wtorek, 6 grudnia 2022

I. Rozdział XXXVI

lipiec 1998 rok

Wylądowali na ganku, robiąc ogromną wyrwę w ziemi i upadając boleśnie na dróżkę prowadzącą do drzwi jego domu. Remus wziął łapczywie oddech, który sprawił, że dotkliwie poczuł każde obolałe miejsce na jego ciele. Przez chwilę zaszumiało mu w głowie, ale przeciągły jęk bólu skutecznie wyrwał go z otępienia. Obok niego, tuż koło złamanej miotły leżał rudy chłopak w ubraniach, zdecydowanie za małych jak na niego, a także okularach, które zsuwały mu się z nosa. Nie to było najbardziej szokujące i nie pasujące do jego postaci. Najbardziej w oczy rzucała się plama krwi pokrywająca większą część jego twarzy, a ciemna posoka wciąż sączyła się z jego ucha, a raczej tego, co po nim zostało. 

Remus szybko dźwignął się na kolana i wyciągnął z kieszeni swój zegarek. Niespełna dziesięć minut do świstoklika. Nie mieli czasu… Zarzucił rękę chłopaka na swoje ramię i podniósł go z trudem, co ten skwitował bolesnym jękiem. 

George Weasley wiele ryzykował wypijając tej nocy eliksir wielosokowy z włosem Harry’ego i z tego też powodu został ranny. Remus chciał wrzeszczeć, przeklinać i z całą gorliwością mścić się za to, że to właśnie Severus Snape, rzucił w tego chłopaka swoją autorską klątwę. Nie wystarczyło mu, że zamordował Dumbledore’a? Jego zdrada wciąż bolała, a przecież powinien się tego spodziewać. Wszyscy powinni, nawet Dumbledore. Gdyby zrobili coś wcześniej, to dyrektor zapewne wciąż by żył, a George być może nie wykrwawiał się teraz na jego oczach. 

Z hukiem otworzył drzwi i wszedł do salonu, gdzie natychmiast położył młodego Weasleya na dywanie. Dokładnie tuż obok puszki po kukurydzy, która służyła im za świstoklik. Nie miał już siły by ułożyć go na kanapie. Bezwładne ciało półprzytomnego George’a było ciężkie, a Remus przemarzł do szpiku kości podczas długiego lotu i jego mięśnie odmawiały mu posłuszeństwa. Sięgnął po różdżkę i delikatnie odchylił głowę rudzielca. W miejscu gdzie powinno być jego ucho, znajdowała się teraz ciemna dziura osmolona grotem klątwy, z której sączyła się gęsta, ciemna posoka. Drżącą ręką rzucił zaklęcie tamujące krew, ale nie poskutkowało tak jak powinno. Lupin zaklął głośno. Pozostało pięć minut. 

Spoglądał no chłopaka, który mógł się w każdej chwili wykrwawić, a on nie wiedział, jak mu pomóc. Kolejne zaklęcie. Krew nie tryskała już tak wściekle. Remus przywołała apteczkę i sięgnął po bandaże, które choć trochę załamują krwawienie. Pospiesznie owinął głowę chłopaka, próbują zadać mu jak najmniej bólu, a przy tym zrobić to najdokładniej jak to tylko możliwe. Ręce mu drżały, a on zastanawiał się co zrobić, tym bardziej, że jego torba, która leżała przy fotelu wręcz kuła go w oczy. 

To miało wyglądać inaczej, miał wylądować z Georgem, złapać świstoklik i puścić go w ostatniej chwili, tak że Weasley przeniósłby się do Nory sam, a on wtedy… Co powinien teraz zrobić? Może jednak dotrze do Nory razem z Georgem i dopiero później wyruszy w swoją drogę? Wszystko było nie tak. Miał już zaplanowane krok po kroku co zrobi, a teraz wszystko wywracało się do góry nogami. Jeżeli pojawi się w domu Weasleyów, zabraknie mu odwagi. Znowu da się wciągnąć w sytuację bez wyjścia, która niechybnie skończy się tragedią. Musiał to zrobić teraz, kiedy nie było przy nim Tonks, kiedy nie czuł na sobie jej wzroku, nie otulał go jej zapach. Zawsze pachniała poziomkami… 

Trwała wojna, ludzie znikali. Nadszedł czas, by również i on zniknął. Nie umiał się pożegnać, nie potrafił spojrzeć im w oczy. Kiedyś zrozumieją, a jeśli nie to chociaż zaakceptują. W to pragnął głęboko wierzyć. Chciał, żeby nie widzieli w jego odejściu czegoś przeciwko nim. Wręcz przeciwnie, zawdzięczał im wiele, a między innymi to, że dali mu odwagę postępować po swojemu. Nie przewidzieli jednak, że jego mysli i plany były tak odległe od ich założeń... 

Od kiedy wrócił, a właściwie słuszniej byłoby stwierdzić, że od kiedy oświadczył się Tonks w przypływie jakiejś niepojętej euforii, która odebrała mu zdolność trzeźwego myślenia, wszyscy wydawali się być zachwyceni. Chociaż w aktualnej codzienności nie było czym się zachwycać. Ciągle słyszał gratulacje, komentarze odnoszące się do tego, że ludzie zaczynali wątpić w to, czy Lupin się odważy, mówiono na waszym ślubie, na waszym weselu..., niektórzy wspominali nawet coś o dzieciach. A Tonks... Dora była wniebowzięta. I to powinno Remusowi wystarczyć... Widok ukochanej, która uśmiecha się w najbardziej ujmujący sposób na świecie, a jej czarne oczy lśniły radośnie tak, jak skromny pierścionek, który jej ofiarował. A jednak Remus słyszał te wszystkie komentarz, które powtórzone po raz dziesiąty docierały do niego z zastraszającą siłą. Przecież oni wszyscy wróżyli Dorze, kobiecie niewinnej, choć zadziornej, która nikogo nie skrzywdziła i oddałaby życie za każdego w Zakonie, właśnie jej wróżyli życie z dużo starszym mężczyzną z marginesu społecznego, który mógł zapewnić jej jedynie ból i izolację od normalnych czarownic i czarodziejów. Na waszym weselu... Lupin nie potrafił sobie tego wyobrazić, chociaż bardzo chciał. I jeszcze te komentarze o dzieciach... Nie podchodził do tej kwesti tak drastycznie, jak kiedyś, ale nie mógłby skazać niewinnego dziecka na takiego ojca. Tonks tego nie rozumiała, mówiła, że jej to nie obchodzi, ale nigdy nie doświadczyła tego, co Remus. Ona nie była wilkołakiem i nie musiała się mierzyć ze wszystkimi przeciwnościami co on. Kochał ją... Kochał całym sercem, a skoro tak było, musiał pozwolić jej o sobie zapomnieć, zniknąć z jej życia, żeby nie rozdrapywać ran swoją obecnością. On nie miał już przyszłości. Gdy skończy się wojna, na nowo zostanie bezrobotnym wilkołakiem, a ona miała jeszcze tyle przed sobą... Nie mógł jej prosić, by z nim odeszła. Tonks miała tutaj rodzinę, z którą była ogromnie zżyta. On oprócz niej, tak naprawdę nie miał nikogo... Uśmiechnął się, bo niemal słyszał krzyk sprzeciwu Molly na to stwierdzenie, śmiech Tonks, która stwierdza, że jej narzeczony to idiota, ale czego możnaby się spodziewać po przyjacielu Blacka oraz przekrzykiwania Freda i Georga, którzy spieraliby się o to, który z nich będzie drużbą, a który będzie sypać kwiatki. Uśmiechnął się, ale blado i z goryczą. Kiedyś wybaczą... Kiedyś zrozumieją... Najlepiej niech zapomną... 

Remus złapał Weasleya za barki i potrząsnął nim, by wybudzić go z bolesnego letargu. Musiał to zrobić... 

Posłuchaj mnie, George. Rudzielec z trudem rozszerzył powieki, chociaż nie trwało to długo, ale słuchał go, skupiając na Lupinie całą swoja uwagę. Ja nie jestem w stanie tego załatać, ale twoja mam lepiej sobie z tym poradzi. 

Jęk oznaczał, że chłopak go rozumie. Remus jeszcze raz spojrzał na zegarek. Minuta. Złapał Geroge’a za nadgarstek i przyłożył jego dłoń do puszki, która zaczynała powoli drżeć nieregularnie. Zacisnął palce chłopaka na przedmiocie, a Weasley wręcz intuicyjnie złapał się świstokilka. 

Zaraz aktywuje się świstoklik i przeniesie cię do domu powiedział drżącym głosem Remus, a kolejny jęk oznaczał następne przytaknięcie. Lupin wciąż się wahał. Wystarczyło złapać ten piekielny świstoklik i udawać, że nic się nie wydarzyło. Musisz się trzymać do tego czasu. 

Co z tobą...? Głos chłopaka był niemal wypruty ze wszystkich uczuć, wszystkich poza bólem, który rozbrzmiewał w każdej głosce. Lupin pokręcił głową. Musiał to zrobić... Musiał ich uwolnić od swojego brzemienia, musiał siebie uwolnić od oczekiwań, którym nie mógł sprostać. 

Mną się nie przejmuj, poradzę sobie mruknął odsuwając się nieznacznie, kiedy puszka zaczęła trząść się tak, że niemal nie wysunęła się z dłoni Weasleya. Posłuchaj, George... mruknął, widząc, że ma ostatnie sekundy. Jeśli chciał coś zmienić, to właśnie teraz, właśnie w tej chwili. Przekaż jej, że przepraszam szepnął dokładnie na sekundę przed tym, jak świstoklik wciągnął chłopaka, sprawiając, że zniknął z dywanu w domu Lupin, pozostawiając po sobie jedynie krwawą plamę. Przepraszam was wszystkich.

***

Drzwi zamknęły się z głośnym trzaskiem. Ponownie… Za pierwszym razem trzasnęła nimi Crystal, która z wściekłością wybiegła, gdy usłyszała, jak Ted poprosił o chwilę w cztery oczy Remusa, gdy ten skończy rozmawiać z dyrektorką. Za Chris wybiegł Rivers, który wodził za nią szaleńczym wzrokiem od dłuższej chwili, a Lupin niechętnie dostrzegał w tym spojrzeniu pożądanie. Najchętniej złapałby Iana za koszulę i ustawił do pionu, ale wiedział też doskonale, że jego córka zrobi to jeszcze skuteczniej, a on sam miotał się w tym, co właśnie się działo. Zgodził się na prośbę młodego chłopaka, nie wiedząc, jak właściwie zareagować. Ted jako jedyny nie trzasnął drzwiami. Po prostu wyszedł, mówiąc, że poczeka na korytarzu. Było w nim znacznie więcej pokory, niż podczas ogólnego spotkania. Kolejną osobą, która z hukiem opuściła gabinet McGonagall, była Tonks, która głośno kazała się zamknąć Kingsleyowi, a ten natychmiast skorzystał z kominka dyrektorki, upominając ją, że rano odezwie się do niej w celu ustalenia kolejnych kroków.

Remus rozejrzał się uważnie po gabinecie, po raz kolejny odnotowując wszystkie zmiany, które wprowadziła McGonagall. Niby wiele przedmiotów zniknęło, ale samo to miejsce budziło w Lupinie wiele wspomnień. Tych z czasów szkolnych, kiedy razem z pozostałymi Huncwotami był wzywany na dywanik do Dumbledore’a, a także późniejszych, gdy sam był nauczycielem w Hogwarcie. W ogóle cała obecność w tym miejscu rozbudzała w nim sentymentalne nuty. Gdyby okoliczności były inne, może mógłby się cieszyć tym wszystkim… 

Przekrzywił głowę, pozwalając by kości strzeliły mu w karku, co przyniosło odrobinę ulgi. Jego komnata była bardzo komfortowa, nie mógł na nic narzekać, no może jedynie na to, że mieściła się na najwyższym piętrze, w najbardziej oddalonym skrzydle. No i może na fakt, że materac jego łóżka był niezwykle miękki, może by to docenił, ale po tylu latach spania na twardym, jak kamień materacu, który sam z Maggie wypychał, ta zmiana wcale nie była korzystna. Nie rozumiał czemu w ogóle położył się w tym łóżku, skoro nawet nie zmrużył oka. Ale jak mógłby spać po tym, co się wydarzyło… 

— Co zamierzasz zrobić? — Pytanie padło z ust McGonagall, która wypowiedziała je w sposób stanowczy, nawet nieco oziębły, pozbawiony jakichkolwiek pozytywnych emocji. Tak samo jej twarz była spięta, a usta ściśnięte tak, że tworzyły bladą, prostą kreskę. Remus z czasów szkolnych pamiętał, że to nie wróżyło nic dobrego. Chociaż dla niego był to widok na tyle znajomy, że niezbyt zastanawiał się nad tym, co dla niego oznacza. Dzięki tej minie, nie dostrzegał tego, jak bardzo jego opiekunka się postarzała. 

— Wiem, że ta sytuacja wszystko komplikuje — westchnął Remus, marszcząc brwi i nie zastanawiając się nawet chwili, dodał: — ale nie możemy dopuścić do rozlewu krwi i rozpoczęcia kolejnej, bezsensownej wojny, która… 

— O czym ty mówisz? — fuknęła na niego starsza czarownica, skutecznie zmuszając go do nagłego zamilknięcia. Remus spojrzał na nią uważnie.

— A ty, Minerwo? 

— O tym co powinno być teraz dla ciebie najważniejsze — stwierdziła surowo, gromiąc go nieprzychylnym spojrzeniem, które on natychmiast odwzajemnił. Nie powinien oczekiwać zrozumienia, a sentymenty należało odłożyć na bok, ale nie zgadzał się na to by traktowano go jak niepokornego ucznia, którego należało zbesztać za złe zachowanie. Minerwa najwidoczniej po raz kolejny zapomniała, że jest on już dorosłym człowiekiem i tak powinno się go traktować. Zmarszczył brwi i odezwał się, mówiąc:

— To nie jest… 

— Moja sprawa? — przerwała mu wpół słowa McGonagall, zaciskając mocno usta. — Oczywiście. Już nawet nie wspomnę o tym, że przez minioną dobę nie przyszło ci do głowy, żeby przeprosić… 

— Przeprosiłem — stwierdził przez zaciśnięte zęby, nie mogąc nawet zliczyć, ile razy przyszło mu przyznawać się do błędów przeszłości. 

— Ja tych przeprosin nie usłyszałam, a śmiem twierdzić, że również na nie zasłużyłam, tym bardziej, że postawiłeś mnie w niezwykle trudnej sytuacji — stwierdziła, nie kryjąc, jak bardzo ją to dotknęło, przez co Remus poczuł pewne wyrzuty sumienia. — Ty to w ogóle przemyślałeś? 

— Myślałem, że…

— Szczerze wątpię, że myślałeś — skwitowała dyrektorka, będąc zbyt wściekłą by wysłuchać jego wyjaśnień. Podparła się ręką o biurko i posyłając mu kolejne gniewne spojrzenie. — Gdybyś ruszył głową, wpadłbyś na to, że być może nasz świat się nie skończył z twoim odejściem, chociaż wyrwałeś z niego wiele dobra. Że może wciąż wielu z nas ciągle tutaj jest — wypomniała mu bezwzględnym tonem, który bardzo skutecznie maskował jej żal, smutek i nawet tęsknotę, która przez tyle lat wciąż gnieździła się w jej sercu. — Przysłałeś tu swoją córkę, nie dałeś nawet listu, żadnych wyjaśnień. Po tylu latach chyba zasłużyłam na chociażby krótką notkę — wytknęła mu z żalem. — Z resztą w ogóle mogło mnie tu nie być, mogłam już przejść na emeryturę, a moje miejsce zająłby ktoś inny. Co wtedy zrobiłaby Crystal, gdyby już na początku swojej drogi napotkała mur? Co gdybym nie przezwyciężyła swojego żalu i nie pozwoliła sentymentom przyćmić zdrowego rozsądku? — zapytała, nie skrywając tych wszystkich emocji, które nią targały. Remus coraz bardziej czuł, jak w nim również zaczyna wrzeć. — Przecież nie powinnam była jej przyjmować! Wiesz, ile zasad dla niej złamałam? 

— Jestem wdzięczny… — powiedział, chociaż szczerość tego wyznania nie wybrzmiała odpowiednio przez to, że mówił przez zaciśnięte zęby. Naprawdę nie potrafił opanować poczucia niesprawiedliwości, które mieszało się z wyrzutami sumienia. Co miał zrobić? Co miał powiedzieć? Gdy odchodził, nie przyszło mu to z łatwością. Ale podjął taką decyzję i… Nie chciał żałować. Miał wspaniałą żonę i cudowną córkę, które były całym jego światem i bez tego, co zrobił kilkanaście lat wcześniej, nie mógłby się cieszyć ich obecnością. Spalił za sobą mosty, to fakt. Ale gdyby wiedział… Gdyby w jakikolwiek sposób mógł się domyślać… 

— Co mi po twojej wdzięczności? — rzuciła ze złością McGonagall, mierząc go oskarżycielskim spojrzeniem. — Gdzie byłeś, kiedy twoja córka pracowała ponad swoje siły? Gdzie byłeś, kiedy poznawała twoich dawnych przyjaciół i ich dzieci? — Ten głos był pełen wyrzutu, żalu, niezrozumienia. Głos jego własnego sumienia, które nie zamierzało mu dać spokoju dokładnie tak samo jak McGonagall. — To ja byłam tutaj i ją wspierałam, a przede wszystkim starałam się zapanować nad bagnem twojej przeszłości — wypomniała mu dobitnie, a on aż poczuł ciarki na plecach. — Nie wiedziałeś o swoim synu, nie będę więc ci tego wypominać, chociaż nawet nie pozostawiłeś przestrzeni, by ktokolwiek z nas mógł ci coś przekazać — stwierdziła, chociaż i tak doskonale wiedział, że to była sprytnie wbita szpilka w jego obolałą dumę — ale zdajesz sobie sprawę, co czułam, gdy twoja córka i twój syn siedzieli obok siebie zupełnie nieświadomi tego, że są rodzeństwem? 

— Przestań, proszę… — wychrypiał cicho, nie potrafiąc dłużej tego słuchać. Cały dzień próbował to zrozumieć, odnaleźć się w całym tym, jak to ujęła McGonagall, bagnie. Liczył się z tym, że nikt nie przygarnie go z szeroko otwartymi rękoma. Minął już czas, gdy wierzył w to, że można wszystko ze sobą pogodzić, że kiedykolwiek wróci. Zaakceptował to. Przeszłość miała pozostać przeszłością. Nie sądził, że jego córka w świecie magii będzie chodzić wydeptanymi przez niego ścieżkami. Crystal była mądra, piekielnie inteligentna i zdolna. Miała olbrzymi potencjał, który powinna wykorzystywać. Remus nie chciał, żeby całe życie spędziła w Wilczym Lesie. Chciał dla swojego dziecka jak najlepiej… Ale teraz okazało się, że miał dwoje dzieci. Oprócz córki miał jeszcze syna. Czy też mógł powiedzieć, że chciał jego dobra?

— Mam przestać? — spytała z kpiną McGonagall, wzbudzając w nim jeszcze większą złość, której nie potrafił ukierunkować. — A może dopiero zaczęłam? 

— Traktujesz mnie jak ucznia, który zasłużył na szlaban! 

— Bo zasłużyłeś sobie na to! — krzyknęła dyrektorka, a jej ciało zadrżało, widocznie przemęczone tym co się działo. Była wyczerpana i nie miała już sił na kontynuowanie tego wszystkiego. Rozmasowała pospiesznie skronie, nie chcąc dłużej spierać się z tym człowiekiem. — Obiecałam zrobić wszystko, co w mojej mocy, by pomóc Crystal, ale nie będę pomagać tobie. 

— Nawet w obliczu tego, co ma nadejść? — spytał wręcz prowokacyjnie, nie potrafiąc dłużej utrzymywać swoich nerwów na wodzy, co bardzo ubodło dyrektorkę szkoły.

— Nie zostawię zamku bezbronnego, zadbam o moich uczniów i pracowników, ale nie zrobię tego dla ciebie — stwierdziła stanowczo, prostując się, żeby dodać swojej postawie powagi. — Nie zrobię dla ciebie nic, Remusie, do czasu aż nie zobaczę w tobie tego człowieka, którego widziałam kilkanaście lat temu. 

— Wybacz, że byłem na tyle bezczelny, że wybrałem własne szczęście — rzucił wściekle, chociaż słowa McGonagall powinny były zakończyć tę dyskusję. Gdy widziała go ostatnim razem, był tym samym człowiekiem co teraz, chociaż ona, z resztą tak samo jak wszyscy, próbowała patrzeć na niego inaczej. — Przepraszam nie za to, co zrobiłem, ale w jaki sposób — wyjaśnił od razu, nie pozostawiając przestrzeni na jakąkolwiek błędną interpretację. — Kocham moją żonę i córkę, wiele dla nich poświęciłem i nie żałuję. Zasłużyliście na wyjaśnienia, a ja wam ich nie dałem, przepraszam — przyznał całkowicie szczerze, chociaż wciąż w jego głosie wybrzmiewała złość i dopiero po chwili złagodniał. — I dziękuję za to, co robiłaś i nadal robisz dla mojej córki… — powiedział, a potem od razu dodał: — dla moich dzieci. 

— Powiedz mi tylko, jak zamierzasz to naprawić? 

