niedziela, 16 października 2022

I. Rozdział XXIX

 Plan na ten dzień miała zupełnie inny i dręczyło ją przeczucie, że nie powinna być w tym miejscu, ale gdzieś zupełnie indziej. Jednak w rzeczywistości była tylko uczennicą i musiała słuchać poleceń pedagogów. Dlatego list, który otrzymała od Slughorna na początku zajęć z Eliksirów kompletnie pokrzyżowała jej plany. 

Chris była wykończona, nawet nie była w stanie doliczyć się, jak krótko dane było jej spać w ten weekend. Czy to były trzy godziny, a może tylko jedna? Nieistotne. Gdy tylko Teddy na powrót przyjął ludzką formę, ona i Tony opatrzyli go i pomogli się ubrać. Lupin musiała przyznać, że Anthony o wiele lepiej radził sobie z magią leczniczą. Wspólnie oczyścili rany Teda, Krukon zabliźnił większość z nich zaklęciem i usunął siniaki oraz mniejsze zadrapania. Najwięcej czasu zabrało im poskładanie nogi, którą Puchon musiał w pewnym momencie złamać i ponastawianie kilka stawów, które nadwyrężył. Tonks nadal wyglądał jak siedem nieszczęść, chociaż nie aż tak przerażająco jak w chwili, gdy zobaczyli go na podłodze we Wrzeszczącej Chacie. Do samego rana babrali się w ledwie zastygniętej kałuży krwi i podczas tej operacji nie odezwali się do siebie nawet słowem. Każde z nich zastanawiało się, jaka będzie reakcja Teda, gdy się obudzi. Czy będzie na tyle silny, żeby za pomocą swojej metamorfomagii zamaskować to, czego im nie udało się wyleczyć? Czy nawet w ludzkim ciele pozostanie w nim żal i strach, który dominował podczas pełni? Czy będzie w stanie wrócić do codzienności, która przecież już nigdy nie będzie taka sama jak wcześniej? 

Długo nie musieli czekać, bo Ted ocknął się bardzo szybko, biorąc pod uwagę tortury, które zafundował sobie podczas pełni. Leżał na plecach i spoglądał w sufit nieprzytomnym wzrokiem. Wydawało się, że nie słyszał ich pytań, jakby mimo szeroko otwartych oczu, nie był świadomy tego, co się działo dookoła. Z każdym oddechem uspokajał się, aż w końcu słabym głosem wyszeptał:

— Jestem pieprzonym wilkołakiem.

Potem stało się coś, co pozwalało przypuszczać, że kompletnie postradał zmysły, bo Ted Tonks nagle zaczął się śmiać. Był to śmiech krótki, bo sprawiał mu ból, ale również szczery, do tego stopnia, że udzielił się zarówno Crystal jak i Tony’emu. Tylko tyle wystarczyło, żeby cała grobowa atmosfera zniknęła, a każdy z nich poczuł prawdziwą ulgę. 

Pomogli Tedowi przedostać się do zamku. Puchon był bardzo osłabiony, ale uparł się, że ten dzień będzie normalny. Nie udało im się namówić go na wagary. Ustalili więc, że będą przy nim na każdym kroku, podczas lekcji, posiłków i przerw. I chociaż Ted twierdził, że czuje się całkiem dobrze, jedynie jest obolały i zmęczony, to wiedzieli, że trzeba mieć go na oku. I to był ich cel na ten dzień. Jednak gdy tylko Crystal weszła za chłopakami do klasy Eliksirów, profesor Slughorn przekazał jej kopertę, której nie spodziewała się otrzymać. Nauczyciel powiedział, że jest tego dnia zwolniona z jego lekcji i spotkają się na zajęciach wyrównawczych. Chris wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Tonym, który skinął jej głową na znak, że sam ogarnie Teda, a ten z kolei zdążył już zasnąć za swoim kociołkiem. I w ten sposób Crystal wylądowała w miejscu, którego nie odwiedzała od kilku miesięcy. 

Trudno opisać to, co czuła Crystal i jakie myśli miała w głowie, gdy podawała hasło chimerze, która strzegła wejścia do gabinetu dyrektorki. Żadna z nich nie odzywała się do drugiej od czasu pamiętnej kłótni, która miała miejsce po imprezie sylwestrowej. Co się nagle zmieniło? Tego naprawdę nie wiedziała. Być może dyrektorka miała jej dość i chciała zakończyć całą tę szopkę, planując wyrzucić ją ze szkoły. Chociaż to nawet nie byłoby takie złe. Gorsza perspektywa dotyczyła minionej pełni z Tedem w roli głównej. Co jeśli dyrektorka o wszystkim się dowiedziała? Jak mogła zareagować? Czy obwini ją o przemianę Tonksa? Wyciągnie konsekwencje? Jak Crystal powinna się zachować i czego miała się spodziewać?

