Byli prawdziwą sensacją, całe szczęście tylko dla portretów, które przeskakując z jednego obrazu do drugiego, śledziły ich milczącą podróż przez szkolne korytarze. Na przedzie szła Crystal ubrudzona nieswoją krwią, wspierając na ramieniu poturbowanego Iana, faceta zagubionego w świecie, którego nie znał, ale zbyt dumnego, by otwarcie rozglądać się po wnętrzu ogromnego zamku, budowli jakiej nigdy w życiu nie miał okazji widzieć. Za nimi podążała profesor Dunbar, która ze zmarszczonym czołem, próbowała zrozumieć, co właśnie się wydarzyło i zapewne analizowała wszystkie rozmowy z Crystal i o Crystal, które powinny dać jej do myślenia, że nie jest tym, za kogo się podaje. Ich pochód zamykał profesor Longbottom, który dość nieporadnie próbował wesprzeć Teda, a ten z kolei był równie wściekły co Chris i nie pozwalał sobie pomóc. Krzywiąc się z bólu i złości, kuśtykał, z trudem robiąc kolejny krok. Nikt się nie odezwał. Nikt się na to nie odważył, aż do chwili, gdy dotarli do Skrzydła Szpitalnego. Tam Crystal otworzyła drzwi i resztką sił wprowadziła Riversa do środka.
Poppy Pomfrey, szkolna uzdrowicielka z wieloletnim stażem z pewnością nie spodziewała się takiego widoku. Wyszła ze swoich komnat ubrana w szlafrok, zapewne niedawno wstała, bo nie wydawała się szczególnie zaspana. Obrzuciła spojrzeniem profesorów i uczniów, a także Iana, po czym na widok krwi westchnęła ciężko. Nie był to dla niej nowy widok, ale nie wiedziała, co stoi za tym, że trzech młodych ludzi pokrytych jest krwią. Kobieta chwyciła różdżkę w dłoń i podeszła do stojącej z przodu Chris, mierząc ją wzrokiem.
— Nie potrzebuję pomocy — mruknęła oschle, ściągając ze swoich ramion rękę Iana. — Proszę się nimi zająć.
— Nie wezmę niczego co… — zaczął Rivers spoglądając na szafkę z eliksirami, która stała nieopodal. Zrobił wściekłą minę, ale Crystal zmierzyła go chłodnym spojrzeniem i jednym zdaniem skutecznie uciszyła:
— Weźmiesz i nie będziesz robić problemów.
Lupin przeszła kilka kroków, oddychając ciężko. W złości zaciskała pięści, żeby nie wybuchnąć i nie zacząć wrzeszczeć na cały głos. Spojrzała na łóżka, wszystkie były puste, a kotary wokół nich rozsunięte. Trafili akurat na niecodzienny moment, gdy nikt z uczniów nie potrzebował pomocy pielęgniarki, a w Hogwarcie zdarzało się to niezwykle rzadko. Teraz dwa z łóżek zajęli Ted i Ian, którzy nie bez protestów pozwolili się posadzić. Pielęgniarka szybko oceniła ich stan i w pierwszej kolejności wzięła w obroty bardziej poturbowanego Tonksa. Chris próbowała nawet nie patrzeć w jego stronę. Wystarczyło, że słyszała bicie jego serca, a już to doprowadzało ją do szewskiej pasji.
— Crystal, — niemal podskoczyła na dźwięk głosu profesor Dunbar, która stała za nią wraz z profesorem Longbottomem — wybacz, ale w obliczu tego, co się stało przed chwilą, muszę spytać… — powiedziała dość niepewnie kobieta, a Chris zerknęła na nią nie wiedząc, jakie pytanie padnie z jej ust. Ale czy to miało jakieś znaczenie? — Nie nazywasz się Owen?
— Nazywam się Crystal Lupin — odpowiedziała prosto i rzeczowo, z uniesioną głową i bez żadnych wymówek. Powiedziała wprost, kim jest i jak się nazywa, to było tak niewiele, a jednak po tych wszystkich miesiącach ukrywania się pod nazwiskiem mamy i zatajania prawdy o ojcu, jej własne imię i nazwisko było czymś, co czyniło ją wolną, niezależną, prawdziwą…
— Rozumiem… — odparła Dunbar, chociaż tak naprawdę nie rozumiała nic. Spojrzała pospiesznie na nauczyciela zielarstwa, szukając u niego wsparcia, ale ten też nie wiedział, jak zareagować. — Nie wiem, co powiedzieć. To dziwne, twój tata uczył mnie i profesora Longbottoma…
— A potem zniknął — wtrąciła jej się w zdanie, nie chcąc kolejny raz słuchać o tym, jak to jej ojciec wszystkich zostawił — wiem o tym.
— Wiesz? — spytał Ted, a jego głos ociekał wręcz jadem. Odepchnął od siebie uzdrowicielkę, która próbowała nałożyć jakąś cuchnącą maść na jego poranioną twarz. Spojrzał na Crystal w sposób mówiący, jak bardzo go obrzydza i mruknął, tak jakby wypowiadał najgorszą klątwę: — Fantastycznie.
— Teddy… — upomniał go niezbyt przekonanym głosem profesor Longbottom, ale to tylko jeszcze bardziej rozsierdziło Tonksa.
— Nie no, to przecież cudowne, że kolejna osoba, którą miałem za kogoś bliskiego, wie więcej niż ja — warknął wściekle, podnosząc się z miejsca i nie spuszczając rozwścieczonego wzroku z Crystal, która również z trudem trzymała nerwy na wodzy. — I do tego kłamie w sposób niezwykle udany.
— Dość! — zawołał profesor Longbottom z niepasującą do niego stanowczością. — Macie tutaj odpocząć, a nie… — Po jego stanowczości nie było już śladu. Zakończył swoją wypowiedź dość kulawo, rozejrzał się dookoła, szukając ratunku i w końcu westchnął ciężko. — Crystal, najlepiej będzie jeśli poczekasz w gabinecie dyrektor McGonagall. Zaopiekujemy się twoim przyjacielem.
Chris chciała już odpowiedzieć, że sama dobrze wie, co jest dla niej najlepsze, ale w porę ugryzła się w język. Nie obchodziło ją to, co się teraz stanie z Ianem czy Tedem. Właściwie to w tym momencie nic jej nie obchodziło. Zacisnęła pięści i zgrzytnęła zębami, żeby zmusić się do skinięcia głową. Nie spojrzała na nikogo, przechodząc przez pomieszczenie, ale gdy mijała Teda, ten rzucił oschle w jej stronę:
— Dzięki za pomoc w znalezieniu ojca.
Zatrzasnęła za sobą drzwi z impetem, a ich trzask odbił się echem po pustych korytarzach zamku. Miała ochotę wrzeszczeć, wykrzyczeć całą swoją złość, która tylko się w niej wzmagała. Nie rozumiała, co wydarzyło się tej nocy, ale emocje, które nią targały, były tak silne, że prowadziły ją na skraj wytrzymania. Potrzebowała kogoś, kto jej to wszystko wyjaśni, w sposób zrozumiały rozwieje wszystkie wątpliwości, ale jedyna osoba, która mogła to zrobić, była tą, której Crystal nie chciała widzieć.
Może i dobrze, że Longbottom wysłał ją do dyrektorki. Tylko McGonagall mogła ukoić jej żal, chociaż i jej Chris miała sporo za złe. Stanęła przed posągiem chimery i wypowiedziała hasło, którego użyła ostatnio. Całe szczęście nie zostało zmienione od tamtego czasu. Stanęła na pierwszym stopniu, a schody zaczęły się przesuwać ku górze. Crystal wzięła głęboki wdech, potem drugi i w końcu trzeci. Próbowała się uspokoić, ale gdy tylko na moment jej się to udało, usłyszała coś, co natychmiast podniosło jej ciśnienie.
— Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć? — Głos Remusa był nerwowy, na granicy normalnej mowy i krzyku. Niemal współodczuwała złość, którą próbował poskromić. Sama chciała wykrzyczeć to pytanie. Kiedy wszyscy zamierzali jej powiedzieć? Kiedy… A kiedy ona zamierzała powiedzieć? Była coraz bliżej tego momentu, chwili przełomowej, w której chciała przyznać się do wszystkiego, ale teraz to nie miało znaczenia. Ludzie, którym chciała wyjawić prawdę, również ją okłamywali.
— Wybacz, że nie spieszyłam się z tą ważną informacją — rzuciła sarkastycznym tonem urażona profesor Tonks, która wyzbyła się tego żałosnego głosu, którym jeszcze chwilę wcześniej błagała jej ojca, by do niej wrócił — nikt nie poinformował mnie, że zamierzasz zniknąć. — Crystal zadrżała na myśl, że jej tata jest sam na sam w gabinecie dyrektorki właśnie z matką Teda. Mało było kobiet w tym zamku? Mało było miejsc, gdzie mógłby jej ojciec? Musiała to być profesor Tonks? I do tego teraz szydziła z jej taty… — Do głowy ci nie przyszło, że mogę być w ciąży, więc uwierz mi, że ja też zorientowałam się dość późno.
— Jak późno — spytał Remus przez zaciśnięte zęby, a Chris była już coraz bliżej drzwi. Z jednej strony chciała stamtąd uciec, nie wiedziała czy jest w stanie dłużej tego słuchać, z drugiej zaś być może podsłuchiwanie było jedyną metodą, dzięki której mogła się czegoś dowiedzieć.
— Tym razem nie za późno — odpowiedziała profesor Tonks, a jej głos przepełniał smutek i ból. Po tych słowach zapadło milczenie, podczas którego Crystal zdążyła zatrzymać się przed drzwiami. Całe szczęście były zamknięte i nikt jej nie widział. Chociaż być może Remus zdołał ją wyczuć. Chris zmarszczyła brwi. Co miało znaczyć tym razem? O czym oni teraz właściwie rozmawiali? Pytania mnożyły się w jej głowie i pewnie byłoby tak dalej, gdyby nie głos matki Teda, która tym razem odpowiedziała bardziej szczegółowo. — Przed ślubem Billa i Fleur, właściwie to w urodziny Harry’ego miałam pewność — przyznała kobieta, a potem dodała z goryczą: — ale ciebie już wtedy nie było.
— Musiałaś domyślać się wcześniej — warknął jej ojciec, nie wytrzymując kolejnego zarzutu w jego stronę, co matka Teda skomentowała prychnięciem.
— Może już zapomniałeś ale dużo się wtedy działo — rzuciła ze wściekłością, której też nie próbowała już ukrywać. — Z resztą ty też nie raczyłeś mi powiedzieć, że zaręczyny i zapewnienia o miłości nic jednak nie znaczą…
— Przerabialiśmy ten temat setki razy i nigdy nie potrafiliśmy go zakończyć — stwierdził Remus, nie podnosząc już głosu, a mówiąc z rezygnacją, jakby faktycznie miał powtarzać tę rozmowę w kółko. Crystal wciąż stała w tym samym miejscu, jakby nie mogła się ruszyć.
