — Nie możesz się dziwić, dwie dziewczyny, które miała na celowniku zniknęły z jej pola rażenia. 

— To nie znaczy, że sobie odpuściła. 

— Domyślam się — zgodziła się Chris, po raz kolejny tego wieczora dostrzegając w Liz więcej normalności i krytycznego spojrzenia niż kiedykolwiek. Być może Liz wcale nie była aż tak naiwna, jak jej się wcześniej wydawało. Być może w końcu doszła do tego momentu w życiu, gdzie nadszedł czas rozliczyć się z przeszłością i odciąć od niej, by nie wpływała już na jej codzienność. 

— Nie boisz się ich ani trochę? — spytała Liz, a Crystal obróciła się na brzuch i spojrzała uważnie na Gryfonkę, która przygryzała teraz nerwowo wargę.

— Ani trochę — zapewniła ją zgodnie z prawdą, bo uważała piekielną trójce raczej za męczącą niż niebezpieczną. — Lizzy to są trzy rozpieszczone idiotki. Damy sobie z nimi radę.

— Co roku to sobie powtarzam… — westchnęła Liz, przymykając oczy. Chris również westchnęła i z powrotem odwróciła się na plecy. Nie mogła się dziwić dziewczynie, w końcu Jo dręczyła ją przez całe pięć lat i dopiero w tym roku pojawił się ktoś, kto zaszedł McLaggen za skórę jeszcze bardziej, żeby ta zmieniła obiekt swoich żartów. Jednak Chris naprawdę nie bała się Jo i prędzej czy później tamta to zrozumie. Istniało więc ryzyko, że wszystko wróci do Liz. Tego z pewnością się obawiała, przecież do końca roku zostało trochę ponad dwa miesiące i każdy dzień mógł się okazać dniem tegorocznej katastrofy. Crystal nie zamierzała do tego dopuścić, bała się jednak czegoś innego. Czegoś, co miało wydarzyć się znacznie szybciej…

— Liz, miałaś ostatnio jakieś wizje i wróżby, które mogłyby dotyczyć najbliższych miesięcy? — spytała dość tajemniczo i niepewnie, ale Liz od razu podłapała temat, bo aż podskoczyła, odwróciła się do Crystal i spojrzała na nią wielkimi oczami. 

— Wierzysz we wróżby? 

— Sama nie wiem, w co wierzę… — przyznała Crystal zmęczonym głosem. Gdyby ktoś wywróżył jej, że najbliższa pełnia minie pomyślnie, tak samo jak kolejna, aż w końcu i czerwcowa czyli jej pierwsza, a po zakończeniu roku szkolnego Luca zniknie z życia jej i Teda, uwierzyłaby bez wahania. Chociaż była raczej przekonana, że wróżbiarstwo jest bardziej rozrywką niż praktyczną dziedziną magii. Liz popatrzyła na nią uważnie i nagle cała ekscytacja wyparowała.

— Ostatnio w moich snach ciągle pojawia się księżyc w nowiu — powiedziała całkowicie poważnie, jakby wyznawała Chris największą tajemnicę, która może zaważyć o losach ludzkości. — Wydawało mi się, że za każdym razem jest taki sam, ale mam wrażenie, że z kolejnym snem przybywa go. 

— Co to może znaczyć? — dopytywała Crystal, która żywo zainteresowała się tym snem, gdy tylko Liz powiedziała, że występuje w nim księżyc, który w swoim cyklu zmierza ku pełni. Racjonalna część kazała jej wyśmiać to wszystko, ale jednak dopuszczała do siebie myśl, że niektóre wróżby mogą się spełnić. Czy to była jedna z nich? Chris powinna wątpić, ale nie mogła też zignorować faktu, że Liz nie wie nic o wilkołakach, o jej pochodzeniu czy Tedzie, a sen o księżycu nie był pewnie zwykłym zbiegiem okoliczności. 

— Zazwyczaj księżyc interpretuje się, jako coś tajemniczego, intuicyjnego. Symbol zbliżającej się przemiany — wyjaśniła Liz, a Chris pokiwała głową ze zrozumieniem, zgadzając się z tą interpretacją. Bo księżyc a zwłaszcza w pełni z pewnością związany był z przemianą, wiedziała to nawet bez fakultetu z wróżbiarstwa. — Ale ten księżyc nie jest normalny, Crystal. 

— Co masz na myśli?