Jednak gdy otworzyła drzwi gabinetu, świat nie zatrząsł się posadach, nie nastąpił żaden kataklizm, nie było nikogo i niczego poza Minerwą McGonagall, która stała przy swoim biurku, najwidoczniej oczekując jej przybycia.

— Witaj, Crystal — przywitała ją łagodnym tonem, który wydał się w tej chwili dość podejrzany. Chris skinęła dyrektorce głową, przekraczając próg i rozglądając się dookoła. Nic się nie zmieniło od jej ostatniej wizyty. Jedynie większość ram z portretami była w tej chwili pusta, jakby dawała im odrobinę prywatności podczas rozmowy. — Masz może ochotę na herbatę? 

— Nie odmówię — zgodziła się Lupin i usiadła na wskazanym przez dyrektorkę miejscu przy biurku. Spoglądała, jak elegancki dzbanek za pomocą zaklęcia wlewa herbatę do dwóch identycznych filiżanek i poczuła delikatne ukłucie żalu. Nie było to jednak spowodowane tym, że powinna teraz siedzieć w ławce za Tedem i Tonym, pilnując, żeby ten pierwszy nie runął z krzesła na ziemię. Powód był zupełnie inny. Dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo brakowało jej spotkań ze starą McGonagall, która zawsze okazywała jej tyle wsparcia i ciepła. Tęskniła za tą dziwną relacją, która je łączyła i właściwie to zaczynała już wątpić w to, że kiedykolwiek spotkają się jeszcze przy herbacie, by porozmawiać o tym, co przyniosły ze sobą minione dni. 

— Jak się czujesz po ostatnich egzaminach? — zapytała McGonagall, a Lupin mogłaby pomyśleć, że cała ta kłótnia jej się przyśniła i wszystko jest normalne. Jednak dyrektorka była dziwnie spięta, próbowała to ukryć, ale Crystal doskonale wyczuwała jej zachowanie. 

— Nie poszły najlepiej, ale i tak jestem zadowolona — przyznała, upijając łyk z filiżanki i uświadomiła sobie, że od dłuższego czasu nie myślała już o egzaminach, wynikach, a nawet ogólnie o nauce. Faktycznie ostatnie sprawdziany mogły pójść jej lepiej, ale miała ważniejsze rzeczy na głowie, z którymi musiała się zmierzyć. Przy przemianie Teda, egzaminy wydawały się być mało istotne. Nie mogła jednak przyznać tego otwarcie przed dyrektorką Hogwartu, więc skupiła się na piciu swojej herbaty. 

— Crystal, chciałam… — odezwała się dyrektorka, lecz od razu zamilkła, a Chris spojrzała na nią jednocześnie zaciekawiona jak i zdziwiona. — Wezwałam cię tu, żeby… — po raz kolejny przerwała w pół zdania, jeszcze bardziej intrygując Chris, która nie spotkała się z tym, żeby dyrektorka kiedykolwiek nie wiedziała co powiedzieć. McGonagall chyba sama czuła się z tym faktem bardzo niekomfortowo, bo wzięła głęboki wdech i zacisnęła mocno usta, żeby chwilę później powiedzieć to, czego nie potrafiła z siebie wydusić: — Przepraszam, Crystal. 

— Ale za co? — bąknęła zszokowana Chris, podtrzymując drugą dłonią filiżankę, żeby jej nie upuścić z wrażenia. Mogła spodziewać się wielu rzeczy, ale nie czegoś takiego, nie przeprosin z ust dyrektorki. 

— Za naszą kłótnię z początku roku — wyjaśniła McGonagall, próbując przybrać normalną dla niej, wyniosłą postawę. Crystal uśmiechnęła się nieznacznie, chociaż wcale nie oczekiwała przeprosin ze strony dyrektorki. — Dałam się wtedy ponieść emocjom, nie chciałam cię w żaden sposób urazić i zapewniam, że nie chciałam zostawić cię bez wsparcia na tak długo — wyznała szczerze McGonagall, nie próbując już dłużej ukrywać się za chłodną maską. Mówiła ciepłym głosem, pełnym skruchy i chęci pojednania. Tylko tyle wystarczyło, żeby Chris poczuła się mała i słaba. Zrozumiała, że naprawdę potrzebowała wsparcia dyrektorki, że zachowała się względem niej beznadziejnie i to ona powinna prosić o przebaczenie. Była jednak zbyt dumna, żeby jako pierwsza wyciągnąć rękę na zgodę. Kto wie, może inaczej wszystko by się potoczyło. Być może w jej życiu byłoby wtedy mniej gdybania… — Odejście twojego ojca również było dla mnie ciosem i musiało upłynąć dużo czasu, żebym się z tym uporała. Miałam wrażenie, że ta sytuacja się powtarza, tym razem z tobą. 