— Dotyczyło to tylko nas — zauważyła kobieta, a mówiła tonem, który nie pozwalał na poddawanie jej słów w wątpliwość. — Wydaje ci się, że odciąłeś się ode mnie już dawno temu, ale to niemożliwe. — Chwila ciszy była w tej chwili czymś nie do zniesienia. Crystal zaczęła drżeć, nie mogąc wytrzymać dłużej w bezruchu. To były wręcz katusze, ale kolejne słowa ich nie przerwały. Co więcej, głos profesor Tonks budził w niej niemal furię. — Powinnam tego wymagać, ale wiem, że nie weźmiesz tego na poważnie. Nigdy nie brałeś mnie na poważnie. — Kolejny zarzut ociekający żalem, zakończony nagłą łagodną nutą. — Ale tu nie chodzi o mnie. Więc proszę, porozmawiaj z Tedem. — Ta prośba, to że jej tata miał nagle zająć się Tonksem, że miał mieć inne dziecko, któremu poświęcałby uwagę, zabolało Crystal do żywego. Nie miała zamiaru dłużej słuchać, biernie czekać i zgadywać w jaką stronę pójdzie ta rozmowa. I gdy wyciągnęła dłoń do klamki, by otworzyć ze skrzypieniem drzwi, matka Teda wypowiedziała jeszcze jedno, błagalne zdanie: — Nie odtrącaj go tak jak mnie… — Crystal stanęła w progu, skupiając na sobie wzrok Remusa i Tonks. Gdy ich zobaczyła, poczuła się jeszcze gorzej, niż gdy ich podsłuchiwała. Tak mogła się łudzić, że to nieprawda, zwykła iluzja, ale w tej chwili widziała ich. Stali, oddaleni od siebie na bezpieczną odległość, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie Chris zawsze siadywała przed biurkiem podczas spotkań z McGonagall. Ojciec był blady, zmęczony, wydawał się starszy i bardziej zmarnowany niż kiedykolwiek. Matka Teda również wyglądała beznadziejnie, na jej twarzy wciąż było widać ślady łez, czarne oczy były zaszklone, jakby zaraz znów miała się rozpłakać, a jej włosy, zazwyczaj przecież różowe, teraz przybrały mysiej barwy i opadły smętnie na czoło. Żadne z nich nie powiedziało nic więcej, a obecność Crystal chyba skutecznie zakończyła tę rozmowę. Profesor Tonks wydawała się być jeszcze bardziej zagubiona niż chwile temu, posłała ojcu Chris kolejne błagalne spojrzenie i ruszyła w stronę wyjścia. Kiedy spróbowała wyminąć Crystal, zatrzymała się, spoglądając jej głęboko w oczy, tak jakby chciała tym jednym spojrzeniem wyciągnąć z niej wszystkie tajemnice, które skrywała… Ale nie było przecież już nic do ukrycia. — Wiedziałam, że znam te oczy…
Crystal wytrzymała to spojrzenie, nie odwróciła wzroku, nie miała zamiaru okazać słabości. Zacisnęła zęby czekając, aż kobieta zniknie za drzwiami. Gdy odgłosy jej stóp ucichły, Chris mogła w końcu wykonać jakiś gest. Wypełniało ją jednak tyle emocji, że jedynym na co się zdobyła, było krótkie, chłodne pytanie, które wypowiedziała w eter:
— Gdzie mama?
— Kazała mi sprowadzić ciebie w bezpieczne miejsce — odparł Remus, wzdychając ciężko. Jego ton znacząco złagodniał, nie wydawał się być tym samym ogarniętym wściekłością mężczyzną, który chwilę wcześniej kłócił się z jedną z jej nauczycielek.
— Zostawiłeś ją — stwierdziła, wciąż nie patrząc na ojca, bo jego odpowiedź wcale jej nie zadowoliła. Naprawdę wolałaby teraz być z McGonagall, a nie z nim, bo jego obecność tylko potęgowała żal, który czuła. — Czemu mnie to dziwi, najwidoczniej uwielbiasz to robić ludziom.
— Crystal — westchnął jej ojciec, robiąc dwa kroki w jej stronę, ale nawet teraz nie spojrzała na niego.
— Młoda dobrze mówi — przemówił głos jednego z portretów, a Crystal spojrzała na posępną twarz mężczyzny, który uśmiechał się z dziwną satysfakcją. Jej ojciec również patrzył w tamtym kierunku.
— Rozmawiam z córką, Severusie.
— Do niedawna myślałam, że jedyną, ale okazuje się mam brata… — prychnęła z żalem, zaciskając pięści. — Być może mam jeszcze więcej rodzeństwa.
— Chris…
— Może moja rodzina jest znacznie większa niż myślałam przez całe życie — kontynuowała wściekle, nie potrafiąc mówić spokojnie. Jej ojciec nigdy nie wspominał o dawnym życiu, aż do poprzednich wakacji. Wtedy wydawało jej się, że był z nią całkowicie szczery, ale słowem nie wspomniał o jej rodzeństwie. Nieistotne było to, że mógł nie wiedzieć o istnieniu Teda. Jej tata zawsze był osobą, która wiedziała wszystko, więc o tym też musiał…
— Chris, spójrz na mnie — poprosił ojciec, podchodząc jeszcze bliżej.
— Dlaczego, tato? — szepnęła, a głos jej się łamał. Uniosła wzrok i napotkała smętne spojrzenie ojca. Walczyła ze sobą, żeby nie rzucić się w jego ramiona, żeby znów stać się małą dziewczynką, którą tatuś mógł ochronić przed całym złem tego świata. Ale w tej chwili to właśnie on skomplikował jej świat, czyniąc z niego jedno wielkie bagno, z którego nie potrafiła się wydostać. — Całe życie uważałam cię za kogoś niezwykłego, a kiedy poznałam prawdę o tobie, dowiedziałam się, że porzuciłeś przyjaciół, którzy cię potrzebowali i kochali. Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo to na nich wpłynęło? — zapytała z żalem, a łzy spłynęły po jej policzkach. — Do teraz mają łzy w oczach, gdy się o tobie wspomina. I jeszcze Tonksowie… — wychrypiała, zaciskając pięści ze złością. Wybaczyłaby ojcu wszystko, to że porzucił przyjaciół, że przez lata milczał. Nie popierała tego, uważała, że sama by tak nie postąpiła, ale sprawy Tonksów nie mogła przeboleć. To było ponad jej siły. — Mówiłeś, że twoja była narzeczona zginęła…
— Zniknęła… — poprawił ją, mówiąc spokojnie, ale jego oczy przepełnione były emocjami, które z trudem próbował wyciszyć — z mojego życia, a ja z jej.
— Mylisz się — szepnęła ze złością, nie pojmując, jakim cudem jej mądry tata tego nie rozumieć. — Cały czas w nim byłeś, chociaż bardziej czuła twoją nieobecność. To zdefiniowało jej życie, a także… — zająknęła się, zaciskając zęby, jakby jej te słowa nie mogły jej przejść przez gardło — a zwłaszcza życie Teda. — Podniosła wzrok na ojca, patrząc mu prosto w oczy i zapytała z wyrzutem: — Co ty sobie myślałeś, wysyłając mnie tutaj?
— Chciałem, żebyś lepiej zrozumiała kim jesteś — odpowiedział spokojnie, ale widać było wstyd, który wzbudziły w nim słowa córki.
— Więc kim jestem? — zapytała, unosząc głos i pozwalając by jej gniew wziął nad nią górę. — Kim jestem, skoro mój ojciec jest kłamcą, tchórzem i zdrajcą? Kim jestem, skoro całe życie cieszyłam się troską mojego taty, kiedy mój… — znów przerwała, czując wielką gulę w gardle na samą myśl, że miała powiedzieć coś o Tedzie — kiedy mój brat musiał się zmierzyć z tym, że został odrzucony przez tego samego człowieka? — Pozwoliła łzom płynąć ciurkiem po jej policzkach, nawet nie próbując ich powstrzymać. Przez cały czas myślała, że jest kimś dobrym, kimś kto pomaga innym, w pewnym sensie ich ratuje i postępuje właściwie. Przez ostatnie miesiące przyjaźniła się z chłopakiem, który stracił ojca, nim zdążył go poznać. Zapewniała, że nie wszystkie wilkołaki porzucają swoich bliskich, że ona zna samych dobrych likantropów, cudem nie podawała za przykład swoich rodziców, swojego ojca. Tymczasem właśnie Remus był tym, który porzucił wszystkich i nie interesował się nimi przez ostatnie siedemnaście lat. — Kim jesteśmy, tato? Bo to wszystko brzmi potwornie… — szepnęła, czując, że zaraz rozpadnie się na setki kawałków, których nie da się już pozbierać. — A ja nie chcę być potworem.
— Pozwól, że spróbuję to wyjaśnić — poprosił Remus, a dla Crystal zabrzmiało to żałośnie. Miał już niejedną okazję, żeby wszystko wytłumaczyć, nie tylko jej, a z żadnej nie skorzystał. Crystal spojrzała na niego spod przymrużonych powiek i wierzchem dłoni otarła łzy.
— Ostatnia szansa, tym razem powiedz wszystko…
— Ja i Tonks poznaliśmy się na początku drugiej wojny, w dziewięćdziesiątym czwartym — zaczął opowiadać Remus, mówił powoli, zastanawiając się nad każdym zdaniem, które wypowiadał. — Należeliśmy do Zakonu Feniksa, spędzaliśmy razem dużo czasu i…
— Zakochaliście się w sobie — wcięła mu się w środek zdania, śledząc wzrokiem każdy jego ruch.
— Z początku zaprzyjaźniliśmy — stwierdził jej ojciec, chociaż wcale nie zaprzeczył. Crystal przypomniała sobie to uczucie, które towarzyszyło jej latem. Wtedy też słuchała o dawnej miłości jej ojca i pamiętała, że czuła irracjonalną złość na kobietę, która była przed jej mamą. Wtedy wydawało jej się to głupie, tym bardziej, gdy uznała, że była ojca zginęła podczas bitwy. Teraz pozwalała sobie na tę złość, bo okazało się, że ta kobieta wciąż żyje i jest bardzo blisko nich. — Nie było to trudne, bo każdy ją lubił, a przy okazji przez pewien czas wspólnie mieszkaliśmy u mojego przyjaciela Syriusza — wyjaśnił, a Chris zacisnęła usta. Syriusz Black… kolejna osoba, z którą miała styczność, a którą jej ojciec porzucił. — Mieliśmy mnóstwo okazji, żeby się do siebie zbliżyć. Zachwyciła mnie, a ja jej nie odrzucałem. Coś nas do siebie przyciągało.
— Tragicznie się to oglądało… — Snape skwitował wypowiedź Remusa z ram swojego obrazu.
— Severusie — zganił go portret Dumbledore’a. — Ja im gorąco kibicowałem.
— Nie widziałem przyszłości dla tego związku — kontynuował jej ojciec, ignorując komentarze dawnych dyrektorów — ale skłamałbym mówiąc, że szczególnie przeciwdziałałem rozwojowi naszej relacji.
— Powiedz to — nakazała Crystal przez zaciśnięte zęby, czując ciarki na plecach na myśl o tym, co zaraz usłyszy.
— Zakochałem się w Tonks — przyznał Remus, spełniając żądania swojej córki. Crystal zacisnęła powieki, nie chcąc dłużej patrzeć na ojca, ale słuchała dalej. — W międzyczasie dostałem misję od dyrektora Dumbledore’a, żeby dowiedzieć się, co planuje Greyback. Tak trafiłem do Wilczego Lasu i tam poznałem Andrew Moona oraz twoją mamę — stwierdził, pozwalając sobie na łagodniejszy ton, który wcale nie uspokoił Chris. — Nie wiem, jak to się stało, że otoczyli mnie opieką. Byłem kiepskim towarzyszem. Kiedy zobaczyłem grupę wilkołaków śpiącą w szałasach, przeraziłem się, ale też czułem się poniekąd lepszy — przyznał się Remus, chociaż wcale nie musiał tego robić. Nie od dziś wiadomym było, że Lupin nie pasował do Wilczego Lasu, tak jak pozostali jego mieszkańcy. — Miałem cztery ściany, do których mogłem wrócić, ciepłe łóżko i obiad, który godzinę wcześniej jeszcze nie hasał po łące. Dopiero później zrozumiałem, że oni mieli coś więcej — stwierdził, a ton jego głosu, rytmiczne bicie serca i spokojny oddech, pozwalał jej myśleć, że mówił prawdę. Ale czy mogła w to wierzyć? — Sporo czasu zajęło im, żeby mi pomóc zrozumieć, kim jestem i pozwolić to zaakceptować.