— Nie wiem… — odpowiedział całkowicie szczerze, pozwalając sobie na ciężkie westchnienie. Wiele rzeczy musiał naprawić i nie miał pojęcia, jak się za to zabrać i od czego zacząć, od kogo… Miał żonę, która przyjęła go mimo wielu wątpliwości i trwała przy nim, chociaż nie było to łatwe. Meg nie zadawała wielu pytań, akceptowała wszystko, albo po prostu wolała nie wiedzieć. Musiał jej teraz powiedzieć, że jego życie zmieniło się diametralnie i nie wie, co z tym zrobić. Miał córkę, która poczuła się zdradzona, oszukana i odsunięta. Musiał jej wyjaśnić, że nadal jest jego ukochanym skarbem i zrobi dla niej wszystko. Ale w końcu był ktoś, komu też musiał wiele wyjaśnić. — Ted… 

— Ted Remus Lupin— powiedziała dosadnie McGonagall. — Pierwsze imię dostał po dziadku, drugie po ojcu. 

— Jaki on jest? — spytał Remus, a jego głos zabrzmiał zupełnie obco. Jakby sam nie wypowiedział tego pytania, a zrobił to ktoś zupełnie inny. Wciąż przed oczami miał twarz tego chłopaka, z którym przecież miał zaraz porozmawiać w cztery oczy. 

— Powinieneś sam się przekonać — stwierdziła McGonagall, rzucając mu wyzwanie. — Sama Crystal postawiła ci przecież ultimatum. 

— Nie chcę nadużywać twojej gościnności… — mruknął Remus, czując, że wcale nie jest tu mile widziany. Miał właściwie na myśli, że nie ma zamiaru dłużej spędzać czasu w jej gabinecie, ale McGonagall od razu postawiła sprawę jasno:

— Ty i ten chłopak zostaniecie tu do czasu, aż ustalimy, co zrobić z informacjami, które przynieśliście. Za miesiąc nastąpi pełnia, a my nie możemy dopuścić do tego, żeby była krwawa. — Jej słowa były stanowcze i z pewnością nie pozostawiały przestrzeni do jakiegokolwiek sprzeciwu. — Co więcej twój syn ciężko znosi przemiany, a córka wciąż czeka na pierwszą pełnię. Musisz tu być dla nich… — skwitowała tę najbardziej oczywistą część. — Musisz nadrobić te wszystkie lata. 

— Jeśli pozwolisz, zacznę od teraz… — stwierdził, próbując brzmieć taktownie i nie chcąc dłużej słuchać wyrzutów, tym bardziej, że z każdą chwilą chciał coraz bardziej przyznać starszej kobiecie rację, a to bardzo godziło w jego przekonanie, że jego decyzja była słuszna. Sprawiało to, że jego złość, znów brała górę nad jego wyrzutami sumienia. Skinął głową i odwrócił się na pięcie.

— Jeszcze jedno… — odezwała się McGonagall, zatrzymując Lupina wpół kroku. — Musisz o tym wiedzieć. 

— Z kimś jeszcze mam dziecko? — rzucił z wyrzutem Remus, nie kontrolując tego, co mówi, nim zdążył ugryźć się w język. 

— Syriusz żyje — przemówiła McGonagall, szarpiąc tę zakurzoną strunę, która od dawna w nim nie rozbrzmiała. — I jest przytomny. 

***

Najchętniej rozniosłaby wszystko, co mogła napotkać na swojej drodze. Wściekłość wypełniała całe jej ciało i naprawdę niewiele brakowało, żeby Crystal zupełnie wybuchła tracąc nad sobą kontrolę. Wybiegła z gabinetu McGonagall, nawet nie wiedząc, gdzie zamierza teraz się udać. Jedno było pewne, chciała się znaleźć jak najdalej od Tonksów. 

Chciała porozmawiać na spokojnie z tatą, nie tak jak w nocy, kiedy jedyne na co mogła się zdobyć to złość i pogardliwy ton. Emocje trochę opadły, a ona chciała zrozumieć, jakim cudem podczas tych niespełna dziesięciu miesięcy w Wilczym Lesie zdążyło się tyle wydarzyć. Przez szesnaście lat jej życia nic się tam nie zmieniało, a wystarczyło tylko wyjechać i wszystko wywróciło się do góry nogami. Chciała wiedzieć, jakim cudem Ósemka przedostała się do Wilczego Lasu. Skąd wziął się szalony pomysł ataku na Hogwart i co mogą w tej sytuacji zrobić. Ale co najważniejsze chciała wiedzieć, jak wyglądała ich codzienność bez niej, co u mamy, z którą rozmawiała ostatni raz w czasie świąt. Pragnęła zapomnieć o Tonksach i o tym, co się wydarzyło, a skupić się na ich rodzinie, która była najważniejsza. 

Ale jak miała to zrobić, skoro jej brat od razu po spotkaniu wręcz rzucił się na Remusa i błagał o rozmowę? Nie było istotne to, że Chris sama nalegała, żeby jej tata porozmawiał z Tedem, teraz ona chciała mieć go tylko dla siebie. W końcu miała pierwszeństwo, był jej ojcem całe życie, a nie zaledwie dobę. A najgorsze było to, że ojciec się zgodził, bez chwili wahania. Skoro nie miał dla niej czasu, a dla Teda tak, to nie miała już czego szukać w gabinecie dyrektorki. Wybiegła, trzaskając drzwiami i zostawiła wszystkich za sobą. Mknęła przed siebie nie zwracając uwagi na potrącanych uczniów, nogi same ją niosły. Wciąż tylko w głowie powtarzała, że wszystko jest nie tak, jak być powinno. Skręciła w lewo w korytarz, który prowadził w stronę wieży Gryfonów. Wszystko jest nie tak… Potem w prawo, w stronę klatki schodowej. Wszystko jest nie tak…  Zamiast zbiec po schodach szybko czmychnęła w jeden z bocznych korytarzy, w którym było ukryte przejście prowadzące bezpośrednio przed Pokój Życzeń, ale zanim udało jej się w nim schować, coś mocno pchnęło ją na ścianę. W pierwszej chwili zabrakło jej tchu. Potem poczuła czyjeś ciało przygniatające ją, jakby próbowało się dopasować, ale już zupełnie nie zgrywało się z jej. Wtedy ogarnął ją ziemisty zapach i zrozumiała już, kto stoi naprzeciwko niej, czyje dłonie czuje na talii i czyje usta nagle pojawiły się na jej wargach. Przez krótką chwilę miała ochotę się temu poddać, wyobrazić sobie, że wcale nie jest w szkole, a w Wilczym Lesie, gdzie wszystko było prostsze i mniej wymagające, a facet, który teraz zapamiętale całował ją, mimo że Chris stała niczym sparaliżowana. Reagowała tak, bo nic nie było takie jak kiedyś, jak w Wilczym Lesie. I nigdy już takie nie będzie.

— W końcu udało mi się cię złapać — wyszeptał między pocałunkami Rivers, kreśląc ścieżkę z jej warg w stronę obojczyka. Jego zarost drażnił jej skórę w sposób, o którym już zupełnie zapomniała. Kiedyś nie wyobrażała sobie dnia bez pocałunków Iana, ale teraz było to całkowicie nie na miejscu. 

— Ian, co ty robisz? — mruknęła, próbując odepchnąć Riversa, ale ten mocno trzymał ją przy sobie, jakby próbował nie dopuścić do sytuacji, w której Chris mogłaby mu znowu uciec. Nie interesowało go nic. Ani to że ktoś mógłby ich zobaczyć, ani spotkanie, w którym przed chwilą oboje uczestniczyli, ani nawet to, że mogła tego nie chcieć. Był jak wygłodniałe zwierzę, które pragnęło swojej zdobyczy. 

— Myślałem o tym od prawie roku. 

Crystal spróbowała po raz kolejny odepchnąć swojego byłego. Ślady jego pocałunków zdawały się drażnić jej skórę, jakby były niewielkimi ranami, które posypano solą. Ale nie to było najgorsze. Gdy zignorowała szaleńcze tętno Iana oraz jego przyspieszony oddech, impulsy z zewnątrz zaczynały do niej docierać. Na początku zapach, znacznie lżejszy i przyjemniejszy niż ten Riversa, przypisany do jednej osoby, przynoszący na myśl świeżo paloną kawę i książkę skrywającą najbardziej tajemnicze i pociągające słowa. Potem usłyszała chrząknięcie, bardzo charakterystyczne i dobrze jej znane. Jeśli do tej pory mogła powiedzieć, że wszelkimi siłami próbowała zachować trzeźwy umysł, to teraz czuła się jakby ją rażono piorunem. 

— Tony… — szepnęła panicznie i chyba dopiero imię obcego chłopaka wypowiedziane przez nią otrzeźwiło Riversa, który przestał ją całować, dając jej moment na odepchnięcie go od siebie. Gdy Ian przestał jej przysłaniać cały świat, dostrzegła jedynie sylwetkę Krukona, który sztywnym krokiem oddalał się szybko. — Tony! — Jej wołanie było na nic. Anthony nie odwrócił się, a Chris poczuła w sobie ogromny żal i strach. Bo z jednej strony chciała mu wszystko wyjaśnić, powiedzieć, że to nie tak, że jej i Iana nic nie łączy i chociaż kłamała przez ten cały czas, to wszystko to, co względem niego czuła, było prawdziwe. Z drugiej zaś bała się, że gdyby spojrzał na nią, to zrobiłby to w taki sposób jak zeszłej nocy, a tego mogłaby nie znieść. Jedno było pewne, Rivers skomplikował wszystko jeszcze bardziej, a wydawać by się mogło, że to niemożliwe. Wzbudziło w niej to uśpione na krótką chwilę pokłady złości. — Coś ty narobił?

— Pocałowałem moją kobietę — stwierdził najzwyczajniej w świecie Ian, jakby to była rzecz oczywista, ale ewidentnie wyczuł, że coś jest na rzeczy, bo spiął wszystkie mięśnie, śledząc każdy jej ruch.

— Nie jestem twoją kobietą — odpowiedziała mu twardo, zaciskając pięści i dodała jeszcze: — Już nie… 

— Znosiłem dla ciebie wiele rzeczy… — wychrypiał wściekle Ian, przypominając tego samego chłopaka, którego zostawiła w lesie - pełnego przekonania, że zasługuje na wszystko czego chce i nie pozwalającego, by coś poszło nie po jego myśli. Zgarbił się, tak jakby miał się zaraz na nią rzucić, ale w jego stalowo szarych oczach dostrzegała żal i ogrom wyrzutów. — Słuchałem twojego ojca, sprzeciwiałem się mojemu, stoczyłem pojedynek i przegrałem z Danzelem, który okazał się być moim bratem, a ostatecznie ojciec mnie wydziedziczył, licząc, że wykrwawię się na śmierć — wycedził przez zęby, streszczając w jednym zdaniu to, co wydarzyło się w jego życiu podczas ostatniego roku. Gdyby ta sytuacja wyglądała inaczej, Chris najpewniej by się przejęła. Zaczęła wypytywać go o każdy szczegół, zwłaszcza o to, że Morton był jego bratem. Ten fragment przecież czynił go niezwykle podobnym do Crystal, która również właśnie dowiedziała się o tym, że ma rodzeństwo. Ale sytuacja była taka, jaka była i nic nie mogła w tej chwili na to poradzić. — To wszystko robiłem dla… 

— Z pewnością nie dla mnie — stwierdziła, przerywając mu, ale szybko złagodniała, gdy na nowo przez jej złość przebiły się wyrzuty sumienia. Westchnęła ciężko, spuszczając wzrok. —  Mnie już tam nie było, Ian. 

— Ale wciąż byłaś tutaj… — szepnął Rivers, chwytając jej dłoń i przykładając w okolice jego serca. Czuła, jak mocno biło, jakby chciało się wyrwać. Ale ona myślała w tej chwili o Tonym, o tym, że jej serce bije dla niego. Słowa i gesty Iana nie miały teraz znaczenia, bo i tak nic by nie zmieniły. Mimo że starał się tak bardzo. — Wciąż jesteś. 

— Nadal patrzysz na wszystko spojrzeniem z Wilczego Lasu — szepnęła, delikatnie wyrywając dłoń z jego uścisku. — Ja zobaczyłam już więcej i chyba nie potrafiłabym wrócić do tego, co było. — Szczere wyznanie wcale nie złagodziło tej okropnej sytuacji. Rozsądek podpowiadał jej, że zaraz straci kolejnego sprzymierzeńca, być może jednego z ostatnich. Ale za bardzo ceniła tego faceta, żeby kłamać i zwodzić go. Z tego też powodu rozstała się z nim, żeby nie miał złudzeń, żeby żył własnym życiem. Ona tak zrobiła i chociaż nie potrafiła powiedzieć, czy wyszło jej to na dobre, nie cofnie już żadnej decyzji. — Kochałam cię, na swój sposób nadal kocham, ale to co było między nami to już wspomnienie. 

— Przybyłem tu dla ciebie! — ryknął wściekle Rivers, ale nie zrobiło to na Crystal wrażenia, jedynie spotęgowało żal i wyrzuty sumienia, bo nic nie było takie, jakie powinno być.

— Ja przybyłam tu dla siebie — odparła całkowicie szczerze. Było coś ujmującego w tym, że Ian przebył tak długą drogę, żeby do niej trafić, ale nie powinien robić tego dla niej ani dla swojego ojca, ani dla kogokolwiek innego. To był chyba błąd, który popełniał całe życie. Zawsze robił coś dla kogoś. — I ty również powinieneś poszukać swojej drogi. 

— W takim razie nie mam tu co robić… — warknął wściekle i wyminął ją. Chris chciała powiedzieć, żeby nie żartował, że nie ma przecież po co wracać do Wilczego Lasu, póki Benjamin i Morton tam są i że nie czas na takie akcje, bo przecież mają większe zmartwienia na głowie. Ale wiedziała, że w tym stanie Iana zatrzymałoby jedynie wyznanie, że miał rację i ona odwzajemnia jego uczucia, a Lupin nie miała zamiaru dłużej okłamywać kogokolwiek. Westchnęła ciężko, z trudem powstrzymała szloch, który próbował wyrwać się z jej gardła. Miała ochotę gdzieś się zaszyć, zniknąć wszystkim z oczu i płakać tak długo, aż nie wypłacze wszystkiego co złe. 

— Crystal… — Łagodny głos Amelii podziałał na nią w sposób wręcz przeciwny niż można by się tego spodziewać. Jej delikatność podrażniła każdą z rozedrganych strun w ciele Lupin. Odwróciła się i zerknęła na Puchonkę, która swoimi zielonymi oczami spoglądała na nią. Nie był to wzrok pytający, a współczujący. 

— Wiesz już o wszystkim? — spytała ochrypłym głosem Chris, chociaż nie potrzebowała odpowiedzi. Odchrząknęła pospiesznie. — Ted czeka pod gabinetem McGonagall, żeby porozmawiać… — po raz kolejny dziwna, wewnętrzna blokada nie pozwoliła jej powiedzieć tego, ale siłą woli zmusiła się i dokończyła: — z naszym ojcem.

— Wcale go nie szukałam — stwierdziła Amy, a Crystal nie potrafiła zarzucić jej kłamstwa. Dziewczyna podeszła do niej uśmiechając się łagodnie. — Jak się czujesz? 

— Świetnie… — odparła natychmiast Crystal, ale gula, która pojawiła się w jej gardle, kazała niezwłocznie naprawić to ewidentne kłamstwo. — Beznadziejnie. — Westchnęła, a oddech zrobił się spazmatyczny, jakby zwiastował nagły, histeryczny płacz. Chris zagryzła zęby, próbując wyglądać na silną i dodała szybko: — Powinnaś być przy Tedzie albo pilnować Luci. 

— Ale jestem teraz tutaj — zauważyła Amelia, a w tym stwierdzeniu było coś niezwykle ujmującego. Chris była nikim dla Amy, która życie oddałaby za Teda i Lucę, a z kolei dla nich Lupin była kimś jeszcze gorszym. Luccatteli powinna była nienawidzić jej w równym stopniu co oni, a jednak stała naprzeciw niej, uśmiechając się pokrzepiająco, jakby chciała powiedzieć, że wszystko rozumie i będzie lepiej. Złapała Crystal za dłoń i podprowadziła do witrażowego okna, gdzie obie przysiadły na niskim parapecie. Był to drobny gest, ale również zaproszenie do rozmowy, w której chyba nikt nie miał nikogo oceniać. A przecież Amy już raz oceniła ją dość krytycznie i patrząc na całokształt miała trochę racji. 

Miałaś co do mnie przeczucia, prawda?

— Prawda — przyznała prosto z mostu, ale od razu uśmiechnęła się w sposób, w jaki tylko ona potrafiła się uśmiechać, tak jakby nagle słońce wyszło zza chmur — chociaż muszę przyznać, że demonizowałam cię nieco bardziej niż na to zasłużyłaś. 

— Chyba nie wystarczająco — westchnęła Crystal, chociaż mimo wszystko uśmiechnęła się blado. Po prostu przy Amelii trudno było być cały czas posępnym. Poczucie, że Crystal nie musi wszystkiego tłumaczyć, że Amy wie więcej niż mogłoby się wydawać, naprawdę było pokrzepiające. Nawet jeśli Lupin nie wiedziała, co dziewczyna wie i jaką wersję prawdy zna. Najistotniejsze kwestie były niezmienne, niezależnie od tego, kto streścił jej całą historię. Amelia uśmiechnęła się ze zrozumieniem, jakby chciała powiedzieć, że na jej miejscu również by się obwiniała. Jednak później spytała:

— A ilu rzeczy byłaś świadoma? — Crystal chciała odpowiedzieć, ale nagle dotarło do niej, że tak naprawdę nic nie wiedziała. Może powinna była połączyć wszystkie fakty, ale brakowało jej wiedzy by załatać wszystkie luki. Zarówno jej ojciec, jak i wszyscy w Hogwarcie nabrali wody w usta, a każdą informację musiała od nich wyrwać wręcz siłą. Może przesadziłaby mówiąc, ze jest ofiarą tej sytuacji, ale na Merlina, wciąż była dzieckiem, młodą dziewczyną na skraju dorosłości, której nikt nie próbował traktować poważnie. Skąd miała wiedzieć? — No właśnie… 

— Byłam bliska wyznania całej prawdy — przyznała, wzdychając ciężko i próbując się jakoś obronić. Obiecywała sobie z Tedem, że prawdę o sobie zdradzą po jej pierwszej przemianie, ale czuła, że chociaż jemu czy też Tony’emu i Lizzy powinna wyjaśnić wszystko wcześniej. Ukrywanie prawdy dręczyło ją i była na skraju wytrzymałości. — Może to kwestia tygodnia albo dwóch, ale nie utrzymałabym tego dłużej. Powiedziałabym, a wtedy… 

— Działoby się zapewne to samo, co teraz — dokończyła za nią Amy, tym samym uświadamiając jej, że nie uchroniłaby nikogo przed koszmarem, który właśnie się rozgrywał. Prędzej czy później znaleźliby się w tej samej, patowej sytuacji.

— Zapewne… 

— Jak to było naprawdę? — zapytała Amelia, a Chris westchnęła. Sama już nie wiedziała, jak to było naprawdę. Wszystko wydawało jej się przekłamane. 

— W zeszły roku dowiedziałam się, że tata jest czarodziejem — zaczęła zgodnie z prawdą i głos nagle jej się załamał, odchrząknęła, złoszcząc się na siebie, że tak łatwo okazuje słabość — że ja również mogę praktykować magię. Uciekłam, żeby dostać się tutaj i lepiej poznać mojego tatę. Porzuciłam, życie w Wilczym Lesie dla Hogwartu — wyznała, ale potem uzmysłowiła sobie, że Amelia tę cześć przecież zna. Właściwie to nie wiedziała, co jeszcze mogła by powiedzieć Puchonce. Wzięła głęboki oddech i spojrzała w stronę, gdzie zniknął Tony, a zaraz po nim Ian i uświadomiła sobie, że Amelia musiała być świadkiem ich kłótni. — Ten facet, Ian to mój były, zerwałam z nim, bo nie chciałam, go blokować, gdy będę tutaj. 

— Chyba mu na tobie zależy… — zauważyła Amy, marszcząc brwi, ale nie powiedziała nic więcej.

— Bo nie ma alternatywy — odparła natychmiast Chris. Taka była prawda. Nie było ich wielu w Wilczym Lesie i właściwie po jej odejściu Rivers chyba nie miał perspektywy by stworzyć z inną dziewczyną nowy związek. Crystal też mogła przypuszczać, że sama była w pewnym sensie zastępstwem na miejsce Vii, która została wygnana. Kto wie, może gdyby Sylvia miała w sobie wilczy gen, to teraz byłaby już szczęśliwą żoną Riversa i miała z nim gromadkę dzieci. Ian wmawiał sobie, że ją kocha, bo nie dopuszczał do siebie myśli, że kolejna rzecz w jego życiu może okazać się nieprawdziwa. W pewnym sensie to rozumiała, ale Amelia już nie, więc Chris zaczęła tłumaczyć: — Kiedy byłam w domu, nasze życie było zaplanowane. Moja ucieczka pokrzyżowała nie tylko moje, ale również jego plany. Będąc tutaj… — westchnęła, bo stwierdzenie, że wszystko się zmieniło było zbyt błahe w tej sytuacji. Przestała myśleć o Ianie, ich nieistniejącym już związku i sprawach, które mogła mimo wszystko odsunąć na dalszy tor. — McGonagall mnie ostrzegała, że jestem zbyt blisko osób, które są powiązane z moim tatą, ale nigdy nie pomyślałabym, że…

— Chodzi o ciocie Tonks i Teda? — domyśliła się Amelia, a Crystal jedynie przytaknęła skinieniem głowy. 