Crystal zaniemówiła, jedynym, co chciała teraz zrobić, było podejście do McGonagall i objęcie jej z całych sił. Byłoby to wystarczająco wymowne, ale chyba jeszcze bardziej niezręczne niż cała ta rozmowa. W dwóch słowach byłoby to nieodpowiednie zachowanie z jej strony. Próbowała przełknąć ślinę, żeby pozbyć się nieznośnej guli w gardle, która nie pozwalała jej się odezwać. Nagle zachciało jej się płakać. Była ewidentnie przemęczona i zebrało się w niej zbyt wiele emocji, którym powinna dać upust. Nie mogła sobie teraz na to pozwolić, ale wiedziała, że kiedyś przyjdzie dzień, gdy podziękuję McGonagall i powie jej, ile dla niej znaczy wsparcie i dobroć, które jej okazała. Teraz jednak musiała zaufać swoim słowom. 

— Pani dyrektor, to ja powinnam przeprosić — odezwała się, przełamując wszelkie blokady. — Nie posłuchałam pani, teraz rozumiem, dlaczego wtedy zakazała mi pani jechać do Londynu. Miała pani rację, a ja się myliłam — wyrzuciła z siebie, czując jak z jej serca spada ogromny ciężar, który musiała tak długo dźwigać. — Byłam głupia i narwana. Przepraszam. 

— Zapomnijmy o tym, moja droga — powiedziała McGonagall, uśmiechając się łagodnie. Chris wiedziała, równie dobrze co sama dyrektorka, że jest między nimi wciąż dużo niedomówień. Lupin była świadoma tego, czego nie mówiła starszej kobiecie, ale nie miała pojęcia, co ukrywa McGonagall. Nie był to jednak czas na domysły. — I pamiętaj, że wszystkie obietnice, jakie ci złożyłam są aktualne. Pomogę ci, jeśli będziesz tego chciała. 

— Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy.

Dwie kobiety wymieniły między sobą pogodne uśmiechy i przez chwilę skupiły się na filiżankach z herbatą. Oby udało im się wznowić tę tradycję, może podczas jednego z takich spotkań, powiedzą sobie wszystko? Może nastąpi to już wkrótce… 

— Nie chciałabym na ciebie naciskać, ale muszę wiedzieć — przerwała ciszę McGonagall, spoglądając na nie uważnie, jakby chciała wyczytać odpowiedź na swoje pytanie z twarzy Crystal. Ta z kolei podskórnie wiedziała, o co chce zapytać dyrektorka. Powinna była już znać odpowiedź od dawna. — Czy, niezależnie od wydarzeń, które będą miały miejsce w czerwcową pełnię, zamierzasz zostać w świecie magii? Będziesz kontynuować naukę? 

Crystal nie poruszyła się, spojrzała wpierw na puste ramy obrazów, z których nie płynęły tego dnia żadne mniej lub bardziej pomocne rady, a potem skierowała swój wzrok za okno, gdzie rozpościerał się krajobraz Zakazanego Lasu. Gdzieś tam kilkanaście dni drogi stąd był inny las, który przez lata traktowała jako dom. Miejsce, do którego pragnęła wrócić i z którego uciekła. Jak wyglądałoby jej życie, gdyby została w Wilczym Lesie? Nie potrafiła sobie tego teraz wyobrazić. Jej codziennością stała się magia, przyjaciele ze szkoły, Hogwart. Tęskniła za rodzicami, ale poza nimi… wszystko było wspomnieniem. Ian i reszta nauczyli się bez niej żyć, ona również przyzwyczaiła się do życia bez nich. Chciałaby ich zobaczyć, dowiedzieć się czy zapomnieli o niej zupełnie. Być może kiedyś się o tym przekona, ale teraz nie mogła odejść, zwłaszcza biorąc pod uwagę wydarzenia minionej pełni. Nieźle namieszała w życiu niejednego czarodzieja i czarownicy. Miała ich teraz tak zostawić? Porzucić Teda, który potrzebował wsparcia jako człowiek i wilkołak, kogoś kto będzie przy nim i zrozumie, czym jest likantropia. Obiecała mu, że go nie zostawi, że pomoże, że wspólnie odszukają jego ojca. I zamierzała dotrzymać danego słowa. Zamierzała zostać z Tonksem, ale też z Lizzy i z Tonym. Byli dla niej jak rodzina, stali się jej własną watahą. Tyle miesięcy zastanawiała się nad tym, co należy zrobić, a odpowiedź była krótka i prosta.

— Tak…

— Tak? — powtórzyła za nią nieco niepewnie McGonagall, a w jej spojrzeniu było coś, co przypominało nadzieję. Kobieta naprawdę cieszyła się z tej odpowiedzi, chociaż chyba nie dowierzała w nią. 