— Byłeś jednocześnie z mamą i z nią… — zarzuciła mu z odrazą w głosie, uzmysławiając sobie, że jeszcze nie powiedział jej o zaręczynach i porzuceniu matki Teda, a to oznaczało, że kiedy już poznał mamę, ciągle był z Tonks.
— Nie — odpowiedział natychmiast, nie chcąc by córka miała go za kogoś takiego — moja relacja z Tonks od zawsze była trudna i bardzo skomplikowana. Schodziliśmy się, przez chwilę ciesząc się wspólnym szczęściem, żeby potem rozstać się w mniej lub bardziej widowiskowy sposób — wyjaśnił, chociaż to wcale nie interesowało Crystal. To że jej tata i Tonks kłócili się, nie zmieniało tego, że będąc z nią, w jego życiu nie było miejsca dla jej mamy. — To było błędne koło, którego nie potrafiliśmy zatrzymać. Twoja mama wiedziała od początku, że w Londynie jest kobieta, którą kocham. Niezbyt się tym przejmowała — powiedział najwidoczniej rozbawiony tym wspomnieniem, ale dla Crystal nie było to żadne pocieszenie. — I muszę przyznać, że nasz pierwszy związek był czymś na kształt odskoczni po rozstaniu z Tonks.
— Mało skutecznej najwidoczniej, skoro wróciłeś — mruknęła, krzyżując ręce na piersi i spoglądając na ojca wyzywająco. Chciała poznać prawdę, chociaż jednocześnie zupełnie nie miała ochoty słuchać jego wyjaśnień.
— Nie jestem pewien czy chciałem wtedy wracać — westchnął Remus, marszcząc brwi, a na ten widok Chris odwróciła wzrok. Kiedyś ten gest wydawał jej się być czymś przyjemnym, związanym z osobą, którą kochała, a teraz był jedynie irytującym tikiem, który po jej ojcu odziedziczył Ted. — Byłem z twoją mamą szczęśliwy. Zostałem w pewnym sensie zmuszony do ucieczki. Greyback znudził się życiem w spokojnej wiosce wilkołaków i chciał zmusić wszystkich, żeby poszli z nim na wojnę — wyjaśnił jej, chociaż ona w pewnym sensie doskonale znała tę historię. — W tym czasie ja z pomocą Moona rozpracowałem recepturę pewnej mikstury, na której Greyback chciał położyć swoje łapy. Gdyby się tak stało, losy wojny mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej, a już z pewnością przyniosłyby znacznie więcej ofiar — objaśnił Remus, spoglądając przez okno na wschodzące słońce nad błoniami. Jego mina nie mówiła nic, jakby zdystansował się do tamtych wydarzeń na tyle, na ile było to możliwe. — Andrew Moon kazał mi wywieźć miksturę z lasu i ostrzec moich sprzymierzeńców. Uratował mnie i twoją mamę, poświęcając swoje życie, a Maggie obiecała mi, że jeżeli jest nam to pisane, odnajdziemy się.
Ostatnie zdanie brzmiało tak, jakby zostało żywcem wyjęte z romantycznej opowieści, ale to mijało się z prawdą i chyba to najbardziej bolało Chris. Była córeczką tatusia, kochała rodziców najbardziej na świecie. Chciała żyć w przekonaniu, że ich miłość była największa, najpiękniejsza i również najprostsza na świecie. Taka właśnie bajkowa, magiczna. Ale tak nie było…
— A ty odnalazłeś drogę do Tonks — wycedziła przez zaciśnięte zęby. — To wtedy jej się oświadczyłeś?
— Byliśmy jak magnesy o przeciwnych biegunach — odparł na ten zarzut Remus, chociaż dla Chris lepiej by było, gdyby wszystkiemu zaprzeczył, powiedział, że wszyscy kłamią, a on tak naprawdę nie zna Tonksów. Tak byłoby zdecydowanie łatwiej, ale prawda nie była łatwa, a okrutna. — Wiem, że mi nie uwierzysz, ale to nie było tak, że od razu padliśmy sobie w ramiona — spróbował się wytłumaczyć jej ojciec, ale miał rację, Crystal nie wierzyła. W jej głowie pojawiały się setki obrazów, których nie chciała widzieć, a w nich wszystkich jej ojciec i matka Teda tworzyli parę i nie było perspektywy na pojawienie się jej mamy. — Nasze zachowanie było irracjonalne, nie potrafiliśmy inaczej reagować na siebie. Ale masz rację, w pewnym momencie wróciliśmy do siebie, był to chyba nasz najszczęśliwszy okres, a ja po ludzku chciałem sprawić, żeby było jeszcze lepiej. Oświadczyłem się — przyznał Remus. Crystal zadrżała, jakby jej ciało zareagowało na te potworne wieści, mimo że ona milczała, przyłapując się na tym, że momentami wstrzymuje oddech, który mógłby tylko pogorszyć sytuację. — Ten okres nie trwał zbyt długo, zachłysnęliśmy się sobą, ale przyszło oprzytomnienie. Miałem pewność, że prędzej czy później znów się rozstaniemy. Być może po wojnie, jeśli dane byłoby nam ją przetrwać, a być może wcześniej. Musiałem to zakończyć… — Głos jej ojca wybrzmiał dziwną nutą, którą w pierwszej chwili wzięła za smutek. Natychmiast zinterpretowała to, jako żal za to co zrobił niegdyś, jakby ta decyzja była zła, ale gdzieś pod całym jej gniewem odezwał się cichy głos, który próbował się przebić z myślą, że przecież Remus Lupin to dobry człowiek i nawet jeśli postąpił niewłaściwie, to mogły go dręczyć wyrzuty sumienia. — Nie wystarczyło rozstanie, nie ważne jak spektakularne i tak zakończyłoby się tak samo. Musieliśmy stracić kontakt, możliwość spotkań i pretekstu do rozpamiętywania uczucia, które nas łączyło. A ja będąc szczerym, nie widziałem już przyszłości dla siebie w Londynie — stwierdził, a potem powiedział w końcu coś, co trochę, choć jedynie w minimalnym stopniu, złagodziło jej złość: — Postanowiłem zniknąć i wrócić do miejsca… do osoby, która mnie rozumiała. Do twojej mamy.
— Nie pożegnałeś się — szepnęła, nie pozwalając by wyznanie ojca wybiło ją z tego, co czuła. Zeszłego lata poznała wersję jej ojca, która była jednostronna i najwidoczniej ograniczona, potem przybyła do Hogwartu i dowiedziała się więcej od McGonagall, chociaż i ta nie powiedziała jej wszystkiego. Teraz był czas na wypełnienie wszystkich luk, które uniemożliwiały jej zrozumienie tego wszystkiego. Przez ten rok próbowała twierdzić, że jej tata wybrał miłość do jej mamy i dlatego odszedł, ale to była jedynie wyidealizowana wersja. — Z nikim.
— Powstrzymywaliby mnie — próbował się wybronić. — A Tonks… — przerwał, wzdychając ciężko, jakby mówienie o tym coraz bardziej go przygnębiało — jest wyjątkowo uparta. Zatrzymaliby mnie siłą, sądząc, że walczą o moje dobro — wyrzucił z siebie i spojrzał bezradnie na córkę. Jego spojrzenie przepełnione było żalem, ale takim, który odczuwał względem samego siebie. — Chris, kocham twoją mamę.
Kochał ją. Kochał… Przecież to wiedziała, mogła być pewna. Pamiętała te wszystkie wieczory, gdy jej rodzice siadywali na werandzie, gdy kłócili się ze sobą po to tylko, żeby zaraz się pogodzić, gdy tata parzył im codziennie rano napary z ziół i w wolnych chwilach czytywał na głos najwspanialsze powieści. Dobrze znała te ukradkowe spojrzenia, łagodne uśmiechy i drobne gesty, które mimo tylu lat razem wciąż pokazywały, że im na sobie zależy. A jednak była druga kobieta, której również mówił, że ją kocha, również planował z nią życie i mógł stworzyć rodzinę. Jakim cudem to wszystko mogło być prawdą, skoro się wykluczało.
— Przyznaj, ale szczerze — poprosiła stłumionym głosem, nie potrafiąc poprzestać na tym, co już usłyszała — wiedziałeś o tym, że Tonks jest w ciąży, gdy odchodziłeś?
— Nie miałem pojęcia — odparł całkowicie szczerze, rozkładając ręce. — Gdybym wiedział…
— Nie odszedłbyś? — dokończyła za niego, spoglądając ze łzami w oczach. Wiedziała, że by nie odszedł, a gdyby tak się stało… — Nie wróciłbyś do lasu, a wtedy nie ożeniłbyś się z mamą i nie byłoby mnie.
— Nie to miałem na myśli — zapewnił, podchodząc do niej i kładąc dłonie na ramionach. Kiedyś odebrałaby ten gest jako wsparcie, ale teraz ciążyło jej to niezwykle, tak samo jak świadomość tego wszystkiego. — Nigdy w życiu bym cię nie porzucił.
— Teda również… — szepnęła, otulając się ramionami, jakby mogło ją to uratować przed kompletnym rozsypaniem się. Ojciec nigdy by jej nie zostawił, zrobiłby dla niej wszystko, ale gdyby historia się odwróciła, gdyby to Ted dorastał z ojcem, to dla niego poświęciłby własne życie. A czy teraz, kiedy okazało się, że Chris i Teddy są rodzeństwem, kogo by wybrał? Czy może nie wybrałby nikogo? Po co było to wszystko… Po co ojciec wysłał ją tutaj, skoro wiedział, że wielu ludzi z jego przeszłości wciąż żyło? Nie był przecież głupi. Wręcz przeciwnie, był piekielnie inteligentny. Nie mógł ominąć tego w swoim planie. Posłał ją w sam środek labiryntu, z którego nie było dobrego wyjścia. — Musiałeś wiedzieć, że spotkam tu twoich dawnych przyjaciół.
— Domyślałem się, że spotkasz kogoś, kto ci pomoże — przyznał, a jego dłonie nadal spoczywały na jej ramionach, jakby te słowa miały ją pocieszyć. Marna to była pociecha, chociaż dziesięć miesięcy temu bardzo się z niej cieszyła. — Minerwa mnie nie zawiodła.