— Znam swojego ojca i znam ojca Teda — wyznała z trudem. — Mój jest troskliwy, kochający i oddany — zauważyła, skupiając się na tym, jak zawsze postrzegała Remusa — jego egoistyczny, nieczuły i pozbawiony moralności. Teraz okazuje się, że to jedna i ta sama osoba. Ale nic tu się nie zgadza. 

— Obwiniasz ojca?

— Nie wiem… — przyznała Crystal bezradnie. Była na niego wściekła, nie rozumiała jego zachowania i miała ochotę na niego wrzeszczeć, ale z drugiej strony potrzebowała go jak nigdy, jego mądrości i ojcowskiej troski. Chyba jeszcze nigdy nie czuła tylu sprzeczności na raz. — Powinnam, ale nie potrafię. 

— Może to dobrze — mruknęła po chwili zastanowienia Amelia i posłała jej łagodny uśmiech, kolejny do pokrzepiającej kolekcji — zbyt wiele osób go obwinia. 

— Jestem stronnicza? — spytała z żalem, już nie wiedząc, co ma myśleć o sobie i swoim ojcu, ale Amelia zaśmiała się tylko.

— Jeśli któraś z nas jest stronnicza, to biję cię na głowę — zauważyła pół żartem, pół serio i chociaż to pozwoliło im na chwilę odetchnąć od ciągłego poczucia winy, to tym razem Amelia nagle spochmurniała. Oblizała nerwowo wargi i spojrzała na Lupin w sposób, który obrazował to, jakie wieści właśnie chce jej przekazać. — Crystal, w Hogwarcie pojawiła się plotka o ataku wilkołaka na Hogsmeade. Minister osobiście oświadczył, że to był fałszywy alarm, a całe zamieszanie wywołał zwykły wilk, który zaszył się gdzieś w Zakazanym Lesie — powiedziała z powagą, a Crystal szybko przeanalizowała jej słowa. Minister Magii mimo wściekłości najwidoczniej od razu opowiedział się po ich stronie i zatuszował obecność Iana, który z resztą wcale nie zaatakował wioski. — Ale plotki w Hogwarcie żyją długo…

— To wszystko kłamstwo… 

— Ale wilkołak był w Hogsmeade, a w Hogwarcie teraz jest ich co najmniej trzech — zauważyła Amelia, nie próbując się z nią spierać. — Ósemka może chcieć sprawdzić słowa Kingsleya. Wasze bezpieczeństwo jest niepewne… 

— Nie tylko nasze, Amy — przyznała Crystal, zdając sobie sprawę, że wkrótce czeka ich bitwa z mieszkańcami Wilczego Lasu, a to oznacza, że już nie tylko wilkołaki były zagrożone, ale też mogły stanowić zagrożenie. Przerażające jak ten obrót spraw wszystko ułatwiał Departamentowi Ósmemu i wszystkim, którzy nienawidzili likantropów. Tak się składało, że obie znały przynajmniej jedną osobę, która mogła uznawać to wszystko jako swój triumf. — A ty doskonale wiesz, kto stoi za rozpuszczeniem tej plotki, a już z pewnością za utrzymaniem jej przy życiu… 

***

Słońce chyliło się ku zachodowi. Crystal nie rozumiała dlaczego tak rzadko przychodziła na Wieżę Astronomiczną. Nigdzie nie było piękniejszego widoku. Z tego miejsca widziało się wszystko - zielone błonia, gąszcz Zakazanego Lasu, nieruchomą taflę jeziora, a dalej Hogsmeade i Wrzeszczącą Chatę. Wzrok sięgał aż po góry, które wyznaczały granicę horyzontu. Chmury formowały najrozmaitsze kształty na pomarańczowym niebie, a ostatnie promienie słońca sprawiały, że wszystko zdawało się być pokryte złotem. 

Crystal przychodziła tu co wieczór, kiedy wszyscy inni spędzali czas z przyjaciółmi w swoich dormitoriach lub Pokojach Wspólnych. Ona nie miała z kim spędzać tego czasu. Lizzy obiecała namówić Tony’ego do rozmowy z Chris. Był to jej pomysł, a Lupin wątpiła w jego powodzenie, ale nie sprzeciwiała się. Nie miała siły tego robić. Czuła, że sprawa relacji jej i Tony’ego jest przegrana i nie ma czego ratować. I chociaż Liz zapewniała, że wszystko się ułoży, to ona wolała już po prostu o tym nie myśleć… Ale trudno było skupić się na czymś pozytywnym, gdy zostawało się sam na sam ze swoimi problemami. Amelii nie widziała już po rozmowie, którą odbyły, kilka razy minęła się z Lucą, ale oboje udawali, że się nie widzą, co dla Chris było dużym plusem. Ian skutecznie unikał Crystal, a ona specjalnie mu się nie narzucała. Szukała go jednak wzrokiem, żeby mieć go na oku, bo nikt nie wiedział co może mu strzelić do głowy. Całe szczęście Rivers większość czasu spędzał w okolicach Zakazanego Lasu, słuchając się jednak zakazu, by nie przekraczać jego granicy. Pewnie czuł się jak więzień, ale cóż… Chris wiedziała, że oni potrzebują jego, a on jeszcze bardziej potrzebuje ich. Jedyną osobą, z którą Lupin towarzysko rozmawiała była Sienna, rok młodsza Ślizgonka i jej partnerka znad kociołka z wyrównawczych zajęć u Slughorna. Nie były to może wielce przyjacielskie pogaduszki, ale miło było usłyszeć coś życzliwego wychodząc z Wielkiej Sali, podczas gdy wszyscy inni przyjaciele Lupin gardzili jej obecnością i nie zamierzali tego ukrywać. 

Myślała, że w tej sytuacji będzie miała tylko tatę. Tak jak to było wtedy, gdy pokłóciła się ze wszystkimi w Wilczym Lesie, a Remus jako jedyny okazał jej ogrom zrozumienia i wsparcia. Mogła by powiedzieć, że utrata kontaktu z rówieśnikami nie byłaby tak gorzka, gdyby mogła ten czas spędzać z ojcem. Ale nie mogła… W ciągu kilku dni, które minęły od pełni i pojawienia się Remusa Lupina sam na sam z tatą była może niespełna godzinę. Zawsze ktoś był obok, albo ona nie mogła go znaleźć. Jeszcze pół biedy, gdy widziała ojca rozmawiającego z McGonagall albo innym nauczycielem, ale zazwyczaj był osaczony przez Tonksów, a ona czuła się jakby ktoś próbował jej go odebrać, a tym kimś był jej własny brat… 

— Crystal, wszystko w porządku? — Lupin drgnęła na dźwięk głosu dyrektor McGonagall, chociaż doskonale słyszała, jak ta z ciężkim oddechem wspina się po schodach prowadzących na szczyt Wieży Astronomicznej. Starsza czarownica sapała jak lokomotywa, gdy doszła na samą górę, ale jednak dopiero jej głos wyrwał Chris z posępnych myśli. Domyślała się, że ten moment wkrótce nadejdzie. Z dyrektorką też nie rozmawiała od chwili, gdy ta zaprosiła większość zamieszanych w to bagno na spotkanie w swoim gabinecie. Nie odpowiedziała jednak na pytanie kobiety, miała nawet ochotę prychnąć, ale ograniczyła się jedynie do wzruszenia ramionami. — Nie powinnam była pytać… — zreflektowała się od razu McGonagall, bo nie trudno było się domyślić, że nic nie jest w porządku. Kobieta podeszła do Chris i położyła dłonie na barierce. Obie przez chwilę wpatrywały się w zachodzące słońce w milczeniu. — Masz do mnie żal, że nie powiedziałam ci prawdy o relacjach twojego ojca. 

— Nie — odpowiedziała od razu Lupin — może trochę… — Parę razy wyrzucała dyrektorce w myślach, że nic jej nie powiedziała. Co prawda dawała do zrozumienia, ale nigdy nie padło kluczowe zdanie, w którym od razu przyznałaby, że dziewczyna przyjaźni się ze swoim przyrodnim bratem. Uważała, że ona była z kobietą zupełnie szczera od początku, pomijając sytuację z Sylwestrem. Potem przecież się do siebie nie odzywały, a gdy się pogodziły był najlepszy moment na wyjawienie prawdy. Jednak miała dziwne poczucie, że kobieta zrobiła to dla jej dobra, a jeśli nie dla niej, to dla dobra ogólnego. Czy mogła się jej dziwić, skoro nawet jej ojciec nie powiedział jej o swojej narzeczonej i o tym, jak wyglądało ich rozstanie? — Ale to jest żal, który czuje do wszystkich i wszystkiego. 

— Gdzie jest twój ojciec i przyjaciel? — spytała McGonagall, przyjmując słowa Crystal, a ta wzruszyła ramionami. 

— Ian, chyba nie chce się ze mną widzieć, ale nie ma dokąd wrócić — stwierdziła dość beznamiętnie. — Widziałam go w okolicach chatki Hagrida. Pewnie płoszy sklątki tylnowybuchowe — powiedziała, bo faktycznie niespełna godzinę temu dostrzegła jego sylwetkę koło małej chatki olbrzyma. Mogła się domyślać, że Ian wraca do zamku, gdy już nikt nie chodzi po korytarzach, bo szczerze powiedziawszy nikt nie zauważył jego obecności w Hogwarcie. Może to i lepiej. — A tata… — tym razem jej głos zadrżał od nadmiaru żalu, który czuła. — On rozmawia z Tedem. Znowu… 

— Wiesz, że muszą wiele spraw przedyskutować. — Kobieta z pewnością chciała zabrzmieć racjonalnie, dotrzeć do tej części Chris, która była tego świadoma, ale to nie wystarczyło, bo mimo to czuła się porzucona i winna. 

— Wiem — odparła głucho, zaciskając palce na barierce — ale to nie zmienia tego, że czuję się beznadziejnie. I czuję się też winna, chociaż nie powinnam, prawda? 

— Nie powiem, ci kto tu zawinił, bo sama tego nie wiem — westchnęła kobieta, spuszczając wzrok, a Crystal przeszło przez myśl, że ona zapewne czuje się tak samo, jak ona. Co było jeszcze bardziej absurdalne, bo przecież nie była niczemu winna. Ale Chris też cierpiała niewspółmiernie do swojej winy.

— Wczoraj chciałam usiąść z tatą i chwilę pomilczeć — powiedziała, wpatrując się w horyzont. — Często tak robiliśmy w domu, zawsze mogłam wtedy ogarnąć swoje myśli, ale… — Głos jej się załamał, kiedy przypomniała sobie tamtą sytuację. Dawno nie czuła się tak całkowicie zbędna i zastąpiona. — Kiedy szłam do jego komnaty natknęłam się na matkę Teda, a gdy weszłam do środka on tam był. — Zamknęła oczy, jakby liczyła na to, że gdy je otworzy, to wszystko okaże się być złym snem. Dlaczego jej ojciec i oni mogli sobie wszystko wyjaśniać i obgadać, a ona nawet nie mogła się zbliżyć, bo oni zawsze byli gdzieś w okolicy. Nie zgadzała się na to. Nie ważne, że oni nie wiedzieli Remusa przez te wszystkie siedemnaście lat, to nie znaczyło, że teraz miał być tylko ich na wyłączność. To tak nie działa. — Jest tu tata, Tonksowie i ja, ale mojej mamy nie ma, chociaż jej życie również zostało właśnie wywrócone do góry nogami. Gdzie tu jakakolwiek sprawiedliwość? 

— Nie ma czegoś takiego, to my musimy spróbować ją wprowadzić — odparła zmęczonym głosem McGonagall, a mówiła w sposób zarezerwowany dla osoby starszej, doświadczonej przez życie, która miała prawo wiedzieć więcej i należało jej zaufać. — Chciałabyś mieć ojca tylko dla siebie, ale wiesz, że Teddy zasłużył by go poznać, dlatego mimo wszystkich uczuć, które w tobie buzują, pozwalasz im na rozmowy — zauważyła dyrektorka, uśmiechając się łagodnie, jakby chciała podnieść ją na duchu. — To z twojej strony bardzo dojrzałe. 

— Nie mam ochoty być dojrzała — rzuciła wściekle, odpychając się od barierki ze złością. Zrobiła kilka kroków, ale nie wiedziała, co miałaby niby zrobić. Otuliła się ramionami i skrzywiła się. — Chciałabym wiedzieć, o czym rozmawiają… 

— A spytałaś? 

— Niby kiedy? — prychnęła wściekle, rzucając dyrektorce złowrogie spojrzenie, ale szybko spuściła wzrok. Nie powinna wyładowywać złości na McGonagall. — Tata jest wręcz zniewolony przez Tonksów, a Ted… — zapowietrzyła się na samą myśl o Puchonie. Łatwiej byłoby gdyby oboje zapomnieli o swoim istnieniu. — Nie rozmawiamy ze sobą. 

— Jesteście… — zaczęła McGonagall, a jej ton wskazywał na pogadankę, której Crystal wcale nie chciała słuchać, więc przerwała dyrektorce, rzucając kpiąco:

— Rodzeństwem? 

— Chciałam powiedzieć przyjaciółmi — przyznała ze spokojem, ignorując sposób w jaki mówiła do niej uczennica. Zadziwiające było dla McGonagall to, jak zmęczenie pozwala odkryć w sobie nowe pokłady cierpliwości. Crystal zmarszczyła brwi. Jej mina z pewnością nie mówiła o tym, że zgadza się z dyrektorką, ale z pewnością słuchała. — Patrzyłam, jak więź między wami się rodzi. Nigdy nie mieliście się poznać, a jednak coś was połączyło. Nie wiem czy to wspólna krew, czy przyjaźń, ale było to prawdziwe — zauważyła McGonagall, wykorzystując uwagę dziewczyny. Z resztą kobieta od dawna zastanawiała się nad tym, jakim cudem akurat ta dwójka zapałała do siebie tak szczerą i bezkresną przyjaźnią. Nikt nie pchał ich w swoją stronę, sami odnaleźli do siebie drogę, jakby przeznaczenie im mówiło, że powinni być sobie bliscy. — Może to nie jest czas na zgłębianie natury waszej przyjaźni, ale proszę, nie skreślaj jej — poprosiła, chociaż nie oczekiwała żadnych zapewnień od nastolatki, która wpatrywała się uparcie w horyzont. Dyrektorka westchnęła ciężko i podeszła parę kroków do miejsca, gdzie mogła swobodnie usiąść. Spoglądała na Crystal, która stała, napinając wszystkie mięśnie z hardą miną. Nie wiedziała czy istniał skuteczny sposób by do niej dotrzeć. — Powiem ci o czym mówią, a przynajmniej o moich podejrzeniach i podsłuchanych strzępkach — oznajmiła McGonagall, przyciągając uwagę Crystal. — Remus i Tonks kłócą się… — stwierdziła z westchnieniem i pokiwała głową, jakby sama sobie przyznawała rację. — Od zawsze robili to dość często, a my w zależności od tematu sporu popieraliśmy jedną ze stron. Teraz powoli nadrabiają siedemnaście lat bez kłótni — stwierdziła, jakby było to oczywiste. Nie wspomniała jednak o tym, że dopiero słysząc ich wzajemne krzyki, czuła jakby jeden z brakujących elementów znów pojawił się na miejscu. Takie stwierdzenie z pewnością zabolałoby Crystal. — Wypominają sobie wszystko, ona to, że ją zostawił, on że nie powiedziała mu o Tedzie. Mają żal do siebie nawzajem, ale również do samych siebie. Zachowują się jak dzieci, ale są już dorośli — zauważyła z westchnieniem, a Crystal jeszcze bardziej zmarszczyła brwi, jakby wyjaśnienia McGonagall zupełnie do niej nie trafiały, ale starsza czarownica nie przestawała mówić. — Mają już dzieci, to nie jest ta sama buzująca krew co lata temu. Nie musisz się więc martwić, że w jakiś sposób Remus uchybił twojej mamie — zapewniła ją, przekonana o prawdziwości swoich słów. Dopiero teraz Crystal złagodniała nieco i spuściła wzrok. To był punkt, w który od razu należało uderzyć, bo Chris oprócz zazdrości o czas, jaki jej ojciec spędza z Tedem, czuła również strach, że być może Remus wciąż coś czuje do kobiety, która nie jest jej matką. — Spór między nimi musi się wyciszyć, a przede wszystkim musi zostać wyjaśniony. To warunek niezbędny, by mogli o was zadbać. 

— O nas? 

— O ciebie i Teda — wyjaśniła McGonagall, rozwiewając tę wątpliwość. — To wy jesteście dla nich najważniejsi. A zapowiada się, że czeka nas trudny czas. 

— A o czym rozmawia z Tedem? — dopytała Crystal, siadając obok dyrektorki, nie mając już siły ustać na nogach. Najchętniej byłaby osobiście przy tych wszystkich rozmowach, żeby mieć jakąkolwiek kontrolę nad tym, co się dzieje. 

— O wszystkim… — stwierdziła mało precyzyjnie McGonagall. — Tak myślę. Z pewnością próbuje wyjaśnić mu swój punkt widzenia oraz zapewnić, że go nie odrzucił. Na pewno też chce go poznać. Wiedzieć, jak wyglądało jego życie, jak radzi sobie z likantropią, czym się pasjonuje i z kim przyjaźni. A to bardzo trudne, bo jednocześnie czuje się winny tego, że był nieobecny — przypuszczała dyrektorka, a Chris niechętnie przyznawała, że to brzmi jak zachowanie jej taty. W ten sposób zapewne też próbował wypełnić jej polecenie, bo przecież sama kazała mu porozmawiać z Tedem. Teraz tego żałowała, gdy słuchała o przypuszczeniach McGonagall, samej będąc z dala od rozmawiających mężczyzn. — Teddy z kolei próbuje przełamać żal, który go blokuje i spojrzeć na ojca, jak na człowieka, który wcale nie zostawił jego matki — McGonagall westchnęła po raz kolejny — być przez chwilę bezstronnym dzieckiem, które nie musi brać pod uwagę tego wszystkiego, co złe i bolesne. 

— A gdzie w tym wszystkim ja i mama? — zapytała z żalem, a jej głos zabrzmiał bardziej płaczliwie niż zamierzała, za co zezłościła się na siebie jeszcze bardziej. Nie chciała okazywać słabości, musiała być teraz silna. McGonagall uśmiechnęła się potulnie, widząc jej zachowanie.

— Tutaj — szepnęła, wskazując palcem na Chris, a dokładnie w miejsce, gdzie biło jej serce. Dziewczyna przełknęła łzy żalu, marząc o tym, by to była stuprocentowa i niezmienna prawda. — Jesteście jego rodziną, jego domem i spokojem. Twoi rodzice walczą teraz o wasze wspólne życie, ale muszą zmierzyć się z wieloma przeszkodami — zauważyła McGonagall i mimo że nie była to perspektywa pocieszająca, to kolejne zapewnienia mogły trochę polepszyć jej samopoczucie: — Pokonacie je. Ale nie popełniaj błędu twojego taty, nie zamykaj się na innych ludzi. 

Crystal zgarbiła się, przytłoczona tym wszystkim. Chciała wierzyć w to, że pokonają te wszystkie przeszkody, ale nie przychodziło jej to łatwo. Myślała teraz o swojej mamie, która była zdecydowanie za daleko od centrum tych wydarzeń. Wspominała to, jak bardzo Maggie Lupin nienawidziła magii, do tego stopnia, że przez lata zatajała przed nią prawdę o tym, że Chris jest czarownicą. Teraz rodziło się pytanie czy Meg nienawidziła magii, czy tego, że Remus gdzieś tam miał byłą narzeczoną, która mogła zagrażać ich małżeństwu? Czy była tego wszystkiego naprawdę świadoma? Czy martwiło ją to, a może zgodnie z zapewnieniami ojca, niewiele robiła sobie z obecności tej drugiej? Jak zareagowałaby na to, że był jeszcze jeden Lupin? Od tego punktu jej myśli pomknęły znacznie bliżej. Ile osób właściwie znało prawdę? Sama zliczyłaby gdzieś koło dwudziestu, ale domyślała się, że wiadomość poszła w świat. W końcu Amelia nie była świadkiem wydarzeń tuż po pełni, a jednak wszystko wiedziała. Może Tonksowie jej powiedzieli, a może matka Teda przekazała już wszystko rodzicom Puchonki i to oni podzielili się tymi rewelacjami? Może wiedział już cały dawny Zakon Feniksa? Czy to oznaczało, że zarówno ona jak i Ted porzucą swoje fałszywe nazwiska? Jak zareagują na to ludzie?

— Wyobraża sobie pani, że nagle cała szkoła dowie się, że populacja Lupinów w Hogwarcie z zera podskoczyła do dwóch? — wypowiedziała swoje wątpliwości na głos, zgrzytając zębami na samą myśl o tym, jaką pożywkę będzie miała piekielna trójca i wszyscy nieżyczliwi kretyni. — Że Crystal Owen i Ted Tonks to tak naprawdę role, które odgrywaliśmy przed nimi? Jesteśmy rodzeństwem, a jedno jest starsze od drugiego o miesiąc… — rzuciła wściekle, uświadamiając sobie, co to musiało znaczyć i poczuła ogromne obrzydzenie. — A nasz ojciec obskoczył dwie kobiety w bardzo krótkim czasie…

— Crystal —  skarciła ją natychmiast McGonagall, prostując się jak struna. Najwidoczniej o tym aspekcie nie miała zamiaru z nią rozmawiać. A Lupin skomentowała to posępnie:

— Może niefortunnie dobrałam słowa, ale sens wypowiedzi się zgadza. 