— Tak, pani dyrektor — odpowiedziała, uśmiechając się łagodnie. — Chcę skończyć edukację, chcę być z moimi przyjaciółmi, chcę mieć pewność, a nie tylko przeczucie, że to tutaj jest moje miejsce. 

— Nawet nie wiesz, jak bardzo cieszą mnie te słowa, Crystal. Pomogę ci — powiedziała starsza czarodziejka i teraz to ona wyglądała tak, jakby miała zaraz wstać i ją uściskać. Patrzyły na siebie z uśmiechami na twarzach, ale po krótkiej chwili McGonagall chrząknęła i powiedziała już bardziej rzeczowo: — Ale zanim się tym zajmiemy, chciałabym ustalić kilka szczegółów odnośnie twojej pierwszej pełni. 

— Rozumiem… — odparła Chris, spinając się nieznacznie i licząc, że dyrektorka tego nie zauważyła. Lupin ostatecznie wiedziała, jak będzie wyglądała jej pierwsza pełnia. Niezależnie od wszystkiego spędzi ją z Tedem, ale nie mogła tego ustalić z McGonagall, jeszcze nie… 

— Wiem, że z pewnością miałaś inną wizję na ten noc, ale proponuję by dla ogólnego spokoju, przebiegało to tak, jak w przypadku twojego ojca — powiedziała dyrektora, spoglądając na reakcję Lupin, która od razu zrozumiała, do czego zmierza kobieta. — Mam na myśli Wrzeszczącą Chatę, w której podczas pełni miałabyś się przemienić. Czy jest to akceptowalne?

— Nie widzę żadnych przeszkód, pani dyrektor — odpowiedziała bez zwlekania, bo pokrywało się to z tym, co wydarzyło się poprzedniej nocy. W czerwcową pełnię ona i Teddy razem przemienią się we Wrzeszczącej Chacie. I niezależnie od tego czy faktycznie dojdzie do jej przemiany czy też nie i tak zamierzała wtedy tam być z Tonksem. Wierzyła, że do tego czasu Teddy ostatecznie pogodzi się ze swoją naturą i nie będzie już tak ciężko znosił przemian, bo na samą myśl o minionej pełni, czuła się potwornie przytłoczona.

— Czy aby na pewno wszystko w porządku, moja droga? — dopytywała McGonagall, najwidoczniej dostrzegając jej przygnębienie. — Nie najlepiej dziś wyglądasz…

— Uczyłam się do późna — skłamała gładko, mając nadzieję, że to wystarczy jako wyjaśnienia. 

— Cieszy mnie twój pęd do wiedzy, ale nie przemęczaj się — powiedziała z troską McGonagall, uśmiechając się pokrzepiająco. — Większość testów już za tobą. Zostały jedynie SUMy, które przy twoim trybie nauki będą tylko formalnością. 

— Liczę, że tak właśnie będzie — powiedziała, chociaż w tej chwili nie przejmowała się SUMami aż tak. — Wolałabym nie przejmować się nauką podczas mojej pierwszej przemiany…

— Zadbam o to, żebyś nie miała w tym momencie zbyt wielu zmartwień — obiecała jej McGonagall, wlewając w serce Crystal sporą dawkę spokoju, której podświadomie bardzo potrzebowała. — Ale żeby tak było, opowiedz mi jeszcze raz, co może być potrzebne… 

***

Lupin nie spodziewała się wyjść z gabinetu dyrektor McGonagall taka spokojna i zadowolona. Ta rozmowa była bardzo oczyszczająca i tchnęła w nią nową siłę, a także pewność, że wszystko będzie dobrze. Była to okazja, żeby Chris mogła się określić. Miała świadomość, że wraz z jej decyzją, pojawiał się szereg spraw, które również będzie musiała poukładać w głowie. Póki co jednak miała w sobie spokój, którego potrzebowała. 

Szła niespiesznie szkolnym korytarzem, kierując się w stronę Wielkiej Sali, w której powinien właśnie zaczynać się obiad. Podejrzewała, że to tam po Eliksirach udali się chłopcy. Chciała do nich dołączyć i opowiedzieć o tym, co ustaliła z McGonagall, ale zanim nawet udało jej się zejść chociażby piętro niżej, dosłyszała z oddali ciężki oddech, jakby ktoś niósł coś ciężkiego, a także drugi znacznie słabszy. Nie musiała szukać swoich przyjaciół, wiedziała już gdzie są. Przyspieszyła kroku, czuła, że coś jest nie tak. Odnalazła ich szybko. Tony trzymał Teddy’ego, uginając się pod jego ciężarem i z trudem robiąc kolejne kroki. Tonks wyglądał tysiąckroć gorzej niż jeszcze godzinę wcześniej, a jego metamorfomagia znacząco osłabła, bo wszystkie rany, zadrapania i siniaki na nowo były widoczne na jego bladej skórze. Był ledwo przytomny, słaniał się na nogach i wyglądał, jakby w każdej chwili miał zemdleć. Crystal podbiegła do nich natychmiast.