— Za to ty zawiodłeś ją… — szepnęła, odsuwając się od ojca i podchodząc do biurka dyrektorki. Czy jej tata nie widział, że postawił wszystkich w sytuacji beznadziejnej? Jak mieli się zachować? Udawać, że to wszystko nie miało miejsca i próbować żyć normalnie, to było niemożliwe… Spojrzała na równo ułożone papiery, kałamarz i kilka ramek ze zdjęciami. Ten widok od razu jej przypomniał o prezencie, który dostała od McGonagall na gwiazdkę. — Miała zdjęcie Huncwotów na biurku — szepnęła, a w jej głosie wybrzmiał zarzut, którego po sobie się nawet nie spodziewała. Coś w niej pękło i cała wściekłość, którą odczuwała względem wszystkich innych przelała się na ojca. — Dała mi je na święta. A Tonks? — spytała wyzywająco, jakby stawała w obronie nauczycielki obrony. — Kochała cię tak bardzo, że każdego dnia cierpiała. Teddy bał się, że jest do ciebie zbyt podobny — mówiła ze złością, wymieniając kolejne osoby, które skrzywdził jej ojciec, ale urwała, zaciskając zęby. Nie chciała mówić o żadnym z Tonksów, nie chciała ich widzieć ani nawet o nich myśleć, ale musiała. Zbyt długo współczuła im tego, co ich spotkało, żeby mogła teraz milczeć. Przypomniała sobie twarz Teda, nie tę codzienną, ale prawdziwą. — I jest… Wygląda tak jak ty na szkolnych zdjęciach, marszczy brwi w dokładnie ten sam sposób co ty, mówi na mnie Chris, a do tej pory ty byłeś jedyną osobą, która tak mnie nazywała, a ponadto odziedziczył po tobie wilczy gen — wymieniała, wściekając się coraz bardziej, gdy uzmysławiała sobie, ile Tonks odziedziczył po ich ojcu. — Wiesz, czym mogło się to skończyć, gdyby mnie tu nie było? — wykrzyknęła, nie wiedząc już sama na co i na kogo jest najbardziej wściekła. Wszystko to, czym martwiła się przez ostatnie miesiące, i to co teraz okazało się problemem tej nocy mieszało się w jej głowie, przyprawiając o prawdziwy, fizyczny ból. — Może wydaje ci się, że twoje życie tutaj było trudne, bo jesteś wilkołakiem, ale nie jesteś w stanie pojąć, co oznacza bycie wilkołakiem teraz.
— Niestety mam powody, by to sobie wyobrazić — szepnął w jakiś tajemniczy sposób, jakby chciał powiedzieć, że wkrótce przekaże jej coś strasznego, ale Crystal nie zwracała na to w tej chwili uwagi. Bardziej przeżywała fakt, że jej przyjaciel okazał się być również jej bratem, a teraz chyba nawet rywalem.
— Wiesz, że obiecałam mu pomóc odnaleźć jego zaginionego ojca? — spytała głucho, przypominając sobie moment, w którym dała Tedowi słowo. Ale wtedy nawet przez głowę jej nie przeszło, że mogło chodzić również o jej ojca. — Powtarzałam mu tysiące razy, że ma prawo go poznać i przekonać się, jakim jest człowiekiem — powiedziała i zamilkła na chwilę, przywołując na twarz grymas, który świadczył o jej niezadowoleniu. Robiła teraz coś wbrew sobie, wbrew temu co właśnie czuła, ale przecież dała słowo. Nie zmieniła zdania w kwestii tego, że Ted miał prawo przekonać się, jakim człowiekiem jest jego ojciec, ponadto ona sama chciała znów spojrzeć na swojego tatę w taki sposób jaki kiedyś. Spojrzała na ojca wyzywająco i zaciskając pięści powiedziała głosem niespodziewanie pewnym i nie znoszącym żadnego sprzeciwu: — Porozmawiasz z nim i wykorzystasz szansę, żeby udowodnić jemu i mnie, że jesteś taki, jakim miałam cię przez całe życie, tato.
Nie zdążył zareagować na jej żądania, bo gdy tylko Crystal zamknęła usta, rzucając ojcu kolejne wyzywające spojrzenie, w drzwiach swojego gabinetu stanęła dyrektor McGonagall. Przyglądała się całej scenie z wyraźnym zmęczeniem, którego nie sposób było przeoczyć.
— Nie chcę przerywać wam tej rozmowy, ale wątpię by wszystko dało się powiedzieć podczas jednego wieczoru, a właściwie poranka — powiedziała, kiepsko maskując znużenie. Zmierzyła wzrokiem każdego Lupina z osobna. — Twoja kwatera Remusie jest gotowa, myślę że Crystal również powinna się udać do swojego łóżka — stwierdziła McGonagall, jednak uniosła wysoko brwi, zerkając na Chris — chociaż doszły mnie słuchy, że od pewnego czasu nie nocujesz już w Wieży Gryffindoru.
— To prawda, pani dyrektor — przyznała, wzdychając ciężko — ale nie mam sił tego teraz tłumaczyć.
— Tak czy inaczej, powinnaś odpocząć — oznajmiła McGonagall i chociaż próbowała być obojętna, to kąciki jej ust zadrżały nieznacznie. — Zwolniłam cię z dzisiejszych zajęć, ufam, że nie narobisz sobie zbyt wielu zaległości. Podejście do SUMów nie zwalnia cię z tegorocznych egzaminów — stwierdziła dyrektorskim tonem, a potem dodała już nieco łagodniej: — Zapraszam was na wspólną kolację. — Zwróciła się bezpośrednio do Crystal i tak, jak przed chwilą jej tata, położyła dziewczynie ręce na ramionach, z tym że ten gest faktycznie dodał jej otuchy, a nie przysporzył ciężaru. — Idź spać, drogie dziecko. Czekają nas trudne rozmowy, ale pamiętaj, że dotrzymuję słowa.
***
Na szóste piętro dotarła, gdy słońce zdążyło już wzejść na niebo, a pierwsze osoby zaczęły pojawiać się na korytarzach. Można powiedzieć, że w ostatniej chwili przemknęła niezauważona, a i sama nie zauważyła, kiedy znalazła się pod wejściem do Pokoju Życzeń. Weszła po cichu do swojego dormitorium, gdzie od progu uderzył ją zapach kadzideł i farb. Wszystko było na swoim miejscu, tak jak zostawiła to po ostatnim egzaminie, nim popędziła do Wrzeszczącej Chaty. Próbowała być najciszej, jak tylko potrafiła. Szczerze wątpiła, że uda jej się zasnąć, a o odpoczynku nie było nawet mowy. Marzyła jednak o tym, żeby zakopać się w pierzynie, która miała chociaż na chwilę stać się nieprzenikalną barierą chroniącą ją przed wszystkim, co się działo. Jednak nim odsunęła na bok kotarę dzielącą pracownie Lizzy z ich sypialnią, już wiedziała, że jej współlokatorka wcale nie spała w swoim łóżku.
— Jeszcze nie śpisz? — wychrypiała cicho, nie potrafiąc spojrzeć na Liz wprost, więc zerknęła na nią jedynie kątem oka. Gryfonka siedziała nie na swoim łóżku, lecz tym należącym do Crystal. Jej długie, ciemne włosy tym razem nie były finezyjnie upięte, a spływały po jej ramionach, sięgając prawie do pasa. Krzykliwy, pomarańczowy szlafrok, o wiele za duży, służył jej bardziej za koc niż okrycie ciała. Spoglądała na Chris tym samym spojrzeniem, które Lupin dostrzegła chwilę wcześniej, gdy próbowała wtaszczyć Iana do zamku. Teraz również nie potrafiła nic wyczytać z tych wielkich, błękitnych oczu.
— Czekałam na ciebie — odparła Liz, przesuwając się na skraj łóżka i robiąc miejsce dla Crystal. — Co się stało? — Chris nie odpowiedziała na to pytanie, bo jedyną odpowiedzią, jaka cisnęła jej się na usta, było zwykłe nie wiem. Podeszła do Liz i usiadła obok niej, spuszczając smętnie głowę. Tomson-Jones jednak nie zadowoliła się ciszą, bo od razu zaczęła mówić dalej: — Chciałam się dowiedzieć, co robicie i jak wyglądała pełnia. Poszłam was szukać, ale natknęłam się na Tony’ego i… — Tu urwała, a Crystal rozumiała, co miało miejsce. Tony zaniepokojony faktem, że ani Chris, ani też Teddy nie dali znaku życia, chciał się dostać do Wrzeszczącej Chaty, ale po drodze wpadł nie tylko na swoją siostrę, ale też tragiczną scenę z Remusem Lupinem w roli głównej. — Nic z tego nie rozumiem, Crystal. Co tu robi ojciec Teda?
Lupin uniosła twarz i spojrzała zdziwiona na Lizzy. Ona wiedziała… Wszyscy wiedzieli… Biorąc pod uwagę to, że postać ojca Tonksa była wręcz wymazana z ich codzienności, nikt o nim podobno nie mówił i skazano go na zapomnienie, to wszyscy wiedzieli naprawdę sporo. Nazwisko Lupin nie było dla nich anonimowe i teraz Chris wiedziała, że gdyby przedstawiła się swoim prawdziwym imieniem, to od razu prawda wyszłaby na jaw, bo każdy tutaj słyszał o Remusie Lupinie. Zamrugała kilkakrotnie, biorąc głęboki wdech. Już nic nie powinno jej szokować. A ona teraz musiała się mierzyć ze wszystkim, co mogło zdziwić nie tylko ją. Zerknęła na Lizzy i z ciężkim sercem wyznała:
— To także mój ojciec.
— Więc to jest twoja tajemnica — wyszeptała Liz, robiąc wielkie oczy, ale jej głos wcale nie wyrażał takiego zdziwienia, jak mogłoby się spodziewać. Chris zgarbiła się nieco i westchnęła, domyślając się, że jej współlokatorka musi się oswoić z tą informacją.
— Myślałam, że będzie bardziej zaskoczona…
— Nazywają mnie Szajbuską Jones — zauważyła bezceremonialnie Liz, chociaż wielokrotnie Crystal widziała, ile smutku przysparza jej to przezwisko — wszystko co szalone jest dla mnie normalne i niezbyt szokujące.
— Jesteś naprawdę… — westchnęła Chris, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu, ale nagle przerwała w połowie zdania. Chciała powiedzieć, że Liz jest naprawdę niesamowita, jednak w tej chwili przypomniała sobie, jak wyglądała cała ich znajomość i wszystko to, co Chris robiła i zataiła przez ten czas. Tyle miesięcy zajęło jej przekonanie się do Lizzy, która naprawdę potrafiła być przecudowną osobą, pomijając pewne jej odchyły od normy. Powinna była od początku spojrzeć na nią przychylnie, powinna okazać jej więcej serca i przede wszystkim nie okłamywać jej. — Przepraszam, Lizzy.
— Za co? — zdziwiła się dziewczyna, przekrzywiając głowę i robiąc głupią minę.
— Okłamałam cię — przyznała ze skruchą Crystal. — Okłamywałam wszystkich od dnia, w którym się pojawiłam.
— Podałaś fałszywe nazwisko i nie powiedziałaś o sobie wszystkiego — zgodziła się Lizzy, chociaż w jej głosie nie można było usłyszeć nagany czy złości. Co więcej uśmiechnęła się promiennie, ukazując szereg równych, białych zębów. — Ale wszystko inne wydaje się być prawdą.
— Próbujesz mnie pocieszyć? — spytała smętnie Crystal, chociaż kąciki jej ust uniosły się nieznacznie, a Liz przybrała minę niezwykle poważną, mówiąc:
— Dzielę się swoim zdaniem — wzruszyła ramionami, a potem dodała z zaskakującą świadomością i dystansem — chociaż niektórzy uważają, że go nie mam.