— To nie będzie łatwe, ale masz wsparcie w wielu osobach, moja droga — zapewniła ją McGonagall, puszczając w niepamięć dość okrutne stwierdzenie, a Crystal pokręciła głową, nie dając wiary jej słowom. — I to dlatego, że jesteś kimś wyjątkowym. Ludzie pokochali cię za to jaka jesteś, nie znając twojego prawdziwego nazwiska, a jeśli ten drobny szczegół zmieni ich zdanie o tobie, to świadczy źle o nich, rozumiesz? 

— Ludzie znienawidzą mnie za to, że pochodzę z wioski wilkołaków… — wyszeptała cicho Chris. Dwa miesiące temu zastanawiała się, jak będzie wyglądała jej przyszłość w świecie magii, teraz wiedziała, że jeżeli bitwa dojdzie do skutku, to nie miała już żadnej przyszłości. McGonagall pokręciła głową.

— Niegdyś masowo nienawidzili mugoli i czarodziejów z niemagicznych rodzin. Teraz jest inaczej — stwierdziła z przekonaniem, kładąc łagodnie rękę na jej dłoniach, które miała zaciśnięte w pięści. Ten gest był kolejną obietnicą. Dyrektorka chciała dać jej do zrozumienia, że wszystko jest możliwe. — To my kształtujemy świat, w którym żyjemy. Jesteś gotowa?

— Na co? — zdziwiła się Crystal, unosząc wzrok i rozluźniając dłonie. McGonagall dźwignęła się z pozycji siedzącej, uśmiechając się w sposób dość tajemniczy, a zarazem zmęczony i odparła krótko:

— Na spotkanie po latach. 

I chociaż Crystal nie do końca rozumiała, o co chodzi starszej kobiecie, kiwnęła głową i również wstała. Obie ramię w ramię ruszyły na niższe kondygnacje, opuszczając Wieżę Astronomiczną, którą już całkowicie spowił mrok, a słońce zaszło za horyzontem. Szły w milczeniu, w sposób oczywisty kierując się do gabinetu McGonagall, który ostatnio był świadkiem wielu wydarzeń. Tego wieczora miało najwidoczniej wydarzyć się coś jeszcze. Crystal w ciszy zastanawiała się, co oznaczają słowa dyrektorki i doszła do dość prostego wniosku, że kobieta zaprosiła ludzi, którzy znają jej ojca. Tylko po co? Czy chodziło o zbliżającą się bitwę, czy może o coś jeszcze? Była tego ciekawa, ale nie miała siły snuć jakichkolwiek scenariuszy. I tak robiła to niezmiennie od kilku dni. Po dzisiejszej rozmowie z McGonagall wiedziała już, że nie ma czego planować, bo napotka jeszcze wiele przeciwności. Powinna po prostu być przygotowana na wszystko. 

Chimera strzegąca wejścia do gabinetu dyrektora odsunęła się od razu, gdy tylko do niej podeszły, jakby wyczuła, że to sama McGonagall przed nią stoi. W tej chwili Crystal zaczynała się przysłuchiwać. Słyszała głosy dość przyciszone, mówiło kilka osób, ale mogło być ich więcej. Nie słyszała swojego taty. Ciężko też było rozróżnić zapachy. Ale Chris mogła śmiało stwierdzić, że poprzednie spotkanie, w którym brała udział, było z pewnością kameralne. Nim McGonagall otworzyła drzwi swojego gabinetu, jeszcze posłała Crystal pokrzepiający uśmiech. Gdy tylko weszły, rozmowy zamilkły, a spojrzenia wszystkich zebranych padły właśnie na Crystal. Nie można było nazwać ich przyjaznymi, więc Lupin domyślała się, że wszyscy zebrani są już wtajemniczeni w to, kim jest. W tłumie osób, które zgromadziły się w gabinecie, trudno było dostrzec jakieś drobne różnice, ale długi stół od razu rzucał się w oczy. McGonagall najpewniej spodziewała się wielu osób. 

Crystal wyprostowała się, nie chcąc dać po sobie poznać, że coś jest nie tak. Próbowała robić dobrą minę do złej gry. Przebiegła spojrzeniem po zebranych, próbując wyłapać twarze tych, których znała. Od razu dostrzegła nauczycieli, niewielu, ale zawsze. Był profesor Longbottom, profesor Dunbar, Flitwick, a także stary Ślimak, no i rzecz jasna Tonks… Obecny był również sam Minister Magii, który posłał jej niezbyt przychylne spojrzenie, a także rodzice Tomson-Jonesów. Z dala od tych wszystkich osób stał Ian, opierając się plecami o ścianę, a jego obecność wprawiała Crystal w zdziwienie, bo nie sądziła, że będzie słuchał czyichś próśb czy poleceń. Resztę zebranych Chris kojarzyła, widziała ich na zabawie sylwestrowej. Podejrzewała, że są to Weasleyowie, a przynajmniej w dużej mierze, a spośród nich najbardziej rzucił jej się w oczy mężczyzna z widocznymi bliznami na twarzy - ojciec Victorie, a blondwłosa piękność obok niego z pewnością musiała być jego żoną i matką Krukonki. 

Nikt nie odezwał się do Crystal, pozwolili sobie jedynie na krótkie przywitania z McGonagall, co dziewczyna wykorzystała, by przejść bokiem i spróbować wtopić się w tło składające się z regałów wypełnionych książkami. Trudno stwierdzić czy to jej się udało, bo nim się o tym przekonała, drzwi gabinetu otworzyły się po raz kolejny, a tym razem stanęli w nich Remus i Ted. Cisza była aż przeszywająca, a to zapewne z dwóch powodów. Obecność starszego Lupina była z pewnością jednym z nich. Chris widziała, że jej ojciec próbuje ukryć zmęczenie i tak jak ona przyjmuje pozę pewną siebie. Drugim był Ted, ale zapewne wszyscy zebrani nie spodziewali się zobaczyć takiego Teda. Ostatnim razem Puchon przybrał swoją najprawdziwszą twarz, będąc idealną kopią Remusa Lupina, teraz również nie można było odmówić im podobieństwa, ale nie było aż tak rażące. Crystal domyślała się, że Ted zrozumiał, że jego nagła zmiana twarzy mogłaby być nazbyt szokująca i postanowił wracać do prawdziwego wyglądu stopniowo. Nie zmieniało to jednak faktu, że dla kogoś, kto zapewne ostatnim razem widział go kilka miesięcy temu, różnica była znacząca. Zwłaszcza, gdy stał obok swojego ojca. 

— O proszę, czy ktoś ma zapasową różdżkę? — odezwała się kobieta o długich, ciemnych włosach upiętych w niską kitę, którą przerzuciła przez ramię. Stała tuż obok Tonks i mierzyła Remusa Lupina spojrzeniem pełnym wściekłości, która dojrzewała przez długi czas. Kobieta uśmiechnęła się złośliwie i skrzyżowała ręce na piersi. — Lata temu obiecałam, że wsadzę mu ją w dupę, jeśli tylko go spotkam. 

— Saro… — mruknęła Tonks, łapiąc kobietę za rękę, ale chociaż jej głos zdawał się uspokajać tę drugą, to drobny uśmiech świadczył o tym, że ta groźba znaczy coś więcej niż puste słowa. Remus wytrzymał spojrzenie brunetki, a Chris przyjrzała jej się, próbując odgadnął jej tożsamość. Nie było to łatwe, ale gdy tylko Sara poprawiła włosy i przestała mrużyć oczy, Lupin od razu dostrzegła podobieństwo do Amelii. Ta kobieta musiała być jej matką, ale z pewnością nie po niej Amy odziedziczyła łagodność i niezgłębione pokłady empatii.

— No co, ja dotrzymuję obietnic… 

— Uspokójcie się, kochani — poprosiła McGonagall, mówiąc głośno i najwidoczniej większość zamierzała jej posłuchać — ze wszystkim poczekamy, aż będziemy w komplecie. 

Zapowiadało się, że będą tak trwać w napiętym milczeniu, gromiąc się spojrzeniami jeszcze długo. Dość enigmatyczne stwierdzenie, że czekają na komplet, nic nie mówiło Crystal, która nie wiedziała, kogo jeszcze powinna się spodziewać. Jej niepewność jednak dość szybko została rozwiana, ale z pewnością przerwało to dość ulotny spokój. 

Nagle w kominku, który mieścił się za biurkiem McGonagall, rozbłysły zielone płomienie. Najpierw raz, a zaraz potem drugi, jednak to pierwsza osoba, która się zjawiła w gabinecie miała sprawić, że teraz wszystko miało stać się bardziej wybuchowe. 

— Gdzie on jest? — Wściekły ryk wypełnił pomieszczenie znacznie szybciej niż człowiek, który krzyczał, wyłonił się z dymu towarzyszącemu przenosinom przez kominek. Ale Chris zdołała się domyślić, kto właśnie się pojawił. 

— Syriuszu… — sapnęła Altheda Black, która pojawiła się tuż za swoim mężem, ale nie zdołała go powstrzymać. Syriusz Black kuśtykał przez całe pomieszczenie, wymijając długi stół, stojący na jego drodze. Trudno było stwierdzić, czy na jego wykrzywioną minę wpływ miała zaistniała sytuacja, czy proteza nogi, która tym razem ewidentnie rzuciła się Crystal w oczy. Jego obecność z pewnością wywołała poruszenie, nic dziwnego, w końcu po tak długim czasie dwóch Huncwotów miało na nowo spojrzeć sobie w oczy, ale Chris nie wiedziała, jak to spotkanie się skończy. 

— Oto i on! — wybuchnął Black, wskazując zamaszystym gestem na ojca Crystal, tak jakby nikt z obecnych wcześniej nie był w stanie go dostrzec. Uśmiech na twarzy mężczyzny wcale nie obrazował radości na widok przyjaciela, był zupełnie wyprany z pozytywnych emocji. Zmierzył ojca Chris od góry do dołu, jakby upewniając się, że to jest ten człowiek, o którego mu chodzi. — Remus Lupin największy męczennik, poszukiwany przez siedemnaście lat uciekinier i czołowy reproduktor. 

— Syriusz Black — odezwał się Remus, nie robiąc sobie wiele z tej niezbyt pochlebnej prezentacji i tak samo jak, Black zmierzył jego postać, tak teraz on zrobił to samo, zatrzymując wzrok na protezie — no prawie…

— Czekałem na to siedemnaście lat — zaśmiał się głośno Black, a od tego dźwięku Crystal poczuła ciarki na całym ciele. Nie zdążyła nawet zareagować, kiedy pięść Syriusza z impetem trafiła prosto w twarz jej ojca, który złapał mężczyznę za koszulę i oboje upadli na ziemię.  

— Łapo! — krzyknęła Tonks, próbując doskoczyć do mężczyzn i ich rozdzielić, ale Sara skutecznie ją powstrzymała, przyglądając się, jak Black chaotycznie okłada Lupina po twarzy. Ted również krzyknął, ale w jego przypadku Chris nie była pewna czy zawołał Łapo, czy może tato. Nie zmieniało to jednak faktu, że odskoczył w szoku od obydwu, nie wiedząc, co powinien zrobić. Z resztą wszyscy zebrani przyglądali się w milczeniu, a jedynie ich miny mówiły, co o tym wszystkim sądzą. Crystal zaklęła, co chyba uszło uwadze wszystkich i doskoczyła do mężczyzn, ale zanim zdążyła ich rozdzielić, poczuła, że ktoś ciągnie ją za bluzkę do tyłu. To była McGonagall, która stanowczym i zaskakująco silnym, patrząc na jej wiek, ruchem cofnęła ją na bezpieczną odległość i z miną niezwykle surową zawołała:

— Natychmiast przestańcie! — Jej krzyk na nic się nie zdał, bo dwóch facetów po pięćdziesiątce nadal szarpało się na podłodze. Syriusz nieustannie próbował bić Remusa, a ten z kolei blokował wszystkie ciosy, przynajmniej na tyle na ile był w stanie. Gdyby nie fakt, że oboje już od dawna nie byli dzieciakami, można by uznać to za bójkę dwóch młokosów, którzy nie potrafią inaczej załatwić sprawy. — Zaraz dam wam obu szlaban! 

— Powinieneś z pokorą znosić każdy cios — warknął Black, sapiąc ciężko i biorąc kolejny zamach, ten moment wykorzystał Lupin, który nagle przerzucił Syriusza tak, że to teraz on był przyszpilony do ziemi. 

— Nie ty powinieneś mi je wymierzać — mruknął Remus, a Chris zadrżała. To brzmiało tak, jakby się ze wszystkim zgadzał, a jednak nie czekał pokornie, aż Black go stłucze, tylko bronił się. Może wolał, żeby to Ted się na niego rzucił, albo co gorsza Tonks… 

— Przez te wszystkie lata opiekowałem się twoim synem — wygarnął mu Black, również przerzucając Lupina i wymierzając nieco chybiony cios, który zamiast w nos trafił Remusa kość jarzmową. Crystal syknęła, domyślając się, jak bolesne to musiało być, a odwracając wzrok, spojrzała na Teda, który wpatrywał się w tą scenę zrozpaczonym wzrokiem, jakby naprawdę nie wiedział, co powinien zrobić i po czyjej stronie stanąć. — Dbałem o nich! A ty chowałeś się gdzieś za krzakiem! — Kolejny cios i szybki unik Remusa. Nagle twarz Blacka wygięła się w wyrazie bólu, co wykorzystał Lupin, całkiem zwinnie wyplątując się i stając na równe nogi. Co Syriusz skwitował jedynie krótkim, podobnym do splunięcia stwierdzeniem: — Pieprzony tchórz! 

Remus sapnął ciężko, zaczesując włosy gładko do tyłu. Koło jego lewego oka zaczął tworzyć się pokaźny siniak, który z pewnością będzie rzucał się w oczy. Dolną wargę miał rozciętą, ale niezbyt mocno, poza tym Syriusz nie uszkodził go szczególnie. Poprawił koszulę, chociaż i tak zrobił to dość niedbale, bo jeden z guzików został zerwany. Spojrzał na Blacka, który klął, siedząc na podłodze. Okazało się, że jego proteza wykrzywiła się, unieruchamiając go na chwilę i najwidoczniej sprawiając przy tym sporo bólu. Gdyby nie to, pewnie dłużej by walczył. Remus westchnął i wyciągnął dłoń w stronę Blacka, chcąc pomóc mu wstać, ale ten zmierzył go chłodnym spojrzeniem.

— Podanie ręki nie oznacza zgody — zauważył Lupin, ale Black warknął jedynie, samemu podnosząc się z ziemi:

— A niech cię diabli…

— Już skończyliście przedstawienie? — spytała McGonagall, która zdążyła usiąść w międzyczasie na szczycie stołu i czekała, aż jej absolwenci przestaną robić z siebie dwóch podstarzałych idiotów. Zmierzyła ich dość nieprzychylnym spojrzeniem. Remus nic nie odpowiedział, rzucił jedynie krótkie spojrzenie w tłum, a Chris żałowała, że nie podszedł do niej tak, jak wtedy na błoniach, kiedy wszystko wyszło na jaw. Była gotowa rozdzielić jego i Blacka, ale teraz stała wryta w ziemię. Z resztą tak samo, jak Ted. Syriusz natomiast szybko przełknął gorycz nieudanej bójki i z szerokim, sarkastycznym uśmiechem rzucił niedbale:

— To był dopiero pierwszy akt. 

— Usiądź, zanim się przewrócisz — zaproponowała zmęczona McGonagall, ale Black ani myślał jej posłuchać. 

— Dziękuję, postoję. 

McGonagall wzruszyła ramionami, ale pozostałym zebranym nakazała zająć miejsca przy stole. Nikt się nie ociągał za bardzo. Po prawej stronie dyrektorki miejsca zajęli przedstawiciele grona pedagogicznego, kolejno Flitwick, Slughorn, Dunbar i Longbottom. Obok nauczyciela Zielarstwa miejsce zajęła Altheda, żona Blacka, która tak łatwo nie odpuściła mężowi i wręcz siłą posadziła go obok siebie. Dalej usiedli rodzice Victorie, kolejny rudy mężczyzna i ciemnoskóra kobieta oraz Kingsley, który tym razem nie zajął miejsca naprzeciwko McGonagall, ustępując je na oko trzydziesto kilku letniej kobiecie o burzy brązowych włosów, która bystrym spojrzeniem śledziła wszystko, co się działo. Druga strona stołu była niebezpieczną mieszanką. Co prawda na końcu siedział kolejny rudzielec, a obok niego mężczyzna w okularach i tym razem rudowłosa kobieta, którzy nie wprowadzali napiętych emocji, ale potem miejsca zajęli rodzice Tomson-Jonesów, matka Amelii, Tonks, Ted, obok niego Remus, Crystal i Ian, który nie czuł się najlepiej siedząc tak blisko dyrektorki. To spotkanie nie mogło skończyć się spokojnie. 

— Jestem wdzięczna, że wszyscy przybyliście, mimo swoich obowiązków — powiedziała spokojnie McGonagall, a Chris zmarszczyła brwi. Co się miało tutaj wydarzyć? O czym mieli rozmawiać i jakie decyzje podjąć? — Nie wzywałabym was, gdyby sprawa nie była nagląca. 

— Gdybyś nas uprzedziła, zrobilibyśmy transparent powitalny dla tego gnojka — stwierdził nonszalancko Black, zanim Altheda zdążyła go powstrzymać przed zabraniem głosu. Pani Black wywróciła oczami i pokręciła głową, jakby chciała przeprosić za zachowanie męża. 

— Myślę, że twoje ciepłe powitanie wystarczy… — stwierdziła pobłażliwie dyrektorka, a potem zwróciła się bezpośrednio do Crystal: — Wiem, że część obecnych zdążyłaś poznać, ale i tak pozwolę sobie ich przedstawić. — Chris skinęła głową, czując na sobie wszystkie spojrzenia, które wytrzymała, kiedy McGonagall po kolei zaczęła prezentować wszystkich obecnych, rzecz jasna poza nauczycielami. — Ten niewychowany to Syriusz Black, a obok jest jego żona Altheda, ta rozumna część małżeństwa. — Altheda uśmiechnęła się niezręcznie, bo przecież poznały się już w Sylwestra, ale teraz nie były na imprezie i żadna nie wiedziała, na ile mogą sobie pozwolić. Black z kolei wpatrywał się w nią tym samym spojrzeniem, które posłał jej wtedy, gdy najpewniej przejrzał ją na wylot. — Bill i Fleur Weasleyowie, rodzice Victorie, kojarzysz prawda? — Lupin skinęła głową, bo ich również rozpoznała. Nie wiedziała, jak rozumieć spojrzenie Weasleya, ale jego żona nie spoglądała na nią zbyt przychylnie, może Victorie już jej doniosła, że to przez nią jej relacja z Tedem nie rozwinęła się zbyt pomyślnie. — Brat Billa, George i jego żona Angelina, ich syn też jest w Gryffindorze, na pierwszym roku. — Crystal co prawda nie kojarzyła, żadnego Weasleya z Gryffindoru, zwłaszcza z pierwszego roku, ale mężczyzna był niezwykle charakterystyczny, bo nie miał lewego ucha, a jedynie blizny, które kiepsko zakrywały rude włosy. Z Kingsleyem zdążyłaś się już poznać. — Minister Magii nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem, chyba faktycznie go ubodło to, że zwykła uczennica jawnie mu się sprzeciwiała. — Kolejny Weasley, Ron z Hermioną, no i Harry i Ginny Potterowie. Harry jest ojcem chrzestnym Teda. — Crystal pokiwała głową, chociaż nie wychylała się za bardzo, żeby spojrzeć na kolejne przedstawiane osoby, które siedziały już po jej stronie stołu. Sama nie wiedziała dlaczego. W końcu mogła spojrzeć z bliska na Wybrańca, Harry’ego Pottera, który uratował świat przed Voldemortem. Ale po drodze mogła się natknąć spojrzeniem na Teda lub Tonks, a tego naprawdę unikała. Kolejnych osób McGonagall nie musiała przedstawiać, bo poznała ich osobiście. — Rodzice Tomson-Jonesów, Hestia i Charles. No i Sara Luccatteli, nie muszę tłumaczyć, prawda? — Nie musiała, Crystal zerknęła kątem oka na matkę Amelii, ale ta była zajęta mordowaniem spojrzeniem jej ojca. — Brakuje Molly i Artura… 

— Zostali z dziećmi w Norze — odpowiedziała rudowłosa żona Harry’ego Pottera, a większość zebranych Weasleyów pokiwała głową, jakby to znaczyło, że tyczy się to ich dzieci. Ted w sumie mówił, że ta rodzina jest ogromna, ale skąd Crystal miała to wiedzieć. 

— Rozumiem — odparła McGonagall, kiwając głową. Odchrząknęła i znów zaczęła mówić. — Z drugiej strony nie muszę przedstawiać Remusa. To jego córka, Crystal Lupin, a także jej przyjaciel Ian Rivers. — Krótka prezentacja była wystarczająca, ale przez to Chris poczuła, że jej strona jest w zatrważającej mniejszości. Było to nieco niepokojące, biorąc pod uwagę, że raczej nikt nie był im szczególnie przychylny. — Zanim zaczniemy, informuję was, że w tym pomieszczeniu wśród nas są wilkołaki. Remus, Ian, Ted, a być może również i Crystal — oznajmiła McGonagall tonem, który świadczył o tym, że jest to kwestia, która nie podlega żadnej dyskusji i nie chce słyszeć żadnych nieprzychylnych komentarzy. A gdyby sam sposób wypowiedzi nie wystarczył, dodała jeszcze: — Jeżeli komuś ten fakt przeszkadza, proszę o natychmiastowe opuszczenie mojego gabinetu. 