— Co się dzieje? — spytała pospiesznie, podpierając Teda po drugiej stronie, odciążając trochę Tony’ego. Krukon pokręcił głową, nie wiedząc do końca, jak to wszystko wytłumaczyć i powiedział jedynie:

— Nie teraz, najpierw musimy go stąd zabrać… 

— Do Pokoju Życzeń — zarządziła Crystal, nie marnując czasu na dłuższe rozmowy. Tony skinął głową na znak zgody i ruszyli w stronę pokoju Chris i Lizzy. Droga nie była łatwa, Teddy ciągle się potykał, momentami wcale nie był w stanie iść, tylko pozwalał przyjaciołom się ciągnąć we właściwą stronę. Chris nie wiedziała, jakim cudem nie natknęli się na nikogo z uczniów czy nauczycieli. Wpadli do jej prywatnego dormitorium, gdzie od razu Ted zaczął się krztusić, utrudniając tym bardziej wniesienie go do pomieszczenia. Chris domyślała się, że było to spowodowane kadzidłami, które Lizzy namiętnie rozpalała w Pokoju Życzeń. Ona już się do tego przyzwyczaiła, on musiał się z tym zmierzyć. 

— Na spadające gwiazdy, co się stało? — zawołała przerażona Liz, która siedziała przy sztaludze, a pędzel wypadł jej z dłoni na dywan. Omiotła spojrzeniem trzy postacie, które wtargnęły do jej dormitorium, zatrzymując wzrok na Tonksie. — To Teddy?

— Połóż go na łóżku, Tony — poleciła Chris, ignorując pytania Lizzy. Sama chciała wiedzieć, co się stało, ale najważniejsze w tej chwili było zadbanie o jego dobro. Odsunęła kotary oddzielające artystyczną część pokoju od łóżek jej i Liz. Anthony resztką sił, uniósł Teddy’ego i położył go na miękkim materacu. Crystal natychmiast znalazła się przy Tonksie, a Lizzy dołączyła do nich, porzucając swój obraz. 

— Jest ledwo przytomny… — powiedziała z przerażeniem Liz, spoglądając na Teddy’ego ponad ich ramionami. — Coście znowu zrobili?

— Zasłabł? — spytała Crystal, łapiąc szybki kontakt wzrokowy z Tonym, a potem uważnie przyjrzała się Tonksowi. Nie wyglądał dobrze, ale nic nie wskazywało na to, żeby dolegało mu coś poważniejszego. 

— Wydawało się, że wszystko w porządku, ale po Eliksirach, kompletnie osunął się na ziemię — wyjaśnił Tony, marszcząc czoło i zaciskając szczękę. Crystal widziała po jego minie, że jest na siebie wściekły. Lupin to rozumiała, sama była na siebie zła. Nie powinni byli ulegać Teddy’emu i jego potrzebie przeżycia normalnego dnia, ale powinna się domyślić, że duszna sala i opary z kociołka jedynie mogą zaszkodzić Tonksowi.

— Powinien był zostać w łóżku i odpocząć — syknęła, dając upust swojej złości. Byli głupi, wierząc, że od razu po niespodziewanej przemianie Teddy będzie w stanie normalnie funkcjonować, nawet jeśli jego stan wydawał się być całkiem dobry. To był zbyt duży wysiłek i powinien nabrać sił, a nie uczestniczyć w lekcjach od samego rana. — Jego organizm jest przemęczony, nie miał czasu się zregenerować. Dzisiaj się stąd nie ruszy… 

— Crystal, zaraz mamy Obronę… — powiedział z pełną powagą Tony, patrząc na nią. Żadne z nich nie zwracało uwagi na Liz, która spoglądała to na Crystal, to na swojego brata, nic nie rozumiejąc. Chris zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, co istotnego jest w ich planie zajęć, ale nagle zrozumiała, co miał na myśli Tony…

— Szlag, profesor Tonks zacznie go szukać… —  syknęła, czując jak wzbiera w niej panika. Jeżeli Ted nie pojawi się na zajęciach, które prowadzi jego własna matka, ta od razu czegoś się domyśli, zwłaszcza biorąc pod uwagę, to jaka była nadopiekuńcza względem syna. — Cholera jasna, musimy go postawić na nogi — mruknęła, myśląc gorączkowo, co powinni zrobić. Musiało być coś, co polepszy stan Tonksa. Co zrobiłaby w Wilczym Lesie? — Co dzisiaj jadł? 

— Właściwie to nic… — przyznał Tony, a Chris zaklęła ze złością. 