— Masz wiele do zaoferowania, Liz — zapewniła ją Crystal, chwytając przyjaciółkę za rękę. Mówiła całkowicie szczerze, bo sama przekonała się o tym, gdy dopuściła Lizzy bliżej siebie. Dopiero wtedy przekonała się, że Tomson-Jones jest idealnym materiałem na przyjaciółkę. A to Crystal raczej okazała się osobą, która nie zasłużyła na zaufanie. — Wybaczysz mi? — spytała z nadzieją, a Liz uśmiechnęła się szeroko i pokiwała głową. W tej chwili jednocześnie padły sobie w ramiona. Tego Crystal potrzebowała, zapewnienia, że wszystko ma szansę wrócić do normy. Jeszcze wczoraj miała troje wspaniałych przyjaciół, teraz być może pozostała jej tylko Lizzy. Odsunęła się od dziewczyny, spoglądając na nią oczami, które były pełne smutku. Nie tylko Liz była świadkiem tego piekła, które rozegrało się parę godzin wcześniej. — A czy Tony mi wybaczy?
— Podobno bardzo się od siebie różnimy — odparła dość tajemniczo Liz, nie chcąc chyba powiedzieć wprost, że szczerze wątpi w taki rozwój wypadków.
— Ładnie ujęte… — przyznała, łamiącym się głosem. Przymknęła oczy, przypominając sobie tę krótką chwilę, gdy była najszczęśliwszą dziewczyną w Hogwarcie, a Tony sam przyznał, że nie wyobraża sobie, żeby Chris mogła zniknąć z jego życia… Jednak ten sam chłopak kilka godzin później patrzył na nią w sposób, którego nie chciała pamiętać. Może jej nastoletnia miłość, nie powinna być teraz głównym powodem do smutku, ale to właśnie wybijało się teraz na sam szczyt góry stworzonej z jej problemów. Może to i lepiej, bo gdyby próbowała zrozumieć w tej chwili wszystko, co jej się przytrafiło tej nocy, to z pewnością by oszalała. — Jesteś pewna, że krwawy księżyc będzie w pełni dopiero za miesiąc?
— Tak — odpowiedziała przekonana o swojej racji, ale zmarszczyła nos i spojrzała na Chris — czemu pytasz?
— Bo to była najgorsza pełnia, jaką do tej pory przeżyłam.
***
Ten dzień ciągnął się w nieskończoność, a należał do tych, które powinny minąć szybciej, by od razu o nich zapomnieć. Jednak o tym, co się działo nie można po prostu zapomnieć. Nieważne jak bardzo Crystal by próbowała. Cały dzień przeleżała w łóżku, na zmianę płacząc i krzycząc w poduszkę. Lizzie wpadała do niej między lekcjami, przynosząc parę razy jej coś do jedzenia, ale Chris nic nie tknęła. Karmiła się swoim żalem, smutkiem i wszechogarniającą wściekłością.
Bezsenność dawała jej ogrom czasu na myślenie, o tym co się wydarzyło. Próbowała poukładać sobie wszystko w głowie. Były dwie perspektywy, które należało przeanalizować. Pierwsza, bliższa jej była wizja Remusa Lupina, doświadczonego wojną człowieka, który nie widział dla siebie przyszłości w wielkim mieście, więc wrócił po nieudanym związku do kobiety, która dała mu wiele lat szczęśliwego życia. Co prawda musiał się wyrzec magii, ale dla niektórych warto się poświęcić. Remus wyrzekł się magii, a w zamian za to miał kochającą rodzinę, która naprawdę go uszczęśliwiała, a przynajmniej tak twierdził. W tej historii było również miejsce dla niej. Miała cudownego tatę, który szalenie ją kochał. Dbał o nią, uczył wszystkiego, co sam umiał, czytał jej książki, opowiadał bajki i siedział na brzegu strumienia, rozkoszując się smakiem dżemu z leśnych owoców. Wspierał Crystal na każdym kroku i wręcz telepatycznie wyczuwał, gdy było coś nie tak. Był ojcem, o którym marzyło każde dziecko. Chociaż miał tę swoją tajemniczą stronę, to i tak był osobą, której najbardziej ufała.
Druga strona medalu dotyczyła Remusa Lupina, człowieka, który z dnia na dzień porzucił narzeczoną, przyjaciół i całe swoje dotychczasowe życie, nie mówiąc nawet słowa. Nie dał nikomu nawet szansy na pożegnanie, na ostatnie słowa, które mogły zmienić życie niejednej osoby. Gdyby został chwilę dłużej dowiedziałby się o ciąży swojej narzeczonej, o tym że zostanie ojcem i być może jego decyzje nie miałyby już znaczenia, bo Remus Lupin był człowiekiem, który starał się postępować słusznie. Z pewnością nie porzuciłby syna i chciałby być blisko niego. Jednak nie dowiedział się i odszedł, a jego nieobecność, brak wyjaśnień i wszystko, co wtedy działo się na świecie odcisnęła znaczące piętno zwłaszcza na jego byłej narzeczonej i synu, o którym nie wiedział. Szukali go, próbowali znaleźć wszelkimi sposobami, podporządkowali temu sporą część swojego życia, a gdy się nie udało, odsunęli wspomnienie o nim, by bolało jak najmniej. Nieświadomie skazując Teda na jeszcze większe cierpienie, bo nie dość, że jego ojca nie było w jego życiu, to jeszcze wszystko, co mogło mu go przybliżyć, zostało przemilczane. Gdy ludzie umierają, czy to z powodów naturalnych, czy w jakiejś tragedii, można to sobie z czasem jakoś wytłumaczyć i odpowiedzieć na pytanie dlaczego. Gdy ktoś znikał bez słowa wyjaśnienia, pytań było zbyt dużo, żeby, znaleźć chociażby jedną odpowiedź.
Potem zbiegiem nieznośnego przypadku czy też okrutnego przeznaczenia te dwa oblicza okazały się być jednym, a historie dwójki dzieci tego samego ojca miały się ze sobą połączyć. Nie wiedziała czy jej ojciec naprawdę wierzył w to, że wszyscy zapomnieli o tym, jak potwornym było porzucenie ich i bez chwili wahania zaopiekują się jego córką. McGonagall była w stanie to zrobić, ale chyba wątpiła w to, że inni również tak zareagują. Wiedziała, że jej tata jest również ojcem Teda, że jej ulubiona nauczycielka była kiedyś narzeczoną Remusa. Wiedział o tym również Syriusz Black. Nie wiedziała tylko ona…
To było dla niej za dużo, tym bardziej, że serce ściskała jej kolejna udręka. Chłopak, na którym jej zależało, zapewne nie chce już jej znać, bo czuje się zdradzony, a facet, którego zostawiła, zjawił się ponownie w jej życiu w chwili najmniej odpowiedniej. To nie mogło być już chyba bardziej skomplikowane, prawda?
A przynajmniej tak właśnie sobie powtarzała, gdy siedziała w gabinecie dyrektorki. Zaproszenie na wspólną kolację, jak się okazało, obejmowało wszystkich zaangażowanych w wydarzenia minionej nocy. No prawie wszystkich. Spotkali się w gabinecie McGonagall, gdzie część codziennego wyposażenia znikła, a na jej miejsce pojawił się długi stół po brzegi zastawiony jedzeniem. Głód ściskał żołądek Chris, ale nie wyobrażała sobie, by cokolwiek w tej chwili miała przełknąć.
— Zapowiada się cudownie — szepnęła McGonagall, która stała w szczycie stołu, spoglądając na każdego z osobna. Po jednej stronie siedziała Crystal, mając po swojej prawej Iana, a po lewej tatę. Naprzeciwko nich siedzieli Tonksowie, Ted i jego matka. Natomiast na drugim krańcu stołu miejsce zajął Minister Magii Kingsley Shacklebolt. Zabrakło ojca Tomson-Jonesów i drugiego aurora, a także pozostałych nauczycieli. Ale może to i lepiej... Wszyscy rzucali sobie spojrzenia, które z braku lepszego określenia można było nazwać wrogimi. Jedyny Rivers chyba nie pojmował w jak beznadziejnej sytuacji się znalazł, jedynie co rusz próbował zwrócić uwagę Crystal na siebie. Nikt się nie odezwał, a w tym milczeniu wręcz można było usłyszeć zgrzytanie zaciśniętych zębów. — Doceniam wasze starania, ale należałoby coś powiedzieć — stwierdziła starsza czarownica, jednak nikt nie kwapił się do zabrania głosu. Westchnęła ciężko rozumiejąc, że to na jej barkach spoczywa ten obowiązek. Spojrzała na Teda w sposób niemal opiekuńczy i zapytała łagodnie: — Jak się czujesz, Teddy?
— Bywało lepiej, pani dyrektor — odparł Tonks, siląc się na naturalnie brzmiący, uprzejmy ton. Chris niechętnie, ale też z przymusu, bo siedział dosłownie naprzeciwko niej, spojrzała na Puchona. Był ciągle poobijany, większość ran, które sobie zadał zeszłej nocy została zabliźniona, ale wciąż odznaczała się na bladej twarzy. I co najbardziej szokowało Chris, była to ta prawdziwa twarz, w której mniej było podobieństwa do matki, a więcej do Lupina. Najwidoczniej Ted uznał, że skoro już stanął oko w oko z ojcem, skończył się czas przebieranek, nawet jego włosy były w naturalnym odcieniu. Chłopak uśmiechał się kpiąco, starając się nie opierać na ręce, którą sobie złamał i teraz miał usztywnioną na chuście tuż przy torsie. Dyrektorka skinęła głową, zadawalając się w tym momencie taką odpowiedzią i zwróciła swoje spojrzenie w stronę Iana.
— A pan, panie…
— Ian Rivers — przedstawił się wilkołak, mówiąc w sposób nieco zdystansowany. Nie można było się mu dziwić, w końcu wbiegł prosto z lasu do zamku pełnego obcych czarodziejów. Miał prawo czuć się nieswojo, tym bardziej, że i po nim było widać, jak dotkliwa była ta pełnia. Pani Pomfrey nie poskąpiła Crystal długiego monologu pełnego zarzutów, w których wyjaśniła, że Rivers był bardzo trudnym pacjentem, gdy ta odebrała Iana ze Skrzydła Szpitalnego, żeby razem mogli spotkać się u McGonagall. Mężczyzna wyprostował się, napinając mięśnie i uśmiechając się w sposób niestosowny do tej sytuacji, stwierdził: — U mnie bywało gorzej.
— Dość pocieszające — skwitował dyrektorka, nie znajdując lepszych słów, ale szybko dodała: — Dobrze widzieć was w lepszym stanie. Myślę, że każdy z nas ma coś do powiedzenia, więc pozwolę sobie zacząć. Chciałabym mieć to już z głowy — westchnęła, kładąc dłonie na stole i zastanawiając się chwilę. Ten moment Chris wykorzystała na ukradkowe spojrzenie na pozostałych dorosłych siedzących przy stole. Jej ojciec był milczący, przygarbiony, wciąż otoczony tajemniczą i silną aurą. Crystal nawet nie wiedziała, gdzie nocował tej nocy, nie rozmawiali ze sobą od momentu kłótni, a teraz siedzieli obok siebie i dziewczyna nie wiedziała, co ma czuć. Profesor Tonks natomiast siedziała nienaturalnie wyprostowana, jej postawa była spięta i niezwykle sztywna, spojrzenie miała wbite w pusty talerz, trójkątna szczęka była zaciśnięta, ale Chris nie wiedziała czy to po to, żeby się nie rozpłakać, czy może żeby nie powiedzieć czegoś, czego mogłaby żałować. Minister z kolei siedział, trzymając ręce na stole, skacząc wzrokiem od jednej do drugiej osoby, a w jego spojrzeniu było coś szalonego, coś co mówiło, że z pewnością ten mężczyzna nie chciał w tym wszystkim uczestniczyć i był do tego zmuszony. McGonagall odchrząknęła, dając sobie kilka dodatkowych sekund i zaczęła mówić: — Pierwszego września Tonks przyprowadziła do mojego gabinetu zagubioną dziewczynę, która twierdziła, że spóźniła się do szkoły sześć lat. Wydawało się to kompletnie niemożliwe i nie chciałam od razu w to uwierzyć. Przyjęłam Crystal, po tym, jak dowiedziałam się kim jest. — Te słowa sprawiły, że profesor Tonks uniosła zdziwiony wzrok na dyrektorkę. Cóż Crystal wciąż czuła ciarki na myśl o tym, że ta kobieta, która jej wtedy pomogła dostać się do zamku to była narzeczona jej taty i również matka jej brata. McGonagall najwidoczniej w ten sam sposób odczytała to spojrzenie, bo natychmiast odpowiedziała na niezadane pytanie: — Tak, wiedziałam od samego początku. Panna Lupin była ze mną całkowicie szczera.