— Zna nas pani wystarczająco długo, żeby wiedzieć, jakie mamy poglądy, pani profesor — odparła Hermiona, która siedziała naprzeciwko dyrektorki, a po gabinecie rozeszły się pomruki zgody. Chris wzięła głębszy oddech. Czyli znajdowała się w gronie, które nie miało uprzedzeń do wilkołaków, co innego do Lupinów…

— Nie bez powodu zaprosiła pani akurat nas. 

— To prawda, Ronaldzie — zgodziła się McGonagall z rudowłosym mężczyzną, uśmiechając się łagodnie, zadowolona z tego, jak na razie przebiegało to spotkanie. — Wolę jednak uniknąć niedomówień — stwierdziła i wzięła głębszy oddech. — Wiem, że dla wielu z was obecność Remusa jest bardzo emocjonująca, ale proszę was, żeby odłożyć tę kwestię na chwilę na bok… 

— Nie widzę problemu, możemy poczekać kolejne siedemnaście lat — wtrącił jej się w zdanie nie kto inny jak sam Wybraniec, który nie poszczędził pogardliwego tonu. 

— Harry… — syknęła karcąco Hermiona, a ten tylko wzruszył ramionami, za to Syriusz klasnął radośnie w dłonie z aprobatą spoglądając na Pottera. Chris zerknęła na ojca, który z kamienną miną znosił te komentarze, a potem na Iana, który przysłuchiwał się wszystkiemu z kiepsko skrywanym zainteresowaniem. Widać, że nie w smak było mu siedzenie w zamku, ale czerpał też sporo rozrywki z dramatów Lupinów. Ciekawe jakby się zachowywał, gdyby Chris go nie odrzuciła. 

— Są rzeczy ważniejsze do omówienia — oznajmiła stanowczym tonem McGonagall, spojrzała po wszystkich, a oni wpatrywali się w nią z wyczekiwaniem. Crystal wiedziała, co zapewne nastąpi. Zaraz dyrektorka powie, że przy następnej pełni wilkołaki z Wilczego Lasu mają zamiar zaatakować Hogwart. Pytanie co potem? Czy nadal wszyscy będą uważać, że nie przeszkadza im obecność wilkołaków? Dyrektorka spojrzała na Flitwicka, który tylko skinął głową. Najwidoczniej ona i jej zastępca wcześniej rozmawiali na temat, który ma zostać poruszony. Może rozmawiała ze wszystkimi nauczycielami i właśnie dlatego byli tacy milczący. — W przyszłym tygodniu po Hogwarcie rozniesie się informacja, że wybuchła epidemia smoczej ospy, a kilka dni później odeślemy uczniów do domów. 

— Słucham? — powiedziała matka Victorie z wyczuwalnym francuskim akcentem, a jej sprzeciw wybił się najbardziej ze wszystkich zszokowanych okrzyków, które się pojawiły. Crystal również spoglądała na McGonagall, nie rozumiejąc, o czym jest mowa. Co jakaś ospa ma wspólnego z atakiem wilkołaków? 

— To postanowione — stwierdziła stanowczo McGonagall, a po jej tonie można było wnosić, że sprzeciwy na nic się nie zdadzą. — A teraz wyjaśnię wam dlaczego tak się stanie — powiedziała już łagodniej, ale Crystal doskonale widziała, nagłe spięcie na jej twarzy. — Nie patrz krzywo, Kingsley. To kłamstwo nie przynosi mi dumy, ale jesteśmy w niezwykle trudnej sytuacji — objaśniła starsza czarownica i faktycznie, Minister Magii siedział ze skrzyżowanymi na piersi rękami i patrzył na nią spod byka, jakby za chwilę miał zanegować wszystko, co się działo w gabinecie. Ale był chyba odosobniony w tym wszystkim. Crystal w ogóle miała wrażenie, że między Kingsleyem, a resztą obecnych jest duży dystans. Mogła się jedynie domyślać, że chodziło o to, co pod jego nosem wyprawiała Ósemka i fakt, że nic z tym nie robił. — Wielu z was wie, że działania Departamentu Ósmego są bardzo niepokojące, a doniesienia z prasy zapewne całkowicie zmanipulowane. Mamy na to dowody — oznajmiła McGonagall, przyciągając uwagę zebranych. Niektórzy zmarszczyli brwi, inni wyglądali na zszokowanych, a pozostali, jak na przykład Black, wciąż mordowali ojca Chris spojrzeniem. Jedynie ci, którzy byli podczas ostatniego spotkania, wiedzieli dokładnie, o co chodzi. — Prorok twierdzi, że syn Howarda Greya jest tak zwanym pacjentem zero i od dłuższego czasu przyjmuje lek na likantropię, który przynosi obiecujące efekty. Prawda jest jednak inna… 

— Niejaki Bucky Grey pojawił się w Wilczym Lesie na początku tego roku, będąc na skraju wytrzymania — przemówił Remus, wymieniając krótkie, porozumiewawcze spojrzenie z McGonagall. Teraz to on miał wyjaśnić całą sytuację, ale mogło być to znacznie trudniejsze, bo z pewnością miał znacznie mniejszy autorytet niż dyrektorka. Crystal podejrzewała, że skoro osoba, która mówi ich nie przekona, to jej słowa z pewnością. — Chłopak był wielokrotnie torturowany, podtruwany i używano wobec niego klątw, które pozostawiły trwały ślad na ciele, ale zapewne też na umyśle. Przez prawie dwa miesiące pozostawał w stanie śpiączki, a dopiero w ostatnim czasie zaczął dochodzić do siebie — wyjaśnił Lupin, nie zwracając większej uwagi na szok, który malował się na twarzach zebranych. — Co niestety nie jest pocieszającą informacją. 

— Dlaczego? — spytała Hestia, zerkając niechętnie na Remusa, a George Weasley zadał kolejne pytanie:

— I czym jest ten cały Wilczy Las? 

— Naszym domem — odpowiedziała od razu Crystal, a jej głos wybrzmiał taką pewnością, że aż sama się zdziwiła. Czuła jednak, że musi dać do zrozumienia tym wszystkim zebranym czarodziejom, jak ważnym miejscem jest Wilczy Las. A Ian wyraźnie poruszył się, słysząc jej słowa, nawet przesunął się nieco w jej stronę, co odebrała jako oznakę wsparcia i gotowość do stanięcia po jej stronie. Jednak jej krótkie wyjaśnienia nie wystarczyły.

— Pamiętacie zapewne, że w dziewięćdziesiątym szóstym Dumbledore wysłał mnie na misję, inwigilacji watahy Greybacka, a także to, że Fenrir Greyback z niewielką liczbą wilkołaków przyłączył się do Voldemorta w połowie dziewięćdziesiątego siódmego, znacząc krwawą ścieżkę od właśnie Wilczego Lasu do Londynu — powiedział Remus, mówiąc do wszystkich zebranych i faktycznie na twarzach większości z nich pojawiło się zrozumienie, wiedzieli, o czym mówił. Crystal zacisnęła mocno usta, słuchając dalej ojca. — Wiele wilkołaków sprzeciwiło się jego reżimowi, wielu wtedy zginęło, a ci którzy przeżyli postanowili odciąć się od świata zewnętrznego. 

— Przewodniczy im mój ojciec, Benjamin Rivers — wtrącił Ian, w końcu mogąc wypowiedzieć się na jakiś temat, ale nie było to zbyt przemyślane.

— Im? — zdziwił się Bill Weasley, wyłapując ten drobny szczegół w słowach Riversa. — A nie wam? 

— Benjamin potrafił zjednać sobie ludzi, ale nie jest postacią krystaliczną, a władza całkowicie namąciła mu w głowie — wyjaśnił Remus, najwidoczniej chcąc dać do zrozumienia, że nie można traktować ich i ojca Iana jako tę samą grupę osób. — Żeby chronić całą watahę wprowadził szereg zasad, które miały w jego opinii działać na korzyść wilkołaków. Jedną z nich był całkowity zakaz używania magii — powiedział, a jego słowa wzbudziły niemałe zdziwienie. Chyba nikt nie wyobrażał sobie tego, że można by wyrzec się czarodziejskich zdolności. — To warunek, który trzeba spełnić, żeby móc tam mieszkać. 

— Rozumiem, że jest wiele spraw do wyjaśnienia — zabrał głos Potter, który mimo że skupiony słuchał słów Lupina, to teraz zwrócił uwagę na coś innego — ale chciałbym się najpierw dowiedzieć, jakim cudem mój chrześniak jest wilkołakiem? 

— Nie został ukąszony ani… — zauważyła Ginny, zerkając na Teda ukradkiem, a Chris nie zniosła tej ostrożności w jej głosie i przerwała, mówiąc ostro:

— Po prostu to odziedziczył. — Spojrzała na wszystkich, jakby naprawdę nie byli w stanie nic zrozumieć. To była skrajna ignorancja z ich strony, że założyli, iż Ted nie ma w sobie nic z wilkołaka. Może myśleli, że to dobrze, ale tak naprawdę mogli mu tylko zaszkodzić. Nie żeby ją to teraz interesowało, ale nie mogła znieść dłużej tego podejścia do likantropii. No i to pytanie Pottera. Jakim cudem? Jakim cudem udało im się wygrać poprzednią wojnę, skoro byli tak niedomyślni i ograniczeni... Najwidoczniej jej bezpośredni ton był niewystarczający i trochę zbyt prowokujący. Wywróciła oczami, łapiąc się na tym, że był to gest, którego nauczyła się od Tonksów. Zgrzytnęła zębami i kontynuowała. — Tak samo jak kolor włosów czy kształt nosa… Pokolenie moich rodziców zostało przemienione, najczęściej wbrew swojej woli. Dopiero w Wilczym Lesie znaleźli spokój i mogli założyć rodziny, bez bycia szykanowanym — powiedziała, jakby to było coś oczywistego, próbując podkreślić fragment o tym, że wilkołaki, w tym również jej tata, mógł w spokoju, bez lęku żyć w Wilczym Lesie, a nie magicznym świecie. — Moje pokolenie jest już inne. Przemiana jest czymś naturalnym, ale wciąż intensywnym i wpływającym na nasz organizm, który by w pewnym sensie nas ochronić, wstrzymuje się z nią aż do pełnoletności. Wtedy właśnie przechodzimy pierwszą przemianę, która pozbawiona jest cierpienia, w większości przypadków… — skwitowała, starając się nie myśleć o Tedzie, który ewidentnie odczuwał ból podczas swoich przemian. Ale to nie powinno jej interesować. — Zachowujemy pełną świadomość, a co najważniejsze, nie odczuwamy żądzy ludzkiej krwi. Nazywamy to wilczym genem, którego nie da się wykryć aż do momentu przemiany. 

— Dlaczego więc Ted był ranny, gdy wyszedł spod Wierzby Bijącej tuż po pełni? — spytała profesor Dunbar, która jako jedyna z nauczycieli odważyła się odezwać w tym momencie. Chris wzięła głęboki oddech, gotowa tłumaczyć wszystko, ale Ted wyprzedził ją, stwierdzając dość nonszalancko:

— Bo mam popapraną osobowość. 

— Kłamstwem byłoby gdybym zaprzeczyła — przyznała Lupin, mówiąc w sposób przesadnie uprzejmy, że aż miała ochotę wzdrygnąć się na dźwięk brzmienia swojego głosu.

— Przecież nie masz problemów z kłamstwem… — zauważył chłopak z okrutnym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Rodzeństwo Lupinów spojrzało na siebie z tak przerażającym chłodem, że nikt, kto patrzył na tę dwójkę, którą od siebie dzielił tylko ich ojciec, nie powiedziałby, że jeszcze tydzień temu byli najlepszymi przyjaciółmi. Ted skrzywił się, przywołał na twarz wyraz beznamiętny, tak jakby to wszystko niewiele go interesowało. — W dużym skrócie, ona dowiedziała się, że mój ojciec to wilkołak i uznała, że warto wspomnieć mi o możliwości przemiany, a miesiąc temu podczas pełni okazało się, że mam wilczy gen — objaśnił dość zwięźle, znacząco umniejszając zasługi Crystal, która praktycznie od marca nie myślała o niczym innym, tylko o tym, jak może pomóc chłopakowi. Teraz najwidoczniej uznawał, że jej udział w tych wydarzeniach był zbędny i przypadkowy. Wzruszył ramionami i skwitował to wszystko, krótkim stwierdzeniem: — Za dużo informacji w zbyt krótkim czasie. 

Zapanowała głucha cisza, a dla Crystal był to moment by się uspokoić, bo zachowanie Tonksa wstrząsnęło nią, a jej wszystkie myśli zalała złość i poczucie niesprawiedliwości. Miała ochotę mu tyle wygarnąć, przypomnieć, jak ratowała go na imprezie, jak narażała się dla niego Luce, nie mówiąc już nawet o pełni, którą spędziła z nim od początku do końca. On sprowadził ją do marginalnego wyjawienia prawdy o dziedziczeniu likantropii. Najchętniej wstałaby i walnęłaby go w ten głupi łeb. 

— Więc Wilczy Las to osada wilkołaków? — odezwała się Hermiona, przerywając milczenie i sprowadzając rozmowę na pierwotne tory. Remus chrząknął, wyrwany z własnych myśli i odpowiedział:

— Zgadza się, Hermiono. 

— Nie można tam używać magii i jesteście odcięci od cywilizacji — stwierdziła kobieta, wyciągając wnioski z poprzednich słów ojca Crystal. 

— Można powiedzieć, że mamy pewien układ handlowy z miasteczkiem obok — sprostował Lupin, kiwając głową — ale poza tym tak. 

— To jest to samo miejsce, gdzie cię szukaliśmy? — dopytał ojciec Lizzy i Tony'ego, zaciskając mocno szczękę. 

— Owszem. 

— Użyłeś zaklęć maskujących na tyle silnych, że działały przez kilkanaście lat? — spytała Hermiona, lustrując Remusa badawczym spojrzeniem, a w jej oczach coś zabłyszczało, jakby znalazła jakiś punkt zaczepienie, zwłaszcza, gdy Lupin skinął głową, mówiąc:

— Tak. 

— Więc jakim cudem syn Greya się tam znalazł? — Pytanie wypowiedziane przez Hermionę było kluczowe i trafiło w punkt. Crystal sama musiała przyznać, że wcześniej nie zastanawiała się, skąd w ich wiosce pojawił się tamten mężczyzna, a przecież biorąc pod uwagę to, że wykwalifikowani czarodzieje nie potrafili przełamać zaklęć jej ojca i dotrzeć do Wilczego Lasu, wydawało się to niemożliwe. Remus mruknął, marszcząc brwi.

— Sami zadajemy sobie to pytanie — przyznał bez ogródek, a potem objaśnił okoliczności pojawienia się Greya: — Aportował się na skraju lasu, nie rozszczepił się mimo swojego stanu, a jednocześnie trafił do miejsca, które obrał sobie za cel. To nie mógł być przypadek — zauważył z pełną powagą, jakby naprawdę to graniczyło z cudem. — Przez ostatnie lata populacja naszej wioski się zmieniała, ale raczej z przyczyn naturalnych, jak narodziny czy śmierć. Jedyną osobą, która dołączyła do nas spoza wioski był Richard O’Neili. 

— On był rok młodszy ode mnie, prawda? — wypaliła nagle Ginny Potter, spoglądając zszokowana na Remusa, a potem na McGonagall, a ci skinęli jedynie głowami. Rudowłosa kobieta złapała męża za rękę i powiedziała do niego: — Pamiętasz takiego chłopaka z burzą loków. Też był w Gryffindorze. 

— Reece jest czarodziejem? — szepnęła Crystal, spoglądając na ojca, a ten pokiwał głową. Nawet Ian w tej chwili mruknął coś, co mogło być potwierdzeniem. Lupin oblizała nerwowo wargi. To by oznaczało, że Reece wiedział o wszystkim i również nic jej nie powiedział... Co za gnojek! Jak tylko się spotkają, to od razu mu to wygarnie. 

— Określa się jako ex-czarodziej — przyznał jej tata, wzruszając nieznacznie ramionami, jakby chciał zaznaczyć, że nie panował nad tym, co robił i mówił Reece. — Chciałem jednak powiedzieć, że odnalazł on nasza wioskę, bo wskazała mu ją dziewczyna, która została wygnana.

— Wygnana? — Tym razem pytanie padło z ust Althedy, która wydawała się tym słowem wyraźnie zaniepokojona, a wytłumaczenie, z którym pospieszył Ian, wcale jej nie uspokoiło.

— Takie hobby mojego ojca — mruknął Rivers, wzruszając ramionami. — Jeśli nie spełniasz jego oczekiwań, zostajesz wygnany. 

— Kolejna idiotyczna zasada — dodał Remus, uzupełniając wypowiedź Iana. — Benjamin twierdzi, że jeśli nie masz wilczego genu, nie możesz mieszkać wśród wilkołaków. Więc jeżeli któreś dziecko się nie przemieni, co zdarza się dość rzadko, zostaje zmuszone do opuszczenia wioski. 

— Barbarzyństwo… — syknęła matka Victorie, prostując się jak struna. 

— Czasami ludzie bardziej boją się powrotu do świata, który ich odrzucił, że nawet takie praktyki nie pozwalają mu się zbuntować — powiedział śmiertelnie poważnie Remus, a Chris poczuła nagłe ukłucie żalu. Może i jej tata nie został odrzucony i sam podjął decyzję o odejściu, ale nie zmieniało to faktu, jak traktowano wilkołaki w świecie magii i w ogóle w świecie. Można by pomyśleć, że poza Wilczym Lasem nie było miejsca dla osób takich jak oni, ale dla ludzi takich jak Chris - pół wilkołaków i pół czarodziejów nie było miejsca nigdzie. 

— Między innymi dlatego przyjechałam do Hogwartu — przyznała, przełykając z trudem ślinę i przypominając sobie, jakie były wszystkie powody jej decyzji o ucieczce. — Kiedy dowiedziałam się, że jestem czarownicą, a być może nie będę wilkołakiem, chciałam mieć możliwość wyboru, nie zaczynać od zera. 

— Niestety Benjamin potraktował odejście Crystal, jako utratę kontroli i zaczął rządzić silną ręką — mruknął Remus, chcąc przejść do objaśnienia motywów, które kierowały przywódcą watahy, ale Ian szybko mu się wtrącił:

— Nie wspominając już o tym, że od lat cię nienawidzi, bo jawnie się mu sprzeciwiasz — zauważył Rivers, mrużąc oczy z dziwną satysfakcją, która najwidoczniej pojawiała się u niego za każdym razem, gdy ktoś dopiekał Lupinom, od momentu gdy Chris dała mu kosza.  — A do tego jesteś magikiem. 

— Dziękuję za przypomnienie — westchnął Remus, cierpliwie znosząc niezbyt pomocne komentarze byłego chłopaka córki. — Nie wiem, kto kogo wykorzystuje, jeśli chodzi o Benjamina i Greya. Wiem jednak, że Backy opowiedział o wszystkich okropnościach, które go spotkały w departamencie Ósmym, a Rivers… 

— Mój ojciec chce wszystkim udowodnić, że tylko on ma rację — Ian wtrącił się po raz kolejny, a Chris nie wytrzymała i kopnęła go pod stołem, kiedy jej tata kontynuował tłumaczenie:

— Ubzdurał sobie, że zemści się za krzywdy, które spotkały Greya, jednego z wilkołaków. Od dłuższego czasu wzbudza we wszystkich strach przed czarodziejami, a wiecie, jak łatwo kierować przerażonym tłumem — mruknął niechętnie i zadumał się chwilę zanim powiedział kolejne zdanie: — Postanowił przeprowadzić atak na oprawców wilkołaków. 

— Chce zaatakować Ministerstwo Magii? — zdziwił się Ronald, patrząc na wszystkich zebranych. — I o to się martwimy? Aurorzy rozbroją ich w ciągu sekundy. 

— Ron ma rację, ofiary będą zapewne tylko po… — zgodził się ojciec bliźniaków, zerkając niepewnie na obecne wilkołaki i zakończył dość kulawo — ich stronie. 

— I co ma wspólnego z tym Hogwart? — zdziwiła się Ginny.

— Benjamin nie wie, jak działa świat magii, ale Grey może mieć już jakieś pojęcie — zauważył Remus, a Chris zaczynała rozumieć, co tak naprawdę w tym wszystkim nie gra. Jakikolwiek Benjamin by nie był, nie wpadłby na taki pomysł. Nie sam... — Z tego co wiem, Grey sprzeciwił się planom ataku na Ministerstwo, wiedząc, że wilkołaki nie mają szans, nawet podczas pełni. 

— Zaproponował inne miejsce… — mruknęła Crystal, domyślając się, co ma na myśli ojciec. 

— Hogwart? — mruknęła z niedowierzaniem matka Amelii, a Remus skinął niechętnie głową. 

— Trzecia bitwa o Hogwart? — odezwał się George Weasley, wbijając smętne spojrzenie w blat stołu, a jego żona położyła dłoń na zaciśniętych pięściach rudzielca. Chris nie wiedziała dokładnie, co wydarzyło się podczas ostatnich dwóch bitew, ale patrząc na tego człowieka, mogła się jedynie domyślić, że doświadczył czegoś znacznie gorszego niż utrata ucha. — Brzmi… zbędnie. 

— Skoro znamy ich plany, powinniśmy spacyfikować to w zarodku — stwierdził swoim tubalnym głosem Kingsley, który najwidoczniej uznał, że nadszedł czas by zabrać głos. Crystal nie rozumiała, co tak bardzo ją w tym człowieku drażniło, ale każde jego słowo doprowadzało ją do wściekłości.