— I on niby jest dorosły? — zapytała z wyrzutem, mając ochotę udusić tego kretyna. Chris spojrzała na bliźniaków i westchnęła. Wilcze sprawy potrzebowały wilczych metod. — To co teraz powiem będzie dziwne, ale nie zadawajcie pytań — powiedziała i nie czekając ani na zgodę, ani na sprzeciw, kontynuowała: — Tony, musisz iść do kuchni i przynieść dużo mięsa, musi być słabo wysmażone, prawie surowe i krwiste. Brzmi ohydnie, ale to pomoże mu się zregenerować. 

— Dobrze — zgodził się, chociaż po jego minie widać było, że nie jest przekonany co do tego pomysłu. — Lizzy, chodź ze mną. 

Liz nie chciała wyjść, ale Tony pociągnął ją za sobą. Gdy tylko rodzeństwo Tomson-Jones zniknęło, Chris usiadła na łóżku obok Teddy’ego i pokręciła głową. Kto by pomyślał, że tak będzie wyglądać ich życie, gdy się poznali? Nikt nie mógł przypuszczać, jak potoczą się ich losy. Westchnęła i wyciągnęła rękę by odgarnąć z jego bladego czoła kilka kosmyków włosów. Spoglądała na jego prawdziwą twarz, nie zmienioną przez metamorfomagię, była dla niej tak znajoma i bliska, że nie potrafiła nie uśmiechnąć się blado na ten widok. 

— Wiem, że to cię obrzydza, ale wczoraj dałeś sobie niezły wycisk i musisz dojść do siebie, Teddy — szepnęła, domyślając się, że niechętnie będzie przyswajał mięso, ale tylko to mogło zadziałać, skoro eliksiry wzmacniające zawiodły. Dałaby wiele, żeby Teddy nie musiał przechodzić przemian w taki sposób, ale wierzyła, że każdą przeciwność uda im się pokonać. W końcu byli przyjaciółmi. — Kolejne pełnie będą już znacznie łatwiejsze, uwierz mi. 

***

Wydarzenia związane z ostatnią pełnią wymagały pewnego uporządkowania i wyciągnięcia wniosków. Crystal miała za mało czasu na to, a było to raczej konieczne. Pozbyli się już znacznej części domysłów, ale teraz trzeba było postanowić, co dalej. 

O tym właśnie myślała, kiedy szła na zajęcia z Obrony. Tony został z Tedem, który z ogromnym trudem próbował zmusić się do zjedzenia słabo wypieczonego steku. Krukon kazał jej iść na zajęcia, żeby ich spóźnienie nie było nazbyt podejrzane, a sam obiecał przyprowadzić Teddy’ego już w znacznie lepszym stanie. Nie zgodziła się na to chętnie, ale Tomson-Jones zapewnił ją, że już nie raz spóźniał się na zajęcia razem z Tonksem i nauczyciele nie zwracali na to takiej uwagi, gdy we dwójkę wchodzili do sali po rozpoczęciu lekcji. Kiedy tylko wyszła na korytarz, zatonęła we własnych myślach. 

O możliwości bycia wilkołakiem Teddy dowiedział nieco ponad miesiąc przed pełnią. Biorąc pod uwagę, że wychowywał się w społeczeństwie, które pałało nienawiścią do wilkołaków lub próbowało ich istnienie usunąć z ogólnej świadomości, a także to, że był cholernym mieszczuchem, powinni bardziej racjonalnie podejść do zbliżającej się przemiany. Błędem było to, że nie dostrzegała strachu w zachowaniu Teddy’ego, ale jeszcze większym było zachowanie Tonksa, który udawał, że wszystko jest w porządku. Nie było… Ted za bardzo przeżywał sprawę ze swoim ojcem i jego odejściem, żeby dobrze przyjąć tę wiadomość. Miał ogromną zadrę w sercu, która dręczyła go od zawsze. Strach, że jest zbyt podobny do ojca, towarzyszył mu od dzieciństwa, a teraz okazywało się, że ma z nim jeszcze więcej wspólnego, niż się domyślał. Nie dopuszczał do siebie myśli, że to wcale nie oznacza nic złego. Bał się, że wilkołactwo okaże się jego piętnem, że przez to zawiedzie swoją rodzinę i najbliższych. Myślał, że jako wilkołak przestanie być dla nich kimś ważnych, że stanie się zagrożeniem. Ten strach był tak silny, że nie pozwalał Teddy’emu spojrzeć na wszystko racjonalnie. Dodając do tego pismo z Departamentu Ósmego, tworzyło się już całkiem niezłe bagno. Mieli za mało czasu, żeby przezwyciężyć te wszystkie przeciwności i dopadła ich w końcu pełnia. Przygotowali się do niej najlepiej, jak mogli, ale to i tak było za mało… 