— Chociaż z panią… — prychnął Ted, krzyżując ręce na piersi, ale chociaż każdy doskonale usłyszał jego komentarz, to nikt nie zareagował. Crystal jedynie wciągnęła raptownie powietrze, próbując zapanować nad emocjami. Ten typ już zapomniał, ile dla niego zrobiła? Ile poświęciła, by mógł być bezpieczny i przede wszystkim świadomy tego, kim jest?
— To była trudna sytuacja i nie twierdzę, że zachowałam się właściwie, ale w sposób najlepszy, jaki wtedy uznałam za stosowny — kontynuowała McGonagall, pomijając słowa Tonksa, chociaż z pewnością spięła się bardziej, napotykając pierwszą przeszkodę podczas tego spotkania. — Wszystko, co robiłam do dzisiejszego dnia z tą chwilą włącznie, miało na celu wasze dobro. Proszę nie miejcie do mnie żalu… — poprosiła, a w jej głosie rozbrzmiała błagalna nuta, która ukazywała, jak bardzo czuła się odpowiedzialna za zaistniałą sytuację. Spoglądając na nią, można było dostrzec, że łzy, które usilnie powstrzymywała, lśniły w jej oczach. Chris poczuła ucisk w sercu i sama miała wrażenie, że to ona zawiniła, zrzucając na barki starszej kobiety ciężar jej rodzinnych problemów, których nie była świadoma tak bardzo jak McGonagall. Czarownica zamrugała kilkakrotnie, odchrząknęła i przemówiła już bardziej rzeczowym tonem: — W kwestiach formalnych, nie poinformowałam cię, Kingsley'u, bo Crystal dostarczyła mi wiadomości, które zapewniły nam spokój na dłuższą chwilę i nie widziałam powodu by w aktualnych czasach wywlekać to na światło dzienne — wyznała i widząc sceptyczną minę ministra, kontynuowała: — Wilkołak, który nie jest ukąszony, nie przemienia się aż do swoich siedemnastych urodzin. Myślałam, że mamy czas do czerwcowej pełni, a jedynym problemem będzie fakt bliskich relacji między dwojgiem Lupinów.
— Dwojgiem? — Pytanie wyrwało się z ust Crystal, która nie potrafiła zatrzymać go dla siebie. Spojrzała na dyrektorkę, ale to nie ona udzieliła odpowiedzi, z resztą wyjaśnienia nie były skierowane do niej, a do jej taty i to matka Teda odważyła się odezwać:
— Dałam Tedowi twoje nazwisko, ale ze względu na pewne sytuacje oficjalnie posługuje się moim.
Remus nie zareagował, może nawet nie wiedział w jaki sposób miał to zrobić. Ted uniósł głowę i widać było po nim, że jakaś blokada, która go więziła, właśnie opadła, a Chris znała to uczucie, bo sama go doświadczyła, gdy bez żadnych oporów przedstawiła się prawdziwym nazwiskiem profesor Dunbar i profesorowi Longbottomowi. To co wtedy odebrała za coś wyzwalającego, teraz uznała za atak w jej stronę. Prychnęła wściekle i mrużąc oczy skwitowała:
— Kłamstwo za kłamstwo.
— Tylko nie mów o uczciwości — syknął Ted, obdarowując ją tym samym wściekłym spojrzeniem, co ona jego.
— Nie chciałam was okłamywać, ale… — odezwała się dyrektorka, starając się stłamsić kłótnię rodzeństwa w zarodku. Chris zgrzytnęła ze złością zęby. Jakim prawem Ted mógł zarzucać jej brak uczciwości, skoro sam nie był uczciwy. Oboje zataili przed sobą prawdę, oboje nie byli szczerzy i posunęli się do kłamstwa nawet w tak podstawowej kwestii jaką było nazwisko, które, jak widać, dzielili. Ted Lupin… McGonagall nie pozwalała sobie na długie pauzy, nie chcąc pozostawiać przestrzeni na konflikt, który i tak już się narodził. — Przez długi czas Crystal nie wiedziała czy koniec roku szkolnego, nie będzie końcem jej pobytu tutaj — wyznała, nie mówiąc więcej o wątpliwościach Chris, która długo zastanawiała się czy kontynuować naukę, czy może wrócić do domu i zapomnieć o magii. I może do tych rozważań powinna wrócić. — Dopiero niedawno zdecydowała się zostać, a ja obiecałam pomóc. Wcześniej próbowałam zminimalizować straty, które miałyby miejsce, gdyby odeszła…
— Idąc w moje ślady? — wtrącił się jej Remus, marszcząc brwi w ten okropny sposób, który dzielił ze swoim synem, a McGonagall spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem, nie pozbawionym smutku, który mówił więcej o tym, jak bardzo miała mu za złe, że zniknął przed laty.
— Dokładnie — przytaknęła, nie próbując nawet kryć, że o to właśnie chodziło. — Przerażało mnie to, jak blisko Crystal znalazła się ludzi, związanych z tobą — wyznała, a potem może nieświadomie, jak bardzo dobije to Chris, zaczęła podawać przykłady: — Tonks określała jako swoją ulubioną nauczycielkę. Teddy i Crystal stali się nierozłączni. Nie wspomnę już o rodzeństwie Tomson-Jonesów, a nawet pannie Luccatelli. — Ojciec Chris spinał się coraz bardziej z każdym kolejnym słowem i nie umknęło to uwadze starszej kobiety, która uniosła brwi i spytała: — Dużo znajomych nazwisk prawda?
— Nie przeczę… — przyznał półgłosem, nie odwracając wzroku od dyrektorki. Nie była to celowa walka na spojrzenia, oczekiwanie na to, kto pierwszy skapituluje. Crystal domyślała się, że unikał spojrzenia Tonks, która wpatrywała się w niego uparcie, wyczekując jakiejkolwiek reakcji. To podziałało na Crystal, jak płachta na byka. Już nie miało znaczenia to, że czuła się beznadziejnie, uświadamiając sobie, że wszyscy ludzie, którymi się otoczyła, byli widmami przeszłości z życia jej ojca. Wściekłość znów zaczęła nią kierować i nie zastanawiając się nad tym, przemówiła w sposób lekceważący i niezwykle prowokujący:
— Rodzice Lizzy i Tony’ego niemal nas odwiedzili poprzedniego lata.
— Ci ludzie w ruinach? — mruknął Ian, spoglądając pytająco na Crystal, najwidoczniej też przypominając sobie tamten letni dzień, gdy pokłócili się ze sobą potwornie po tym, jak na polecenie Benjamina pobiegli na skraj lasu. Wtedy byli świadkami pojawienia się znikąd dwóch osób, teraz Crystal wiedziała, że oni po prostu się aportowali, wówczas było dla niej to niepokojące i tajemnicze, równie mocno co obecność jej taty podczas tamtych wydarzeń. Nieznacznie skinęła głową, ale nie powiedziała nic, bo Kingsley odezwał się, epatując zmęczeniem i niedowierzaniem:
— Więc byłeś tam cały czas?
To pytanie zdziwiło Crystal, ale nie na długo. W końcu już nic nie powinno jej szokować, a przecież to Zakon Feniksa, którego obecni dorośli byli członkami, wysłał jej ojca właśnie do Wilczego Lasu, gdzie później on zamieszkał. Mogła się jedynie domyślić, że również i tam szukali jej taty, gdy próbowali go odnaleźć. Nieskutecznie, ale i tak na polecenie ministerstwa dwóch aurorów wysłano w okolice rodzinnego domu Chris, gdy coś zaczęło dziać się w okolicy. Jej ojciec nie zamierzał się tłumaczyć, powiedział jednak parę słów dla jasności:
— Kilka mocniejszych zaklęć ochronnych i maskujących, rzuconych póki mogłem jeszcze używać magii.
— Nie rozumiem — wyszeptał Kingsley, zerkając na obecnych. Jego tubalny głos osłabł znacząco i nie robił na nikim żadnego wrażenia. Inaczej było z tym, że właśnie widzieli, jak najważniejszy urzędnik w brytyjskim świecie magii traci kontrolę i wszystko, co uważał za pewnik, rozsypuje się niczym domek z kart.
— W Wilczym Lesie, z którego pochodzi Crystal, magia jest zakazana i niewielu wie o naszym istnieniu — wyjaśniła pospiesznie McGonagall, a Kingsley pokiwał głową, chociaż wydawało się, że wcale nie słyszał tego, co powiedziała dyrektorka. Po jego wzroku można było się domyślić, że próbuje wszystko od razu przeanalizować i połączyć wszystkie fakty.
— Posłałem Hestie i Carla w miejsce, do którego wysłał cię Dumbledore i gdzie Knot posłał Tonks i Tomsona wtedy gdy…
— Gdy Greyback zmusił wilkołaki do zniszczenia sąsiedniej wioski — dokończył za niego Remus, a Chris doskonale wiedziała o jakie wydarzenie chodziło, bo było to czarną kartą w historii Wilczego Lasu. Uznano wtedy, że ludzie za bardzo wchodzą na teren wilkołaków i Greyback chciał ich ukarać. Jej rodzice nigdy nie wybaczyli sobie, że brali w tym udział, ale tym czego Crystal nie wiedziała, było to, że Tonks również wtedy była obecna.
— Tam jest ten Wilczy Las? — spytał zdumiony King, pochylając się w stronę Remusa. — Opowiesz o nim więcej?
— Dokończmy inne tematy — stwierdziła McGonagall, uspokajając zapędy ministra, jednak Ted prychnął i skwitował to wszystko jednym zdaniem:
— Nie ma takiej potrzeby, wszystko jest jasne.
— Nie, Ted — stwierdziła stanowczo dyrektorka, spoglądając wprost na niego. Jej wzrok wcale nie był surowy, ale Tonks, czy może raczej Lupin, odrobinę spokorniał pod jego wpływem. — Przepraszam cię. Założyłam niesłusznie, że zgodnie ze słowami Crystal, likantropia jest dziedziczna, ale jedynie w przypadku, gdy oboje rodziców to wilkołaki — wytłumaczyła się McGonagall, a dopiero teraz dotarło do Crystal, że skoro dyrektorka wiedziała, że Ted jest synem Remusa i poznała prawdę o dziedziczeniu likantropii, powinna była zareagować. Czy naprawdę strach przed wilkołakami był tak wielki, że wolała nawet nie roztrząsać takiej możliwości i z góry przyjąć, że skoro tylko jeden z rodziców Teda miał wilczy gen, to już nie dotyczy to Puchona? — Nie wzięłam pod uwagę, że ty również…
— Nic się nie stało, pani dyrektor. Jestem wilkołakiem — stwierdził Ted, wzruszając ramionami, jakby naprawdę go to nie interesowało, ale Chris wiedziała, że jeszcze poprzedniej nocy zadręczał się tym faktem. — To co z tym zrobię to już moja sprawa i moje zadanie na resztę życia.