— Ma pan na myśli atak na Wilczy Las? — zapytała przez zaciśnięte zęby. Czy ten człowiek chciał zrobić dokładnie to samo co Benjamin, twierdząc, że postępuje słusznie? — Miejsce pełne niewinnych ludzi, dzieci i starców, których jedyną winą jest strach przed tym, że spotka ich rodziny to co Greya? — syknęła jadowitym tonem, a gdy wytrzymała krótką wojnę na spojrzenia z ministrem, dodała jeszcze z pogardą: — Doskonały plan! 

— Zgodzę się z Crystal — odezwała się niespodziewanie McGonagall. Spojrzała na Kingsleya ze zmęczeniem, potem na każdego z pozostałych. — Niepotrzebna nam kolejna wojna ani jakikolwiek rozlew krwi. Proszę was o pomoc w ukróceniu tego szaleństwa — wyjaśniła, pochylając się nad stołem. — Wiemy gdzie i kiedy odbędzie się atak, powstrzymamy go, tak by było jak najmniej ofiar. A potem zmusimy Departament Ósmy do ujawnienia swoich bestialskich badań. 

— Po to plotka o smoczej ospie? — domyślił się Kingsley. — Nie lepiej wprost powiedzieć, co się dzieje?

— Kiedy powiemy wprost, pojawi się tu cały zastęp z Ósemki, z miłą chęcią wymorduje wilkołaki — zauważyła McGonagall, a gdyby ta wizja nie była wystarczająco przerażająca, to jeszcze doprecyzowała: — Wszystkie… 

— Sympatyczny ten świat magii — mruknął Ian, nachylając się w stronę Crystal, a ona syknęła wściekle:

— Siedź cicho… 

Chris spięła się na samą myśl o tym, co ich czeka. Już rozumiała do czego zmierza McGonagall. Nie wiedziała, czy postąpiłaby w dokładnie taki sam sposób, ale domyślała się, że dyrektorka wzięła wszystkie możliwości pod uwagę i wybrała najlepsze wyjście z wszystkich złych… I miała niewątpliwie rację, twierdząc, że Ósemka nie miałaby dla nich litości.

— Więc jak to sobie wyobrażasz, Minerwo? — zapytał dość prowokująco Kingsley, patrząc bezpośrednio na McGonagall, która nie dała się zbić z pantałyku. 

— W zamku pozostaną tylko ci, którzy dobrowolnie będą chcieli przetrzymać atak wilkołaków — oznajmiła dosadnie, chcąc dać do zrozumienia zebranym, że nikogo nie przymusi do walki i pozostawia im możliwość wyboru. Nikt się nie sprzeciwił, właściwie to nikt nic nie powiedział. Nawet Black, który ewidentnie miał ochotę komentować każde słowo, które padło w tym gabinecie, ale gryzł się w język. Rzucał jedynie mordercze spojrzenie Remusowi, co jakiś czas spoglądając to na Tonks, to na Teda, a nawet na Crystal, która nie wiedziała, jak ma rozumieć te spojrzenia. Syriusz był w stu procentach po stronie Tonksów, co podkreślił, rzucając się z pięściami na ojca Chris, ale jednak mimo że ją rozpoznał, to nie wydał jej tajemnicy… Nie musiało to wcale oznaczać, że zrobił to dla niej. Być może nie chciał dopuścić do konfrontacji, dla dobra Teda i Tonks? Może chciał ją wyeliminować w jakiś sposób z ich życia, żeby nie rozdrapywać ich ran? Może… — Musimy spacyfikować Benjamina Riversa i jego najbliższe otoczenie. A reszcie wilkołaków przemówić do rozsądku i pokazać, że czarodzieje nie są zagrożeniem. 

— Uda nam się? — zapytała Ginny z nutą wątpliwości w głosie. Crystal miała ochotę powiedzieć, że oczywiście, że tak, ale ona znała tych ludzi, a ci wszyscy czarodzieje postrzegali ich jedynie przez pryzmat tego, co właśnie usłyszeli. Chris wiedziała, że mieszkańcy Wilczego Lasu nie są agresywni i cieszą się spokojem swojego życia, jedynie Benjamin i Morton byli wariatami, którzy podporządkowali sobie resztę. Zmanipulowali wszystkich, pozwolili myśleć, że bez walki stracą rodziny i dom, a to jest coś dla czego warto się poświęcić. Jeżeli pokażą im, że ze strony czarodziejów nie grozi im krzywda, a prawdziwym wrogiem jest Ósemka, wszystko powinno wejść na dobry tor. Chris była tego pewna. McGonagall też chyba w to wierzyła, bo przyznała:

— Mamy wsparcie z drugiej strony. 

— Richard i Maggie… — dopowiedział Remus, a George od razu spytał:

— Kto?

— Moja mama — odpowiedziała natychmiast Crystal, żeby nikt nie miał wątpliwości, że wśród nich powinna być tu jeszcze jedna osoba, która ma wiele do powiedzenia i każdy z nich powinien o tym pamiętać. Przez chwilę czuła nad nimi przewagę, ale tylko przez chwilę, bo nagle odezwał się Ted, przerywając moment milczenia i zadając kpiące pytanie:

— Kiepski zamiennik mojej mamy? 

— Jego żona, a nie ex-narzeczona — rzuciła stanowczo, odwracając się w stronę chłopaka i wskazując na swojego ojca, który spiął się nagle, wbijając spojrzenie w blat stołu. 

— Ciekawe gdzie ona w takim razie jest… — syknął, skutecznie burząc to, co próbowała jeszcze chwilę temu podkreślić. Ewidentnie Ted chciał ją wyprowadzić z równowagi i udawało mu się to. 

— Słuchaj, ty…

— Dość! — powiedział stanowczo Remus, a Crystal i Ted wciągnęli ze świstem powietrze, niechętnie powstrzymując się od dalszego wyzywania. Chris zgrzytnęła zębami, wymieniając się z bratem morderczym spojrzeniem, a w tym samym czasie jej ojciec westchnął ciężko i zerknął błagalnie na dyrektorkę. — Minerwo… — McGonagall skinęła głową i machając różdżką, nagle otworzyła drzwi na antresoli, do których prowadziły niewysokie schody. Remus wstał i oznajmił stanowczym tonem: — Chodźcie porozmawiać. — Młodzi czarodzieje również wstali, a Ted zrobił to z takim impetem, że aż przewrócił krzesło. Remus zignorował ten fakt, ale spojrzał jeszcze na matkę chłopaka. — Tonks, dołączysz? — Nauczycielka pokiwała głową, chociaż nie zrobiła tego z ogromnym przekonaniem. 

W akompaniamencie grobowej ciszy, odprowadzeni spojrzeniami wszystkich zebranych Lupinowie i Tonksowie wspięli się po schodach wchodząc do sąsiedniej komnaty, która okazała się częścią prywatnych pokoi McGonagall. Był to niewielki salonik z dużym kominkiem, w którym wesoło tańczyły płomienie ognia. Tuż przed nim leżał okrągły dywan w barwach Gryfonów, fotel, przez którego oparcie został przewieszony szkocki pled, zaraz obok stał stolik o finezyjnie rzeźbionej nodze, a na nim leżała otwarta książka, którą najpewniej McGonagall czytała niedawno. Przy wysokim oknie stała szeroka komoda, a na niej niezliczona ilość ramek na zdjęcia, które przedstawiały najczęściej całe roczniki - zapewne Gryfonów. Ogólnie całe pomieszczenia wydawało się bardzo przytulne, tym bardziej było kiepską scenerią do rodzinnej kłótni. 

— To nie może tak wyglądać — powiedział Remus, odwracając się w stronę całej trójki, chociaż jego słowa były bardziej skierowane do Chris i Teda. 

— To jego wina! — wyrzuciła z irytacją Gryfonka, dokładnie w tym samym momencie, gdy chłopak wypowiedział te same oskarżenia w jej stronę. Spojrzeli na siebie zszokowani, nieświadomi tego, że robią teraz dokładnie tę samą minę. — Moja?

— Obrażasz moją mamę! — syknęła Lupinówna, zaciskając zęby, gotowa posunąć się nawet do rękoczynów, żeby tylko udowodnić Tedowi, że to ona ma rację i nikt przy niej nie ma prawa obrażać Meg Lupin. 

— Ukradłaś mi ojca! — warknął Ted, zaciskając nie tylko szczękę, ale również i pięści. Kto wie, jakby się to skończyło, czy udało by im się utrzymać tę kłębiącą się w nich frustrację na wodzy, gdyby Remus nie krzyknął:

— Cisza! — Crystal spojrzała na ojca ukradkiem. Nigdy nie słyszała by krzyczał, a już z pewnością nie na nią. To było czyste wariactwo. Stali tak w czwórkę, a Remus westchnął ciężko, zmarszczył brwi, najwidoczniej próbując szybko pozbierać myśli. — To moja wina. Tylko i wyłącznie — przyznał, a wraz z tymi słowami, zdawało się, że zrzuca jakąś niewielką część ciężaru, który musiał już za bardzo go przytłaczać. Crystal poczuła, jak żal pali ją w gardło, a łzy cisną się do oczu. Nie chciała rozmawiać z Tonksami, a ze swoim tatą. Nie dość, że wręcz zawłaszczyli go sobie, to teraz jeszcze Lupin przyznawał im rację. To brzmiało tak, jakby uznawał całe swoje życie w Wilczym Lesie, jej mamę i samą Crystal za błąd. — I przepraszam was za to, że przeze mnie znaleźliśmy się w tak patowej sytuacji. Ja… — westchnął po raz kolejny, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. — Zawaliłem wszystko, co tylko można było zawalić. Wiem, że ta rozmowa tego nie zakończy, ale nie możemy się tak kłócić. 

— Remusie, to nie jest moment, żebyś mówił nam, co możemy, a czego nie możemy — stwierdziła nagle Tonks, krzyżując ręce na piersiach i przyjmując wojowniczą pozę. Widać było, że nadal nie czuła się swobodnie i pewnie w tej sytuacji, z resztą kto by się czuł, ale w końcu przestała zgrywać zranioną sierotę. Crystal dostrzegła w niej cień tej kobiety, którą poznała na zajęciach z OPCMu, ale nie było to teraz pozytywne wrażenie. Zwłaszcza gdy powiedziała: — To nie czas na zgrywanie idealnego ojca. 

— Odezwała się wspaniała matka — mruknęła niby pod nosem Chris, ale wszyscy doskonale usłyszeli jej komentarz. Nawet się tym nie przejęła, bo to absurd, żeby Tonks wypominała jej ojcu to, jakim jest rodzicem. Miała w głębokim poważaniu to, że kobieta wyglądała, jakby ktoś ją spoliczkował, Ted prawie się na nią rzucił, warcząc niemal tak samo, jak wtedy gdy był pod postacią wilka, a Remus syknął z naganą w głosie:

— Crystal… 

— No co? — spytała, wzruszając ramionami, jakby nie powiedziała właśnie czegoś, co mogło wywołać kolejną wojnę. Naprawdę jej to nie interesowało, nie miała zamiaru ugryźć się w język, a wręcz przeciwnie. — Nadopiekuńcza, wiecznie zrozpaczona, ignorująca potrzeby syna… — wyliczała, a potem spojrzała na Puchona, który mógłby ją zamordować spojrzeniem, gdyby był bazyliszkiem. Chris uśmiechnęła się wrednie. — Twoje słowa, Ted. — To było niemal jak policzek. Gdyby Crystal nie była tak rozgoryczona i wściekła, może nie posunęłaby się do czegoś takiego. W końcu nadal miała w pamięci wszystkie rozmowy z Tedem, który zwierzał jej się z problemów rodzinnych, wciąż pamiętała, że mu współczuła i chciała pomóc. Ale teraz, kiedy on i jego matka próbowali zagarnąć Remusa dla siebie, nie było miejsca na sentymenty. Tym bardziej, że po ich przyjaźni zostało jedynie wspomnienie i to bardzo mgliste… Lupin nie czekała aż ktoś ją zbeszta, spojrzała na Tonks i wiedziona swoim żalem, nie szczędziła jej kolejnych gorzkich słów: — Nie masz prawa wypominać tacie, jakim jest rodzicem, bo sama zawaliłaś na całej linii. Twój syn okaleczał się podczas dwóch ostatnich pełni, bo paraliżowała go myśl o tym, że dowiesz się o jego likantropii i zaczniesz wariować, jak wtedy, gdy szukałaś mojego taty, zamiast zajmować się nim. 

— Teddy… — szepnęła Tonks, tracąc tę odrobinę charakternej postawy, która rozpłynęła się natychmiast, pozostawiając znów tę zrozpaczoną i bezradną kobietę, która z pewnością nie mogła się mierzyć z matką Chris. Ale Lupin nie poczuła satysfakcji na ten widok. Gdyby nie kierująca nią złość, z pewnością udusiłaby się z powodu wyrzutów sumienia. Albo to Ted prędzej by ją udusił.

— Porozmawiamy o tym kiedy indziej, mamo. 

— Nie, wyjaśnimy to sobie teraz — powiedziała Tonks, łapiąc syna za rękę, przez co ten, przestał mordować spojrzeniem swoją przyrodnią siostrę. Kobieta spojrzała na chłopaka, który już przerastał ją prawie o głowę, a zrobiła to w tak matczyny i pełen bezkresnej miłości sposób, że Crystal musiała odwrócić wzrok. — Czy to prawda?

— W dużym skrócie i przekazana za pomocą nieodpowiednich słów — przyznał niechętnie Ted, nie mogąc zaprzeczyć prawdzie — ale tak… 

— Teddy, ja bardzo kochałam twojego tatę — przyznała Tonks, zerkając kątem oka na Remusa, który niczym spetryfikowany przyglądał się ich rozmowie. Czuł się zapewne tak samo jak Crystal, jakby podsłuchiwali czyjąś bardzo prywatną rozmowę, ale w ich sytuacji nie było miejsca na prywatność, bo każdy aspekt mniej lub bardziej dotyczył ich wszystkich. Ale jednak Chris wiedziała, że jest świadkiem rozmowy, która powinna odbyć się już lata temu. Tonks oblizała nerwowo usta, zbierając się w sobie na dalsze wyznania. — I chciałam, żeby był obecny w naszym życiu, w twoim… Chciałam mu powiedzieć o tobie, ale w nocy przed jego zniknięciem, nie miałam jeszcze pewności, że jestem w ciąży, a później nie było już okazji — wyznała skruszona, spoglądając na swojego syna, który smętnie zwiesił głowę. — Bardzo zależało mi na tym, żeby wiedział. Żebyś miał ojca…

— Wiem, mamo — przyznał Ted skruszonym głosem, jakby czuł się winny temu, że jego matka musi tłumaczyć się z takich rzeczy. Chris przypomniała sobie, jak mówił jej, że w pewnym sensie to on się troszczy o swoja mamę i to on przyjmuje rolę opiekuna. Oboje chyba uważali tak samo, a chęć ochrony tego drugiego ciągnęła za sobą wiele niedopowiedzeń, które tylko nawarstwiły kolejne problemy. Ted nie chciał przyznać się do tego, że mimo swojego wieku wciąż czuje się dzieckiem pozostawionym w otchłani pytań bez odpowiedzi. 

— Być może jestem nadopiekuńcza, ale kocham cię najmocniej na świecie — zapewniła go, uśmiechając się łagodnie. — Próbowałam stworzyć dla ciebie rodzinę, która cię kocha i wspiera. 

— Ale nie mogłaś na mnie patrzeć, bo byłem do niego zbyt podobny… — wychrypiał w końcu Ted, przymykając oczy. Crystal miała wrażenie, że w tej chwili wróci do swojej bardziej tonksowej wersji, bo podobieństwo do Remusa, którym tak próbował kłuć wszystkich w oczy, za bardzo zaczynało mu ciążyć. Ale nie zrobił tego, był to po prostu wyraz smutku i reakcja na ciężka rozmowę. Tonks pokręciła głową i pogładziła swojego dorosłego już syna po policzku z matczyną czułością. 

— Ted, kocham cię, w każdym wydaniu — zapewniła go pewnym głosem, nie pozostawiając przestrzeni na jakiekolwiek wątpliwości. — Jesteś bardzo podobny do ojca, to prawda. I może te podobieństwa przypominały mi o nim, kiedy blizny były jeszcze niezagojone, przez co reagowałam nieodpowiednio — przyznała ze skruchą, a Remus drgnął nerwowo, słysząc te słowa, które z pewnością trafiły w czuły punkt. Jakby kolejna szpilka z wyrzutami sumienia została wbita w jego serce. Tonks i Ted jednak w tej chwili nie patrzyli na niego. — Przepraszam, za to. Twierdziłam, że wszystko robię dla twojego bezpieczeństwa, ale robiłam wiele z tych rzeczy dla własnego spokoju — szepnęła z żalem, przyznając się do swojego największego błędu. Jeszcze raz pogładziła chłopaka po policzku, a potem pieszczotliwie potargała mu włosy. — Nie powinieneś nigdy zmieniać twarzy dla mnie, nie powinnam zmuszać się do posługiwania się innym nazwiskiem. 

— Zrobiłaś to z powodu Ósemki — zauważył przytomnie chłopak, wzruszając ramionami, jakby akceptował to wyjaśnienie, co nie było do końca zgodne z prawdą i Tonks w końcu również to przyznała:

— Poniekąd tak, żeby odwrócić ich uwagę, ale bałam się też pytań o to, że mamy różne nazwiska i… — Głos się jej złamał, pokręciła głową wzdychając ciężko. Crystal miała wrażenie, że Tonks zaraz się rozpłacze, ale nie zrobiła tego. Była przybita, zdołowana, ale mimo wszystko trzymała się, chociaż jej czarne oczy lśniły od łez. — Przepraszam, że nie zareagowałam, gdy tego potrzebowałeś — szepnęła żarliwie, a Teddy westchnął ciężko, jakby ktoś zdjął z jego serca łańcuch, który od lat go blokował. — Że babcia jest w takim stanie. Że to Syriusz i Harry zajmowali się tobą bardziej niż ja. Że dowiedziałeś się o swoim tacie od tego małego gnojka…Przepraszam, Teddy — zakończyła kulawo, kręcąc głową, a Puchon parsknął krótko śmiechem. Remus słysząc te wyznania, marszczył brwi coraz bardziej, a Crystal wiedziała, że rozumie z tego wszystkiego znacznie mniej niż ona. Tonks uśmiechnęła się szeroko, patrząc na syna, a on odwzajemnił się tym samym. — Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, Tedzie Lupinie. 

— Obiecujesz, że już nigdy nie będziesz mnie śledzić za pomocą metamorfomagii? — spytał chłopak, zerkając na matkę z ukosa, jakby jej odpowiedź była warunkiem tego czy jej wybaczy, czy też nie. Ale Crystal wiedziała, że zaczynał się już droczyć z matką, że odpuścił jej po tych wyznaniach już całkowicie. Tonks zaśmiała się krótko, kręcąc głową. 

— Przysięgam, że nie… — mruknęła, wystawiając w stronę syna dłoń z wygiętym najmniejszym palcem, a on z uśmiechem powtórzył jej gest — na mały paluszek. 

— Przepraszam — odezwał się Remus, po tym jak dał im jeszcze chwilę trwać w pokojowym milczeniu, które zażegnało chociaż jeden spór. Lupin zrobił to, czego Chris nie miała zamiaru. — Crystal nie powinna wywlekać takich spraw. — Dziewczyna wcale nie wyglądała tak, jakby właśnie zrobiła coś, czego nie powinna. Stała ze skrzyżowanymi na piersi rękami, czekając na rozwój wydarzeń, który niestety nie zapowiadał się dla niej korzystnie. Tonks spojrzała na Remusa, potem na Crystal, nic nie powiedziała, skinęła jedynie głową, a wtedy ojciec Chris powiedział do Teda: — Wiem, że to zajmie trochę czasu, ale liczę, że kiedyś wybaczysz mi moją nieobecność i wszystko to, przez co musiałeś przejść tylko dlatego, że jestem twoim ojcem. — Brzmiało to w stu procentach szczerze i Remus naprawdę wyglądał na skruszonego, a co najważniejsze świadomego swoich słów. — Gdybym wiedział, nie porzuciłbym cię. 

— Ale porzuciłeś mamę — zauważył z żalem Teddy, a Remus kiwnął głową ze zrozumieniem. — I wszystkich innych.

— Wybrałem najprostszy i jak się okazuje również najgorszy sposób — stwierdził Lupin, rozkładając bezradnie ręce. Crystal, patrząc na ojca, doskonale odczytywała to, co chciał powiedzieć. Cała jego postawa i zachowanie mówiło wiem, że postąpiłem paskudnie, ale choćbym chciał, nie mogę tego odkręcić. Chciała mu przerwać, chciała zakończyć tę rozmowę natychmiast, bo bała się, co jeszcze może powiedzieć jej ojciec. Zwłaszcza, że ostatnie wypowiedziane przez niego zdanie doskonale pokazywało, że żałował czynów sprzed lat. Jeszcze tylko brakowało, żeby przyznał, że odejście było błędem. — Powinienem był z nimi porozmawiać, zwłaszcza z twoją mamą. Rozstać się w dojrzały sposób i być przy tobie, jeśli byś tego chciał — przyznał Remus, ciągle balansując na krawędzi, która była dla Crystal wyraźną granicą. Ted spojrzał na ojca nieco mniej wrogo, z resztą i tak to spojrzenie było bardzo wymuszone. Jakby nie mógł się zdecydować czy ostatecznie jest zły na Lupina, czy też nie. Ojciec Crystal chrząknął, wziął głębszy oddech i powiedział: — Jeżeli wyrazisz taką chęć, chcę być obecny w twoim życiu na tyle, na ile będzie to dla ciebie komfortowe. 

— Więc… — zająknął się chłopak, kompletnie wyzbywając się złości, która nie mogła być więc tak wielka, a jego matka wpatrywała się w Remusa z niedowierzaniem — wróciłeś? 

— Jestem tutaj i będę, gdy będziesz mnie potrzebować — zapewnił go Remus, a Crystal czuła, że ziemia usuwa jej się spod stóp i nikt nie ma zamiaru rzucić jej liny ratunkowej. I kiedy już myślała, że właśnie jej rodzina przestała istnieć, że ojciec porzucił ją i matkę na rzecz Teda i Tonks, mężczyzna zerknął na nią przez ramię, śląc łagodny uśmiech, który wbrew temu, co się działo od kilku dni, stał się dla niej kotwicą, którą mogła złapać. — Nie zmienia to jednak faktu, że mam również rodzinę. Żonę i córkę — przypomniał Remus, a uśmiech wcale nie zniknął z jego twarzy. — Mogę poświęcać siebie, ale nie Chris i Maggie. — Ted skinął sztywno głową, chcąc dać do zrozumienia, że rozumie słowa ojca, ale widać było, że nie do końca je akceptuje. Remus chyba wyczuł tą drobną sprzeczność, bo mówił dalej. — Między mną a twoją mamą jest jeszcze wiele spraw do wyjaśnienia, muszę to wszystko wyjaśnić również Meg. Chciałbym, żebyś zaakceptował ich obecność, tak samo mocno jak to, żeby one zaakceptowały ciebie i twoją mamę. 

— A ja mam tu coś do powiedzenia? — fuknęła Crystal, ewidentnie nie włączona do tej rodzinnej sielanki. Nie chciała być zaakceptowana przez Teda, chciała, żeby jej rodzina była niezmienna - ona, mama i tata. Tyle. Bez żadnych byłych narzeczonych, przyrodnich braci i Merlin jeden wie kogo jeszcze. Nie podobało jej się to wszystko i nie miała zamiaru udawać, że jest inaczej. 

— Oczywiście, Chris — odparł Remus, wciąż uśmiechając się w ten łagodny, spokojny sposób, który zawsze lubiła i który przed chwilą pomógł jej nie wpaść w atak paniki. Z trudem przełknęła wszystkie przekleństwa i wyzwiska, które cisnęły jej się na usta. Zacisnęła pięści, żeby nie wykrzyczeć, że w dupie ma to wszystko, a życie jest niesprawiedliwe. Wątpiła, że zdoła powiedzieć coś spokojnie, ale zmusiła się do tego i wyciągnęła najistotniejszą kwestię, o której wszyscy zdawali się zapomnieć.

— Nie podoba mi się to, że nie ma tu mamy. 

— Uwierz, że mi również, ale to ona nalegała, żebyśmy się rozdzielili. Dla twojego dobra — zauważył Remus, podchodząc do córki i kładąc jej ręce na ramionach. W nocy gdy się tu zjawił ten gest niezwykle ciążył Chris, teraz chociaż wciąż była wściekła, czuła, że dawał jej siłę by to wszystko przetrzymać. Próbowała ignorować fakt, że Tonksowie spoglądają na nich tak samo, jak oni przed chwilą na ich rozmowę. Remus omiótł twarz córki spojrzeniem, szukając zmian, które w niej zaszły podczas roku szkolnego i westchnął. — Powinienem być tu z tobą i nie pozwolić, żebyś mierzyła się z tym wszystkim sama. Nieświadomie zmusiłem cię do radzenia sobie z moimi problemami — przyznał z tą samą autentyczną skruchą, którą dało się słyszeć, gdy prosił Teda o wybaczenie. Chris mruknęła pod nosem, coś co nie było wcale zrozumiałe, nawet dla niej, a jej ojciec uśmiechnął się szerzej, widząc jej naburmuszoną minę. — Mogliśmy spakować nasze małe gniazdko i przenieść się do cywilizacji, żeby uniknąć tego wszystkiego, z czym przyjdzie nam się mierzyć. 

— Ale zostałeś dla mamy… — westchnęła, przypominając sobie ich pożegnanie na skraju lasu, gdy Meg jeszcze nawet nie przypuszczała, że Crystal odeszła. Gdyby ktoś pozwolił jej w tej chwili cofnąć czas do tamtego momentu, zostałaby w domu. Ochroniłaby swoją rodzinę. Zapomniała o magii i wszystkim, co z nią związane. Żałowałaby, ale tak właśnie by zrobiła. Nawet gdyby bezpowrotnie miała stracić tę magiczną część siebie. 

— A teraz oboje opuścimy Wilczy Las dla ciebie — zapewnił ją Remus, wręcz brutalnie wdzierając się w jej myśli o tym, co było niemożliwe. Spojrzała na ojca wielkimi oczami. Czy to co mówił było prawdą? On i mama porzucą ich dom, żeby mogła dalej się uczyć i być czarownicą? Remus chyba wyczytał wątpliwości w jej oczach, bo pokiwał głową na znak, że mówi prawdę. Chris na chwilę wstrzymała oddech. To znaczyło, że nie będzie musiała zrezygnować ani z rodziny, ani z magii. Uśmiechnęła się blado, a ojciec cmoknął ją w czoło. Ten moment mógłby trwać wiecznie, Crystal bardzo by tego chciała, ale nie wszystkie życzenia mogły się spełnić. Gdy tylko ojciec odsunął się od niej. Spojrzał w stronę matki Teda i poprosił: — Tonks, dla dobra naszych dzieci, zapomnijmy o tym wszystkim. Chociaż na chwilę, póki nie zapewnimy im bezpieczeństwa.

— Jestem w stanie się na to zgodzić, ale nie ręczę za Syriusza — stwierdziła niby od niechcenia Tonks, a Remus uśmiechnął się szczerze. Crystal nie dostrzegła spojrzenia, które wymienili między sobą, pełnego wspomnień i sentymentu do dawnych lat. Trwało to krótko, bo Remus odwrócił szybko wzrok, a wtedy Tonks spytała: — A wy, młodzi? 

— Tylko współpraca… — mruknął po chwili ciszy Ted, przełamując barierę niechęci, która dzieliła przyrodnie rodzeństwo, a Crystal spojrzała na niego, dodając:

— I nic więcej…

Trudno stwierdzić czy ten kompromis satysfakcjonował Remusa i Tonks, czy w ogóle ktoś mógł czuć się usatysfakcjonowany, ale takim układem musieli się zadowolić. Nie przedłużali już tej rozmowy. Wyszli z prywatnej komnaty McGonagall, a gdy tylko na nowo zjawili się w gabinecie, wszystkie rozmowy przy stole ucichły, chociaż Chris dałaby sobie złamać różdżkę, że słyszała, jak Black recytował wiązankę najbardziej wymyślnych obelg pod adresem jej ojca. I to właśnie Syriusz pierwszy zabrał głos, rzucając z rozczarowaniem:

— Tonks, mogłaś mu chociaż podbić drugie oko!

Altheda zdzieliła go ramię, uspokajając Blacka chociaż na chwilę, ale widać było, że jego komentarz rozbawił zebranych.

— Możemy kontynuować? — zapytała niepewnie McGonagall, gdy cała czwórka z powrotem usiadła na swoich miejscach. Matka Amelii natychmiast pochyliła się do Tonks, żeby wypytać ją o wszystko, ale ta zbyła ją krótkim później. Kiedy dyrektorka nie usłyszała sprzeciwu, wróciła do przerwanego tematu: — Żona Remusa i Richard O’Neili są po naszej stronie i spróbują przechylić szalę wygranej na naszą korzyść. Liczymy też na zdrowy rozsądek innych wilkołaków. 

— Ilu ich może być? — zapytał Potter dość rzeczowym tonem, a Chris przyłapała się na tym, że od razu w myślach zaczęła wyliczać wszystkich mieszkańców Wilczego Lasu.

— Nie licząc dzieci, starców i części kobiet? — spytał znudzonym tonem Rivers, który siedział rozwalony na krześle obok Chris. Potter pokiwał głową, dając do zrozumienia, że właśnie o to mu chodziło, a Ian wzruszył ramionami. — Czterdziestu? Może pięćdziesięciu… 

— Pełnia… pięćdziesiąt wilkołaków… — mruknął Ronald, spoglądając na wszystkich — nie brzmi pokrzepiająco. 

— Powinienem powiadomić aurorów — stwierdził Kingsley, uderzając ręką w stół a Potter posłał mu dziwne spojrzenie, które później wymienił z Tomson-Jonesami. Nie skomentował tego jednak, zrobiła to natomiast Tonks, która spoglądała na Kinga w sposób, który mógł przyprawić o ciarki.

— Nie zrobisz tego, bo wśród nich jest Lucille Smith, która hobbystycznie nienawidzi wilkołaków i jest prawą ręką Greya. 

— Ale macie z pewnością dużo racji — odezwał się Remus, stukając kilka razy w blat stołu. — Nie powinniście dopuścić do walki twarzą w twarz. Konieczne będzie zachowanie dystansu — zauważył, marszcząc brwi. — A zwłaszcza rozbicie ich szyku… 

— Jak chcesz to zrobić bez bezpośredniego starcia? — zapytała Ginny, a Remus uśmiechnął się nieznacznie, jakby tylko on wiedział o czymś, co może im pomóc.

— Zapominacie, że po tej stronie też macie wilkołaki — stwierdził dość tajemniczo, pochylając się nad stołem, gotów wszystko objaśnić. — Lata temu z pomocą Andrew Moona opracowałem eliksir księżycowy — wyznał, a Chris spojrzała na ojca zdziwiona. Nie słyszała tej historii, a przecież o Moonie wciąż mówiono w jej domu. — To mikstura na bazie Wywaru Tojadowego, która pozwala wilkołakowi przemienić się niezależnie od fazy księżyca — wyjaśnił Remus, a Crystal aż otworzyła usta ze zdziwienia. Istniał eliksir, który pozwalał na natychmiastową przemianę? To przecież mogło zmienić ich życie całkowicie, a już z pewnością pomóc osobom, które zostały ukąszone. Zamrugała kilkakrotnie, próbując opanować pytanie, które kłębiły się w jej głowie, a wtedy ojciec oznajmił: — Ja i Ian zażyjemy eliksir i zaatakujemy ich przed wschodem księżyca, żeby ich rozproszyć i osłabić, zanim pełnia doda im sił. 

— Ja również wezmę ten eliksir — wyrwał się Ted. 

— No chyba żeś oszalał, młody! — wykrzyknął Black, ale nim ktoś mu odpowiedział Crystal również się zdeklarowała:

— Mnie też nie powstrzymacie. 

— Was wtedy tu nie będzie — stwierdziła stanowczo Tonks, spoglądając i na swojego syna, i na Chris, a kiedy po ich minach nadal było widać nieugięty upór, dodała: — prawda, Remusie? 

— Dokładnie — zgodził się Remus, a wtedy jego dzieci jednocześnie wykrzyknęły:

— Ale…

— Żadnych ale — uciął szybko ich sprzeciwy, a potem z pełną powagą zwrócił się w stronę Crystal: — Ty jeszcze nawet nie wiesz czy w ogóle się przemienisz — przypomniał, a potem spojrzał na Teda — a ty źle przeszedłeś dwie ostatnie przemiany. Nie będziemy ryzykować waszego zdrowia i życia — oznajmił stanowczo, uznając ten temat za zamknięty i mimo niezadowolenia swoich dzieci, kontynuował: — Żeby ten plan się powiódł, potrzebujemy dwóch rzeczy. Pierwszą jest Wywar Tojadowy… — stwierdził, rzucając McGonagall porozumiewawcze spojrzenie, a ona wzięła głęboki oddech i sugerującym, o co jej chodzi, tonem powiedziała:

— Horacy? 

— Nie mam takiego eliksiru… — mruknął profesor Eliksirów, ewidentnie zdziwiony tym, że jednak został zmuszony do odezwania się podczas tego spotkania. McGonagall chrząknęła znacząco, a Slughorn w stresie wyciągnął z kieszeni chusteczkę i przetarł spocone czoło. — Warzenie go i przechowywanie jest nielegalne. Każda dawka musi być zarejestrowana i… 

— Horacy… — mruknęła na wpół karcąco i wyczekująco McGonagall, która nawet nie musiała patrzeć na starego Ślimaka, żeby zmusić go do niechętnego stwierdzenia:

— No, może gdybym przeszukał swój składzik… 

— Doskonale — oznajmiła zadowolona dyrektorka, uśmiechając się triumfalnie. — Co jest tą druga rzeczą, Remusie? 

— Składnik aktywujący, którego zapas znajduje się w moim starym domu — odpowiedział jej Lupin, nie spodziewając się, że z tą częścią mogą wiązać się większe kłopoty. — Udam się tam i… 

— Będę musiała iść z tobą — weszła mu w słowo Tonks, która wyglądała na naprawdę zestresowaną w tej chwili, jakby nagle przypomniała sobie o czymś śmiertelnie istotnym.

— Słucham? — zdziwił się Remus, a Tonks oblizała nerwowo wargi i powtórzyła:

— Będę musiała iść tam z tobą. 

— Po moim trupie! — odezwał się Black, niemal rzucając się na stół by rozdzielić Tonks i Lupina, ale powstrzymała go jego żona. 

— Z pewnością dam sobie radę sam — chrząknął Remus, próbując wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. 

— Ja z pewnością na to nie pozwolę — fuknął Black, co Altheda skwitowała pełnym dezaprobaty:

— Syriuszu, błagam cię... 

— O nie, ja swoje wiem — stwierdził Black. — Puszczę ich razem i zanim się obejrzymy, ona znów będzie w ciąży, a ten dupek zniknie na kolejne siedemnaście lat... 

— Możesz się zamknąć, Łapo? — poprosiła go przez zaciśnięte zęby Tonks, którą jego słowa najwidoczniej dotknęły. Nie tylko ją, bo zarówno Remus, Ted jak i Crystal, siedzieli jak rażeni piorunem. Chris poczuła ciarki na całym ciele, gdy jej wyobraźnia mimo woli pozwoliła przypuszczać, że taki scenariusz mógłby się wydarzyć. Syriusz mruknął coś, że Tonks kiedyś wspomni jego słowa, ale matka Teda próbowała go już ignorować i powiedziała w stronę Remusa: — Po twoim zniknięciu zapieczętowałam dom w obawie przed śmierciożercami. Tylko ja mogę tam wejść i złamać zabezpieczenia. 

— Więc… — mruknął niepewnie Remus, czując na sobie spojrzenia wszystkich, ale wiedział, że musi zdobyć aktywator. Westchnął więc i postanowił: — Przyniesiemy niezbędny składnik i przygotujemy się do bitwy. 

— To nieuniknione? — zapytała Altheda, a Crystal przez chwilę zastanawiała się czy kobiecie chodzi o bitwę, czy może o wyprawę Remusa i Tonks do starego domu Lupina. Pewnie więcej osób się nad tym zastanawiało, ale o co by nie chodziło, McGonagall odparła śmiertelnie poważnie:

— Obawiam się, że tak…  

Jak tam Wasze Mikołajki? Mam nadzieję, że znaleźliście w butach coś na osłodę wtorkowego, u mnie bardzo mglistego dnia. A jeśli nie, to ja spieszę z rozdziałem na pociechę. A pociecha jest naprawdę spora, bo to najdłuższy rozdział w tym opowiadaniu. Ma aż 36 stron i powiem szczerze, że nie wiem, gdzie ta objętość się schowała, bo sama mam wrażenie, że przeczytałam go równie szybko, co standardowe rozdziały.

Tak sobie postanowiłam, że dzisiaj coś napiszę pod rozdziałem, ale za bardzo nie wiem co... Jakoś tak wyszłam z pogadankowej wprawy.

Do końca pierwszej części zostały tylko 4 rozdziały i epilog! Czy Wy w to wierzycie? Do mnie jeszcze ta informacja nie dotarła... Ale w ramach porządku oznajmiam, że na 100% dostaniecie rozdział w Wigilię. Tak pod choinkę, żeby każdemu było miło, chociaż ostatnio fabuła do szczególnie miłych nie należy xd

Reszta rozdziałów pojawi się w styczniu, nie wiem jeszcze dokładnie kiedy, ale chciałabym się wyrobić do 21 stycznia - czyli urodzin naszego Iana. Taka fajna data więc trzeba jakoś wykorzystać. Trzymajcie kciuki, żeby tak wyszło!

Buziaki!

7 komentarzy:


  1. O Minerwo! (To stanie się chyba moim zamiennikiem powiedzenia "O Morgano", bo McGonagall jest tutaj wybitna!) Tyle rozdziałów przed samą sesją, a ja chcę ją zdać w pierwszym terminie i jeszcze wszystko tutaj czytać, bo to jest ciekawsze, niż moje studia xD Wybacz, że dopiero teraz komentuję, wyjaśnieniem jest właśnie nauka i różne moje wyjścia i wyjazdy. Uznałam, że nie mogę zostawić tego rozdziału bez komentarza, więc się pojawia, choć jest grubo spóźniony. Siłą woli powstrzymuję się też od przeczytania od razu najnowszego rozdziału, ale na razie nie mam kiedy tego zrobić (tzn mam, ale mam też ambitny plan na sesję i kolejkę spotkań w terminarzu xD). Dlatego planuję czytać wieczorami, gdy już nie będę mieć siły na naukę. Mam nadzieję, że uda mi się być w miarę na bieżąco, zwłaszcza, że dzieją się te moje wymarzone, najciekawsze rozdziały! Gdyby jednak było inaczej, to nie znaczy, że zniknęłam z grona czytelników (nigdy w życiu!), tylko że wrócę, gdy życie przyniesie troszkę spokojniejszy moment.
    Mimo mojej absencji, naprawdę bardzo się wciągnęłam w to opowiadanie! Byłam ogromnie ciekawa jak to potoczysz dalej i nie zawiodłam się. Wszystkie postaci tutaj są świetnie napisane, każde wtrącenie, każdy wątek, uczucia wyrażane poprzez czyny i emocje u poszczególnych osób; jednym słowem WSZYSTKO. No ale żeby tak nie było całkiem słodko, to na początku rozdziału miałam takie "meh" związane z zachowaniem Tonksów, którzy według Chris wręcz przylepili się do Lupina, błagając o atencję. Byłam trochę zażenowana ich zachowaniem i miałam takie jedno wielkie "Dlaczego?!". Ale późniejsze wydarzenia wyjaśniły nam, że to jest ich odbiór przez Chris, która absolutnie nie jest obiektywnym źródłem. Chyba. Trochę odsuwam na margines świadomości to okazywanie słabości przez Tonks, bo taka jej wersja, jaką widzimy teraz, mnie po prostu odrzuca. Ach! Tyle się naraz podziało, że moja głowa ledwo jest w stanie wszystko przyjąć, mimo że chętnie czytałabym nadal godzinami!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjęłam taktykę, że zacznę od początku i dobrnę do końca rozdziału, choć korci mnie, żeby zacząć w sposób chaotyczny, od perełek :D Trzymając się postanowienia muszę powiedzieć, że nie rozumiem pokrzywionej psychiki Remusa. Jasne, życie z wilkołakiem pośród magicznego świata nie jest proste, ale on powinien już wiedzieć, co jest cenne. Ludzie, którzy by ich nie zaakceptowali po prostu nie są warci tego, by Remus z powodu tych osób uciekał od narzeczonej. To jest tak bardzo Remusowe, że on nie widzi jak silnym uczuciem darzy go Dora – dla niego ona po prostu się cieszy, bo to taka wariatka Tonks, więc to nic dziwnego, że jest taka szczęśliwa z powodu ślubu z Remusem. Ale to on musi być tu ten mądry i wiedzieć lepiej, że jest zbyt STARY, BIEDNY, NIEBIEZPIECZNY. Przerabiali to już tyle razy a on dalej swoje. A Molly miałaby rację, sprzeciwiając się argumentom Remusa. Skoro Remmy tak dobrze zna tych ludzi, to dlaczego nie widzi tego, że dla nikogo nie jest ciężarem? Irytuje mnie to, a z drugiej strony wiem, że miałby problem ze znalezieniem pracy i utrzymaniem rodziny. Ale to nie powód by tchórzliwie uciekać od życia. A zapomniałam. Prosto w ramiona Meg. Muszę jednak przeskakiwać do dalszej części rozdziału, bo tu Chris miała ogrom racji, że bądź co bądź, ten grzeczny Remus obskoczył dwie laski jednocześnie. Co innego, gdyby to był Black, ale nie Lupin. Im lepsza opinia, tym większe wymagania niestety. Haha w poprzednim komentarzu miałaś rację, mówiąc, że będę go krytykować także w tym rozdziale. Ale daję mu szansę na usprawiedliwienie, bo przecież poprosił Tonks, by rozmowy między sobą zostawili na późniejszy czas, przez wzgląd na dzieci. Czyli prawdopodobnie do takiej rozmowy dojdzie, więc czekam, jak pan strasznie-groźny-wilkołak będzie się tłumaczył. Nie mogę mu wybaczyć nawet tej kwestii, że zostawił Georga samego, w tak dramatycznym momencie, mówiąc mu w ostatniej chwili, żeby przekazał Dorze przeprosiny. Beznadzieja, on nawet tych słów na początku nie planował. Remus, w swoim całkowitym altruizmie jest całkowitym egoistą. Tak mu było po prostu łatwiej, bo jak sam powiedział, nie byłby w stanie powiedzieć tego Dorze w twarz. A no i jestem ciekawa, jaka jest wersja tych wydarzeń ze strony Dory, nie tylko to jak cierpiała, jak się dowiedziała o Teddy’m, ale przede wszystkim czy nie przeczuwała, że z narzeczonym jest coś nie tak.
      (Kocham tą przypuszczalnie mogącą się wydarzyć rozminę Freda i George’a, który z nich będzie drużbą, a który będzie sypał kwiatki <3)

      Wracamy do Hogwartu. To, że Chris trzaska drzwiami, to spokojnie, ma prawo. Ale ogromnie zapulsowałaś, że Dora nimi trzasnęła, nie przez wzgląd na Remusa, a na Kingsleya. Kocham ten jej charakter! Jeśli ktoś pomoże Kingowi zmienić ministerstwo, to będzie to ta kobieta! Takie drobne momenty to prawdziwe smaczki! (Oczywiście zmiany te niesie jako pierwsza McGonagall, ale za nią pójdą inni, a na pewno ta, która bez zawahania kochała wilkołaka)

      Usuń
    2. Minerwa. Świetna gra słowna! Pozwolę sobie przytoczyć, może sama się uśmiechniesz, czytając dialog Twojego autorstwa:
      - Ty to w ogóle przemyślałeś?
      -Myślałem, że…
      -Szczerze wątpię, że myślałeś.
      Kocham tą stanowczość McGonagall. To że jest zimna dla Remusa, a jednocześnie mimo wszystko mu pomaga. To, że domaga się przeprosin, a nie porzuca tej sytuacji na pastwę losu. To tylko dzięki niej i tak jest łatwiej, mimo całego trudu tej sprawy. Teraz będzie jeszcze więcej na jej głowie. Pojawiła się cała ekipa wilkołaków w Hogwarcie, za niedługo krwawa pełnia, a jej się robi słabo. Mam nadzieję, że ci wszyscy ludzie, zgromadzeni przy stole, będą dla niej oparciem w tym czasie. Wiadomo, jest silna, ale nie jest Dumbledorem. Zresztą, każdy potrzebuje oparcia, nawet najwięksi czarodzieje.

      Przed Remusem też jeszcze wiele trudnych momentów. Próbuje jakoś ogarnąć tę sytuację, ale porzucił zbyt dużo, żeby teraz było prosto. Do tego dochodzi Meg, która jeszcze nic nie wie o Teddy’m. Teraz, gdy zrezygnują z życia w lesie, Meg także stanie się elementem życia młodego Lupina i vice versa. Bo nie wierzę, by Remus i Chris nie utrzymywali kontaktów z Teddy’m i siłą rzeczy z Dorą, choć na razie się jakoś na to nie zanosi, przynajmniej między młodymi. Ale kiedyś nastąpi taki czas, kiedy będą musieli się z tym zmierzyć. Dobrze, że Remus bierze odpowiedzialność za to, że spłodził syna i jak to powiedziała Chris, zgodził się na rozmowę z Tedem bez chwili zawahania. Może i dziewczynę to zabolało, ale to świadczy o przyzwoitości Remusa, choć oczywiście to go nie wybiela, oj nie nie :D Ale też rozumiem, że musiał wysłać Chris samą, czego nie może pojąć McGonagall. Nie mógłby odejść razem z córką, bo nie mógł tego zrobić Meg; a ona z nimi by zapewne nie poszła.

      Szkoda mi Iana, jest zagubiony w tym wszystkim, ale tak jak Chris, uważam, że ważniejszy jest Tony. No i sprawy rodzinne Lupinów. Może i Rivers przez to jest teraz totalnie podłamany. Faktycznie, wiele zrobił, by dotrzeć do Chris, ale w sumie, w lesie był już spalony, a to że widział głupotę ojca to bardzo dobrze. Może i Rivers znajdzie swoją drogę. Na razie jego obecność w Hogwarcie, jako wilkołaka jest istotna. Ciekawe, czy dojdzie do konfrontacji z Benjaminem lub z Danzelem, gdy wilkołaki zaatakują Hogwart. Może kiedyś, gdy będzie już po wszystkim, Ian znajdzie też dla siebie miejsce na ziemi i prawdziwą miłość, bo przecież kiedyś odkryje, że świat nie kończy się na Wilczym Lesie.
      Jedno zdanie zachwytu nad Amelią nie zaszkodzi. Chciałabym mieć tyle empatii i umiejętności wczucia się w perspektywę innych osób, co ona! Zresztą, podobnie jest z McGonagall, która również ma bardzo przenikliwe oko, co widać podczas rozmowy na Wieży Astronomicznej

      Usuń
  2. Przejdźmy do tego tłumu w gabinecie McGonagall. Scena zarysowana perfekcyjnie, chylę czoła! Już od wejścia Chris, gdy wszyscy zwrócili na nią uwagę, przez genialny fragment z Sarą! A potem wszedł ON, Syriusz Black. Opis od samego pojawienia się w kominku Huncwota zapiera dech w piersiach! Każdy gest, który umieściłaś ma duże znaczenie, tak samo jak słowa wypowiadane przez Huncwotów. Oddają one w pełni emocje tej chwili, a także to, co kotłowało się w ludziach przez tyle lat. Ta potyczka słowna między dawnymi przyjaciółmi jest błyskotliwa:
    -„Powinieneś z pokorą znosić każdy cios”
    -„Nie ty powinieneś mi je wymierzać”
    Ten moment mówi tak wiele. Remus szczerze żałuje, ale i nie daje siebie podeptać. Wie, kogo zranił najbardziej. Bo nie można powiedzieć, że Syriusza nie zranił i uważam, że Syriusz miałby prawo być wściekły za to, że przyjaciel tak po prostu odszedł. Ale on jest wściekły o zdecydowanie ważniejszą dla Blacka kwestię, jaką jest życie Tonks i Teda. Łapa kocha ich i dlatego jest wściekły. Remus wie, że Syriusz ma rację i dlatego nie wchodzi z nim w inną polemikę, niż dokuczenie mu w sprawie nogi, które w normalnych okolicznościach Black by zapewne przyjął śmiechem. Znamienne jest też, że to właśnie Dora i Chris chcą pomóc Remusowi, nikt inny, poza rozdartym Teddy’m (bo przecież się boją nowopoznany tata i najlepszy na świecie wujek Syriusz) nie ma zamiaru wkraczać między mężczyzn. To dobrze, bo to ich chwila porachunku; nikt nie ma prawa im przerwać. Uważam, że jedna Tonks mogłaby to zrobić. Nie zmienia to faktu, że komicznie wygląda, iż doszło do pojedynku dwóch starych facetów.
    Uwielbiam komentarze Syriusza: „Dbałem i nich, a ty chowałeś się gdzieś za krzakiem”. To zdanie jest jednocześnie pełne wyrzutu i przyprawiające o śmiech. Jeszcze lepsza jest scena na końcu, związana z wyprawą Dory i Remusa do jego starego domu. Kocham Łapę, za jego autentyzm i brak taktu, który tak bardzo mnie rozśmieszył.
    „Usiądź, zanim się przewrócisz” – kobieto, naprawdę jestem Ci wdzięczna za ten rozdział! Tyle tutaj ciętego humoru, który brzmi genialnie, a w ustach McGonagall to już istne arcydzieła. Widać, że nareszcie ta postać nie jest traktowana z szacunkiem, ale po macoszemu. Tutaj Minerwa jest niczym bogini mądrości i ironii :D
    Mogę chyba tylko wymieniać dalej superlatywy. Przedstawienie poszczególnych osób, lęk Chris przed spojrzeniem w stronę Teda lub Dory (ciągle widzę ją jako młodą dziewczynę, nie umiem wyobrazić jej sobie jako szesnaście lat starszą), rozstrzygnięcie kwestii obecności likantropów, wyrzuty Pottera i aprobata Blacka. Jednym słowem - wszystko, co się tutaj dzieje, świadczy o Twoim wielkim zaangażowaniu w powstanie tego rozdziału i jest celnym odwzorowaniem relacji, które łączyły dane osoby z Lupinem oraz charakteru tych osób.
    Kolejna rzecz, która zwróciła moją uwagę, to precyzyjne wypowiedzi Crystal, mimo sporej publiczności. Cieszę się, że i ona ma tutaj coś do powiedzenia. Świetny jest też patos, z którym George wypowiedział słowa „Trzecia bitwa o Hogwart”, jego zaciśnięte dłonie i proste, aczkolwiek ogromnie wymowne stwierdzenie: „brzmi… zbędnie”.
    Nad tym stołem zapadły wielkie postanowienia, czarodzieje pójdą walczyć za wilkołaki. Mam nadzieję, że ich postanowienia się powiodą, bez niepotrzebnych strat w ludziach. Nie umiem, podobnie jak Remus, zinterpretować pojawienia się Bucky’ego Greya, ale zapewne będzie ono brzemienne w skutkach.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo trudna sytuacja pomiędzy rodzeństwem Lupin a jednocześnie przyjaciółmi, która ostatnimi czasy nastąpiła, musiała w końcu kiedyś wybuchnąć i oto mamy. W samym środku tej ważnej rozmowy, rodzinna awantura. I to jeszcze jaka! Szczerość rozgoryczonej Chris jest przekraczająca granicę zwykłej, ludzkiej świadomości. Ona nie ma zahamowań. Myślę jednak, że słowa, które padły, były bardzo potrzebne Tonksom. Remus też dopiero wtedy zobaczył, jak długofalowe skutki miało jego zniknięcie. Wtedy, gdy Syriusz go bił, jego odpowiedź w stronę Łapy, nie miała jeszcze tej głębi. Porusza mnie też Dora, która, jak pisałam na początku rozdziału, obrzydza mnie w wydaniu, jak to określiłaś „sieroty”. Ale nie w momencie, gdy z taką czułością pochyla się nad Teddym i tłumaczy mu, jak bardzo kochała jego tatę (trud tego wyznania jest tym większy, że tata stoi obok, ale ma już inną kobietę, do której uciekł. Przecież Tonks musiała się czuć fatalnie jako kobieta, widząc, że Remus siedzi obok, ma córkę , która do tego wykrzykuje słowa o „ex-narzeczonej”.) Tutaj faktycznie nie ma miejsca na prywatność między tą czwórką, ale mam gorącą nadzieję, że to scementuje relacje pomiędzy nimi.
    Wygląda na to, że nie tylko Remusowi po tej rozmowie częściowo spadł kamień z serca, gdy wreszcie przyznał się do winy, ale i Dora pogodziła się z tak trudnym dla niej odejściem Remusa, a może raczej sama ze sobą. W każdym razie coś trudnego tu się poukładało. A to przecież musiało być ogromnie trudne, patrzeć w twarz tak bardzo podobną do remusowej i gładzić syna po policzku.
    Ważną rzecz udowodnił nam też Remus. W tym całym pogubieniu swoich dzieci, wyjaśnianiu im wszystkiego, był w stanie uszanować obecność Tonks i zaraz w trzeciej kolejności zwrócić się do niej. Przyznaję, jednak nie jest takim całkowitym egoistą… I ten powrót do wspomnień i odwrócenie wzroku. Ciągle się zastanawiam, podobno naprawdę kocha Meg i przy tym obstaje, ale czy nie dał już wielu sygnałów, że żałuje, że nie został przy Tonks i przyjaciołach. Na pewno wiele stracił. Zastanawia mnie, czy na pewno więcej zyskał?

    Mam nadzieję, że przytaczanie po kolei tego, co mi się podobało, dało Ci komentarz zwrotny, świadczący o genialności tego rozdziału. Boleję nad tym, że nie byłam w stanie zrobić tego wcześniej, zwłaszcza, że doceniam ogrom pracy, który włożyłaś w pisanie, bo tutaj dowodem na to, jest praktycznie każde słowo, które zostało napisane. Liczę, że uda mi się przeczytać zaległy rozdział jutro wieczorem, ale wiedz, że dużą siłą woli muszę się hamować, żeby „być na chodzie”, wyspana i gotowa do nauki.
    Co by dużo nie mówić, a mało robić, kończę ten komentarz wysłaniem ciepłych uścisków, połączonych z życzeniami świątecznymi i noworocznymi, bo oczywiście nie zrobiłam tego wcześniej. No ale nie mam zmieniacza czasu, by wysłać ten komentarz jeszcze przed świętami. A więc, niech ten rok będzie dla Ciebie owocny i pełen weny i chęci to kontynuowania Twojej świetnej twórczości!

    Do zobaczenia w następnym komentarzu!
    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na galopujące hipogryfy! Jak ja czekałam na Twój komentarz! Serio, miałam spory zastój pisarski i całkowity brak czasu, no i czekałam na jakiś komentarz, który zmotywuje mnie do pisania. I jesteś, i to z jakim komentarzem! Naprawdę dziękuję! ♡
      Rozumiem, dlaczego Cię nie było i nie ma powodu, żebyś się tłumaczyła. Uwierz mi, że cieszę się, że tu jesteś - nieważne czy spóźniona, czy też nie. Trzymam kciuki za Twój ambitny plan na sesję i wierzę, że wszystko pójdzie dobrze. ♡ Rozdziały nie uciekną i wciąż tutaj będą.
      Kurczę, nie chcę, żeby to zabrzmiało źle, ale sama mam poczucie, że to opowiadanie jest całkiem dobrze poprowadzone xd Może dlatego się na nim skupiłam, bo miałam poczucie dobrze wykonanej roboty? No ale przyjmę Twoją metodę i odpowiem na Twój komentarz od początku do końca, żeby to miało więcej sensu xd
      Sama miałam mieszane uczucia, pisząc o zachowaniu Tonksów, ale dokładnie tak, jak mówisz, jest to opisane z perspektywy Crystal, która teraz każde zachowanie Teda czy Tonks z pewnością demonizuje. Warto też wziąć pod uwagę, że w relacjach między Lupinami i Tonksami panuje istny chaos, który ciężko ogarnąć. Nie można się dziwić Tonksom, że potrzebują wyjaśnień, a Teddy już zwłaszcza próbuje wszystko zrozumieć i przekonać się na własnej skórze, jaki tak naprawdę jest jego ojciec. Z kolei zrozumiałe też jest to, że Chris czuje wściekłość i zazdrość. No i powiem Ci, że mam dokładnie takie same uczucia względem słabości Tonks, ale no trudno by ta kobita zachowywała się inaczej po tym, czego doświadczyła przez Remusa.
      A skoro przy Remusie jesteśmy to tak, typ ma kompletnie pokrzywioną psychikę. Tutaj Remus dopiero po odejściu zrozumiał, że bycie wilkołakiem nie jest niczym złym. Wcześniej nadal uważał siebie za potwora, a dodatkowo był świadomy tych wszystkich trudności, które wiążą się z likantropią. Myślę, że Lupin nadal wie, co jest cenne i ma ten swój kręgosłup moralny, ale przy okazji jest również człowiekiem, który został bardzo pokiereszowany przez życie. Kieruje się myśleniem, że on w pewnym sensie zasługuje na wszystko co najgorsze, ale ci, na których mu zależy, nie powinni tego doświadczać. Bywają momenty, kiedy pozwala sobie na trochę egoizmu i chwile szczęścia - w takim momencie zdecydował się oświadczyć Tonks. Myślę, że momentami jest zmęczony odgrywaniem tego porządnego, racjonalnego Huncwota i ta łatka mu ciąży, dlatego zdarzało mu się podejmować nieprzemyślane i najczęściej wtedy błędne decyzje, jaką była chociażby ucieczka. To jest właśnie trochę to kanoniczne myślenie, że jest stary, biedny i niebezpieczny, a Tonks zasługuje na wszystko co najlepsze. Mimo swojej inteligencji nie pojmuje, że on może być tym co najlepsze dla kogoś. I kwestia tego jak silnym uczuciem darzy go Dora, nie gra tutaj zbyt dużej roli. Chociaż nie sądzę by uważał ją za wariatkę. Ich pierwszy związek rozgrywał się w czasie wojny, gdy ludzie szukają szczęścia i normalności. Główną obawą Remusa było to, że po wojnie, jeśli uda im się przeżyć, oboje przejrzą na oczy i uczucie zniknie. Wierzył, że po jego zniknięciu, Dora uświadomi sobie, że to nie była miłość i ułoży sobie życie. Ważne, że to nie była miłość z jej strony, bo on kochał ją szczerze i z tej miłości wolał ją skrzywdzić, niż przywiązać do siebie i skazać na życie na marginesie społeczeństwa. Może ich związek i sam Remus nie byliby problemem dla najbliższych, ale reszta świata magii z pewnością reagowałaby inaczej. Z tą ucieczką prosto w ramiona Meg to trochę prawda, ale Remus próbował zagrzać miejsce gdziekolwiek nim trafił z powrotem do Wilczego Lasu. Co nie zmienia faktu, że wizja życia z Meg była pozbawiona wszystkich "ale", które nie pozwalały mu być z Tonks. Czasami człowiek po prostu wybiera to co prostsze, ale nie znaczy też to, że wybiera źle.
      Odnośnie wyjaśnień między Tonks a Remusem to będą, może niewystarczające, ale będą i to w tym rozdziale, który już jest opublikowany, więc wszystko przed Tobą, a wizja Freda i George'a sypiących kwiatki na zawsze zagościła w moim serduszku ♡

      Usuń
    2. Na zmiany w Ministerstwa Magii będzie trzeba jeszcze poczekać, ale nie ukrywam, że będą rewolucje. Czy Tonks i McGonagall przyłożą do tego rękę - tego nie zdradzę, ale faktycznie King nie ma z nimi łatwo. Ah jak się cieszę, że moja McGonagall zostaje doceniona, bo to chyba ulubiona postać wszystkich. A najbardziej jestem dumna z tego, że nie zrobiłam z niej drugiego Dumbledore'a.
      Ian to ważna postać z przeszłości Crystal - ona to rozumie, on jeszcze nie. Tak jak Chris stwierdziła, on wciąż patrzy na wszystko spojrzeniem z Wilczego Lasu. Nie można się dziwić, bo tylko taką mentalność znał - jak na razie. Rivers jest podłamany, ale czy tylko z powodu Crystal i odrzucenia? Raczej wszystko się w chłopaku skumulowało, a Chris była jedyną osobą, która w jego opinii mogła pomóc mu znaleźć stabilizację.
      Jedno zdanie zachwytu nad Amelią to dla mnie za mało xd Jejku jak ja kocham jej postać ♡
      Bałam się sceny spotkania. Nienawidzę pisać scen grupowych. Każdemu trzeba poświęcić trochę uwagi, a trudno to ogarnąć i opisać czytelnie i płynnie. Tym bardziej cieszę się, że uważasz ją za satysfakcjonującą. Ale przynajmniej była okazja, żeby dać głos innym, postronnym postaciom. No i razem z tą sceną pojawiła się ta, która spędzała mi sen z powiek - spotkanie Huncwotów. Kompletnie nie wiedziałam, co z tym zrobić. Długo wzbraniałam się przed tą bójką, chociaż ona ciągle nawiedzała mnie w snach. Nie chciałam robić powtórki z rozrywki, bo w Tonks przecież Łapa też obił Remusa po tym, jak się wybudził ze śpiączki. Ale w końcu doszłam do wniosku, że przecież i tu, i tak to jest ten sam Syriusz i jego reakcja mogła być zbliżona w obu sytuacjach. A przy okazji był to moment, gdzie tak jak zauważyłaś, mogłam pokazać, że Remus naprawdę żałuje swoich czynów. A do tego widzimy, że Syriusz faktycznie stał się w pewnym sensie głową rodziny Tonksów i próbował zrewanżować się za te wszystkie nieszczęścia, które przytrafiły się Tedowi i Tonks. To chyba dobra scena, zwłaszcza komentarze Syriusza i McGonagall, na które zwróciłaś uwagę.
      Ja też nie potrafię spojrzeć na Dorę inaczej niż jako młodą dziewczynę, ile razy łapię się na tym, że zapominam, że to już dojrzała kobieta, która ma dorosłego syna. Czasami mam wrażenie, że nic tu nie jest na swoim miejscu, zwłaszcza relacje między rodzeństwem. Dlatego rodzinna awantura była niezbędna, bo każdy z nich pokazał, jaki ma stosunek do aktualnej sytuacji. Czy Dora pogodziła się z odejściem Remusa, może zaczęła ten proces, ale z pewnością nie jest to koniec. Ale faktycznie Remus miał w końcu okazję, w miarę na spokojnie pokazać, że szanuje Tonks. Chyba dopiero teraz facet zrozumiał, że cały czas źle oceniał sytuację. Tonks naprawdę go kochała, zapewniła o tym Teda, mimo że Lupin stał obok i chociaż ten zniknął prawie dwadzieścia lat wcześniej to ona nie znalazła nikogo, kto mógłby jej go zastąpić. To mógł być zimny kubeł wody dla niego. Może też coś, co miało zachwiać wszystkimi jego przekonaniami...
      Ja bym nie wątpiła w to, że Remus naprawdę kocha Meg, bo to prawda, ale czy w naszym życiu nie zdarza się, że kochamy więcej niż jedną osobą. Wszystko jest wypadkową decyzji Remusa, który przecież nigdy nie był całkowicie ze sobą pogodzony - Wilczy Las nie był w stu procentach jego miejscem, na zawsze zostawił część siebie w magicznym świecie wśród przyjaciół i przy Tonks. Trudno tutaj wyliczać, ile stracił, a ile zyskał.
      Dziękuję Ci za ten komentarz ♡ Dał mi naprawdę znacznie więcej niż feedback tego rozdziału. Dziękuję, że tutaj jesteś, bo gdyby nie Twoje komentarze, to nie wiem, czy widziałabym sens w publikowaniu na blogu.
      Ściskam Cię z całych sił i życzę wszystkiego co najlepsze w tym roku! ♡

      Usuń