Największymi zaletami tej pełni był fakt, że wiedzieli już na czym stoją i że Teddy przeżył. Resztę wydarzeń mogli potraktować jedynie za umiarkowany sukces. Wiedzieli już, że Teddy odziedziczył po ojcu wilczy gen, problemem było to, że cały swój strach, niepewność i żal przekuł we wściekłość, którą wyładował na sobie. Ta złość była tak ogromna, że Chris z trudem udało się przez nią przebić do jego świadomości. Zaczęło się przerażająco i krwawo, skończyło wyczerpująco i łagodniej… Wiedzieli, że przy takim zachowaniu Teda, jego organizm jest na skraju wytrzymania. Nie wystarczyło użyć eliksirów i połatać go za pomocą zaklęć. Musiał mieć czas na regenerację, którego tym razem im zabrakło. 

Utrzymanie go na nogach do końca dnia stało się ich priorytetem, ale poza tym mieli jeszcze wiele spraw do przedyskutowania. Pierwszą z nich było zapewnienie bezpieczeństwa Tedowi, a przy okazji również i Chris. Musieli zabezpieczyć się przed Lucą, który był psychopatą z paranoją na punkcie wilkołaków. Już raz próbował zabić Tonksa, mógł spróbować ponownie, a oni musieli mieć pewność, że kolejnym razem również uda im się go przechytrzyć. Nie miała pojęcia, jak tego dokonają, ale to była rzecz konieczna. Kolejną sprawą, już bardziej prywatną, była kwestia poinformowania o wilczej naturze Teda jego matki i reszty rodziny. Crystal nie wiedziała, w jaki sposób zareaguje profesor Tonks, ale czuła, że bez względu na wszystko nie odwróciłaby się od swojego syna. To pewnie będzie trudna rozmowa, ale musiała skończyć się dobrze. Musieli również powiedzieć McGonagall, tak dla czystej formalności, a może też i wsparcia, bo w przypadku dyrektorki miała pewność, że okaże ona takie samo wsparcie Tedowi, jakie ofiarowała Chris. Potem… Potem przyjdzie lato i wakacje, a ona pomoże Tedowi, jeśli ten nadal będzie chciał odszukać ojca. Jednak przed tym musieli przetrwać jeszcze dwie pełnie, które mogą być lepsze, w co Lupin szczerze pragnęła wierzyć, albo takie same… 

Układała to w głowie, fragment po fragmencie niczym puzzle. Znajomy oddech i podążające za nią kroki wcale nie pomagały w skupieniu się. Sama przyspieszyła, chociaż wcale nie chciała unikać tej rozmowy. Coś jednak pchało ją do przodu, jakaś potrzeba przetrawienia wszystkiego w samotności. Nie było jej to dane, bo chociaż była już prawie pod swoją klasą, dłoń, zaciskającą się na jej ramieniu, zatrzymała ją wpół kroku. 

— Szukam cię cały dzień — wysapała Amelia, spoglądając na Chris wielkimi oczami. Jej naturalny blask nieco osłabł. Gołym okiem było widać, że ona również miała nieprzespaną noc i pewnie zadręczała się przez ten cały czas. — Co się wczoraj wydarzyło? Jak czuje się Teddy?

— Dochodzi do siebie — odpowiedziała zupełnie szczerze, nie chcąc okłamywać Amy, której przecież obiecała zdać relację. Amelia drgnęła, jakby miała zaraz osunąć się na kolana.

— Czyli jednak… — wyszeptała z rozczarowaniem wypisanym na twarzy. To w jakiś sposób pocieszyło Chris, obawiała się dostrzec strach lub obrzydzenie. Amy troszczyła się o Teda, bo jej na nim zależało. Był to dowód prawdziwej miłości, której Tonks teraz potrzebował. — Cierpiał?

— To była trudna pełnia — przyznała Lupin, ale dostrzegając łzę w kąciku oka Amelii, dodała szybko: — Ale już jest lepiej. 

— Czy ciocia już wie? — zapytała Luccatteli, zdobywając się na chociaż odrobinę racjonalnego myślenia, które faktycznie było konieczne w tej sytuacji. Niestety Amelia była w gorszej sytuacji niż Chris, bo Włoszka czuła się teraz rozdarta nie tylko między Lucą a Tedem, ale również między profesor Tonks i Teddym. Nie potrafiła więc dostrzec istotnych szczegółów w całej tej sytuacji, dlatego gdy Crystal pokręciła przecząco głową, od razu stwierdziła: — Musimy jej powiedzieć. 

— Nie, Amelio, to Ted musi jej powiedzieć — sprzeciwiła się stanowczo Crystal, patrząc dość wyzywająco w oczy Puchonki. — W swoim czasie i tyle, ile będzie chciał. 

— Czy ty rozumiesz, że Teddy jest wilkołakiem i… — Amelia próbowała przekonać Lupin, ale ona była w tej kwestii nieugięta.