— Cieszę się, że tak uważasz, ale mimo to przepraszam — przyznała McGonagall, chociaż chyba wcale nie wzięła jego słów za wiarygodne. Podobnie zareagował Remus, który spiął się znacząco, odwracając wzrok, gdy jego syn mówił. — Powinnam zapewnić ci bardziej dogodne warunki.
— Rozumiem, że Lupinowie muszą ustalić pewne kwestie — odezwał się tubalnym głosem Kingsley, który przez tę krótką chwilę zdążył przywołać się do porządku i na nowo sprawiał wrażenie człowieka nieugiętego. — Szanuję to i uważam, że to czas najwyższy. Ale jako Minister Magii, muszę wypełniać swoje obowiązki — stwierdził i wskazał wręcz oskarżycielskim gestem w stronę Riversa. — Ten wilkołak…
— Ten wilkołak ma imię — oburzyła się Crystal, posyłając Ministrowi Magii wściekłe spojrzenie. Nie do końca rozumiała skąd w niej ta ogromna potrzeba bronienia Riversa, ale nie potrafiła się uspokoić, kiedy ktoś traktował go w taki sposób. — Ian Rivers i zasługuje na taki sam szacunek jak każdy inny człowiek.
— Dobrze — mruknął Kingsley, widocznie urażony tym, że zwykła nastolatka śmiała mu zwrócić uwagę w ten sposób — pan Rivers zaatakował Hogsmeade…
— Przebiegałem tylko przez tą przeklętą wioskę, a ci ludzie się na mnie rzucili — uniósł się wściekle Ian, który przed chwilą był bardzo zadowolony z tego, że była dziewczyna stanęła w jego obronie. Minister pozostał niewzruszony.
— To się ustali w trakcie śledztwa.
— Nie pozwolę go zabrać, żebyście testowali na nim swój lek! — krzyknęła oskarżycielsko Crystal, zrywając się na równie nogi. Nie mogła dopuścić do tego, żeby zabrali go i oddali w ręce Ósemki, gdzie pewnie zostałby królikiem doświadczalnym. Kingsley zamrugał kilkakrotnie, zaskoczony takim zarzutem.
— Nie chciałem…
— Crystal ma rację, Kingsley — wtrąciła się McGonagall, biorąc stronę Chris i zwróciła się w stronę Iana. — Warto zadać pytanie, co pan Rivers w ogóle robił w Hogsmeade?
— Musiałem odnaleźć Crystal — odpowiedział Ian, zaciskając mocno zęby, żeby opanować złość, która w niego wstąpiła, a dyrektorka spytała łagodnie, chociaż nieco zaniepokojona, tym, że wilkołak czuł się zmuszony, żeby jak najszybciej odnaleźć jedną z jej uczennic:
— Dlaczego?
Ian nie odpowiedział, ewidentnie nie ufał swoim rozmówcom i chociaż Chris wiedziała, że ten facet miał tendencje do przesady i stronniczości, intuicja podpowiadała jej, że tym razem miał ku temu powód. Rivers zacisnął zęby jeszcze bardziej i rzucił krótkie porozumiewawcze spojrzenie jej ojcu, który najwidoczniej od razu zrozumiał, o co chodzi i to on odpowiedział.
— Bo w Ministerstwie Magii działa niejaki Departament Ósmy, który katuje wilkołaki, podając im akonit, płynne srebro, robiąc okłady i kąpiele z trujących substancji — powiedział bezpośrednio Remus, nawet nie próbując ubierać tej okrutnej prawdy w mniej brutalne słowa. Crystal otworzyła ze zdumienia oczy, Ted również zrzucił maskę bezwzględnego buntownika, która towarzyszyła mu przez całe spotkanie. Domyślali się tego, ale nie mieli stuprocentowych dowodów. Teraz tym bardziej wiedzieli, że dobrze zrobili, nie zdradzając nikomu prawdy o sobie. Remus spojrzał na Kinga ze złością i żalem. — Torturuje pod przykrywką badań nad nieistniejącym lekiem na likantropię.
— To nie tak… — zaczął minister, ale szybko przerwała mu zirytowana Tonks:
— Nie broń ich, King.
— Wysłali do mnie zawiadomienie w dniu urodzin, z propozycją badań na mnie, skoro udało mi się nie odziedziczyć klątwy wilkołaków — rzucił Ted, mrużąc wściekle oczy na wspomnienie tamtego pisma, czemu Crystal nie mogła się dziwić, bo sama była wówczas zła. Rodzice chłopaka spojrzeli na niego zdziwieni, a profesor Tonks, złapała syna za rękę, jakby to mogło jakoś uchronić go przed tą piekielną instytucją i wściekłym głosem również dodała:
— Miesiącami Lucille Smith, która chyba nielegalnie działa w dwóch departamentach, nękała mnie abym wcześniej wydała na to zgodę i pozwoliła na dostęp do sprawy tamtego ataku wilkołaków. — Jej spojrzenie można by porównać ze spojrzeniem bazyliszka i Crystal nawet zdziwiła się, że minister nie zamienił się w kamień pod jego wpływem. Widać było, że Tonks ma wiele za złe temu mężczyźnie i nie zamierzała go oszczędzać. — Do ciebie z pewnością też zgłaszali się w tej sprawie.
— W Wilczym Lesie pojawił się człowiek, który doświadczył tego na własnej skórze — stwierdził Remus, wykładając najcięższy zarzut na stół, nim Kingsley zdążył zareagować. Teraz spoglądał na Lupina, znów tracąc swoją poważną maskę.
— Kto?
— Bucky Grey — oznajmił ojciec Crystal, a ona zaczęła się zastanawiać, dlaczego to nazwisko brzmi dla niej znajomo. Nie musiała robić tego długo, bo Minister Magii przełknął z trudem ślinę i dopytał:
— Syn Howarda Greya?
— To ktoś znaczący? — zapytał Remus, unosząc wysoko brew, bo nie miał prawa wiedzieć kim jest Howard Grey, tak samo jak Chris nie mogła wiedzieć nic o jego synu. A jednak czytywała gazety i szybko połączyła fakty.
— Dyrektor Ósemki — wyjaśniła nieco ochrypłym głosem, nie odczuwając żadnej satysfakcji z tego, że jej przeczucia względem tej instytucji okazały się prawdą. Po tysiąckroć wolałaby się teraz mylić. — Według Proroka Codziennego jego syn jest pacjentem zero i czuje się świetnie.
— Teraz być może tak — stwierdził jej tata, marszcząc brwi, a Ian przeklął cicho pod nosem — ale krótko przed świętami pojawił się u nas ledwo żywy. Nie wiem na kim teraz eksperymentują, ale z pewnością nie na nim.
— To bardzo istotne informacje — mruknął minister, próbując w jakikolwiek sposób zachować twarz, ale na to było już za późno. Pozwolił na te wszystkie bestialstwa, przymykając na nie oczy. Był tak naprawdę współwinny i teraz powinien zastanawiać się, co powinien zrobić, żeby jakoś odkupić swoje winy.
— To dopiero początek — mruknął Ian, rzucając wyzywające spojrzenie zebranym, jedynie Ted wytrzymał długą walkę, nie pozwalając sobie odwrócić wzroku. Co prawda nie mówili już więcej o ich rodzinnej relacji, ale emocje wcale nie opadły. Chris mogła nawet pokusić się o stwierdzenie, że jeszcze bardziej się zagęściły. Jeżeli ktokolwiek myślał, że jedna wspólna kolacja, na której i tak nikt nie odważył się nawet sięgnąć po coś do jedzenia, cokolwiek załatwi, to grubo się mylił.
— Informacje i to dość szczegółowe, bardzo zaniepokoiły wilkołaki. — Remus rozwinął myśl wypowiedzianą przez Riversa, ale ten poczuł się na tyle pewnie, że kontynuował:
— Do tego stopnia, że mój żądny władzy ojciec, postanowił wykorzystać okazję i zemścić się na czarodziejach za torturowanie wilkołaków.
— Co masz na myśli? — spytała Tonks, po raz pierwszy podczas tego spotkania zwracając się do kogoś innego niż ojciec Crystal. Skakała spojrzeniem między Riversem, Remusem, a Kingsleyem, pomijając obecność Chris.
— Znając Benjamina, coś absurdalnie głupiego i krzywdzącego — stwierdziła brutalnie Crystal, krzyżując ręce na piersi. Tego była pewna, bo ojciec Iana już dawno przestał myśleć trzeźwo i najbardziej bał się, że ich wataha przestanie wypełniać jego polecenia.
— Rivers planuje przeprowadzić atak — oznajmił Remus, a Crystal nawet w najgorszych koszmarach nie posądzała Benjamina o taką głupotę. Zakazał magii, doprowadził do tego, że pokolenie Crystal nawet nie zdawało sobie sprawy z jej istnienia, a teraz chciał poprowadzić całą watahę na ludzi, którzy za pomocą różdżek z łatwością mogli ich pokonać. Mieszkańcy Wilczego Lasu nie mieli żadnych szans, chyba że… Nie to niemożliwe, żeby chcieli zaatakować podczas pełni, kiedy mogli podczas walki ukąsić wielu ludzi. Wielu z nich przeżyło taki scenariusz i wiedzieli z czym to się wiążę, jeżeli w ogóle uda się komuś przeżyć ukąszenie. To nie miało żadnego sensu… Ale czy działania Benjamina kiedykolwiek miały sens. Crystal już chciała coś powiedzieć, ale jej tata zrzucił na nich jeszcze gorszą wiadomość, która tłumaczyła jego obecność tutaj: — Najprawdopodobniej na Hogwart, podczas kolejnej pełni.
— To znaczy, że… — szepnął zszokowany Kingsley, który z pewnością nie spodziewał się, że drobne, nocne zgłoszenie przerodzi się w wydarzenie takiej skali, które mogło zaważyć o życiu wielu osób.
— Musimy się przygotować — dokończyła za niego McGonagall, a ton jej głosu sprawił, że wszyscy zebrani poczuli dreszcz na plecach. Czy to oznaczało kolejną wojnę? Czy Crystal będzie musiała walczyć z dawnymi przyjaciółmi i ludźmi, których znała od urodzenia? Chciała wypytać o to ojca, tym bardziej, że po tej sensacji, dalsze kontynuowanie spotkania nie miało sensu i być może Chris miała szansę na spokojną rozmowę z tatą. Jednak wtedy znów odezwała się dyrektorka, mówiąc: — Remusie, zostań jeszcze na chwilę.
Znowu genialny rozdział. Coś czuję, że kolejne też takie będą!
OdpowiedzUsuńCiężko jest mi nawet wybrać zagadnienie, od którego zacznę swój wywód... Może niech będzie nasza główna bohaterka, bo chyba dzięki temu skrócę ten komentarz, choć chyba o niej mówić mi najtrudniej.
Chris, mimo opadających tajemnic dalej ma chaos w głowie. Wizja ojca, która się tu utworzyła, a także wizja Meg, która wiedziała, że Lupin ma inną kobietę poza lasem, bardzo podważyły jej pewność tego, kim jest. Chwała Lizzy za dobre słowa do Chris, które pojawiły się w najbardziej potrzebnym momencie. Zrozumiałam w tym rozdziale, że Lizzy to trochę nasza (Pomy)Luna. I chociaż, w przeciwieństwie do Lovegood, nie darzę jej postaci zbytnią sympatią, to udowadnia cechę, która jest dla mnie dość cenna, a mianowicie wierność przyjaciołom. Coś, czego poczciwemu Remusowi zabrakło... i to tak bardzo. Chris widzi, jaka jest skala konsekwencji. Do Remusa też chyba powoli docierają skutki jego czynów, jednak nie jestem przekonana, czy to go obchodzi. Na razie sceny, które się dzieją są pełne gniewu i wyrzutów. Możliwe, że próbuje jakoś to wszystko wyprzeć, bo jaki normalny człowiek zniósłby tyle rewelacji. Ale na gacie Merlina, nie wybielam go. Jestem na niego wściekła za to, jak traktuje Dorę. A na Dorę za to, że okazuje aż tyle słabości. Remus bardzo ją zniszczył, to nie jest już dawna, szalona pani autor. Nie w tych scenach; choć oczywiście coś z tego zostało, bo mieliśmy to na lekcjach i ogólnie w fabule. Jednoczęśnie to dalej jest ta fascynująca Tonks! Oburza się na Kinga, sercem jest po stronie wilkołaków, mimo że jej były okazał się podły, traktuje go jak każdego człowieka, a likantropia nie ma dla niej znaczenia. Biedna ma pewnie świadomość jak jej syn bardzo cierpiał. Nie wiem czy rozmawiali w tym czasie, nie wiem na ile wściekły na Chris Ted wyjawił Dorze dużą rolę córki Remusa w jego przemianach. Ale moją uwagę bardzo przyciągnął fakt, że Dora unika Crystal, udaje, że jej przy stole nie ma. Na Remusa jest wściekła, a Chris? Dora jest nią zawiedziona? Czy może nadal podskórnie czuje do niej sympatię, ale nie potrafi na razie przejść nad całą tą pogmatwaną sytuacją do porządku dziennego? A może boli ją to, że to córka Meg, owoc relacji z kobietą, która odebrała jej narzeczonego, a ich synowi ojca? Chyba obstawiam najbardziej tę trzecią teorię, ale nie wykluczam, że inne czynniki, które wymieniłam, nie mają wpływu za zachowanie Tonks. Bardzo dobrym zabiegiem z Twojej strony było też ukazanie Remusa, który się spiął, gdy usłyszał Teda, który tak twardo oznajmił, że wilkołactwo to jego sprawa, którą będzie nosił już do końca. W końcu Remus sam to znał, on najlepiej wie, co ten chłopak przeszedł i co będzie przechodził nadal. Liczę, że to jest kwestia, która sprawi, że porozmawia z Tedem. Musi być w nim przecież jakieś poczucie odpowiedzialności za tego chłopaka. Powinien być teraz dla niego ojcem, wejść w tą intymną kwestię, jaką jest przemiana i wyjaśnić, jak było u niego i tak dalej. Powinno mu zależeć, żeby Teddy nie cierpiał tak jak on. Powinni wypracować jakieś wspólne rozwiązanie w kwestii likantropii Teda. I uważam, że akurat ta kwestia dotyczy również Dory jako matki Teddy'ego. Teraz już Teddy nie może jej chronić, ona też musi przyjąć tożsamość syna w całości. Nie ukrywam, że przeraził mnie fakt, że Teddy ostentacyjnie nie zmienia swojego wyglądu, mimo że Dora siedzi obok. Uważam, że to dla niej bardzo trudne, jak i cała ta sytuacja, choć pewnie więcej o tym przeczytamy w następnym rozdziale, więc swoje przemyślenia o jej wewnętrznych odczuciach tutaj zakończę, by nie uprzedzić ewentualnych faktów, które dopiero będą.
Troszkę mnie uwiera fakt, że ciągle mamy przestawioną perspektywę Chris. Mimo tej perspektywy mamy bardzo dobrą relację do tego, co dzieje się we wszystkich postaciach i chylę przed Tobą czoła za to dokonanie! Z jednej strony tęsknię za perspektywą Tonks, którą mamy na blogu Twojego autorstwa poświęconym Dorze, z drugiej nie chciałabym chyba teraz siedzieć w głowie Dory, bo jej obecna kreacja trochę mnie przeraża.
Nie sposób nie wspomnieć o Minerwie McGonagall, która jest tutaj perełką wśród postaci. Mimo że wszystko co dzieje się od pojawienia Chris jest wielkim ciężarem na jej barkach, wiążącym się z odpowiedzialnością za dobro bliskich jej ludzi, ona nadal go niesie. Bagatela, robi to z wielką klasą! Mimo ogromnego trudu tej sytuacji, sama gromadzi tych ludzi przy stole, bierze na siebie cały ciężar rozmowy i mimo wszystko jej słowa zawsze są trafne. Nie ma przecież ani jednej niepotrzebnej wypowiedzi z jej strony. W ogóle sam fakt, że ona jest tu silniejsza niż autorytet Kinga, wzbudza we mnie serdeczność do jej osoby. Bardzo dobrze, że Minister Magii tutaj jest. Nigdy nie przypuszczałabym, że pod jego pieczą dojdzie do aż tak srogiego zaostrzenia kontroli nad wilkołakami. To najwyższy czas, by King podjął się przeprowadzenia zmian. Zresztą nie ma wyboru, bo Benjamin Rivers mu go nie dał. No chyba, że Shacklebolt woli schować głowę w piasek lub po prostu uciec, a w to nie wierzę. Nie człowiek, który kiedyś był wierny Dumbledorowi i Harry'emu. Choć jego oportunizm boli, musiał mieć chyba jakieś powody, że kształtując nowe społeczeństwo, nie był w stanie uzyskać wpływu na Ósemkę.
OdpowiedzUsuńJuż będę lądować. Spokoju nie daje mi jeszcze tylko jedna kwestia, a mianowicie Tony. Chłopak jest mega zraniony, rozumiem. Ale czy on myśli, że Chris kręciła z nim, nadal będąc z Ianem? Czy on jest przekonany, że Chris okłamała go również w tej kwestii. Bardzo przykre jest zdanie Liz, że on być może nie wybaczy Chris. A przecież to mądry facet, wie, że Chris bardzo zależało na Teddy'm i pomagała mu szczerze. Czy jeden fakt nie ujawniania swojego nazwiska, nawet jeśli niesie z sobą aż tyle konsekwencji, może przekreślić tak piękną relację, która się dopiero co między nimi utworzyła?
Zakończę jeszcze optymistycznym akcentem, że czekam, aż Syriusz dowie się, że Remus wrócił i bardzo delikatnie mówiąc, wpadnie, by dać dawnemu kumplowi do zrozumienia, jak bardzo skrzywdził jego bliskich. Zaskakuje mnie, że ten facet działa tak ostrożnie. Pewnie robi to mając na względzie dobro Tonks, Teda i reszty ludzi związanych z Remusem. Bardzo szanuję, że tak mocno zaufał McGonagall w tej sprawie.
Kochana, bardzo szanuję Twój warsztat pisarski, bo dałaś nam kolejne opowiadanie, które jest małym arcydziełem!
Ściskam Cię mocno!
Magda
P.S. O ile wtrącenia obrazu Severusa mnie irytowały, to profesor Dumbledore skutecznie wywołał u mnie śmiech. Mimo że scena należała do tych poważnych, wtrącenia obrazów były bardzo trafione <3
PPS Zapomniałam jeszcze o Bucky'm. Nie wiem jak mogło mi umknąć, kim on jest ;) Ale teraz złożyło się to w logiczną całość.
OdpowiedzUsuńM.
O jak ja lubię takie komentarze! Dziękuję już na wstępie, bo zawsze taki odzew daje dużego kopa!
UsuńMyślę, że nie tylko Chris ma chaos w głowie, a każdy, kto jakkolwiek jest wplątany w tę dramatyczną sytuację. Ale masz rację, dziewczynie ciężko jest się w tym wszystkim ogarnąć i łatwiej nie będzie. Zderzenie wyobrażeń i uczuć z rzeczywistością nie jest łatwe. Podobieństwo między Lizzy a Luną faktycznie może być dostrzegalne, chociaż w pewnym momencie dostrzegłam sama, że to nie jest ta sama osobowość.
Dość odważne stwierdzenie, że Remusa nie obchodzi to, co się dzieje. Aż boję się Twojej opinii przy kolejnym rozdziale xd Rację masz, że facet nie dźwignął tego wszystkiego i próbuje przybrać jakąś pozę obronną.
Dora też jest zagubiona, tak jak pozostali bohaterowie. Czy Remus ją zniszczył? Z pewnością zranił, ale to ona kierowała swoim życiem po jego odejściu. Mogła się wziąć w garść, ale wyszło jej to średnio. Na nią też wiele spadło w jednej chwili, być może nie spodziewała się, że jednak kiedykolwiek zobaczy Remusa, a tu tyle rewelacji. Dobrze zauważyłaś, że Tonks unika Crystal i chyba każdy powód wymieniony przez Ciebie jest po części prawdą.
Czy Remus czuje się odpowiedzialny za Teda? Z pewnością. Czy po tak długiej nieobecności z biegu wskoczy w rolę ojca? To mogłoby być trudne. Z resztą samo pojawienie się Remusa rozwija całkiem sporo dotychczasowych problemów Teddy'ego. Generuje również nowe, ale te które tak boleśnie wpływały na przemianę wkrótce znikną. Przypominam, że chłopak urodził się z wilczym genem i w jego naturze tkwi to, że przemiany nie będą dla niego aż tak ciężkie. Aktualny stan rzeczy wynika z jego stanu psychicznego.
Perspektywy Tonks nie będzie w tej części, może pojawi się w drugiej, ale nie obiecuję. Myślę, że byłoby w jej głowie za dużo rzeczy, które można by uporządkować w jednym, nawet bardzo obszernym podrozdziale. To by było chyba moje autorskie samobójstwo.
Minnie jest chyba jedną z moich ulubionych postaci w WK. Tak sobie teraz myślę, że w wielu opowiadaniach pełni rolę bardzo marginalną. Ah, przydałby się jakiś dobry fanfik z McGonagall w roli głównej. Lubię ją pisać, lubię dawać jej możliwość wypowiedzi. A jej konflikt z Kingiem... cóż taka tradycja w świecie HP, że dyrektor Hogwartu i Minister Magii nie zawsze się dogadują xd Ale też nie patrzmy na Kinga tak źle. Łatwo krytykować jego działania, gdy nie jest się w jego skórze. Został wybrany na Ministra Magii w czasach, gdy trzeba było wszystko ustabilizować po tragicznej wojnie. Ludzie potrzebowali spokoju i to był priorytet Kinga. Zapanować nad wszystkim, żeby w końcu nastał pokój, a po cichu pod jego nosem pojawił się nowotwór toczący Ministerstwo Magii, którego w pewnym momencie nie dało się już powstrzymać. Teraz pozostaje mu tylko gra pozorów, a przynajmniej tak mu się wydaje.
Ah ten Tony... Co mogę powiedzieć? To skomplikowane... Chłopak jest mądry, ale czasami uczucia biorą górę, a co on teraz może czuć? Trudno stwierdzić...
Na Syriusz nie będziesz musiała długo czekać, ale nie wiem czy wyjdzie to tak dobrze, jak bym tego chciała. Oby chociaż w połowie było okej...
Dziękuję za ten komentarz jeszcze raz i ściskam bardzo, bardzo mocno! <3