—  Jego tarcza nie jest srebrzysta, a czerwona — wyznała Liz, będąc coraz bardziej przejętą, a w jej oczach czaiła się autentyczna obawa — tak jakby księżyc krwawił…

*** 

Po rozmowie z Lizzy, Chris nie mogła odnaleźć w sobie spokoju. Wyrzucała sobie, że niepotrzebnie pytała o wróżby, bo teraz zadręczała się cały czas. Przecież jeszcze nigdy, żadna wróżba Liz się nie spełniała i powszechnie uważano wróżbiarstwo za całkowitą bzdurę. Ale jednak spytała, chociaż nawet nie wierzyła w to wszystko i usłyszała coś, czego naprawdę zaczynała się bać. Lizzy nie wiedziała nic o tym, że dwie osoby z jej bliskiego otoczenia mogą okazać się wilkołakami, tym bardziej niepokojący był fakt, że jej sny dotyczyły księżyca, którego z każdym razem przybywa, który w swoim cyklu kieruje się ku pełni… Było to zbyt powiązane, żeby Lupin mogła to tak po prostu zignorować. Biorąc jeszcze pod uwagę to, że Teddy był wewnętrznie przerażony tym, co się zbliżało, a także jej własne obawy związane z jego przemianą, nie mogła być spokojna. Może nie powinna była wierzyć w to, ale sen Lizzy mógł być niczym zły omen…

Crystal nie powinna była dać się obezwładnić obawom, ale nie potrafiła nic na to poradzić. Notorycznie układała idealny plan na pełnię, ale za każdym razem pojawiało się zbyt wiele możliwości tych scenariuszy, których nie była w stanie przewidzieć. Co gorsza miała na głowie jeszcze więcej gorszych problemów. Na jeden z nich natknęła się, wracając z popołudniowych zajęć z Zielarstwa. Wyłapała jego osobę z daleka, ale nie miała gdzie uciec. Poprawiła torbę na ramieniu i przyspieszyła kroku, licząc, że uda jej się skryć w tłumie piątoklasistów. Nie udało się. Chociaż bardzo się starała, nie uniknęła spotkania twarzą w twarz z człowiekiem, którego powinna była trzymać na dystans. 

— Crystal, dobrze cię widzieć. — Włoski akcent, niski głos i spojrzenie ciemnych, czekoladowych oczu wpatrujących się w nią intensywnie. Niewątpliwie stał przed nią Luca Rossi, niedoszły morderca Teddy’ego, który podejrzewał, że w szkole jest wilkołak i nie miał żadnych oporów by podać komuś truciznę. Nic więc dziwnego, że Crystal czuła się przy nim nieswojo, jakby miał ją zaraz zaatakować. — Dawno nie mieliśmy okazji do rozmowy, prawda? Wszystko u ciebie w porządku?

— Tak, Luca, nie mogę narzekać — odparła pewnym tonem, nie chcąc pokazać, ile niepokoju wzbudza w niej jego widok. Luca uśmiechnął się tajemniczo, nie okazując jednak żadnej wrogości.

— Benissimo. Szkoda, że nie mogę powiedzieć tego samego — przyznał, marszcząc czoło i całkiem dobrze udając, że faktycznie ma jakieś zmartwienia. I być może gdyby Chris nie miała okazji poznać go od tej przerażającej strony, to uwierzyłaby jego pięknej twarzy. Jednak wiedziała do czego był zdolny i jego słowa nie wróżyły nic dobrego. — Widzisz, planowałem coś od dłuższego czasu, żeby zdemaskować Teda Tonksa, ale ktoś musiał go ostrzec. 

— Nie mam pojęcia o czym mówisz — odpowiedziała Lupin, udając zaskoczenie i współczucie. Brzydziła się sobą na myśl o tym, że jeszcze kilka tygodni temu słuchała jego słów z ciekawością. Chciała ukrócić tę rozmowę i już nigdy nie musieć na niego patrzeć. 

— Oczywiście, że masz, bella — powiedział już znacznie ostrzej, zbliżając się do Chris tak blisko, że aż poczuła ciarki na plecach. Zmierzył ją chłodnym wzrokiem, jakby chciał bez słów dać jej do zrozumienia, że wie o niej wszystko. — O akonicie wiedzieliśmy tylko my… 

— Proszę, proszę… — Znajomy głos dotarł do niej, napełniając ulgą. Luca zacisnął usta i odsunął się od niej, a jego mrożące spojrzenie przeniosło się z Chris na Teda, który nonszalanckim krokiem podszedł do nich, jakby wcale nie zbliżał się do swojego niedoszłego mordercy. — Najgorszy kapitan Ravenclawu od dekady. Serio, Luca, żeby aż tak podłożyć się Ślizgonom? Myślałem, że masz jakieś ambicje — powiedział z nieskrywaną kpiną Ted, uśmiechając się niemal szyderczo. — Zanim się obejrzymy, Krukoni spadną na sam dół tabeli. 

— Lepiej podkul ogon, pchlarzu — wycedził przez zaciśnięte zęby Luca i wyminął ich, chociaż jego zawistne spojrzenie na chwilę spoczęło na Crystal. Gdy był już dostatecznie daleko, Teddy ogarnął ją uważnym spojrzeniem i spytał:

— Czego chciał? 

— Podejrzewa, że ostrzegłam cię przed wypiciem tojadu —  przyznała Crystal, wpatrując się w miejsce, gdzie zniknął ten psychopata. Pragnęła wierzyć, że tylko tego chciał Luca, że jedynie udawał, że wie wszystko. Bo tak naprawdę świadomość prawdy była ich jedyną przewagą nad Lucą i również jedynym zabezpieczeniem na wypadek, gdyby Rossi miał więcej tojadu.

— Całkiem słusznie… — przyznał Teddy, krzyżując ręce i wzdychając. — A czy podejrzewa, że ty też…?

— Chyba jeszcze nie, ale to kwestia czasu. W końcu poskłada to wszystko w całość — stwierdziła niechętnie, wiedząc, że to prawda. Rossi uważał ją za swoją sojuszniczkę, za kogoś, kto nienawidzi wilkołaków równie mocno, co on. Z pewnością jej zmiana frontu i odcięcie się od niego wyda mu się podejrzane, a wtedy zacznie łączyć fakty. W końcu był bystry i bez problemu ich przejrzy… — Skąd on tyle wie?

— Jest fanatykiem — stwierdził ostro Teddy, marszcząc brwi, ale ostatnia nuta, która wybrzmiała w jego głosie, była mniej pewna i wroga. Brzmiało to dziwnie, chociaż tylko do momentu aż wyznał: — To on powiedział mi o moim ojcu… 

— Jak to?

— O moim ojcu się nie mówiło. O wilkołakach też nie, a jeśli już to nie były to pozytywne rzeczy — przyznał zmęczonym tonem, nie patrząc na Crystal, która nie mogła uwierzyć, jak długo trwała ta nienawiść. — Wypytywałem kogo się dało o tatę, ale nikt nic nie mówił. Luca był jedyną osobą, która powiedziała cokolwiek. 

— Aż się boję pytać, w jakich słowach ci to przekazał… — westchnęła Chris, podchodząc do Teda i opierając głowę o jego bark.

— Powiedział, że mój ojciec to wilkołak, użył też słów potwór i bestia, potem wspomniał coś o tym, że jest winien śmierci jego ojca i od tamtego czasu się nienawidzimy — stwierdził beznamiętnie, chociaż Lupin wiedziała, jak wiele emocji kryje się za tą pozorną obojętnością. 

— Ktoś z tobą później rozmawiał o tym? — spytała z troską, obejmując przyjaciela.

— Tak, po raz ostatni poruszyłem ten temat z mamą. Powiedziała, że tata był dobrym człowiekiem i wilkołactwo tego nie zmieniało — przyznał, uśmiechając się blado i niechętnie. —  Opowiedziała mi też tragiczną historię ojca Luci. Ten Dupek powinien się leczyć — stwierdził, kręcąc głową i marszcząc brwi. — Cała rodzina próbowała go ciągać na różne terapie i w ogóle, ale on nigdy nie chciał sobie z tym poradzić. 

— Brzmisz jakbyś go rozumiał… — zauważyła Crystal, przyglądając mu się z ciekawością. Teddy zazwyczaj wypowiadał się o Luce z niechęcią, nie szczędząc różnych niepochlebnych komentarzy i obelg, jednak teraz wydawało jej się, że Ted nie chciał by ta sytuacja tak wyglądała, że gdyby mógł zmienić cokolwiek, to sprawiłby, żeby tego konfliktu nie było. 

— Bo trochę tak jest — stwierdził, krzywiąc się trochę zbyt teatralnie, żeby można to uznać za szczery gest. — Też dorastałem bez ojca i wiem, co się wtedy czuje, a jednak nie wyrosłem na aroganckiego palanta… 

— Tym razem nie zaprzeczę. — Zaczepnie szturchnęła go, uśmiechając się delikatnie, nie wiedząc, jak inaczej mogłaby go pocieszyć, ale nie udało jej się to wcale, bo Ted utonął kompletnie w nostalgicznym nastroju.

— Może moja historia nie jest tak tragiczna jak jego, ale Luca przynajmniej wie, że jego ojciec kochał go, a mój nawet nie wie o moim istnieniu… 

— Ale się dowie — zapewniła go hardo, nie chcąc by Teda ogarnęły negatywne myśli, ogólna chandra i marazm — znajdziemy go i dowiemy, co działo się z nim przez te wszystkie lata.


Kochani!
Niespodzianka, bo rozdział dwa dni przed terminem, ale wyjeżdżam dzisiaj i pewnie nie dałabym rady dodać go w niedzielę. A skoro jest napisany, to co ma czekać do poniedziałku. Lepiej oddać go w Wasze ręce.
Wiecie, że już zbliżamy się do końca I części opowiadania? Zostało zaledwie trzynaście rozdziałów + epilog. Nie wierzyłam, że tak szybko to nastąpi. Szybko, bo w planach jest, żeby Epilog pojawił się w Sylwestra tego roku. Oby te plany się spełniły c; Na razie pracuję nad rozdziałem XXXIII, więc jest światełko w tunelu xd
W związku z tym, że jesteśmy o krok od końca pewnego etapu, mam ochotę uporządkować nieco tego bloga. Z pewnością należy zaktualizować i stworzyć Karty Postaci. To chyba będzie taki priorytet organizacyjny na blokady i brak weny. Ale najbardziej zastanawiam się nad nowym szablonem. Co wy na to? Z jednej stronu zżyłam się z tym, ale z drugiej chyba przydałaby się zmiana. Ciekawa jestem też tego, czego wy oczekujecie od tej strony. Więc śmiało można wpisywać swoje propozycję, a ja wezmę je pod uwagę.

Do przeczytania za dwa tygodnie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz