piątek, 30 września 2022

I. Rozdział XXVIII

W ostatnim czasie Amelia miała w sobie ogrom wątpliwości. Co gorsza im bliżej końca roku szkolnego było, tym bardziej się mnożyły i jak nietrudno się domyślić, nie była tym faktem zachwycona. A wszystko zaczęło się od tego, że chciała spełniać marzenia… 

Podczas minionych wakacji wujek Charlie poinformował ją o programie dla stażystów w Rezerwacie smoków i już wtedy wiedziała, że to jest jej plan na życie. Jednak zamiast z każdym krokiem upewniać się, że to właściwa droga, potykała się o kolejne kłody, które rzucano jej pod nogi. Pierwszą przeszkodą byli naturalnie rodzice, a już zwłaszcza jej tata, który żył w przeświadczeniu, a Amelia wcale go nie wyprowadzała z błędu, że po szkole Amy zaopiekuje się rodzinną hodowlą hipogryfów. Nie była to taka okropna wizja, ale dla Puchonki był to plan awaryjny, w razie gdyby smokologia nie wypaliła. Miała w sobie ogromną obawę przed przyznaniem się przed rodzicami, że ma zamiar wyjechać do Rumunii. Wiedziała, że będą wściekli, a ich złość będzie tym większa, im dłużej Amelia będzie zwlekać z wyznaniem prawdy. Nie była chyba gotowa na batalię wypełnioną wyrzutami, przesadną troską, gadaniną, że smoki są niebezpieczne, a Rumunia zbyt daleko. Chciała się przygotować, mieć w rękawie argumenty, których rodzice nie odrzucą. I chociaż całą sprawę przegadała już z ciocią Tonks i wujkiem Charliem, to wciąż potrzebowała się upewnić… 

Naturalnym było dla niej, że w tej sprawie spyta o radę swojego chłopaka Amira. Nie chodziło tylko o to, że był jej partnerem i oczekiwała od niego wsparcia i dobrej rady, ale również o to, że Rumunia była ojczyzną jego matki. Po dwóch latach udanego związku naprawdę spodziewała się czegoś więcej, niż kłótnia… Była zakochana w Amirze Purvisie, czuła się przy nim dobrze i bezpiecznie, nieraz wyobrażała sobie ich wspólne życie już po szkole - małe mieszkanko, widok na miasto i materac na podłodze przy kominku zamiast łóżka. Czy przywiązywała się do tej wizji? Owszem, ale wiedziała, że życie potrafi zaskakiwać. Kiedy Amir tłumaczył jej, że ich miejsce jest w Wielkiej Brytanii, że w Rumunii nie ma dla młodych ludzi żadnych perspektyw i nie po to jego matka wyrwała się stamtąd lata temu, żeby teraz on miał tam wrócić, Amelia doszła do wniosku, że być może ich wizje wspólnego życia są kompletnie różne i nigdy się nie ziszczą. Nie rozmawiali o tym więcej, a ich związek wygasał z każdym miesiącem, chociaż żadne z nich się do tego nie przyznawało. 

Bez powiedzenia rodzicom prawdy i bez żadnej rady od swojego chłopaka, wysłała zgłoszenie na staż. Ale to nie oznaczało, że miała głowę wolną od problemów. Teraz złożyło jej się wszystko w jako taką całość, ale parę miesięcy temu miała kompletny mętlik w głowie. Martwiła się o Lucę, który po raz kolejny wydawał jej się niespokojny, jakby znów wracał do przeszłości. Najpierw to, co wydarzyło się podczas pojedynku z Tedem, gdy jej kuzyn stracił nad sobą panowanie i posłał Tonksa do Skrzydła Szpitalnego, potem jego nagłe zainteresowanie Crystal Owen, która chyba to odwzajemniała, wtedy też znalazła u Luci książki, których nie powinien mieć. I to nie tylko dlatego, że temat likantropii był zakazany, ale przede wszystkim z powodu traumy Pino, który powinien odciąć się od kwestii wilkołaków. Nim Amelia zaproponowała powrót na terapię, Luca na nowo zatracił się w swojej psychozie, a ona wiedziała, że trudno będzie go znów wyciągnąć. 

Próbowała porozmawiać z tatą i ciocią Esterą, ale oni chyba nie chcieli dostrzec problemu, tym bardziej, że Luca potrafił udawać, że wszystko jest w porządku. Pino oddalił się od niej, a ona nie mogła znaleźć sposobu, żeby jednocześnie się do niego zbliżyć, nie zrazić i nakierować go odpowiednio. W końcu był jej kuzynem i szalenie go kochała. Zbyt wiele już przeszedł, żeby dalej mierzyć się z demonami przeszłości… 

Już na długo przed urodzinami Teda i rozmową z Crystal, Amelia zastanawiała się czy jej plany są właściwe. Uświadomiła sobie, że wyjeżdżając, postępuje strasznie egoistycznie. Niby miała spełnić swoje marzenia, ale czy to było odpowiednie, skoro miała rozczarować rodziców, unieszczęśliwić Amira i przede wszystkim zostawić swojego kuzyna? To było dla niej niewyobrażalnie i całkowicie rozdzierało jej serce. A potem pojawiła się Crystal Owen, ta sama, którą tak polubiła, a później obwiniała ją o stan swojego kuzyna, i wszystko się zmieniło. 

Amelia na magicznych stworzeniach znała się jak mało kto, ale rewelacje, które przekazała jej Crystal, zaskoczyły nawet ją. Likantropia była dziedziczna. Czy to mogła być prawda? Amy musiała przyznać, że jeżeli chodzi o wilkołaki, miała ogromne braki w wiedzy, ale też nigdy nie interesowała się tym tematem. Nie dlatego, że był zakazany, a ze względu na ciocię Esterę, Luce, a także ciocię Tonks i Teda. I może to był błąd, może powinna była się doedukować, żeby teraz nie czuć się tak beznadziejnie bezradna. A tak pozostało jej jedynie ułożenie wszystkich faktów w spójną całość… Crystal Owen prawdopodobnie była wilkołakiem, bo jej rodzice nimi byli, szukała informacji o likantropach i w ten sposób zwróciła uwagę Luci, który na nowo rozdrapał traumatyczne wspomnienia. Późniejszy fragment o rzekomej próbie morderstwa Teda, zupełnie nie odpowiadał Amelii i nie chciała w niego wierzyć. Nie mogła jednak zaprzeczyć temu, że ojciec Teddy’ego również był wilkołakiem i być może przekazał swoją przypadłość synowi. A jeśli tak było, cały spokój jej rodziny i najbliższych runie niczym domek z kart… 

Marzenia Amelii zeszły na dalszy plan. Zgodnie z umową, którą zawarła z Crystal, zamierzała trzymać Lucę blisko siebie, a jednocześnie z dala od Teda do czasu pełni, która przesądzi o tym, co będzie dalej. I wywiązywała się z danego słowa najlepiej, jak potrafiła. Tym razem zaciągnęła Pino do biblioteki, pod pretekstem wspólnej powtórki do OWUTEMów, które miały się odbyć już na początku maja.

— Gdzie masz notatki z Transmutacji, Pino — spytała, rozglądając się po stole zasypanym ich wspólnymi materiałami, które gromadzili przez całą edukację. Luca nie oderwał wzroku od czytanego podręcznika, wyciągnął rękę, odnajdując odpowiedni plik pergaminów i podał Amelii. — Dzięki. Przejmujesz się egzaminami?

— Nie bardzo — stwierdził znudzonym tonem, jakby całe te egzaminy były dla niego całkowicie zbędne. Było to do niego raczej niepodobne, bo Luca cechował się inteligencją, ambicją i głodem wiedzy. — OWUTEMy są na żałośnie niskim poziomie w porównaniu do testów w Calpiatto. 

— A może to ty jesteś zbyt inteligentny na wszelkie egzaminy — zażartowała Amelia, szturchając zaczepnie kuzyna piórem. Wolała nie drążyć tego tematu ani nie sprzeciwiać się Luce, bo doskonale wiedziała, że chociaż jej kuzyn większość życia spędził w Wielkiej Brytanii, to czuł się stuprocentowym Włochem i co z żalem zauważała, nienawidził Anglii i Hogwartu. Przyglądała się swojemu kuzynowi i zastanawiała, jak wyglądałoby jego życie, gdyby zgodnie z pierwotnym planem oboje poszli do Szkoły Magii Calpiatto. Może w Italii byłby szczęśliwszy? Ale wtedy nie byliby w tej samej klasie, on miałby przed sobą jeszcze rok edukacji, a Amelia kończyłaby już szkołę. Jedynie ich niespodziewana przeprowadzka do Manchesteru pozwoliła im zacząć wspólnie naukę, chociaż według brytyjskiego systemu edukacji Amy powinna już w zeszłym roku być absolwentką. Naprawdę cieszyła się, że byli na tym samym poziomie, że mogła przez ten cały czas pilnować, żeby nie stała mu się krzywda, ale za dwa miesiące miało to się skończyć. Ona planowała wyjechać do Rumunii, a Pino… Nikt tak naprawdę nie wiedział, co chciał robić w przyszłości. Jedyne czego Amelia się domyślała, to tego, że Luca nie zostanie w Anglii dłużej niż to konieczne. 

— To też prawda — przyznał nieskromnie Luca, uśmiechając się do niej. 

— Dawno nie mieliśmy okazji, spędzić wspólnie czasu — przyznała Amelia, patrząc na chłopaka, z którym spędziła całe życie, którego znała doskonale, a jednak w ostatnim czasie stał się dla niej zupełnie obcy. — Brakuje mi tego… 

— Gdybyś nie przesiadywała ciągle z tym głąbem Purvisem, może byśmy spotykali się częściej… — stwierdził Luca, wracając spojrzeniem do swoich notatek, a Amelia spięła szczękę i powiedziała z urazą:

— Luca, nie mów tak o moim chłopaku. 

— Osobiście go przeproszę, jeśli uda mu się skończyć szkołę — stwierdził Pino takim tonem, jakby miał pewność, że to nigdy się nie stanie. Spojrzał na swoją kuzynkę kręcąc głową. — Marnujesz na niego czas. 

— Mam wrażenie, że nasz związek nie przetrwa końca szkoły — przyznała ponurym tonem, nawet nie próbując zaprzeczać. Niestety wszystko na to wskazywało, nie ważne jaką decyzję by podjęła, ona i Amir nie będą razem. Ocknęła się jednak szybko i powiedziała do Luci: — Ale to nie znaczy, że możesz go obrażać. Amir jest naprawdę dobrym człowiekiem i chciałabym, żebyś był dla niego miły. 

— Jak sobie chcesz… — Luca wzruszył ramionami, a Amelia przygryzła nerwowo wargę. Może Pino miał rację i powinna wyjaśnić to wszystko z Amirem? Teraz jednak nie chciała tego robić. Dlatego uśmiechnęła się promiennie i spytała zaczepnie kuzyna:

— A co tam u Jo McLaggen?

— Skąd mam to wiedzieć? 

— Daj spokój, gołym okiem widać, że ona na ciebie leci i próbuje zwrócić twoją uwagę — zauważyła rozbawiona, wiedząc doskonale, że jedyną zaletą McLaggen jest ładna buźka i nic poza tym. Miała niezły ubaw, gdy obserwowała, jak Jo w asyście swoich przyjaciółek wręcz śledzi Lucę i szuka okazji, żeby do niego zagadać. Pino musiał to zauważyć, bo każdy to widział. Z tego całego zauroczenia mogła wyjść niezła komedia, mieliby się z czego śmiać. Luca jednak nie podzielał jej rozbawienia. 

— Niepotrzebnie się stara, nie tknę niczego, co miał Tonks — powiedział z takim obrzydzeniem i nienawiścią w głosie, że Amelia aż zaniemówiła. Doskonale wiedziała, że Luca i Teddy nigdy nie byli i nigdy nie będą przyjaciółmi. Nieważne ile razy próbowała wyjaśnić Pino, że ani Ted, ani jego ojciec nie są winni śmierci wujka Giuseppe, Luca i tak wierzył tylko sobie. Ale pierwszy raz jego niechęć do Teddy’ego tak ją uderzyła. Może to przez te oskarżenia, które Crystal wysunęła przeciwko Luce, a w które Amy nie wierzyła. Może wciąż tkwiły gdzieś z tyłu głowy, a jej podświadomość na siłę szukała argumentów potwierdzających lub zaprzeczających temu, że jej kuzyn mógłby próbować kogoś zabić. Ta wizja była zbyt przerażająca, żeby potrafiła o tym myśleć, więc wysiliła się na beztroski ton i zapytała:

— To może masz kogoś na oku?

— Miałem… — przyznał, zaskakując tym samym Amelię, jednak dodał tym samym, przepełnionym obrzydzeniem tonem: — Ale Tonks również położył na niej swoje łapy. 

— Luca… 

— Amelio, jesteś z Purvisem, który nie grzeszy rozumem, będziesz z nim czy nie, to nie moja sprawa, ale proszę nie wymuszaj na mnie ckliwych, miłosnych pogadanek. Mam inne cele w życiu — powiedział rzeczowym tonem, mniej wrogim, ale zdecydowanie kończącym rozmowę. Amelia westchnęła, nie wiedząc, co mogłaby odpowiedzieć. — Idę do działu Zielarstwa, potrzebujesz jakąś książkę? — zapytał, wstając z miejsca, a kiedy Amelia pokręciła głową, rzucił: — Zaraz wracam. 

Amelia westchnęła ciężko. Nie tak miało to wyglądać. Miała się zbliżyć do ukochanego kuzyna i udowodnić, że jest niewinny, czekając aż okaże się, że Teddy wcale nie jest wilkołakiem i życie ich wszystkich wróci do normy. Dlaczego nie mogła wrócić do problemu, którym było powiedzenie o stażu rodzicom? Sięgnęła po podręcznik Luci od Transmutacji, nie mogąc nic poradzić na całą tę sytuację. Przekartkowała książkę, a spomiędzy jej stron wypadła nagle koperta. W pierwszym odruchu Amy chciała ją natychmiast schować, bo nie ważne czy to prowizoryczna zakładka, czy nowy list, była to prywatna korespondencja Luci. Jednak jej wzrok przykuła pieczęć na kopercie. Od razu zapomniała o prywatności kuzyna i spojrzała na list szeroko otwartymi oczami. Serce jej przyspieszyło. Nie rozumiała dlaczego Luca miał w swoich rzeczach pismo z pieczęcią Departamentu Ósmego, a co gorsza, było ono zaadresowane do niego. W cokolwiek wplątał się jej kuzyn, musiała go chronić. Wiedziała doskonale, że tak musi postąpić. Nie mogła go zostawić, nie mogła wyjechać… A jeśli już to tam, gdzie będzie miała blisko Luce. Szybko odłożyła podręcznik na miejsce, a pismo z Ósemki wepchnęła do swojej torby. Zrobiła to w samą porę, bo Luca zdążył już wrócić. Usiadł na swoim miejscu, niczego nie podejrzewając, a Amelia wciąż mu się przyglądała. 

— Pino, wyjedźmy razem do Italii — powiedziała, przełykając z trudem ślinę. To było jedyne rozwiązanie. Wrócić do miejsca, które było dla nich nowym początkiem, wspomnieniem szczęśliwego dzieciństwa i obiecującej, bezpiecznej przyszłości. Tam nie było Ósemki, nie było również Teda i Crystal, nie było traumatycznych wspomnień. Amelia była gotowa poświęcić marzenia, przyjaciół, bliskich, zrobiłaby wszystko dla dobra Luci. Szkoda, że on uśmiechnął się jedynie i skwitował jej propozycję krótkim zdaniem:

— Proponujesz to za późno, Gioia. 

***

Niebo przypominało jeden z obrazów Lizzy, gdzie chłodne, szaro-niebieskie barwy mieszały się z resztkami słonecznych pomarańczy. Nastał wieczór, którego wyczekiwali, a jednocześnie nie byli na niego gotowi. Było za mało czasu… W powietrzu dało się wyczuć niespokojną aurę. Wiatr zdawał się omijać hogwarckie błonia, chociaż korony drzew Zakazanego Lasu kołysały się leniwie, niczym widownia wydarzeń, które miały nadejść. 

Crystal i Teddy wyszli z zamku w momencie, gdy zaczynało się ściemniać, z trudem kryjąc się pod peleryną niewidką. Po drodze nie napotkali żadnych przeszkód, Bijąca Wierzba uspokoiła się pod ich zaklęciem, a oni mogli ze spokojem wejść do tunelu. Nie rozmawiali ze sobą, każde pogrążyło się we własnych myślach, nie zawsze chcąc mówić na głos o swoich obawach. Tunel nie był długi, ale za to droga dłużyła im się strasznie. Crystal próbowała sobie poradzić z bałaganem w swojej głowie. Gdy już dotrą na miejsce, będą oczekiwać wschodu księżyca, pytanie co stanie się potem. Jeżeli Teddy się nie przemieni, nie będzie musiał się dłużej zadręczać, nie będzie konieczności mówienia o czymkolwiek profesor Tonks, Luca nie będzie dla niego żadnym zagrożeniem, a Tonks będzie mógł bez żadnych oporów być z Victorie. Tylko, że Chris egoistycznie bardzo chciała, żeby Ted był wilkołakiem, żeby oboje nimi byli. Jednak jeśli tak się stanie, będą musieli się zmierzyć z matką Teda i dyrektorką, życie Tonksa może się całkowicie zmienić, czego się bał, Weasleyówna być może go nie zechce, a Luca będzie prawdziwym zagrożeniem na każdym kroku. Lupin zaczynała wątpić, że z tej sytuacji jest dobre wyjście. Gdyby Tony był z nimi, pewnie rzeczowo wyjaśniłby, że nie mają się czego obawiać, ale on został w zamku, żeby w razie potrzeby kryć ich przed nauczycielami. Byli tylko we dwoje. Dzieci wilkołaków pozostawione w świecie magii…

— Inaczej wyobrażałam sobie to miejsce… — szepnęła, gdy weszli po kilku stopniach do wnętrza Wrzeszczącej Chaty. Teddy wyciągnął różdżkę i zapalił kilka świec, które oświetliły pomieszczenie. Na ten widok coś zakuło ją w sercu. Wrzeszcząca Chata była po prostu opuszczonym domem. Crystal liczyła, że gdy wejdzie do tego budynku, od razu napotka ślad obecności swojego taty. Tymczasem rozglądając się dookoła po tym miejscu, nie dostrzegała nic znajomego. Jedynie smutek i samotność, które mogły towarzyszyć Remusowi podczas przemian. Wyblakłe tapety ledwo trzymały się ścian, te kilka mebli, które ustawiono pod nimi nie nadawały się już do użytku, a drewniana podłoga skrzypiała ponuro, niczym źle nastrojone pianino. To nie było dobre miejsce dla nikogo. Ani dla jej taty, ani dla Teda, ani też dla niej. 

— Moim zdaniem idealnie wpisuje się w legendę o nawiedzonym domu — stwierdził Teddy, odkładając starannie złożoną pelerynę na materac ogromnego łóżka z baldachimem. Starał się nie okazywać strachu, ale to akurat Chris wyczuwała na kilometr. — Tony był tu wczoraj i trochę ogarnął… — dodał Tonks, a Crystal musiała zauważyć, że faktycznie mimo ogólnego zaniedbania, nie było tam żadnych śmieci czy doszczętnie zniszczonych przedmiotów, a nawet grubej warstwy kurzu. — Muszę mu później powiedzieć, że uwił przytulne gniazdko. 

— Mamy jakieś dwadzieścia minut do wschodu księżyca — oceniła Lupin, spoglądając na nakreśloną przez nią mapę nieba i zupełnie zwyczajny zegarek, który pożyczył jej Tony. Cholernie mało czasu, żeby uspokoić Teda i zdecydowanie za dużo, biorąc pod uwagę, że oboje chcieli już wiedzieć na czym stoją. Chris odłożyła swoje rzeczy na krzywy regał, podobny, chociaż znacznie większy od tego, który zrobił dla niej tata w Wilczym Lesie i spojrzała na Tonksa. — Jak się czujesz?

— Kiepsko — przyznał Ted, siadając na podłodze, która skrzypnęła pod jego ciężarem. Crystal zajęła miejsce naprzeciwko niego. — Ale nie wiem czy jest to spowodowane pełnią, czy może sam już sobie to wmawiam… — stwierdził, wycierając nerwowo dłonie w spodnie i robiąc kilka uspokajających oddechów. Wyglądał kiepsko, jakby nie spał od tygodnia, włosy oklapły i wróciły do naturalnego jasnobrązowego koloru, a minę miał taką jakby zebrało mu się na wymioty. — Od rana jakoś mnie mdli, trzęsą mi się ręce i mam gęsią skórkę. To jakieś objawy?

— Tak, przeżywasz to wszystko… — stwierdziła, spoglądając mu prosto w oczy. To nie były objawy przemiany, no może ta gęsia skórka mogła coś sugerować, ale i tak wyglądało to raczej na stres, którego Ted powinien się teraz wyzbyć. — Spróbuj się zrelaksować. 

— A co jeśli nie jestem wilkołakiem? 

— Wtedy nic się nie stanie — odpowiedziała krótko na jego gwałtowne pytanie. Mogła jeszcze dodać, że w takim wypadku okaże się, że siedzą na brudnej podłodze jak idioci bez powodu, ale to chyba nie był moment na żarty i drobne uszczypliwości.

— A co jeśli jestem wilkołakiem? — zapytał, marszcząc brwi i oddychając ciężko, a Crystal uśmiechnęła się pokrzepiająco i odpowiedziała spokojnie:

— Wtedy przejdziesz przemianę, a po pełni zdecydujemy co dalej. 

— Boje się, Chris. 

Nie musiał tego mówić, wiedziała o tym doskonale i co najgorsze, ona również się bała. Nigdy nie doświadczyła takiej pełni, a już zwłaszcza z kimś, kto ledwie dowiedział się o swojej likantropii. Wydarzyć mogło się wszystko. Teddy mógł być agresywny, a ta agresja mogła przyćmić jego instynkt. Miała przy sobie różdżkę, miała również kuszę, ale nie chciała żadnej z nich używać. Jeśli przemiana się zacznie, Ted ją przejdzie, a ona będzie obok, żeby go uspokoić. To był plan A i żadnego innego nie chciała wcielać w życie. 

— Jestem tutaj Teddy, nie musisz się niczego obawiać — powiedziała pogodnie, łapiąc go za rękę, a on drgnął nerwowo. 

— Chyba powinnaś iść… — powiedział z trudem, patrząc na nią swoimi czarnymi oczami. — Co jeśli jednak coś ci zrobię? 

— Od urodzenia przebywałam wśród wilkołaków, nawet podczas pełni — przypomniała mu, ściskając jeszcze mocniej jego dłoń. Liczyła na to, że Teddy nie wyczuje jej własnych obaw i tego, że sama nie ma pewności co do przebiegu pełni. — Nie zrobisz mi krzywdy, jesteś dobry.

— Mój ojciec też był dobry, a skrzywdził wszystkich… — wyszeptał Ted, a jego oczy zaszkliły się, sprawiając, że jego spojrzenie stało się smutne i nieobecne. 

— Nie jesteś swoim ojcem, ty decydujesz o sobie — zapewniła go, ale Teddy już jej nie słuchał. Zatonął w swoich obawach, pozwalając im przejąć ster.

— Zawsze bałem się tego, że jestem do niego zbyt podobny — wyznał niczym w transie, oblizując nerwowo wargi. Kiedy tak mówił, zapominał chyba o swojej mocy. Metamorfomagia przestawała działać, a jego twarz na nowo stawała się tą prawdziwą, która kiedyś Crystal miała już okazję oglądać. Szersza szczęka, mniej zadarty nos i coś jeszcze, co sprawiało, że był jej bliższy niż zazwyczaj. Zdawała sobie sprawę z tego, że to była oznaka braku kontroli u Teda, ale spoglądając w jego prawdziwą twarz, poczuła spokój. — Nie tylko z wyglądu, ale też z charakteru. Teraz być może odziedziczyłem po nim wilkołactwo. Miałem wczoraj koszmar… — wyszeptał, jakby bał się wypowiedzieć te słowa na głos. — Wszyscy byli w Wielkiej Sali, nie tylko uczniowie. Mama, babcia, Syriusz, Altheda, Harry, Ginny, cioteczka Molly… — wymieniał, a z każdym imieniem jego oddech przyspieszał. — Victorie, Tony, Lizzy i ty… — Spojrzał na nią przytomnym wzrokiem, ale nie było to pocieszające w tej sytuacji. — Nagle zacząłem się przemieniać, wszyscy próbowali przede mną uciec, ale byłem zbyt szybki. Ja… — głos mu się załamał, a jedna, samotna łza, której nie był w stanie powstrzymać, spłynęła po jego policzku. — Wy wszyscy… 

— To był koszmar, Teddy. Zwykły sen, który się nie spełni — zapewniła go mocnym tonem, jakby to mogło powstrzymać Tonksa przed myśleniem o takich potwornościach. Nie wyobrażała sobie, że Teddy mógłby kogoś skrzywdzić. A ten koszmar był po prostu wizją jego strachu przed tym, co go czeka. — Nikt nie będzie musiał przed tobą uciekać, nikogo nie zaatakujesz. Zapanujesz nad sobą po przemianie. Spójrz na mnie i zaufaj — powiedziała, nachylając się w jego stronę i łapiąc jego twarz w dłonie. Patrzyła na niego i miała pewność, że wszystko będzie dobrze, że dadzą radę przetrwać tą pełnię, a potem już nic nie będzie im straszne. — Prędzej oddasz życie za swoich bliskich, niż miałbyś ich skrzywdzić. Wszystko będzie dobrze.

Ted ogarnął ją wzrokiem i uśmiechnął się delikatnie, chociaż Chris wydawało się, że w zamyśle miał być to szeroki, szczery uśmiech. Jednak Tonks nie zdążył już nic powiedzieć, bo jego ciało przeszedł dreszcz, a tuż za nim pojawił się nagły skurcz. Twarz Teddy’ego przez chwilę ukazywała zdziwienie, a potem strach, którego jeszcze nigdy u niego nie widziała. Przez chwilę było spokojnie, ale pod siłą kolejnego skurczu Tonks opadł na ziemię, odpychając mocno Chris, która próbowała się nad nim pochylić. 

Lupin wciągnęła powietrze ze świstem. To się działo. Ted Tonks przechodził przemianę.

Crystal odsunęła się nieznacznie, dając przyjacielowi przestrzeń i czekając aż Teddy zmieni postać. Jednak nic takiego się nie stało. Ted leżał na podłodze, znosząc skurcz za skurczem. Początkowo były bardzo intensywne, ale później stawały się coraz słabsze i słabsze. I kiedy Chris już myślała, że Ted się w końcu przemieni, jego ciałem szarpnęło coś gwałtownie, a jego twarz wykrzywiła się w bólu, który uderzał falami, pozwalając mu jedynie łapać krótkie, desperackie oddechy. Crystal wciąż na kolanach, patrzyła jak jej przyjaciel cierpi, nie wiedząc, co mogłaby zrobić. Nie raz widziała, jak przemieniali się jej rodzice lub Ian, to zawsze trwało chwilę, zaledwie kilka minut lub nawet krócej, a sam proces był bardzo płynny i raczej bezbolesny. To nie miało dla niej sensu… Wzdrygnęła się, słysząc nagle trzask łamanej kości, który wyrwał ją z chwilowego letargu, a Teddy dźwignął się z trudem na kolana, a przez nieznośny ból zaczął swoimi ludzkimi paznokciami wbijać się w drewnianą podłogę, nie zwracając  uwagi na prawą rękę wykrzywioną nienaturalnie. Chris nie mogła na to dłużej patrzeć bezczynnie.

— Teddy, nie blokuj tego — powiedziała stanowczo, doskakując do niego. Dotknęła go za ramię, a jego skóra była rozpalona niczym w gorączce. Tonks drgnął porażony i załkał z bólu. — Pozwól swojemu ciału się zmienić, nie powstrzymasz przemiany — zawołała, bojąc się, że pod wpływem wszystkich impulsów, Ted mógłby nie usłyszeć jej głosu. Chłopak na chwilę się uspokoił, zamierając w bezruchu, drżąc jedynie. Crystal przesunęła się tak, że byli teraz twarzą w twarz. Teddy cały spocony, mocno zaciskał szczękę, omal nie zgrzytając zębami, a jego oczy były przekrwione i płynęły z nich łzy. Lupin współodczuwała jego ból i nie mogła ze spokojem patrzeć na to, co się działo. Musiała jednak jakoś do niego dotrzeć, bo jeżeli jej przyjaciel dalej będzie próbował powstrzymać przemianę, to cierpienie będzie trwało w nieskończoność. — Wszystko będzie dobrze. To część ciebie. Pomyśl, że to coś jak twoja metamorfomagia. Dasz radę. 

Dźwięk łamanych kości i pękających stawów wypełnił Wrzeszczącą Chatę i niemal odbijał się echem od ścian, powodując ciarki na plecach. Teddy sapnął ciężko, trzęsąc się i blednąć, jakby miał zaraz stracić przytomność. Wziął wdech, długi i spazmatyczny. Potem wydech, który brzmiał jak przeciągły jęk. Crystal sama wstrzymała oddech. Później wszystko poszło znacznie szybciej. Teddy wygiął się nienaturalnie, a jego skóra napięła się tak, że zaraz mogłaby pęknąć. Twarz zaczęła się zmieniać, wydłużać, spomiędzy ust wypłynęła mu strużka krwi - albo dziąsła zaczęły mu krwawić od wyrastających kłów, albo z bólu zagryzł zbyt mocno szczęki. Stawy wygięły się, pazury zastąpiły paznokcie, a całe jego ciało zaczęła porastać sierść, gęsta, miękka w odcieniach bieli i karmelowego brązu z niewielkimi plamami czerni. Jego oddech stał się spokojniejszy, mniej łapczywy, równomierny… Crystal otworzyła usta, ale nie ze zdziwienia, a z zachwytu. Wilcza postać Teda była piękna i tak doskonale pasująca do niego, że Chris nie mogła wyjść z podziwu. Pewnie wpatrywałaby się w niego jeszcze dłużej, gdyby nie gardłowe warknięcie, które wydobyło się z jego pyska. 

Instynkt przejął nad nim kontrolę, łagodny Teddy schował się za jego obawami, strachem i wściekłością. Sierść zjeżyła mu się na karku, obnażył kły ociekające jego własną krwią, czarne ślepia zabłyszczały w świetle świec. Crystal zamarła w bezruchu, nie wiedząc, jaki będzie jego kolejny ruch. Wilkołak wpatrywał się w nią intensywnie, jakby toczył wewnętrzną walkę. I kiedy Chris miała już nadzieję, że ostatecznie się opanował, nagle szarpnął się znienacka, ale nie doskoczył do niej, tylko wbił pazury w swoją gęstą sierść, a krew trysnęła natychmiast. 

Crystal krzyknęła z przerażenia, nie wiedząc, jak zareagować. Teddy szarpał się, rozrywając sierść pazurami i wbijając szczęki we własne ciało. Ted był potwornie agresywny i tę agresję wyładowywał na sobie. Jego strach i niepewność, które odczuwał jako człowiek, przemieniły się we wściekłość. Kumulowało się to wszystko w nim aż do dzisiejszej pełni, podczas której puściły wszelkie hamulce. Tonks nie zaatakował Chris, wyczuł, że jest do niego podobna, że nie stanowi zagrożenia, ale tak bardzo bał się samego siebie, że zaczął się okaleczać, karać za to, że jest wilkołakiem. Crystal jednocześnie złapała za kuszę i różdżkę, chcąc go powstrzymać, ale od razu uzmysłowiła sobie, że nie byłaby w stanie go skrzywdzić ani ogłuszyć. Żadne w miarę bezpieczne zaklęcie nie podziałałoby na wilkołaka w furii. Nie mogła mu zrobić krzywdy. Musiała do niego dotrzeć w inny sposób. 

— Teddy — szepnęła, unosząc ręce, by doskonale mógł je dostrzec. — Nie musisz tego robić, Teddy. Wszystko jest dobrze — mówiła łagodnie, zbliżając się powoli do wilka, który zamarł w bezruchu. — To nic złego. Jesteś wilkołakiem i zawsze nim byłeś, to było w tobie. Nadal jesteś tym samym człowiekiem. — Tonks zaskomlał rozpaczliwie, a Crystal pozwoliła sobie na śmielszy krok. Wyciągnęła dłoń i zanurzyła ją w miękkim, gęstym futrze, wierząc, że jej dotyk okaże się ukojeniem, gestem całkowitej akceptacji i braku strachu. Liczyła, że to pozwoli mu opanować złość i samemu zrozumieć, że jest ona całkowicie zbędna. Jednak pod ręką poczuła, jak jego skóra się spięła i nie czekając na kolejny impuls, odskoczyła natychmiast. Wilkołak był jednak szybszy i kłapnął szczękami tuż przy jej dłoni, a Chris zachwiała się i wpadła na ścianę, w ostatniej chwili łapiąc się za framugę. Poczuła, jak pieczę ją ramię. Zdarła sobie cały naskórek o chropowatą powierzchnię, na zaróżowionej skórze zaczęły pojawiać się kropelki krwi, łącząc się w coraz większe i większe, aż złączyły się w niewielkie stożki spływające po jej ramieniu. Patrzyła na to oniemiała, jakby odrobina krwi była czymś szokującym. Oparła głowę o ścianę, spoglądając na komodę, którą podczas upadku przesunęła - nieznacznie, ale zawsze. Wtedy dostrzegła coś, co było schowane za meblem, coś czego nie uprzątnął Tony, gdy poprzedniego dnia próbował uporządkować Wrzeszczącą Chatę. Na ścianie widniał ślad po wilczych pazurach, które mógł zostawić jeden wilkołak. 

Crystal wpatrywała się pamiątkę, którą pozostawił w tym miejscu jej ojciec. Remus Lupin, który przez lata nienawidził się za to, kim był, który tę złość co miesiąc wyładowywał na sobie. Za swoich młodzieńczych lat zachowywał się dokładnie tak samo jak Teddy w tej chwili. Były istotne różnice, to fakt. Jej tata został ukąszony, musiał mierzyć się z łaknieniem ludzkiej krwi, trudniej było mu się opanować i odzyskać świadomość. Teddy z kolei utworzył psychiczną blokadę, która nie pozwalała mu świadomie i bezboleśnie przejść przemiany, a przez to cierpiał równie mocno co Remus. Chris wyciągnęła rękę, by dotknąć zadrapania na ścianie. Jej tata przeszedł długą i niełatwą drogę, ale w końcu pogodził się ze swoim wilkołactwem. Wiedziała na jego przykładzie, że jest to możliwe, że Teddy’emu również się uda. Nie miała co do tego wątpliwości. Spojrzała na Teda, który nieustannie zadręczał się, okaleczając swoje ciało. 

— Ted — szepnęła, a jego ucho drgnęło, co oznaczało, że doskonale ją słyszał. Zwrócił ku niej swój pysk, jego sierść była cała zakrwawiona i posklejana od ciepłej posoki. Powtórzyła jeszcze raz jego imię, a tym razem powoli zaczął się do niej zbliżać. Stawiał jedną łapę za drugą, podłoga skrzypiała pod jego ciężarem, sierść zjeżyła się na jego ciele, a Chris nawet nie drgnęła. Podszedł blisko, bardzo blisko. Obwąchał jej ramię, na którym widać było jeszcze świeżą krew po zadrapaniu. Ted obnażył kły, a warczenie wydobyło się z jego gardła. Crystal wciągnęła spokojnie powietrze, gdy tak trwała oko w oko z wilkołakiem. Wiedziała, że to jej przyjaciel, ten, który nigdy by jej nie skrzywdził, nie powinien również krzywdzić siebie. — Wiem, że też to dostrzeżesz. Być może przy następnej pełni, a może nawet jeszcze dziś. Zobaczysz to co ja — powiedziała spokojnie, wpatrując się w jego czarne ślepia, które lśniły zwierzęcym blaskiem. — Jesteś dobrym człowiekiem. Słyszysz? Jesteś człowiekiem, a nie bestią. Nie ważne czy pod ludzką czy też wilczą postacią. Znam wilkołaka, który również tak bardzo bał się skrzywdzić innych, że aż znienawidził siebie. Nie pozwolę ci na to, rozumiesz? Ludzie cię kochają — mówiła przekonująco, licząc, że dotrze do jego świadomości. — Ja cię kocham — szepnęła z całą mocą tych słów. — Czas byś ty również pokochał sam siebie… 

Gdy jej ostatnie zdanie wybrzmiało, stało się coś, czego oczekiwała. Dzikie spojrzenie czarnych, wilczych ślepi zniknęło, a Crystal dostrzegła w zamian niego czułe, łagodne, chociaż wciąż zagubione spojrzenie chłopaka, którego uwielbiała, który był jej najbliższym przyjacielem. Teddy wrócił. 

***

Powoli zaczynało świtać, a Chris ledwo trzymała się na nogach. Spojrzała na wilka leżącego w kałuży własnej krwi i sapiącego ciężko w płytkim śnie. Crystal przeszedł dreszcz wywołany zmęczeniem i drżącą dłonią schowała różdżkę do kieszeni spodni. Nie znała się najlepiej na magii leczniczej, a już zwłaszcza nie radziła sobie z nią przy tylu obrażeniach, ale zrobiła, co mogła, żeby ukoić trochę jego cierpienie. Nie potrafiła jednak więcej, potrzebowała eliksirów, które zostawili w tunelu tak na wszelki wypadek i bardziej wprawionej ręki, która mogłaby nastawić połamane kości. Nakryła Teddy’ego kocem, który z pewnością mu się przyda po powrocie do ludzkiego ciała i ruszyła w stronę tajnego przejścia. Jej ruchy były ociężałe, powolne i senne. Każdy krok wymagał większego skupienia. Ta noc ją wykończyła… 

Próbowała się na tym nie skupiać, ale przeczuwała, że coś pójdzie nie tak. Mieli o wiele za mało czasu, żeby oswoić się z faktem, że Teddy może być wilkołakiem, a co dopiero przygotować się do przemiany. Całe szczęście Tonks nie był niebezpieczny dla innych, ale stwarzał zagrożenie dla samego siebie. Crystal w ciele człowieka niewiele mogła zdziałać, gdyby ona również była przemieniona mogła by spróbować zdominować Teda, a tak pozostało jej jedynie dotrzeć do skrytego pod warstwą strachu i wściekłości człowieczeństwa. Później było już spokojniej, chociaż i tak co chwila Teddy próbował się zadrapać lub ugryźć. Ile musiało być w nim żalu, że tak skończyła się ta noc? Tego Lupin nie wiedziała i bała się nawet pytać. Najważniejsze było jednak, że wiedzieli już na czym stoją i mogli zakończyć męczącą grę w przypuszczenia. Ale o tym pomyślą następnego dnia… W tym momencie Chris nie miała już siły.

— Co tu robisz? — zdziwiła się, zatrzymując się w półkroku pośrodku ciemnego tunelu. Nikt nie stał naprzeciwko niej, ale ona doskonale słyszała oddech i kroki Tony’ego, który był oddalony zaledwie kilkanaście metrów od niej. Nie musiała długo czekać, by dostrzec blade światło zaklęcia, a zaraz potem z ciemności wyłonił się Anthony. Był cały blady, nieco rozczochrany, chociaż pewnie i tak wyglądał tysiąc razy lepiej niż ona sama, nawet jeśli brało się pod uwagę ciemne cienie pod jego oczami. Na jego widok Chris od razu się rozbudziła, nagle poczuła nową energię, która pozwalała trzymać jej się prosto na nogach. Tony nie odpowiedział na jej pytanie, podszedł do niej blisko, odsuwając różdżkę, żeby światło jej nie oślepiało. Krukon zmarszczył czoło i omiótł ją uważnym spojrzeniem, które natychmiast zatrzymało się na jej ramieniu. 

— Czy to zadrapanie? — spytał, chwytając ją delikatnie i podnosząc jej rękę do swojej twarzy by móc się lepiej przyjrzeć. Zadrapanie wcale nie wyglądało źle, krew zdążyła już zaschnąć, a Chris kompletnie o nim zapomniała. Dotyk chłopaka sprawił, że przeszedł ją przyjemny dreszcz, podobny do tego, który czuje się, gdy po chłodnym wieczorze człowiek otula się ciepłym kocem. Lupin nie miała jednak czasu by rozkoszować się tym błogim impulsem, bo widząc zmartwienie na twarzy Tony’ego musiała pospieszyć z wyjaśnieniami. 

— To nie Teddy, nie zrobił mi krzywdy — zapewniła cichym, zmęczonym głosem, kładąc dłoń na jego ramieniu. — Wpadłam na ścianę, trochę się poharatałam. 

— Czyli on… — wyszeptał Krukon, unosząc wzrok na jej twarz, a Chris nagle poczuła, jak to przyjemne ciepło nagle ją opuszcza.

— Jest wilkołakiem — potwierdziła dość lakonicznie, a potem dodała smutno: — Nie musisz udawać, że to dla ciebie w porządku. 

— Nie o to chodzi — odparł natychmiast, zaciskając dłoń na jej ramieniu, a ten gest od razu ją uspokoił do tego stopnia, że nawet nie musiała słuchać kolejnych słów — po prostu wciąż były tylko przypuszczenia, a teraz wiemy już na pewno… — Tony przełknął głośno ślinę i szybko spojrzał w stronę wejścia do Wrzeszczącej Chaty, jakby trochę walczył ze sobą, żeby nie pobiec tam od razu. — Jak to przeszedł?

— Blokował przemianę — przyznała prosto z mostu i czując, że nagły zastrzyk energii, który pojawił się na widok Tomson-Jonesa, zaraz się wyczerpie, podeszła do ściany i usiadła na ziemi. Westchnęła ciężko i pokręciła głową, przypominając sobie makabryczny początek przemiany. 

— Da się to zrobić? 

— Nie, ale próbował, robiąc sobie krzywdę — stwierdziła, a Tony na dźwięk tych słów zbladł jeszcze bardziej. Krukon wziął głębszy oddech i usiadł tuż obok Crystal, która kontynuowała: — Teraz śpi, starałam się go poskładać, ale kiepska jestem z zaklęć leczniczych. 

— Za każdym razem będzie to tak wyglądać? — dopytywał Tony, a Chris walczyła z chęcią położenia głowy na jego ramieniu i zaśnięciu w ciągu sekundy. 

— Ufam, że nie, już pod koniec przemiany był znacznie łagodniejszy.

— Będzie pamiętał wszystko? — pytał chłopak, a w jego głosie dało się doskonale wyczuć troskę o przyjaciela, a także chęć zrozumienia wydarzeń tej nocy. — Mówiłaś, że urodzone wilkołaki są bardziej świadome. 

— Myślę, że tak, a przynajmniej sporą część. Oby tą mniej bolesną… — przyznała bez żadnych ogródek. Naprawdę wierzyła, że tak będzie. Że ten pierwszy raz był najgorszy, a teraz wszystko będzie naturalne i takie, jakim zapamiętała to z Wilczego Lasu. Teraz nie było już odwrotu. Ted Tonks był wilkołakiem i każdy będzie musiał się z tym faktem pogodzić. A przede wszystkim on sam… — Zbiera mu się na szczerość w sytuacjach podbramkowych. Wtedy na imprezie i teraz tuż przed przemianą… — mruknęła z wyrzutem, przypominając sobie, ile razy udawał, że wszystko jest w porządku, podczas gdy sam nie potrafił się opanować ze strachu. — Boi się, że skrzywdzi swoich bliskich, ale wydaje mi się, że nie chodzi o to, że zrobi to w wilczej formie, a samym faktem, że jest wilkołakiem… 

— To brzmi jak Ted — przyznał Tony, uśmiechając się nieznacznie, ale zupełnie szczerze, bo w jego policzku pojawił się dołeczek, na którego widok, Chris również się uśmiechnęła, chociaż zupełnie nie miała na to siły. Patrzyli się tak na siebie dłuższą chwilę, nawet nie wiedziała, jak długo. Dopiero kolejne pytanie Anthony’ego przerwało ciszę i długie spojrzenia: — Skoro mamy już pewność, to co zrobimy?

— Trzeba zdać relację Amelii — przyznała po krótkim momencie zastanowienia, nie wiedząc od czego innego powinni zacząć — obiecałam jej. 

— Powiemy jego matce? — dopytywał Tony, który tak jak ona musiał się nad tym długo zastanawiać. — Albo dyrektorce? 

— Ted powinien to zrobić — stwierdziła Lupin, wiedząc doskonale, że Tonks by się z nią w tej kwestii zgodził — damy mu trochę czasu, żeby się z tym oswoił i poukładał wszystko w głowie. — To było w końcu jego życie i sam o nim decydował, zadaniem jej i Tony’ego było go wspierać w każdej decyzji. Najważniejsze, że byli przy nim, a to nie miało się zmienić. — Następna pełnia będzie wyglądała pewnie podobnie, a kolejna… — Wzruszyła ramionami, uśmiechając się pokrzepiająco. — Być może Ted będzie miał towarzystwo. 

— A co potem? 

— Potem będą wakacje… — odparła zmęczona, nie potrafiąc wyobrazić sobie, co czeka ich latem. Spojrzała na Tony’ego, najlepszego przyjaciela, najwierniejszego i najbardziej oddanego człowieka, jakiego znała. Kogoś, kto choć nie umiał pojąć, że likantropia jest darem, nie traktował jej jak trądu, przed którym należy uciekać. Wiedziała, że Teddy ufa mu bezgranicznie i co więcej, uświadomiła sobie, że ona również jest w stanie powierzyć mu wszystko. Nie ważne, co czekało ją i Tonksa po zakończeniu roku szkolnego, była pewna, że oboje chcą by Anthony Tomosn-Jones był częścią ich życia. — Obiecałam Tedowi, że pomogę mu znaleźć jego ojca. 

— Myślisz, że to możliwe? — zapytał, nie będąc szczególnie zdziwiony tym wyznaniem. Chris nie potrafiła odpowiedzieć, do tej pory nie zastanawiała się długo nad tym faktem, ale wiedziała, że dotrzyma obietnicy danej Teddy’emu.

— Nie wiem, ale Ted tego potrzebuje, więc warto spróbować. 

— Dziękuję ci, Crystal — powiedział Tony, patrząc jej prosto w oczy, a jego głos brzmiał jednocześnie mocno i miękko. Sam ton tego zdania sprawił, że Chris się uśmiechnęła, chociaż nie miała pojęcia, za co Krukon mógłby jej dziękować.

— Za co?

— Za wszystko, za to, że jesteś — wyjaśnił, chociaż dla niego to było bardziej oczywiste niż dla niej, dlatego dodał: — Gdyby nie ty, Ted nie wiedziałby o możliwości przemiany aż do dzisiaj. Merlin jeden wie, co by się stało. 

— Mielibyście wilkołaka w dormitorium Puchonów — zażartowała dość nieudolnie Crystal, czując, że poliki ją pieką, a ona sama zaczyna zachowywać się zupełnie nienaturalnie. 

— Nie żartuj, naprawdę ci dziękuję — mruknął, uśmiechając się, a jego szare oczy zabłyszczały nagle iskierkami, których Crystal do tej chwili nigdy u niego nie dostrzegła. — Skoro przyszło mi siedzieć tu i czekać aż mój przyjaciel-wilkołak się ocknie, to cieszę się, że jestem z tobą. 

I trwali tak razem, siedząc na brudnej ziemi w tunelu pod błoniami, a oświetlało ich jedynie nikłe światło z różdżki Anthony’ego. Przez ten moment nie ważne było, że chwilę wcześniej drżeli o życie ich przyjaciela, bo teraz ogarnęło ich przeczucie, że cokolwiek się wydarzy, ze wszystkim sobie poradzą i będą w tym razem. Być może gdyby bardziej wierzyli we wróżby Lizzy, albo gdyby pozwolili sobie na znacznie większa dozę realizmu, przyszłe wydarzenia nie zaskoczyłyby ich tak bardzo… Ale w tamtej chwili nawet nie myśleli, że coś złego mogłoby się wydarzyć.


3 komentarze:

  1. No to ja chcę szybciutko te przyszłe wydarzenia poznać :D
    Biedny Ted, tak samo jak tata, a jednak mimo wszystko ma dużo łatwiej. Mam nadzieję, że się nie zamknie na swoją naturę, gdy się już ocknie. Pewnie byłby to kamień milowy w jego zaakceptowaniu siebie. Myślę, że wiele mu też da, gdy pozna Remusa. Ciekawa jestem kiedy o "futerkowym problemie" dowie się Tonks, ona chyba zwariuje 😩 Jakimś dziwnym przeczuciem mam wrażenie, że szybciej dowie się Syriusz. Haha zakładam, że te rozdziały masz już napisane, więc czekam, jak się potoczy dalej sytuacja. Kurcze ale by było, jeśli Chris by się nie przemieniła. Mega dziwna sytuacja i trudna dla Teda.
    W każdym razie Luca Rossi ma teraz duże pole do działania, a Ami nie będzie w stanie przecież ciągle pilnować kuzyna. Ciekawe jak dziewczyna ułoży swoje życie. Jednak zakładam, że zerwie z chłopakiem i pojedzie do tej Rumunii.
    Cieszy mnie krótki czas oczekiwania między kolejnymi rozdziałami! Niech ta wena będzie z Tobą jak najdłużej! Gdybym była prof. McGonagall, to dałabym Ci ciasteczko, za tak pracowite pisanie 😇
    Do przeczytania w kolejnym rozdziale! ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo dziękuję <3 Chętnie przygarnę ciasteczko! Teraz rozdział pojawi się za 2 tygodnie, kolejny również po takiej przerwie, ale następne już będą w sporym natężeniu więc oczekiwania praktycznie nie będzie :D

      Usuń