— Rozumiem to lepiej niż ktokolwiek inny, Amelio. 

— Ona musi wiedzieć — upierała się Amy, a Chris doskonale ją rozumiała. Zgadzała się co do tego, że profesor Tonks musiała się dowiedzieć o tym, że jej syn jest wilkołakiem, ale czymś naprawde strasznym byłoby, gdyby tę informację przekazał jej ktoś inny niż Ted. Zresztą biorąc pod uwagę ich sytuację rodzinną, byłoby to chyba gwoździem do trumny. Musiała do swoich racji przekonać również Amelię. 

— Dowie się w swoim czasie, ale to wszystko zależy od Teda. Uszanuj to i… — powiedziała, próbując być stanowczą i w pewnym sensie nieugiętą, jednak głos jej zadrżał, gdy zrozumiała, że Amelią kieruje troska oraz miłość i to właśnie na tym powinna się skupić, żeby ją przekonać — sama też z nim porozmawiaj. On bardzo obawia się reakcji bliskich. Być może w taki sposób przyspieszysz jego wyznanie… — stwierdziła i chociaż w oczach Amelii dostrzegła, że jej argument trafił w sedno, musiała dodać coś jeszcze: — Z resztą jeśli oczekujesz, że on powie o wilkołactwie, to również ty będziesz musiała powiedzieć o tym, co próbował zrobić Luca. 

Nie dowiedziała się już czy jej perswazja była trafiona, nie usłyszała ani słów zgody, ani też zaprzeczenia z ust Amelii. Nie chodziło o to, że Włoszka miała jakieś wątpliwości, wręcz przeciwnie, wyglądała na całkiem pewną swoich postanowień. Powodem było coś innego… Zamilkły w idealnym momencie, bo tuż zza rogu nagle wyłoniła się osoba, której ta rozmowa poniekąd dotyczyła i która z pewnością nie powinna teraz usłyszeć nawet jednego zdania. 

— Moje dwie ulubione uczennice — zawołała radośnie profesor Tonks, uśmiechając się szeroko, kiedy niezbyt spiesznym krokiem zmierzała w ich stronę, bawiąc się różdżką — nie żebym faworyzowała uczniów… 

— Cześć, ciociu — odezwała się pogodnie Amelia, spoglądając nerwowo na Crystal, która ograniczyła się tylko do szybkiego dzień dobry, pani profesor. Była to sytuacja nad wyraz niezręczna i musiały mieć naprawdę wyjątkowego pecha. Jedynym szczęściem był fakt, że matka Teda najwidoczniej nie usłyszała nic z ich rozmowy, bo wciąż uśmiechała się szeroko i obrzucała je zadziornym spojrzeniem.

— Może wy mi powiecie, gdzie jest Teddy? — zapytała, krzyżując ręce na piersi, a Chris poczuła dreszcz niepewności. Liczyła, że profesor Tonks tak szybko nie zacznie doszukiwać się czegoś podejrzanego w nieobecności Teda, którą i tak przecież ograniczyli do całkowitego minimum. — Ja wiem, że jest już pełnoletni, ale nie widziałam go cały weekend, no i nie było go na obiedzie — stwierdziła nauczycielka, a potem zerknęła na swoją chrześnicę i uczennicę, unosząc wysoko brew. — Więc… 

— Teddy, on… — zaczęła nieporadnie Amelia, szukając wzrokiem pomocy u Crystal, która złapała się pierwszej myśli, która choć niezbyt przemyślana, wpadła jej do głowy jako pierwsza.

— Podobno umawia się z jakąś dziewczyną… 

— Doprawdy? — zdziwiła się kobieta, a Crystal dosłyszała w jej głosie pewną naganę. Która jak miało się okazać, dotyczyła zachowania jej syna. — Na pewno nie chodzi o Victorie, bo ta wypłakuje przez niego oczy. — Amelia i Chris spojrzały po sobie, nie wiedząc co powiedzieć. Lupin zdawała sobie sprawę, że Ted odsunął od siebie Weasley. Miało tak być do czasu aż będzie wiedział czy jest wilkołakiem. Nie wiedziała, co teraz zamierzał, ale najwidoczniej jego decyzje odbiły się na Victorie i jego matka raczej gotowa była stanąć w obronie dziewczyny i przemówić synowi do słuchu. Jednak od nich profesor Tonks nie miała dowiedzieć się nic więcej i była tego świadoma. — No dobrze, jeśli go spotkacie, przypomnijcie mu, że ma matkę i mógłby mnie nie unikać — poprosiła żartobliwym tonem, a potem położyła dłoń na ramieniu Crystal. — A teraz chodź Crystal, ty nie możesz się spóźnić na lekcję, a mi po prostu nie wypada.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz